Nawet rozumiem, dlaczego walentynki mają wielu przeciwników. Trudno nam w kraju nad Wisłą świętować pozytywne uczucia, to się jawi jako kompletnie niepraktyczny pomysł. Za święto rodzinne wystarczą Wigilia, Wielkanoc i imieniny mamy, święto melancholijne mamy w Zaduszki, a miłość można świętować w rocznicę ślubu. Ewentualną rocznicę ewentualnego ślubu, bo w Polsce rozwodzi się co trzecia para, więc to też dobra wskazówka, by być ostrożniejszym z tym optymizmem. Niepraktyczne, nie nasze, importowane i na pokaz.
Ale właśnie odkryłam, że jest też kolejny poziom zaangażowania w walentynki, który można streścić według mojej obecnej sytuacji życiowej, czyli – najpierw jesteś singlem i marzysz o walentynkach, potem jesteś zakochana i świętujesz, jakby jutra nie było, a finalnie masz dzieci w przedszkolu i jedyne walentynki, jakie realizujesz, to papierowe walentynkowe kartki na bal przedszkolaka, dokańczane po godzinie 22.00, gdy dzieci wreszcie zasną, bo trzy pierwsze kartki robione razem są, wraz ze stołem i podłogą, tak niemiłosiernie upaprane farbami, dobrymi chęciami kilkulatków i brokatem, że nie ma szans na godne wręczenie ich na balu przedszkolaka. Smarujemy więc tekturki klejem, obsypujemy różowymi serduszkami, synowie przyklejają naklejki dinozaurów i śmieszne oczy, ja zamykam oczy na farbę kapiącą ze stołu. Pełen zachwyt, może rośnie nam pierwsze pokolenie mężczyzn zakochanych w walentynkach, dopóki starczy dinozaurów.
Czytaj więcej
Badania wskazują, że podejście do walentynek zmienia się na całym świecie. Królują: ekologiczne trendy w Europie, luksusowe wydatki w USA, i pragmatyzm w Polsce. Jaki udział w kreowaniu tych nowych zwyczajów mają przedstawiciele pokolenia Z?
Od brokatu do smutku
Ale ja tak naprawdę nie chciałam o dzieciach. Chciałam pisać o miłości, smutnej, po polsku. Zmarła pewna kobieta, kiedyś mi bliska, potem daleka, na jej pogrzebie była ponad setka ludzi. Zostawiła kilkuletnią córkę i to dziecko dopiero potem zaczęło opowiadać. I z tych opowieści widać inny obraz tej pani, niż zostawiła w głowach współpracowników i instytucji, które wręczały jej pośmiertnie nagrody. Dziecko opowiada, że miało siedzieć w swoim pokoju. Że nikt w domu nie chciał się z nią bawić. Że mama krzyczała, tata krzyczał, że jak wracała ze szkoły, to mama wychodziła, nikt z nią nie ćwiczył czytania, nikt z nią nie chodził na fizjoterapię, choć dziecko utyka. Ale brokat był, miała mnóstwo brokatowych sukienek księżniczek. To prawdziwa historia i prawdziwe przejmująco smutne słowa w ustach dziecka, z dobrego domu, dziecka, którego rodzice są po studiach, nie piją nadmiernie, znają obce kraje.
Czy można się nauczyć miłości?
I to mnie prowadzi do pytania, czy miłości można się nauczyć, oprócz jej świętowania w postaci płacenia rachunków za Walentynki, kwiaty, balonik i film w kinie?