Karolina Pilarczyk: Panowie mają problem z przegrywaniem z kobietą w motosportach

O tym, jak pozostać wierną sobie w dominującym, męskim świecie, jak przełamywać bariery i stereotypy i z determinacją walczyć o własne spełnienie i sukces, mówi Karolina Pilarczyk, pierwsza w Polsce i czołowa na świecie zawodniczka w zawodach driftingowych.

Publikacja: 15.04.2024 13:19

Karolina Pilarczyk: Udowodniłam, że kobiety też mogą z sukcesami rywalizować w tej dyscyplinie sport

Karolina Pilarczyk: Udowodniłam, że kobiety też mogą z sukcesami rywalizować w tej dyscyplinie sportu.

Foto: Archiwum prywatne

Mówią o tobie: „Królowa polskiego driftu”. Co to właściwie znaczy?

Karolina Pilarczyk: Jestem kierowcą driftingowym, a drifting jest stosunkowo nową dyscypliną motosportową, która cały czas się rozwija, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Drifting wyróżnia się tym, że jest niezwykle widowiskowy i fascynujący nie tylko dla kierowców, ale też dla publiczności. Wyróżnia go precyzyjna jazda poślizgami. Precyzja jest tu słowem kluczowym: kiedy kierowca, kolokwialnie mówiąc, „pali gumę”, czy wprowadza auto w poślizg, a następnie je z poślizgu wyprowadza, to jeszcze nie jest drifting. Istotą jest dokładność i powtarzalność wykonania manewru. Dlatego kładę duży nacisk na edukację w tej dziedzinie, podkreślając, że o profesjonalnym driftingu możemy mówić tylko wtedy, gdy precyzja łączy się z kontrolą. A jeżeli chodzi o „Królową polskiego driftu” – jestem pierwszą kobietą w Polsce, która zajęła się tym sportem na poważnie i zaczęła regularnie startować w zawodach. Przecierałam szlaki i udowodniłam, że kobiety też mogą z sukcesami rywalizować w tej dyscyplinie. To dla mnie ogromny zaszczyt, kiedy dziewczyny mi mówią, że jestem ich inspiracją i idą moimi śladami.

Jak wyglądają zawody driftingowe?

Zawodnicy jadą od startu do mety linią wyznaczoną przez sędziów, którzy na torze wyznaczają ją poprzez tak zwane drift zony. Są to prostokątne znaczniki, nie szersze niż metr, o różnej długości.. Zadaniem zawodników jest połączenie tych znaczników, prowadząc samochód bokiem przez całą trasę. Wyobraź sobie, że rozpędzasz się do 170 km/h, inicjujesz poślizg, precyzyjnie kierując pojazd, by trafić dokładnie w wymagany punkt, a następnie zmieniasz kierunek, by wjechać w kolejny znacznik, cały czas utrzymując wysokie tempo, maksymalne wychylenie, precyzję oraz płynność ruchów. Ta dyscyplina jest niezwykle efektowna, ale też, aby osiągnąć niezbędną precyzję i umiejętność kontrolowania pojazdu, zarówno w poślizgu, jak i podczas dokładnego manewrowania zgodnie z własnymi intencjami – to wymaga ogromnej ilości motogodzin spędzonych za kierownicą. Wymaga morderczego wręcz treningu.

Co poczułaś, kiedy pierwszy raz usiadłaś za kierownicą z zamiarem driftingu? Co cię najbardziej do tego sportu przyciąga? Miłość do samochodów, adrenalina, czy może coś zupełnie innego?

