Nie wiem, czy to, co zobaczyłam i usłyszałam, będąc członkiem komisji egzaminacyjnych w pierwszych dniach tegorocznych matur Szkoły w chmurze, dawało o sobie znać również na egzaminach prowadzonych w tradycyjnych placówkach. Mówiąc zupełnie wprost: liczę na to, że nie, bo nie chcę przyjąć do wiadomości, że duża część młodych ludzie zupełnie ignoruje kody kulturowe, a wręcz całymi sobą pokazuje, że nie ma pojęcia o ich istnieniu.
„Matura” nie równa się „kultura”
Wiem, że żyjemy w czasach, w których pierwszoplanową rolę w budowaniu społeczeństwa odgrywa już nie tolerancja, ale inkluzywność wszystkiego co różnorodne. W pełni zgadzam się z tym, że każdy ma prawo wyrażać swoją osobowość i swoje poglądy – te drugie oczywiście pod warunkiem, że nie godzą w dobra innych. Nie zaprzeczam też dobrze znanym powiedzeniom, że młodość rządzi się swoimi prawami i w życiu musi być czas na to, żeby się wyszaleć. Tak, tak, i jeszcze raz: tak. TAK również dla stwierdzenia, że wygląd nie jest odzwierciedleniem potencjału intelektualnego, który drzemie w człowieku. Stanowcze NIE jednak dla bylejakości funkcjonowania objawiającej się na wielu polach i – jak się wydaje – będącej w pewnym stopniu pokłosiem stawiania praw jednostki ponad jej obowiązkami.
Czytaj więcej
Egzaminatorzy, którzy sprawdzają prace maturalne są dobrze wyszkoleni, ale bywają też zmęczeni. J...
O czym mowa? Po pierwsze o młodych ludziach, którzy na tak ważnym egzaminie jak matura, pojawiają się w strojach – delikatnie sprawę nazywając – mocno niestosownych. Dziewczyny w spódniczkach tak krótkich, że widać spod nich bieliznę; topach nie udających biustonoszy, ale takich, które faktyczne nimi są, eksponowanych z nieukrywaną premedytacją; ozdobione biżuterią i makijażem pozwalającym przypuszczać, że uczennica zaraz po wyjściu z sali egzaminacyjnej udaje się do dyskoteki – to nr 1 wśród kategorii estetycznych pozwalających opisywać osoby przystępujące do tegorocznych matur. Kategorię nr 2 można wykorzystać, mówiąc zarówno o młodych kobietach, jak i mężczyznach – pasuje do niej nazwa „znam tylko jeden rodzaj ubrań i dobrze mi z tym”. Tutaj środkiem wyrazu człowieka staje się wyciągnięta do granic możliwości, wymięta, a czasami i nie do końca świeża bluza zestawiona z podobnymi w charakterze jeansami – ba!, bywa, że i ze spodniami dresowymi. Tę mocną całość dopełniają buty: z wyciągniętymi sznurówkami, nonszalancko przydeptywanymi przy każdym kroku, i koniecznie brudne – najlepiej tak, że jeśli by mocniej uderzyć nimi o ziemię, istniałaby szansa, że część tego, co się na nich znajduje, samoistnie odpadnie. Numer 3 w tej kategoryzacji to ludzie hołdujący tzw. sporty lookowi – tłumacząc na polski: gdziekolwiek idę, wyglądam tak, jakbym ledwo co zszedł z boiska lub wyszedł z siłowni. Co to oznacza w praktyce? W przypadku dziewczyn ciało odziane w legginsy i crop top z narzuconą koszulą, w zestawie z wybitnie sportowym obuwiem – rzecz jasna. W przypadku chłopaków – najczęściej markowy dres i sportowa koszulka plus buty – jak wyżej. I wreszcie kategoria numer 4: przedstawiciele subkultur. Inspirujący do granic możliwości! Moimi faworytami zostali chłopiec, który na wtorkowy egzamin z matematyki przyszedł w spodniach imitujących futro zwierzęcia – domyślam się, że reprezentował społeczność terianów – oraz dziewczyna zdająca język angielski jako króliczyca – co ważne: sexy króliczyca, w różnokolorowych zakolanówkach, ultramini, bluzie z uszami sięgającymi dolnej części pleców, z białoróżowymi włosami i w naprawdę mocnym makijażu...
Czytaj więcej
Matura w czasach sztucznej inteligencji. Przy takiej dostępności urządzeń ułatwiających ściąganie...