Dr n. med. Justyna Dąbrowska-Bień: Mężczyźni nie chcą przekazywać swojej wiedzy kobietom chirurgom

Mężczyźni postrzegali zawsze moje zalety jako wady. To, że mam w sobie siłę, determinację i asertywność, było interpretowane jako bezczelność i krnąbrność - mówi Justyna Dąbrowska-Bień, otorynolaryngolog, rynochirurg, zajmująca się chirurgią twarzy i szyi.

Publikacja: 26.04.2024 14:51

Justyna Dąbrowska-Bień: Dyspozycyjność chirurga jest przekleństwem dla jego rodziny.

Justyna Dąbrowska-Bień: Dyspozycyjność chirurga jest przekleństwem dla jego rodziny.

Foto: Andrzej Kubat

Co sprawiło, że wybrała pani akurat tę a nie inną specjalizację?

Już na studiach wiedziałam, że chcę zajmować się chirurgią. Brałam całonocne dyżury na chirurgii ogólnej w warszawskim szpitalu na Banacha. Najbardziej interesowała mnie ludzka twarz, podobała mi się - jest estetyczna i od razu widać efekt działań chirurga. Operuję nosy – a one wręcz zmieniają wyraz twarzy. Operowałam też ślinianki. Namówiłam moją ówczesną szefową do zastosowania po raz pierwszy w Polsce takiego cięcia, jakie robi się przy liftingu twarzy, żeby wyrządzić jak najmniej krzywdy urodzie operując nowotwór ślinianki przyusznej. W większości przypadków chirurg zajmuje się ratowaniem życia, więc nie do końca skupia się na aspekcie estetycznym. Ja ratuję zdrowie, ale myślę też o tym, by nie oszpecić pacjenta. Przyglądając się operacjom onkologicznym zatok, gdzie do niedawna wycinano choremu 1/3 twarzy, zrozumiałam, jak bardzo ważny jest każdy aspekt przywracania pacjenta do zdrowia. Chirurgia endoskopowa to kamień milowy w rynochirurgii.

Została pani ordynatorem w wieku 38 lat. To chyba nie jest oczywista ścieżka kariery dla każdej lekarki, która po prostu chce operować ludzkie twarze: nosy, zatoki i ślinianki…

Trzeba mieć samozaparcie i dużo szczęścia. W laryngologii jest dużo kobiet. Kiedy zaczęłam pracować w szpitalu, na oddziale rynochirurgii były same kobiety, świetny sprzęt i dużo przyjaznych ludzi.

Oprócz kompetencji związanych z medycyną, musiała pani też umieć zarządzać zespołem.

Blok operacyjny był oddzielnie zarządzany, a personel wspólny dla całego oddziału — ja odpowiadałam za 20 łóżek. Dawałam sobie radę. Policzyłam, że przez cały okres mojej kariery zawodowej przeprowadziłam ponad 6600 operacji. To oznacza, że często robiłam ich 8 dziennie. I najtrudniejsze w mojej pracy było pogodzenie życia zawodowego z byciem matką. Kobiecie w tym zawodzie jest naprawdę ciężko. Dyżury nocne, całodobowe, stawianie się na bloku operacyjnym o 7 rano możliwe jest wyłącznie wtedy, kiedy ma się w domu kogoś, kto weźmie na siebie wszystkie obowiązki. Jeśli mąż również jest lekarzem, tak jak w moim przypadku, nie zawsze się to udaje. Mój mąż na szczęście brał na siebie ogrom obowiązków związanych z domem, więc było mi łatwiej.  Ale poza wszystkim, ja także chciałam być matką, która widuje własne dzieci, odprowadza je do przedszkola, jada z nimi kolacje, rozmawia na każdy temat i wie w której są klasie. A które przedszkole przyjmuje dzieci od szóstej rano, tak, żeby człowiek jeszcze zdążył dojechać do pracy? Mnie droga do szpitala zajmowała około godziny w jedną stronę. Wszyscy mężczyźni, z którymi pracowałam mieli żony zajmujące się domem. Ciężko jest kobiecie chirurgowi pracować w pełnym wymiarze godzin, a wielu pracodawców na wymiar niepełny nie wyrażało zgody. Mieliśmy także często zebrania przed pracą i obowiązkowe spotkania w weekendy.

Z ogólnych statystyk wynika, że wśród chirurgów od lat zdecydowanie dominują mężczyźni. Kobiety stanowią mniej niż 30 proc., choć pojawia się podobno tendencja wzrostowa. Wiele kobiet pracujących w tym zawodzie deklaruje, że doświadczyło mobbingu i było dyskryminowanych ze względu na płeć. Ma pani podobne doświadczenia?

