Sama jestem matką dwójki dzieci, „harowaczką” (tak nas określiła Anna Swirszczyńska w wierszu „Chłopka”). Ale warto podkreślić: nasze babki miały nieporównanie gorzej. Dowody na tę tezę odnajdziecie w wyjątkowej książce Joanny Kuciel-Frydryszak „Chłopki. Opowieść o naszych babkach” (Marginesy 2023). Autorka prowadzi przez życie przedwojennej tytułowej chłopki od jej narodzin aż do śmierci – a niemal cały ten czas jest wypełniony pracą ponad siły.
Zniewolenie,
analfabetyzm i bieda
Już kilkuletnie dziewczynki, kiedy tylko nauczyły się chodzić i mówić, musiały opiekować się młodszym rodzeństwem. Gdy podrosły, do ich obowiązków należało m.in. codzienne pasanie krów czy gęsi, sprzątanie, noszenie wody ze studni etc., a wszystko to zamiast uczęszczania do szkoły- rodzice często pisali petycje do dyrekcji z prośbą o zwolnienie z obowiązku szkolnego ich córki. Chłopskie nastolatki musiały szybko zacząć zarabiać na chleb, rodzice wysyłali je więc na służbę do dworu lub choćby do zamożniejszych włościan. Tam często narażone były nie tylko na ciężką pracę i szykany, ale też gwałty i molestowanie ze strony „panów”, co nierzadko kończyło się niechcianą ciążą, której „chałupniczo” próbowały się pozbyć, bo inaczej zostałyby wyklęte przez rodzinę, zwłaszcza jej męską część... Gdy jednak osiągały wiek zdolny do zamążpójścia, nieważne były uczucia – ojcowie lub najstarsi bracia przehandlowywali je „za morgi”. Z rodzinnej niewolnicy stawały się własnością męża, często o wiele starszego od nich. Rodziły niemal co roku kolejne dzieci, aż do chwili, gdy przestawały być płodne, no chyba że wcześniej umierały w czasie porodu lub połogu.
Joanna Kuciel-Frydryszak w książce „Chłopki” przywołuje m.in. postać Marcjanny Fornalskiej (1870–1963), która pozostawiła po sobie „Pamiętnik matki” (miała sześcioro dzieci: troje zginęło w czasie stalinowskich czystek, jedną z córek w 1944 r. rozstrzelali hitlerowcy, a najstarszy syn zmarł w niemieckim obozie koncentracyjnym Gross-Rosen). Jej losy potoczyły się nieco inaczej niż większości ówczesnych potomkiń chłopów pańszczyźnianych – zawdzięczała to umiejętności czytania i pisania, co nie było normą. „(...) na Lubelszczyźnie córka pańszczyźnianego chłopa jak wiele dzieci w zaborze rosyjskim nie chodzi do szkoły. Ma siedem lat, gdy dostaje od ojca swoją pierwszą książkę i dowiaduje się, że powinna się nauczyć z niej czytać, by mogła się modlić. »Dziewczynie więcej nauki nie potrzeba. Dziewczyna powinna być tylko uczciwa i pracowita« – zapamiętała ojcowską radę. Ponieważ nikt nie ma czasu się nią zajmować, próbuje sama wymyślić, jak składać litery.
»Ucz się, bo dostaniesz bicie!« – słyszy. Albo: »Ucz się, jak do wiosny nauczysz się czytać, to ci kupimy na Wielkanoc piękną książeczkę do nabożeństwa«.
Gdy w końcu udaje się jej poskładać litery w wyrazy, czuje się oszołomiona: »Odkrywa się przede mną świat, niebo, sama nie wiem, co robić z radością«. Jednak gdy dzieli się z matką swoimi nowymi umiejętnościami, słyszy: »Lepiej wybieraj kartofle!«. (...) Mimo to czytanie staje się jej ucieczką przed życiem i Marcjanna przysięga sobie, że zrobi wszystko, by [jej] dzieci mogły się uczyć”. Na początku XX stulecia to na wsi rzadkość, ale w dwudziestoleciu międzywojennym wcale nie jest dużo lepiej.
„Światowy kryzys, który trwa od 1929 roku, przeorał polską gospodarkę, a wieś pogrążył. (...) Na wsi w Polsce w 1931 roku mieszka 73 procent społeczeństwa, z czego 51 procent to chłopi posiadający ziemię, a 5 procent to rolni robotnicy. Ich sytuacja jest najtrudniejsza. [Według spisu powszechnego z 1931 roku Polska liczyła 32,1 miliona mieszkańców, z czego chłopów było 16,4 miliona, a robotników rolnych 1,6 miliona. Najliczniejszą grupę stanowili chłopi małorolni – 7,3 miliona, najmniej liczną kmiecie (najbogatsi, mający ponad 17 hektarów) – 1,9 miliona]. W 1934 roku, gdy robotnik w mieście zarabia głodową pensję – 24 złote tygodniowo, wyrobnik folwarczny dostaje 6 złotych (plus tak zwaną ordynarię), a chłop ze swoich plonów niecałe 10 złotych.