Moja przygoda z driftingiem rozwijała się w ciekawy sposób. To nie był moment nagłego olśnienia. Nie były to też czasy, w których drifting cieszył się ogromną popularnością, a zawody były transmitowane w telewizji czy internecie. Nie było więc tak, że nagle je zobaczyłam i powiedziałam: „Wow, to jest fajne, chcę to robić, tego chcę spróbować!” Moje zainteresowanie tą dyscypliną rosło stopniowo; to był długi proces. Po pierwsze nie mam żadnych tradycji motosportowych w rodzinie. Nikt mi nie pokazał piękna samochodu i związanej z jazdą adrenaliny. Stało się to przez przypadek. Otóż, po otrzymaniu prawa jazdy nie chciałam słyszeć tych obraźliwych i lekceważących tekstów w stylu „baba za kierownicą”. Ponad 20 lat temu te stereotypy trzymały się mocno. Jako osoba ambitna, chcąc przełamać te niesprawiedliwe przekonania dotyczące kobiet za kierownicą, zapisałam się do akademii jazdy, na płytę poślizgową, żeby doszkolić swoje umiejętności. I tam właśnie poczułam tę niesamowitą adrenalinę, ogromne emocje z tym związane. Wtedy stwierdziłam, że to jest coś, co chciałabym robić. Był 2000 rok. O driftingu się wtedy jeszcze nie mówiło. Może istniał już w niszowym środowisku pasjonatów motoryzacji, ale nie w mainstreamie. Postanowiłam, że pójdę w amatorskie rajdy samochodowe i w przyszłości zostanę mistrzem WRC (World Rally Championships).

Czytaj więcej

Karolina Pisarczyk o kobiecych biegach z przeszkodami: Dużo siły nie wystarczy

Ile miałaś wtedy lat?

Skończyłam właśnie 20 lat. To był trudny okres – wymyśliłam sobie, że chcę jeździć w zawodach, ale pamiętaj, że to nie była era Facebooka, Instagrama, nie było takiego dostępu do informacji, jaki mamy dzisiaj. Jak już wspomniałam, ani w rodzinie, ani w swoim otoczeniu też nie miałam nikogo, kto mógłby mi wskazać drogę, pokierować. Działałam więc trochę po omacku, metodą prób i błędów. Niemniej, uważam, że w życiu przyciągamy to, co chcemy, o czym myślimy; wierzyłam, że trzeba wysyłać pozytywną energię i że ona do nas wróci. I tak – przez przypadek – poznałam pana Ryszarda Pluchę, który był kierowcą rajdowym i prowadził wtedy pierwszą w Polsce szkołę rajdową. Obiecał, że zabierze mnie na amatorskie rajdy, pokaże, na czym polega jazda samochodem, wprowadzi mnie w ten świat. I tak się faktycznie stało. Polecił, abym znalazła automobilklub, zapisała się do niego, tam znajdę informacje na temat rajdów oraz tego, jak należy przygotować samochód. Rozpoczęłam swoją przygodę z amatorskimi rajdami, na których jeździłam własnym samochodem. Tym samym samochodem jeździłam do pracy, przełączając go z benzyny na gaz, bo na nic innego nie było mnie wtedy stać. Ale podczas tych amatorskich rajdów zabawę miałam świetną, często zaciągając hamulec ręczny. Uwielbiałam wprowadzać auto w poślizg. Dostawałam za to zresztą po głowie od mojego pilota, który krzyczał, że to jest strata czasu, że to nie jest techniczne, że tak się nie jeździ! Ja wołałam: „Chrzanić to! Tak jest fajniejsza zabawa!”. Co ciekawe, mieliśmy bardzo dobre wyniki, wielokrotnie stawałam na podium. Ale ślizganie się było TO. Nie zakochałam się w samochodach, a właśnie w poślizgu. Kiedy więc w 2004 roku Maciej Polody podczas zawodów na ¼ mili w Warszawie pokazał drifting i powiedział, że jest to nowa dyscyplina sportowa, która pochodzi z Japonii i będzie też wprowadzona do Polski, to wiedziałam, że to jest to, w czym ja się odnajdę, że to jest moja dyscyplina i absolutnie chcę to robić. Kupiłam samochód na kredyt, bo na to było mnie stać i nie było to auto przygotowane do driftingu – stałam na rozdrożu między marzeniami o motosporcie a codziennymi potrzebami. Drifting dopiero zyskiwał na popularności, a wiedza o tym, jak dobrze przygotować auto i techniki jazdy, była ograniczona. Dla mnie to znów był wyjątkowo trudny okres, a i panowie, stanowiący społeczność w motosporcie, nie bardzo chcieli mi pomóc. Mimo to głównym celem było wprowadzenie auta w poślizg i utrzymanie go.