Często komentowano moje spóźnienia słowami: Jakoś inni pani koledzy przyszli na czas, mimo, że moje spóźnienia wiązały się wyłącznie z godzinami otwarcia placówek edukacyjnych moich dzieci. Poza tym ścieżka naukowa stwarza ogromne pole do nadużyć. Mężczyźni nie chcą przekazywać swojej wiedzy praktycznej, niechętnie pozwalają awansować kobietom. Chcę też zaznaczyć, że w karierze pomogły mi kobiety. Spotkałam ich na swojej drodze mnóstwo i wiele im zawdzięczam. Mężczyźni postrzegali zawsze moje zalety jako wady. To, że mam w sobie siłę, determinację i asertywność było interpretowane jako bezczelność i krnąbrność. Czy facet, który wysoko zaszedł kiedykolwiek odbierany jest jako krnąbrny? Nie, on ma charyzmę.

Czytaj więcej

Nie chodzi o kliniki wyłożone marmurami. Profesor Agnieszka Kołacińska-Wow o tym, co liczy się w leczeniu raka piersi

Wybierając zawód chirurga i decydując się na trójkę dzieci, w pewnym sensie skazała się pani na życie w rozdarciu, na walkę z ciągłymi wyrzutami sumienia…

Jestem jedynaczką i zawsze marzyłam o licznej rodzinie. Dwójkę pierwszych dzieci urodziłam wcześnie, na studiach, pomagała mi teściowa i babcia. Dzięki nim zdałam wszystkie egzaminy w terminie. Nie spałam, ale jakoś wytrzymywałam ciągłe zmęczenie. Kiedy zostałam ordynatorem, nadszedł kryzys. Przedszkola i szkoły zostały zamknięte w czasie pandemii, a ja nadal musiałam pracować. Bolało mnie to, że jadę do chorych, a moje dzieci zostają w tym czasie w domu bez opieki. Wielu moich znajomych lekarzy mówi, że borykało się z podobnymi problemami. I że dzieci po latach wypominają im, że nie mieli dla nich czasu. Rozmawiałam ostatnio z kolegą chirurgiem ortopedą, który na spotkaniu z innymi lekarzami tej samej specjalizacji dowiedział się, że dosłownie każdy z nich (a mowa o 10 osobach) ma dziecko, które leczy się psychiatrycznie albo ma za sobą próby samobójcze lub samookaleczenia. Czy to wynik niedostatecznej obecności i uwagi rodziców czy efekt naszych czasów, spędzania czasu w świecie wirtualnym? Na to pytanie każdy z nich musi odpowiedzieć sobie sam, ale z pewnością jest coś na rzeczy.
Dyspozycyjność chirurga jest przekleństwem dla jego rodziny. Bo w każdej chwili może być wezwany do szpitala, jeśli stan zdrowia pacjenta się tego wymaga lub pojawiają się komplikacje. Albo po prostu pacjent po operacji potrzebuje takiego kontaktu, chce zadać pytanie, poczuć, że jest otoczony właściwą opieką. Nie raz się zdarzyło, że byłam zmuszona zostawić w nocy dzieci same – młodsze pod opieką starszych i jechałam do szpitala. A kiedy mieć czas jeszcze na dokształcanie się, na uczestnictwo w szkoleniach, konferencjach, stażach zagranicznych…? Właśnie za granicą nauczyłam się robić operacje nosa zewnętrznego. Udało mi się również zrobić doktorat, bo trafiłam na życzliwych ludzi, którzy chcieli mnie wziąć pod swoje skrzydła. A to wcale nie jest takie oczywiste.

Mimo tego ciągłego braku czasu, znajduje go pani jednak na swoje pasje, na uprawianie sportu, na podróże.

Czytaj więcej

Dr hab. n. med. Inga Ludwin o szczepieniach dzieci przeciw HPV: Jestem ich 100-proc. entuzjastką

Śpię sześć godzin. Od północy do szóstej rano. Jakiś czas temu uprawiałam triatlon, teraz kontynuuję pływanie w mastersach — dwa trzy razy w tygodniu przepływam po 3 km, biorę udział w zawodach, zdobywam medale. Lubię też jogę, Muay Thai, skitoury i narty zjazdowe. Chodzę też na długie spacery z naszym ukochanym psem.

To jest pani sposób na rozładowywanie stresu związanego z pracą?

Kiedyś mówiło się, że chirurdzy piją, bo mają obciążający zawód. I było w tym wiele prawdy. Ja też piłam, ale po wysłuchaniu podcastu „Co ćpać po odwyku”, przyjrzałam się sobie. Zrozumiałam, że alkohol jest regulatorem emocji. Nie piję w ogóle od trzech lat. Każdy ma jednak swoje uzależnienie – dla jednych to jest alkohol, dla innych zakupy, hazard, seks, jedzenie, sport czy też coś innego, ale tej pracy „na trzeźwo” nie da się zdzierżyć. Trzeba mieć odskocznię.

Dopadł panią syndrom wypalenia zawodowego?

