Mimo że od dziecka zajmuje się pani aktorstwem, to jednak zdecydowała się zostać dyplomowaną prawniczką. Od początku taki był plan, czy na pewnym etapie wygrał pragmatyzm?
Joanna Jabłczyńska: Na ścieżkę artystyczną weszłam, kiedy miałam osiem lat. Był to zupełny przypadek. Lubiłam występować i chciałam rozwijać się w tej dziedzinie, ale moim rodzice bardzo dbali, żebym nie zaniedbywała przy tym nauki. Ja sama lubiłam się uczyć, więc zdobywanie dobrych ocen nigdy nie stanowiło warunku, który musiałam spełnić, żeby realizować pozaszkolne pasje. Ale rodzice powtarzali mi również, żebym wykorzystała swoje pięć minut i bawiła się, póki jest na to czas, jednak w przyszłości pomyślała o pewniejszym zawodzie lub planie B. Do podobnego wniosku doszłam w liceum, podejmując decyzję, że nie chcę iść w stronę aktorstwa. Tym bardziej, że na planie pracowałam z wykładowcami z akademii teatralnej, którzy podkreślali, że nie jest mi to potrzebne, bo praktykę już mam; że wiele bym się nauczyła, ale powinnam zastanowić się, czy chcę spędzić w szkole cztery lata, rezygnując z serialu, w którym zresztą gram do dzisiaj, i z którego – jak widać – nadal zrezygnować nie potrafię. Dlatego początkowo postanowiłam, że pójdę na medycynę, jednak przypuszczałam, że tych studiów nie dam rady pogodzić z pracą na planie. Dosłownie w ostatnim momencie zmieniłam plany i wybrałam prawo, a więc ta decyzja nie była naturalną konsekwencją moich wcześniejszych zainteresowań czy rodzinnych tradycji. Chciałam mieć w przyszłości jak największe możliwości, a jednocześnie wysoko postawić sobie poprzeczkę. Po prostu – tak lubię.
Kiedy postanowiła pani, że w pracy prawniczki wykorzysta dotychczasowe doświadczenie?
Początkowo bardzo chciałam oddzielić od siebie te dwie dziedziny, ale już na starcie było trudno – to samo nazwisko, ten sam wizerunek, a zawody dwa. Środowisko prawnicze też nie wiedziało, jak mnie traktować. Sam kodeks etyki – w moim przypadku radcy prawnego – zakazuje nam reklamowania naszych usług, a ja pojawiam się na wydarzeniach niezwiązanych z branża prawną. Media zamieszczają na mój temat publikacje, w których ja sama też nie ukrywam, że mam drugi zawód. Początkowo wręcz spływało na mnie wiele skarg, w których podnoszono, że jako aktorka nie powinnam go w ogóle wykonywać. Wszystko zmieniło się, kiedy mój promotor nie pozwolił mi pisać doktoratu na temat funduszy inwestycyjnych, mimo że bardzo mnie one wtedy interesowały. Zasugerował, aby zdecydować się na taki, dotyczący branży artystycznej i nie pozwolił od niej uciekać; podkreślał, że nikt nie ma na ten temat podobnej wiedzy, bo żaden z prawników nie pracował w niej – tak jak ja - wówczas już ponad 20 lat. Przekonał mnie, żebym zrobiła z tego atut i to był świetny wybór, bo dzisiaj wszystko udaje mi się ze sobą harmonijnie łączyć.