Karolina Pilarczyk

Karolina Pilarczyk

Archiwum prywatne

Jako kobieta w świecie zdominowanym przez mężczyzn z jakimi wyzwaniami musiałaś się zmierzyć? Co dawało ci siłę, aby je pokonać? Niewątpliwie łamałaś stereotypy, pokazując, że kobiety również mogą odnosić sukcesy w tej dziedzinie.

Faktycznie, początki mojej kariery w tym świecie były pełne wyzwań. Kiedy rozmawiałam z innymi zawodniczkami, dochodziłyśmy do wniosku, że schemat wygląda jednakowo: na samym początku, kiedy w tym środowisku pojawia się kobieta, bywa postrzegana bardziej jako ciekawostka, maskotka, przysłowiowa paprotka, a nie poważny zawodnik. Wtedy jeszcze jej obecność odbierana jest pozytywnie, miło. Ale kiedy okazuje się, że ta kobieta jest zdeterminowana i chce walczyć z mężczyznami, na równi, przestaje już być tak zabawnie, miło i fajnie, bo czują na plecach oddech rywalizacji. Do tego dochodzą stereotypy – jakkolwiek byśmy się upierali, że dziś sytuacja się zmieniła, to jednak panowie mają duży problem z przegrywaniem z kobietą w motosportach, które wciąż traktowane jest jako ich domena. Robi się więc mało: kobiecie wytyka się każdy jeden błąd. Nawet do tej pory jeszcze powtarzam, że mnie się błędów nie wybacza. Jeżeli koledzy popełnią błąd, to zawsze znajdzie się wytłumaczenie, że opony się skończyły, jakaś część się zepsuła, czy cokolwiek innego. Natomiast jeżeli ja popełnię błąd, to słyszę, że nie umiem jeździć, nie kontroluję samochód. W tym przypadku nikt nie docieka, co się wydarzyło. Dziś jestem mistrzynią Polski w Driftingowych Mistrzostwach Polski i wicemistrzynią w Pucharze Polski Drift Open. Mam spore osiągnięcia i dopiero teraz słyszę, że Pilarczyk coś potrafi, że „Karola zaczęła jeździć”. Nie widzą tego, że staję na podium od 2015 roku, biorąc udział w bardzo trudnych rundach górskich i ulicznych. Staję na równi z mężczyznami. Tych zwycięstw po prostu nie widziano. Podobnie jak tego, że byłam wysoko w kwalifikacji, kończyłam zawody na przykład na czwartym miejscu. Mężczyzna byłby w takim przypadku liczącym się superzawodnikiem. Kobieta wciąż musi udowadniać dużo więcej, żeby zdobyć szacunek, zasłużyć na opinię, że coś potrafi. Ale nawet jeśli osiągam wysokie wyniki, to słyszę, że gdyby facetowi dać ten sprzęt, którym dysponuję, to na pewno by osiągnął dużo więcej. Odpowiadam wówczas: „A w czym problem?” (śmiech). Mnie nikt niczego nie dał, nic nie stoi na przeszkodzie, aby i mężczyzna stworzył sobie takie warunki. Słyszę wówczas: „No, bo ty masz sponsorów”. Ale sama ich zdobyłam, nie mam bogatego tatusia czy męża, który kupił mi samochód. Sama na to wszystko zarobiłam. A zatem każdy może to zrobić. Uważam, że moim sukcesem jest nie jest to, że wygrywam zawody, ale i ta cała otoczka wokół, to wszystko, co osiągnęłam, budując zawodowy zespół. My się z tego utrzymujemy. To jest ewenement na skalę Polski, a nawet światową. Rozmawiam z wieloma zawodnikami z Europy, ze Stanów Zjednoczonych; większość z nich albo ma warsztaty, albo są kierowcami jeżdżącymi w znanych teamach. Większość nie zrobiła tego, czego dokonałam z moim partnerem: stworzyliśmy zawodowy team, wszystkie samochody i wszystko, co posiadamy jest naszą własnością, a jednocześnie utrzymujemy się wyłącznie dzięki sponsorom i kampaniom marketingowym.

