Greta Gerwig: Jej "Barbie" bije wszelkie rekordy powodzenia

Była muzą niezależnych filmowców nowojorskich, dziś jest królową Hollywoodu. Czy fabryka snów zmieni Gretę Gerwig czy to Greta Gerwig zmieni fabrykę snów?

Publikacja: 03.09.2023 19:22

Film "Barbie" po 17 dniach wyświetlania przekroczył wynik 1 mld dolarów wpływów z kin z całego świat

Film "Barbie" po 17 dniach wyświetlania przekroczył wynik 1 mld dolarów wpływów z kin z całego świata.

Foto: GettyImages

Jej film o lalce, którą bawiło się już kilka pokoleń dziewczynek, bije wszelkie rekordy powodzenia. „Barbie” weszła na ekrany 21 lipca, a niebotyczny wynik 1 miliarda dolarów wpływów z kin całego świata przekroczyła zaledwie po 17 dniach wyświetlania. Po pięciu tygodniach zarobiła już ponad 1, 280 mld dolarów. Jest najlepiej sprzedającym się tytułem w historii Warner Bros, wyprzedzając poprzedniego lidera „The Dark Knight” Christophera Nolana. Zajmuje - za „Super Mario Bros.” – drugą pozycję na liście najlepiej sprzedających się filmów tego roku, choć wydaje się, że wkrótce zmieni lidera, który ma na koncie 1, 355 mld. Co więcej znalazła się na szczycie listy hitów wszech czasów wyreżyserowanych przez kobiety. Rekordzistką jest też dzisiaj Margot Robbie, współproducentka, a przede wszystkim odtwórczyni głównej roli w filmie: portale filmowe podają, że na jej konto właśnie wpłynęło 50 mln dolarów. To zapisany w jej kontrakcie procent od zysków.

Międzypokoleniowa Barbie

Według badań Box Office Pro 65 proc. widowni „Barbie” stanowią kobiety, a 81 proc. osoby poniżej 35 roku życia. Ale są i starsi widzowie, a raczej widzki.

Lalka Barbie króluje przecież w dziewczęcej wyobraźni od 1959 roku, gdy na nowojorskich targach zabawek zaprezentowała ją Ruth Handler, która potem razem z mężem założyła firmę Mattel. W miarę upływu czasu świat Barbie zapełniał się jej przyjaciółkami i młodszymi siostrami, pojawili się też jej chłopak Ken i jego koledzy. Sama Barbie też zmieniała się tak jak popkultura. Dziś ma już nie tylko ubrania i domy, ale też samochody – kabriolety i jeepy, motorówki, samoloty, laptopy i komórki.

Przez lata twórcy długonogiej chuda piękności byli oskarżani o propagowanie anoreksji, traktowanie kobiet jak obiekty seksualne (choć Barbie mówi w filmie, że nie ma waginy), rasizm. Mattel bronił się. Powstały lalki o obfitych kształtach, o różnych kolorach skóry i zainteresowaniach. Wszystkie one meldują się teraz na ekranie podbijając widzów całego świata, przede wszystkim Ameryki, Europy i Australii.

Prawa do filmu o Barbie kupiła razem z Warner Bros Margot Robbie, aktorka znana m.in. z „Wilka z Wall Street” Martina Scorsese, „Asteroid City” Wesa Andersona, komercyjnej, hitowej serii „Legion samobójców”, a także z „Pewnego razu… w Hollywood” Quentina Tarantino, gdzie zagrała żonę Romana Polańskiego - Sharon Tate. I to ona wymyśliła, by napisanie scenariusza powierzyć Grecie Gerwig. Pomysł był absolutnie szalony – w końcu plastikowa lalka z ubraniami plażowiczki, cyrkówki, pani domu, bizneswoman, a nawet kosmonautki była zaprzeczeniem wszystkiego z czym kojarzy się członkini nowojorskiego, pełnego buntu przeciwko establishmentowi nurtu „mumblecore”. Gerwig wahała się, ale w końcu propozycję przyjęła. Napisała scenariusz razem z mężem – reżyserem Noahem Baumbachem. Trwała pandemia, oboje uznali, że na przekór smutnemu czasowi, izolacji i samotności ludzi, warto zaszaleć i wymyślić coś niezwykłego, zaskakującego, całkowicie anarchicznego. W trakcie pracy Greta przywiązała się do swojej bohaterki do tego stopnia, że zapragnęła sama ją ożywić.