Tak i to przed 40. Tak jak wspomniałam, przeprowadzałam tygodniowo około 30-35 operacji. To ogromne obciążenie psychiczne i duży wysiłek fizyczny. Cały dzień w niewygodnej dla ciała i szyi pozycji. Zaczęły drętwieć mi palce, mam zwyrodnienie kręgosłupa na wielu poziomach. I wtedy postanowiłam odejść ze szpitala. Dzisiaj pracuję w prywatnej służbie zdrowia, sama ustalam moje godziny pracy i jest mi z tym dobrze.

Czuje się pani kobietą sukcesu?

To trudne pytanie. Jak definiujemy sukces? Narodziny mojego najmłodszego dziecka, córki Helenki zmieniły moje rozumienie sukcesu. Wcześniej wszystko szło po mojej myśli, wszystko mi się udawało, a Helena urodziła się bardzo chora. Przez dwa pierwsze miesiące życia leżała na OIOM-ie, lekarze walczyli o jej życie. To był ogromny cios. Pierwszy rok jej życia spędzaliśmy z mężem na zmianę w samochodzie, jeżdżąc na rehabilitacje, do lekarzy, płacząc, słuchając Mozarta i mijając się w drzwiach. Wtedy tylko praca utrzymywała mnie przy życiu. Przestałam być kobietą sukcesu. Moje dziecko urodziło się z wadliwym chromosomem, jest niepełnosprawne intelektualnie i ruchowo, jest neuroatypowe i ma chorobę, która polega na tym, że nigdy nie odczuwa sytości. Trzeba chować przed Heleną jedzenie i kontrolować ilość spożywanych przez nią kalorii. Odrobiłam lekcję pokory, niezwykle cenną. Dzisiaj już nauczyłam się żyć w tym nowym świecie. To dzięki Heli zrozumiałam, jak ważny jest work-life balance. W dużej mierze dla niej zrezygnowałam z pracy w szpitalu na pełen etat.

Co w takim razie dzisiaj oznacza dla pani sukces?

To, że dzięki Helenie nauczyłam się akceptować siebie i innych takimi, jacy są. To, że staram się codziennie być najlepszym rodzicem dla mojej córki. Hela nauczyła mnie patrzeć na błędy z innej perspektywy. Jest niedoskonała i kocha mnie ze wszystkimi moimi niedoskonałościami.

Całe życie walczyłam o to, żeby zasłużyć na miłość i uznanie rodziców, ale ani doktorat, ani bycie ordynatorem, ani medale w zawodach sportowych nigdy nie były wystarczające. Dzisiaj już się nie ścigam sama ze sobą i nikomu nie zamierzam udowadniać, że jestem coś warta. Jako sukces odbieram to, że dwoje moich dzieci – 20-letnia Julia i 18-letni Stanisław zdecydowali się studiować medycynę. Że wciąż chętnie jeżdżą ze mną na wakacje, kontynuują ścieżkę sportową. Skoro zamierzają iść w moje ślady, to znaczy, że mi się udało. Nie jestem nieobecnym rodzicem. Każde z moich dzieci przychodzi do mnie, kiedy ma jakiś problem. Jestem też całkiem dobrym lekarzem i mam jeszcze życie pozamedyczne. To jest właśnie sukces.

Co sprawiło, że wybrała pani akurat tę a nie inną specjalizację?

Już na studiach wiedziałam, że chcę zajmować się chirurgią. Brałam całonocne dyżury na chirurgii ogólnej w warszawskim szpitalu na Banacha. Najbardziej interesowała mnie ludzka twarz, podobała mi się - jest estetyczna i od razu widać efekt działań chirurga. Operuję nosy – a one wręcz zmieniają wyraz twarzy. Operowałam też ślinianki. Namówiłam moją ówczesną szefową do zastosowania po raz pierwszy w Polsce takiego cięcia, jakie robi się przy liftingu twarzy, żeby wyrządzić jak najmniej krzywdy urodzie operując nowotwór ślinianki przyusznej. W większości przypadków chirurg zajmuje się ratowaniem życia, więc nie do końca skupia się na aspekcie estetycznym. Ja ratuję zdrowie, ale myślę też o tym, by nie oszpecić pacjenta. Przyglądając się operacjom onkologicznym zatok, gdzie do niedawna wycinano choremu 1/3 twarzy, zrozumiałam, jak bardzo ważny jest każdy aspekt przywracania pacjenta do zdrowia. Chirurgia endoskopowa to kamień milowy w rynochirurgii.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Paula Wolecka z teamu Igi Świątek o tym, co najważniejsze w budowaniu marki osobistej
Wywiad
Iza Kuna: Romans może trwać i 30 lat
Wywiad
Maria Deskur: Społeczeństwo, które czyta, jest bardziej stabilne emocjonalnie i psychicznie
Wywiad
Karolina Pilarczyk: Panowie mają problem z przegrywaniem z kobietą w motosportach
Wywiad
Losy kobiety zesłanej na Syberię w książce "Ludzie z kości" Pauli Lichtarowicz