Była taka jedna decyzja, która zmieniła wszystko w twojej karierze?

Było kilka takich zwrotów akcji czy też kroków milowych. Jedna z nich, trudna dla mnie, okazała się ogromnym sukcesem — decyzja o zmianie samochodu. Wcześniej jeździłam BMW, jak wszyscy. Kiedy poznałam Mariusza Dziurleję – szefa mojego teamu i mojego obecnego partnera – powiedział: „Jeżeli chcesz w tym sporcie osiągnąć więcej, to trzeba wybudować zupełnie nowy pojazd”. Mariusz ma bardzo duże doświadczenie w motosporcie, bo budował samochody do off roadu, do driftingu, ale ja nie byłam przekonana do tego, żeby zmieniać auto. Wynikało to z dwóch powodów. Po pierwsze jestem osobą, która kocha swoje samochody niemal jak swoje dzieci — gdybym je miała. Albo: pozbyć się samochodu, którym jeździłam, to było tak, jakby ktoś mi powiedział: oddaj psa, bo moje psy również traktuję, jakby to były moje dzieci. A zatem emocje związane z pojazdem, które miałam, były niezwykle silne. Drugim aspektem było to, ze ja w ten samochód władowałam nie tylko wszystkie swoje pieniądze, ale też uczucia, stąd też pod każdym względem była to dla mnie ogromna inwestycja. Podjęłam w końcu tę decyzję, ale dużo mnie ona kosztowała; bardzo płakałam. Sprzedaliśmy samochód i zbudowaliśmy nowy – Nissana. Zmiana była diametralna. Zaczęłam częściej stawać na podium. Okazało się, że rację miał Mariusz, który mówił, że moim ograniczeniem nie są moje umiejętności, moja głowa, ale samochód, którym wcześniej jeździłam, a który był źle zbudowany.

A druga taka decyzja?

Kolejna, która była dla mnie równie trudna, a jednak ważna w mojej karierze motosportowej, to było porzucenie pracy w korporacji. Przez 15 lat pracowałam w IT, w tej branży z powodzeniem się rozwijałam; pięłam się po szczeblach kariery, pracując dla największych korporacji informatycznych na świecie. I nagle stwierdziłam, że rzucam to wszystko, odchodzę, poświęcam się wyłącznie karierze motosportowej. To było duże ryzyko, ponieważ drifting był i wciąż jeszcze jest świeżą dziedziną motosportową, ludzie nie bardzo rozumieli, na czym ona polega. Kiedy rozmawiałam z potencjalnymi sponsorami o driftingu, to mieli oni raczej obraz chłopaków w dresach, którzy siedzą w „beeemkach” przed Tesco i „pala gumy”. Na pewno nie kojarzyło się im to z prestiżem, z czymś poważnym. Stąd też pozyskanie sponsorów było szalenie trudne. W Polsce w ogóle nie jest to łatwe; panuje kult piłki nożnej, w której nasza drużyna niewiele osiąga, a tymczasem jest tak wielu sportowców w innych dziedzinach, którzy są mistrzami nie tylko Polski, ale Europy i świata i nie mają sponsorów, ponieważ sport, który uprawiają, nie jest mainstreamowy. Ciężko więc jest się przebić, pozyskać budżet. No, ale w takich realiach przyszło nam operować.