— Myślałam: „Kocham tę historię i nie zniosę, jak ktoś inny będzie ją ekranizować”. Ale też byłam pewna, że nikt mi tego filmu nie powierzy — przyznała.

To właśnie Margot Robbie, współproducentka filmu zdecydowała, by napisanie scenariusza do "Barbie" p

To właśnie Margot Robbie, współproducentka filmu zdecydowała, by napisanie scenariusza do "Barbie" powierzyć Grecie Gerwig.

GettyImages

"Nawet nie wiedzieliście, że tego chcecie”

A jednak w Warner Bros jej zaufano, zaś ona - przystępując do zdjęć - w wywiadzie dla „Hollywood Reporter” powiedziała: „Czegokolwiek się spodziewacie, my damy wam coś zupełnie innego. I nawet nie wiedzieliście, że tego chcecie”.

W wywiadach Greta Gerwig opowiada, że sama bawiła się lalkami „o wiele za długo”, nawet wtedy, gdy jej koleżanki całowały się już po kątach z chłopakami. Ale Barbie w jej dziecięcym świecie nie było – matka nie znosiła tej wystrojonej, anorektycznej pannicy. Po latach Gerwig odbiła sobie braki z tamtego czasu. Choć najciekawsze jest tu pytanie: jak popkulturową lalkę może widzieć ktoś, kto wywodzi się ze świata kontrkultury?

W swoim kampowym filmie Greta zabawiła się uniwersum stworzonym przez firmę Mattel. Wykreowała na ekranie świat różowy, przesłodzony do granic kompletnego kiczu. Jego królową jest oczywiście Barbie, ale są tu również całe zastępy innych lalek – prawniczki, naukowczynie, lekarki. W Barbie Landzie one rządzą. Ken i jego koledzy w ogóle się nie liczą. Tyle, że w Barbie coś się psuje. Zaczyna wspominać o śmierci, pokazuje koleżankom stopy z platfusem. Musi przejść na ziemię, by odszukać dziewczynkę, która jej nie akceptuje i przez którą przestała dobrze funkcjonować.

#metoo, feminizm czy satyra?

Na pierwszy rzut oka Gerwig zrobiła film ery post #metoo. W Barbie Landzie rządzą kobiety, mężczyźni się nie liczą. Ale nie trzeba dać się zwieść pozorom. Te kobiety to rozbawione idiotki napawające się swoją władzą, spychające facetów do roli kukiełek. Z kolei bunt Kena, który na ziemi zachwycił się systemem patriarchalnym i po powrocie do Barbie Landu przejął nad nim kontrolę, prowadzi do upokorzenia kobiet. Nie istnieje dobre społeczeństwo bez równowagi płci – zdaje się mówić Gerwig i nie ma w tym niczego odkrywczego. Bo tak naprawdę w warstwie intelektualnej „Barbie” jest na bardzo podstawowym poziomie. Niczym nie zaskakuje. Może poza tym, że dali z siebie w filmie zrobić głupców szefowie Mattela. No, ale czego się nie robi dla sukcesu i pieniędzy. Jest tu też zabawna kreacja Margot Robbie, róż zalewający oczy, a wreszcie pojawiające się na końcu przeświadczenie, że lepiej cierpieć, kochać i doświadczać różnych uczuć na ziemi niż prowadzić sztuczne życie w sztucznym świecie wyzutym z namiętności.

Przypisywanie „Barbie” łatki dzieła feministycznego też wydaje się na wyrost. To zabawa, tyle że wymyślona przez niepokorną artystkę o „rogatej duszy”.

Greta Gerwig: Dzieciństwo

Greta dzieciństwo spędziła w Sacramento w Kalifornii, jest córką pielęgniarki i konsultanta finansowego. Chodziła do katolickiej szkoły z mundurkami i ostrym rygorem. Rodzice mimo konkretnych zawodów, mieli artystyczne dusze, ona też chciała zostać artystką. Tyle, że miała – no właśnie tę rogatą duszę. Choć rosła w cieniu wielkich studiów i potężnego przemysłu filmowego, nie marzyła o Hollywoodzie. Jako dziecko pochłaniała książki. Czytała przy obiedzie w domu i w szkole pod ławką.

