Grabie lecące przez trawnik w stronę głowy mojego syna zobaczyłam, gdy wyszłam z dwójką moich czteroletnich bliźniaków do ogrodu. Nadawcą tych grabi był drugi syn. Franek jakoś uniknął ciosu, sam bynajmniej nie był bezbronny, w ręku trzymał gotową do rzucenia łopatę. Niby dla dzieci, ale jednak z metalu, sprzęty czekały na nich przygotowane, żebyśmy mogli zasadzić kwiaty. Nie, wcale nie puściłam ich bez nadzoru na pół dnia, byłam razem z nimi w tym ogrodzie, schyliłam się jedynie, by podnieść szyszkę. I dobrze, że zajęło mi to tak krótko, bo sytuacja, jak widać, eskalowała błyskawicznie. Ewidentnie jest w życiu młodego człowieka okres, gdy wbiega na arenę trawnika i bez zbędnych wskazówek ustawia się z ciężkim przedmiotem naprzeciw innego człowieka. Od kilku dni jestem przekonana, że Koloseum nie przypadkiem powstało w Rzymie, mieście założonym przez bliźniaków.
Czytaj więcej
Zatrzaśnięte drzwi uniwersytetów dla osób spoza elity najbogatszych, brak dostępu do lekarza, sam...
Ciągła czujność
To tylko jeden z obrazków z ubiegłego tygodnia, gdy z powodu wyjazdu mojego męża opiekowałam się dziećmi całkowicie sama. I te wspomnienia o lecących grabiach otwierają oczy na bezmiar obowiązków opiekunów małych dzieci. Podstawowym zaś obowiązkiem, spinającym wszystkie inne, jest utrzymanie dziecka w zdrowiu i integralności cielesnej. A to wymaga – przynajmniej przy ruchliwych chłopcach – nieustającej czujności. Czujność zaś oznacza – ciągły cichy alert, jestem przy dzieciach – obserwuję, nie widzę ich, to sprawdzam co robią a jeśli ich jeszcze nie słyszę – to zaczynam biec. Czujność to kompletnie niewidoczny wysiłek, który powoduje stałą utratę energii. A poza tym czuwaniem jest przecież nieustająca troska o dom, pracę, dojazdy, zakupy, sprzątanie, gotowanie, składanie prania, karmienie kota, szczepienia, dzień kropki w przedszkolu, przegląd samochodu. Wysłać maila, wpisać do kalendarza, umówić lekarza, weterynarza, buty do szewca. Mycie okien na Wielkanoc zastąpiłyśmy w tym roku z koleżankami wysyłaniem sobie memów z Jezuskiem, który palcem pokazuje, gdzie są smugi.
Po tym maratonie uważam, że samotne rodzicielstwo eliminuje z życia społecznego. Czynności opiekuńczo-usługowo-sprzątające zabierają cały czas wolny od pracy zawodowej, wciśnięty między sen. Ja po zaledwie tygodniu ze zmęczenia słaniałam się na nogach, a życie pisze różne scenariusze. Dziś mam chyba tyle samo znajomych, które wychowują dzieci same, co znajomych par z dziećmi. I co wtedy? Matka ma się zająć wszystkim, bo dziecko jest najwyższą wartością, a macierzyństwo daje jej przecież mnóstwo satysfakcji. Patrzymy na samotne matki jako na „zwyczajny element krajobrazu”, łatwo oceniać, że „madki” czegoś nie zrobiły, o coś nie zadbały, zapomniały. Ojcowie po rozwodach zajmują się dziećmi, ale w praktyce, jeśli nie jest to opieka naprzemienna, to ojciec przejmuje dzieci np. co drugi weekend, co oznacza, że przez 26 dni z miesiąca dziecko jest pod opieką matki. To znaczy, że jej możliwości kierowania własnym życiem czy nawet korzystania z pomocy lekarzy, szkoleń, kursów poprawiających kompetencje na rynku pracy, są bliskie zeru. Do tego sam ciężar planowania, przygotowywania pracy nawet dla innych, nieustającego wybiegania w przyszłość i pilnowania już wykonanej pracy, to jest niewidoczna praca nadal głównie kobiet.