Niektórzy powiadają, że za każdym sukcesem kryje się mały sekret - zatem czy jest coś, co robisz inaczej niż inni? Coś, co pomaga ci zdobywać szczyty w twojej dyscyplinie?

Moim zdaniem klucz do sukcesu leży w zrozumieniu, jak skutecznie współpracować ze sponsorami oraz w docenianiu znaczenia relacji z ludźmi. Nie ograniczamy się jedynie do aspektów sportowych. Zdajemy sobie sprawę, że osiągnięcie sukcesu wymaga szerszego spojrzenia i umiejętności budowania pozytywnych relacji. Dodam do tego moje zdolności sprzedażowe – one znacząco wspierają mnie w tej nawigacji po świecie motosportu. A dysponując odpowiednim budżetem, możemy rozwijać się efektywniej. To może wydawać się błędnym kołem, ale z właściwym podejściem i strategią, ten mechanizm pozwala na osiąganie znaczących sukcesów.

Czytaj więcej

Historyczne osiągnięcie Brytyjki. Ukończyła najbardziej morderczy bieg świata

Mówi się też, że za każdym wielkim sukcesem stoi równie wielka porażka — czy doświadczyłaś takiego niepowodzenia, które w rzeczywistości okazało się istotne dla twojego rozwoju jako kierowcy driftingowego?

(Śmiech). Nie było jednej spektakularnej porażki, która odmieniła wszystko, ale też droga do sukcesu nie była usłana różami. Wiele porażek doświadczyłam. Nie wszystko zawsze szło zgodnie z planem. Napotkałam wiele przeszkód, wiele blokujących mnie osób, które stawały na mojej drodze. Często musiałam zmieniać strategie, gdyż te, które sobie zaplanowałam, nie przynosiły oczekiwanych efektów. Wiele razy czułam, jakbyśmy uderzała głową w mur, zastanawiając się, jak znaleźć wyjście z trudnej sytuacji. Ale determinacja i wsparcie bliskich mi osób, szczególnie Mariusza – mojego partnera, szefa zespołu i trenera – miały ogromne znaczenie. Bez jego zrozumienia i pomocy nie wiem, czy osiągnęłabym tak wiele. To nas oboje kształtowało. Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami, a u nas na początku roku jedno niepowodzenie niczym w efekcie domina pociągało za sobą kolejne. Dzwonił telefon i każda informacja działała jak zimny kubeł na głowę. Ale takie jest życie. Jednak ja na końcu widzę cel, mam determinację i do tego celu dążę.

W jaki sposób odnajdujesz swoją kobiecość w tym dominującym męskim środowisku? Czy uważasz że twoja obecność na torze wyścigowym zmienia postrzeganie kobiet?

Absolutnie, jestem przekonana, że nie musimy rezygnować z kobiecości, aby odnaleźć się w świecie zdominowanym przez mężczyzn, czy będzie to informatyka, czy motosport. Cieszę się, że jestem kobietą. Kobiety posiadają ogromną siłę psychiczną i zdolność do wprowadzania zmian, a jednocześnie jesteśmy istotami bardzo emocjonalnymi. To sprawia, że ludzie często szukają u nas wsparcia i zrozumienia. I widzę to też w motosporcie – częściej do mnie przychodzą osoby, które rozpoczynają karierę, bo wiedzą, że u mnie znajdą empatię i większe zrozumienie, niż u faceta, który będzie demonstrował, jakim jest macho i może ich wyśmiać. Poza tym uważam, że kobiecość w sporcie motorowym to coś fenomenalnego. Ja zawsze podkreślałam swoją kobiecość, bawię się nią, czasem nawet przerysowuję, przychodząc na zawody w krótkiej sukience i szpilkach, a potem zakładam kombinezon, wołając: „No, chodźcie chłopcy”, pokazując, że kobieta może rywalizować w sporcie na równi z mężczyznami. Zachęcam wszystkie kobiety do aktywnego uczestnictwa w motosporcie. Mamy wszelkie predyspozycje, aby rywalizować na najwyższym poziomie, ale ważne jest i to, abyśmy nie traciły swojej kobiecości, nie stając się kopią męskiego otoczenia. Moja obecność na zawodach pokazuje, że kobiety mogą osiągać wszystko, co sobie zaplanują. A dodatkowo, wprowadzamy do tego świata ciepło, empatię, zmieniamy relacje międzyludzkie, ułatwiając rozmowy o trudnościach, strachu przed nowymi wyzwaniami, nie tylko w kontekście sportu, ale i życia w ogóle.