— Byłam takim ćpunem słowa pisanego — śmieje się.

To były jedyne momenty, gdy siedziała spokojnie.

— Po latach zdiagnozowano u mnie ADHD, byłam super-emocjonalna i bardzo energiczna – mówi. — Ale w czasach mojego dzieciństwa jeszcze się o tym nie mówiło. Matka tylko od czasu do czasu rzucała: „Zapiszmy ją gdzieś, może do klubu sportowego Zmęczmy ją trochę”.

Gdy skończyła 16 lat, jej ADHD rzuciło ją do Nowego Jorku. Chciała się tam uczyć tańca. Zachwyciła ją inteligencka atmosfera metropolii. Porzuciła dawne plany i postanowiła pisać. Zaczęła studiować literaturę angielską i filozofię w Barnard College. Jeszcze w czasie nauki spotkała Joe Swanberga. W 2006 roku zagrała niewielką rolę w jego „LOL”, a dwa lata później razem wyreżyserowali „Noce i weekendy”. Gerwig szybko weszła w środowisko artystów spod znaku mumblecore - kina niezależnego, niskobudżetowego, realistycznego, często powstającego w wyniku improwizacji, portretującego pokolenie dwudziesto-, trzydziestolatków: ludzi, żyjących z dnia na dzień, szukających swojego miejsca. Nie liczył się tu bieg wydarzeń, raczej nastrój, łapanie chwili, dialog czy – jak niektórzy to określali – gadanina, trochę o wszystkim, trochę o niczym.

Aktorskie ścieżki Grety Gerwig

Gerwig znalazła się w kręgu takich twórców jak bracia Duplass czy Andrew Bujalski. Ale najważniejszym dla niej reżyserem okazał się Noah Baumbach. Właśnie rola w jego filmie „Greenberg”, który w 2010 roku trafił na festiwal w Berlinie, przyniosła jej rozpoznawalność. Dwa lata później wydarzeniem stał się ich kolejny wspólny obraz „Frances Ha”. Gerwig stworzyła w nim postać dla jej pokolenia kultową. Zagrała 27-letnią dziewczynę, która mieszka w Nowym Jorku, w kawalerce, wynajmowanej razem z przyjaciółką. Niby żyje na luzie: spotyka się ze znajomymi, gada, czasem zapali papierosa, czasem prześpi się z jakimś facetem albo wyjedzie na dwa dni do Paryża. Ale tak naprawdę — choć ma sto pomysłów na minutę — nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Inteligentna, błyskotliwa – dryfuje przez życie bez celu. Nie ma pieniędzy, ledwo wiąże koniec z końcem. I nikogo to nie dziwi. Gerwig była wielkim atutem tego filmu.

— Zawsze interesowali mnie ci, którzy nie byli uosobieniem „American Dream” – powiedział mi w czasie wywiadu Baumbach. — Ale we „Frances H” przyglądałem się już młodszym ode mnie. Ludziom wychowanym na nowoczesnej technologii, odwracającym się całkowicie od „wyścigu szczurów”. Opowiadałem o generacji, do której sam nie należałem. Tak naprawdę to było pokolenie Grety. Ona nawet na planie często ingerowała w dialogi. „Mówiła: „No co ty, Noah, tak się już nie mówi”.

Dzięki Gerwig „Frances Ha” przypominała wczesne obrazy Woody’ego Allena, stając się „Manhattanem” początku wieku XXI. Allen zresztą dostrzegł jej talent, bo zaangażował ją do swoich „Zakochanych w Rzymie”.

"Lady Bird" i autobiografia

Jednak aktorstwo i nawet scenariopisarstwo Grecie Gerwig nie wystarczało. W „Lady Bird” stanęła za kamerą. Nie ukrywała zresztą, że film był częściowo autobiograficzny. Tytułowa siedemnastolatka mieszka w Sacramento, jej matka jest ciężko pracującą pielęgniarką, ojciec, który stracił pracę, cierpi na depresję, ale dla córki jest podporą. A ona ma tę samą co Greta rogatą duszę. Marzy o studiach w Nowym Jorku, choć jej rodziny na to nie stać, buntuje się przeciwko katolickiej edukacji i przeciwko oschłej, nietolerancyjnej matce.