Pewnie już nieraz Cię o to pytano, ale – jako, że wiąże się to z poprzednim pytaniem i kobiecością – to też zapytam, jak to było z sesją dla „Playboya”? Zajmowałaś się już wtedy driftingiem?

Owszem, w momencie pojawienia się na okładce „Playboya” już byłam kierowcą driftingowym. Ale ta propozycja nie wynikała tylko z faktu, że jestem kobietą w dominująco męskim świecie motosportu, ale przede wszystkim z mojej historii, determinacji w dążeniu do celu, a jednocześnie, że zachowuje przy tym swoją kobiecość.

Dla mnie udział w sesji „Playboa” był istotnym wydarzeniem, choć, po pierwsze, wcale się nie postrzegałam, jako „dziewczyna Playboya”. Zawsze uważałam że na okładkach tego pisma występują bardzo seksowne kobiety. To mój tata stworzył taki wizerunek, bo często widząc prześliczną dziewczynę mówił: Dziewczyna Playboya”. Kiedy więc zaproponowano mi sesję, byłam w szoku: ale jak to? Ja? Dziś bardzo się cieszę z tego doświadczenia. Dodało mi dużo pewności siebie i zmieniło sposób, w jaki na siebie patrzę – jako na atrakcyjną i seksowną kobietę. Muszę przyznać, że w tamtym czasie byłam mniej skłonna do eksponowania siebie; dziś nie mam tym problemu. Skończyłam 40 lat i jestem dumna z tego, że mam pięknie wyrzeźbione ciało, ale też codziennie nad tym pracuję. Gdybym teraz miała możliwość, ponownie zdecydowałabym się na taką sesję, tym razem z większą odwagą.

Mam nadzieję, że redaktorzy „Playboya" to przeczytają (śmiech). Startując w zawodach, ponosisz ogromne ryzyko. Nie boisz się? Kiedy przygotowując się do tej rozmowy, słuchałam wywiadów, których udzieliłaś, zwróciłam uwagę, jak mówiłaś, że inaczej byłoby, gdybyś miała dzieci. Nie tęsknisz za takim życiowym spełnieniem, jak ślub, dom, dzieci?

Po pierwsze, nie zgadzam się z przekonaniem, że jedynym wyznacznikiem spełnienia kobiety są dzieci. Uważam, że możemy osiągnąć i doświadczyć o wiele więcej. Chcę też jasno zaznaczyć, że nie krytykuję kobiet, które decydują się na macierzyństwo i domowe życie – każdy powinien robić to, co sprawia mu radość i co jest dla niego ważne. Dla mnie celem jest realizacja własnych pragnień, a nie spełnianie społecznych oczekiwań. Osobiście nigdy nie marzyłam o tradycyjnym życiu związanych z suknią ślubną czy wielkim weselem. To nigdy nie było moim celem, nawet w młodości, gdy już zaczynałam moją przygodę z motosportem. Jeśli chodzi o ryzyko, to oczywiście, ono jest obecne, ale pasja do motosportu i adrenalina, którą czuję podczas jazdy, skutecznie przykrywają wszelkie obawy. Dla mnie, im większe ryzyko, tym większa zabawa.

Czy to znaczy, że czasem trzeba przekroczyć pewne granice, by zamienić strach w ekscytację?

Tak myślę. Miałam naprawdę poważny i niebezpieczny wypadek podczas zawodów driftingowych,; wiele znajomych osób twierdziło wtedy, że albo przestanę jeździć i zakończę karierę sportową, albo poczuje się nieśmiertelna. Poczułam się nieśmiertelna. Zobaczyłam że ten strach z niczym się nie wiąże, nie niesie konsekwencji i rzeczywiście teraz jeszcze więcej bawię się jazdą, cieszę się nawet najbardziej ekstremalnymi rundami. Racjonalne myślenie o konsekwencjach przychodzi później. Dlatego, choć nie jesteśmy z Mariuszem małżeństwem, podpisaliśmy odpowiednie dokumenty, aby w razie czego miał pełne prawa do decydowania o mnie. Tak samo zabezpieczyliśmy przyszłość naszych psów. Mimo podejmowania ryzyka, ważne jest dla mnie, by być odpowiedzialnym i zabezpieczonym na różne życiowe sytuacje. Dzieci to jeszcze większe zobowiązanie, dlatego uważam, że decyzja o tym, czy je mieć, czy nie, powinna być przemyślana i odpowiedzialna.

O czym myśli Karolina Pilarczyk tuż przed zaśnięciem?

Zanim zasnę, moje myśli często krążą wokół planów i zadań, które mam do wykonania – zwykle dotyczą one pracy. Jestem pracoholikiem i naprawdę pasjonuje mnie to, co robię, i sprawia mi ogromną radość. Kocham swoje życie oraz sposób, w jaki nim kieruję. Każdego ranka budzę się z niecierpliwością, ciekawa, co się wydarzy. Więc wieczorem zwykle planuję nadchodzący dzień i zasypiam z myślą o tym, jak bardzo cieszę się na kolejne zadania i na to, co mnie czeka.

Mówią o tobie: „Królowa polskiego driftu”. Co to właściwie znaczy?

Karolina Pilarczyk: Jestem kierowcą driftingowym, a drifting jest stosunkowo nową dyscypliną motosportową, która cały czas się rozwija, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Drifting wyróżnia się tym, że jest niezwykle widowiskowy i fascynujący nie tylko dla kierowców, ale też dla publiczności. Wyróżnia go precyzyjna jazda poślizgami. Precyzja jest tu słowem kluczowym: kiedy kierowca, kolokwialnie mówiąc, „pali gumę”, czy wprowadza auto w poślizg, a następnie je z poślizgu wyprowadza, to jeszcze nie jest drifting. Istotą jest dokładność i powtarzalność wykonania manewru. Dlatego kładę duży nacisk na edukację w tej dziedzinie, podkreślając, że o profesjonalnym driftingu możemy mówić tylko wtedy, gdy precyzja łączy się z kontrolą. A jeżeli chodzi o „Królową polskiego driftu” – jestem pierwszą kobietą w Polsce, która zajęła się tym sportem na poważnie i zaczęła regularnie startować w zawodach. Przecierałam szlaki i udowodniłam, że kobiety też mogą z sukcesami rywalizować w tej dyscyplinie. To dla mnie ogromny zaszczyt, kiedy dziewczyny mi mówią, że jestem ich inspiracją i idą moimi śladami.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Dr n. med. Justyna Dąbrowska-Bień: Mężczyźni nie chcą przekazywać swojej wiedzy kobietom chirurgom
Wywiad
Maria Deskur: Społeczeństwo, które czyta, jest bardziej stabilne emocjonalnie i psychicznie
Wywiad
Losy kobiety zesłanej na Syberię w książce "Ludzie z kości" Pauli Lichtarowicz
Wywiad
Jak rozmawiać z dziećmi o raku? Psychoonkolog o sytuacji księżnej Kate
Wywiad
Kobiety, które zarabiają miliony na ubraniach z szarej dresówki
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?