„Lady Bird” jest jednak czymś więcej niż kolejną, młodzieżową historyjką o trudnym dojrzewaniu. To opowieść o szukaniu własnej drogi, o świecie niespecjalnie otwartym dla dziewczyny, której marzenia wykraczają poza jej miasto, środowisko, tradycję rodzinną. Ale i o tym, że to miasto i ta rodzina zostaną w niej zawsze. Bo właśnie te pierwsze miejsca i najbliżsi ludzie tworzą matrycę, którą potem sami wypełniamy. Z czasem je doceniamy i za nimi zatęsknimy.

Tym osobistym filmem Greta Gerwig weszła do Hollywoodu. Bo zaczynał się nowy czas. Coraz bardziej widoczne stawało się kino niezależne, a dzięki #metoo Hollywood zaczął też zwracać się w stronę kina kobiet. „Lady Bird” dostało 5 nominacji do Oscara. Dwie – za scenariusz i reżyserię – przypadły Gerwig.

Sama Gerwig jednak twierdzi, że równie osobistym filmem jest jej druga produkcja – „Małe kobietki”, nakręcona na podstawie prozy Louisy May Alcott.

— To była książka mojego dzieciństwa – mówi. – Kiedy usłyszałam, że znów ma być ekranizowana, poprosiłam agenta, żeby umówił mnie z producentami. „Więc chciałaby pani wyreżyserować ten film? – spytali. Odpaliłam: „Czekam na to trzydzieści lat!”.

„Małe kobietki” były hollywoodzką produkcją Columbia Pictures dystrybuowaną przez Sony. A może niemal hollywoodzką, bo mocno naznaczoną osobowością Gerwig. Można się było zastanawiać czy w dobie terroryzmu, niepewności, głębokich społecznych podziałów i utykających demokracji, warto zanurzać się w westchnienia czterech panienek. Ale Greta nie miała wątpliwości:

— Przeczytałam książkę Alcott od nowa i zrozumiałam jak bardzo jest ona nowoczesna. To opowieść o kobietach, ambicji, sztuce, pieniądzach.

„Małe kobietki” Gerwig, choć ubrane w historyczny kostium Ameryki lat 60. XIX wieku, rzeczywiście nie pachniały naftaliną. Gerwig dodała do swojej adaptacji wątki z życia pisarki, świetnie poprowadziła trudny wątek miłosny.

— Zdarłam z moich bohaterek gorsety, nie chcąc ich niczym krępować. Bo one wciąż siedzą w wielu młodych, współczesnych kobietach — mówiła mi w czasie rozmowy artystka.

Na ekranie Saoirse Ronan, Florence Pugh, Emma Watson i Eliza Scanlen, wspierane przez Laurę Dern w roli matki i Meryl Streep w roli bogatej ciotki, rzeczywiście walczą ze światem i losem. Mijają się z miłościami, żałują tego, co bezpowrotnie straciły: uczuć, możliwości, decyzji, jakich kiedyś nie podjęły, a potem już było na nie za późno. Również Timothee Chalamet idealnie wpasowuje się w ten styl – jego Laurie ma w sobie wdzięk i nonszalancję, ale też zagubienie, samotność i nieporadność dziecka XXI wieku. W interpretacji Grety Gerwig „Małe kobietki” stały się opowieścią o meandrach losu. O rozczarowaniach i gorzkich chwilach w życiu, ale też o wytrwałości w dążeniu do swoich celów, o próbach otwierania się na innych, wyzbywania egoizmu. I jeszcze o czymś, o czym w pośpiechu czasem zapominamy: o wartości, jaką jest wzajemne wsparcie i lojalność ludzi najbliższych.

Greta Gerwig przeniosła tę historię na ekran wręcz zadziwiająco perfekcyjnie jak na reżyserskiego samouka. Efekt? Sześć nominacji do Oscara, w tym za najlepszy film i dla Gerwig za scenariusz. Jedna z tych nominacji, za kostiumy, zamieniała się w statuetkę.

Teraz do Oscarowej konkurencji stanie „Barbie”. Niewykluczone, że spadnie na nią grad nominacji, choć w końcowej fazie będzie musiała ustąpić „Oppenheimerowi” i innym „poważnym” filmom.

Fala sukcesów?

Ale hollywoodzka przygoda Grety trwa. W marcu 2024 roku na ekrany ma wejść kolejny hollywoodzki hit, do którego artystka przygotowała scenariusz. To… „Królewna Śnieżka” Marka Webba. Disney szykował się do ekranizacji swojego wielkiego rysunkowego przeboju z 1937 roku od kilku lat. W 2016 roku ogłoszono, że scenariusz napisze dramatopisarka Erin Cassida Wilson. Ale ostatnio dołączyła do niej Gerwig. I już dziś wiadomo, że bajka braci Grimm całkowicie się zmieniła, z pierwszych, znikomych informacji wynika, nie ma w niej nawet krasnoludków. Gerwig złamała podobno wszelkie kody disneyowskiej animacji. Główna bohaterka, która w nowej wersji ma lat 18, a nie 13, będzie miała wiele cech silnej, współczesnej kobiety i będzie dążyła do niezależności. Jedna z aktorek grających w filmie zdradziła: „To już nie jest rok 1937. Nasza Królewna Śnieżka nie marzy o wielkiej miłości, nie uratuje jej też żaden książę. Co więcej, nie będzie się starała być najpiękniejszą w królestwie. Będzie marzyć o tym, by zostać nieustraszonym, sprawiedliwym, odważnym i uczciwym przywódcą. To naprawdę niesamowita historia dla dziewczyn z całego świata, które zobaczą w Królewnie Śnieżce” siebie.”

Na razie zaprotestował przeciwko takiej wersji starej baśni syn reżysera „Śnieżki” z 1937 roku.

Greta Gerwig dzięki sukcesowi „Barbie” ma dzisiaj bardzo silną pozycję w amerykańskim kinie. Aktorstwo? Chyba nie jest już tym co ekscytuje ją najbardziej. Deklarowała wręcz:

— Siedzenie i czekanie na ujęcie nie jest super sposobem na życie, a na tym też w dużej mierze polega zawód aktora. Mnie interesuje dziś raczej tworzenie projektów. Chcę mieć wpływ na moją karierę, a nie tylko czekać czy coś się uda.

Greta Gerwig dzięki sukcesowi „Barbie” ma dzisiaj bardzo silną pozycję w amerykańskim kinie. Scenari

Greta Gerwig dzięki sukcesowi „Barbie” ma dzisiaj bardzo silną pozycję w amerykańskim kinie. Scenariusz napisała razem z mężem – reżyserem Noahem Baumbachem.

GettyImages

W swoich filmach Gerwig nie gra, ale po sześciu latach przerwy pojawiła się na ekranie w „Białym szumie” Noaha Bambacha, który, podobnie jak Gerwig, w ostatnich latach dryfuje w kierunku kina hollywoodzkiego. Po znakomitej „Historii małżeńskiej” ze Scartett Johansson i Adamem Driverem, zrealizował po raz pierwszy projekt o budżecie 80 mln dolarów. Po raz pierwszy też posłużył się scenariuszem, który nie jest jego własnym zapisem codzienności, lecz adaptacją powieści. W „Białym szumie” spokojne życie patchworkowej rodziny przerywa zagrożenie: skażenie powietrza mogące człowieka zabić nawet po trzydziestu sekundach. Jak nie od razu, to w przyszłości.

— Przystępując do adaptacji „Białego szumu”, Noah poprosił, żebym przeczytała książkę Dona DeLillo. Pamiętałam, że zrobiła ona na mnie spore wrażenie, kiedy miałam 19 lat. Po ponownej lekturze zachwyciła mnie jeszcze bardziej. W czasach covidowych lockdownów i katastrof ekologicznych, w czasach politycznej zawieruchy i niepewności, wydała mi się przeraźliwie współczesna. Powiedziałam Noahowi, że mogłabym w jego filmie zagrać główną bohaterkę - Babbette. Tak naprawdę nie traktowałam tego poważnie. Trwała pandemia, byłam przekonana, że do realizacji tego filmu w ogóle nie dojdzie. A jednak! Noah napisał scenariusz, znalazły się też pieniądze na realizację. No i nie miałam już wyboru. W końcu obiecałam to mężowi – mówiła mi w czasie wywiadu Greta Gerwig.

Właśnie: mężowi. Baumach i Gerwig w 2010 roku pracowali nad filmem „Greenberg”. Potem razem zrobili „Frances Ha” i „Tę naszą młodość”. Gdy się spotkali reżyser był związany z aktorką Jennifer Jason Leigh, która w marcu 2010 roku urodziła ich syna Rohmera. Jednak pół roku później para ogłosiła rozstanie, a trzy lata później rozwiodła się. Baumach był już wtedy z Gretą. W marcu 2019 roku przyszedł na świat ich pierwszy syn, w lutym 2023 – drugi. Rodzice zresztą nigdy tego nie ogłaszali.

Baumbach i Gerwig nie chodzą w czarnych okularach i nie udają celebrytów. Mówią o sobie „mąż” i „żona”, choć oficjalnego ślubu podobno nie wzięli. Mieszkają w Nowym Jorku, na Manhattanie. Zapewniają, że nie zamierzają przenosić się do Los Angeles. Unikają opowiadania o swoim życiu prywatnym, ale traktują je w sposób najbardziej naturalny. Wywiadów po filmie „Barbie” Gerwig udzielała często na zoomie, a w tle stało łóżeczko z niemowlakiem. Zapytana, nie ukrywała, jak wielkim szczęściem są dla niej dzieci.

Zarówno Nolan jak i Gerwig zawsze podkreślają, jak wielkie mają do siebie zaufanie i jak bardzo liczą się nawzajem ze swoim zdaniem. Przyjmując propozycję napisania scenariusza „Barbie” reżyserka postawiła warunek, że jego współautorem będzie Baumbach. On z kolei twierdzi, że żona jest pierwszym i najważniejszym krytykiem wszystkiego, co robi.

Dziś Greta Gerwig jest na fali. Promuje „Barbie”, udziela wywiadów, jest kuszona przez studia. Muza niezależnego, nowojorskiego „mumblecore” stała się częścią amerykańskiego przemysłu filmowego. Żaden z twórców niezależnych nie wpisał się w ostatnich latach tak znacząco w fabrykę snów jak ona. I najciekawsze jest zapewne pytanie co będzie dalej: czy Hollywood zmieni Gerwig czy Gerwig zmieni Hollywood?

Jej film o lalce, którą bawiło się już kilka pokoleń dziewczynek, bije wszelkie rekordy powodzenia. „Barbie” weszła na ekrany 21 lipca, a niebotyczny wynik 1 miliarda dolarów wpływów z kin całego świata przekroczyła zaledwie po 17 dniach wyświetlania. Po pięciu tygodniach zarobiła już ponad 1, 280 mld dolarów. Jest najlepiej sprzedającym się tytułem w historii Warner Bros, wyprzedzając poprzedniego lidera „The Dark Knight” Christophera Nolana. Zajmuje - za „Super Mario Bros.” – drugą pozycję na liście najlepiej sprzedających się filmów tego roku, choć wydaje się, że wkrótce zmieni lidera, który ma na koncie 1, 355 mld. Co więcej znalazła się na szczycie listy hitów wszech czasów wyreżyserowanych przez kobiety. Rekordzistką jest też dzisiaj Margot Robbie, współproducentka, a przede wszystkim odtwórczyni głównej roli w filmie: portale filmowe podają, że na jej konto właśnie wpłynęło 50 mln dolarów. To zapisany w jej kontrakcie procent od zysków.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Jej historia
90-letnia Joan Collins powiedziała, dlaczego nie rezygnuje z pracy
Jej historia
Katarzyna Kuczyńska-Budka – prezydentka Gliwic. Dla miasta poświęciłaby karierę męża
Jej historia
Jane Fonda: mogę być aresztowana co tydzień
Jej historia
Agata Wojda, pierwsza w historii prezydentka Kielc: Ja nie zapraszam ludzi do siebie, tylko idę tam, gdzie oni są
Jej historia
Irena Gut-Opdyke. Historia kobiety, która brawurowo ratowała ludzkie życie