Czy to prawda, że porzuciła pani bezpieczną pracę w korporacji, żeby założyć bloga?
Rzeczywiście tak było. Ta droga składała się z przemyśleń i dążenia do celu.
Od samego początku miała pani jasny cel?
Kiedy studiowałam dziennikarstwo i komunikację społeczną, nowe media dopiero się budziły, a blogi były jeszcze nowym tematem. Na studiach przygotowałam prezentację właśnie o nowych mediach – głównie o blogach zagranicznych. Moich kolegów nie interesował ten temat – a ja byłam nim podekscytowana. Wszyscy uważali, że na dziennikarstwo przyszli po to, żeby później pracować w mediach tradycyjnych, a nie w tych nowych tworach. Natomiast mój mąż jest osobą, która lubi działać i lubi nowości. Kiedy powiedziałam mu o tym, że chciałabym założyć bloga – byliśmy wtedy jeszcze narzeczeństwem – powiedział: „Zrób to, co ci szkodzi?”. Przez kilka lat prowadziłam mój blog hobbystycznie, pracując normalnie na etacie. Blog zaczął szybko odnosić sukcesy, zdobywać nagrody – i to na pewno było trampoliną do tego, żeby pokazać się szerszemu gronu odbiorców i działać w szerszym zakresie.
Nikt nie dał pani żadnych gwarancji, że to się powiedzie.
Przez pierwszy rok prowadzenia bloga nie przyznałam się do tego nikomu ze znajomych. Prowadziłam go subtelnie, działając tylko na Facebooku, bo Instagram w Polsce wówczas nie funkcjonował. Krok po kroku dzieliłam się swoimi pasjami – głównie modą i tematami związanymi z pielęgnowaniem urody. Po roku postanowiliśmy wziąć udział w konkursie, organizował go wtedy portal Onet. To była duża rzecz. Zgłosiłam się i ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu – bez żadnych znajomości i kontaktów – udało się zdobyć nagrodę od jednego z partnerów, marki Apart. Po roku prowadzenia bloga zostałam dostrzeżona przez tak dużą markę, która później pozostała moim partnerem przez kilkanaście lat.
Pierwsze pieniądze, które przyszły z bloga, miały zapach luksusu, czy raczej pachniały zasiłkiem dla bezrobotnych?
(Śmiech) Rzeczywiście, w czasach kiedy zaczynałam, na blogach zarabiało się bardzo dobre pieniądze. To były zupełnie inne zasięgi niż teraz – niewspółmierne do tych liczb, które mają influencerzy dzisiaj. Zaczynałam od współprac barterowych – marki przesyłały różne prezenty. Jednym z ważniejszych prezentów był dla mnie naszyjnik z pereł i kolczyki, które dostałam od Apartu po wygranej w konkursie Onetu – dla mnie wyjątkowy i cenny zestaw. Później rzeczywiście zaczęły się współprace płatne i dzięki temu, że prowadziliśmy działalność influencerską, udało mi się otworzyć kilka biznesów – niekoniecznie związanych bezpośrednio z byciem influencerką, chociaż w dużej mierze jednak powiązanych z internetem.
Kiedy przyszły te prawdziwe pieniądze? Takie, które sprawiły, że pomyślała pani: „To już jest biznes, a nie tylko pasja”?
Po trzech latach prowadzenia bloga. Bardzo ostrożnie podeszliśmy do tego z mężem, ponieważ już wtedy zdecydowaliśmy, że zrobimy to razem. Zadecydowaliśmy, że ja zrezygnuję z etatu; mój mąż jeszcze na etacie został. Lubię podchodzić realnie do spraw biznesowych i mieć zabezpieczenie. Natomiast kiedy ja zrezygnowałam z korporacji, mój mąż musiał bardzo szybko pójść w moje ślady, bo tej pracy było naprawdę dużo. W naszym związku każdy zajmował się zupełnie inną działką – ja jestem od „kreowania contentu” i kontaktów z czytelnikami. Tych kontaktów, zapytań różnego rodzaju, jest mnóstwo. Mój mąż zajmuje się stroną marketingową, negocjacjami z partnerami, no i pomagał mi zawsze w moich działaniach. Doszły zdjęcia, filmy – więc tej pracy było sporo. Zaczęliśmy też organizować festiwal dla twórców internetowych – See Bloggers. Organizowaliśmy go przez dziesięć lat naszego wspólnego życia. Festiwal urósł do naprawdę ogromnej rangi.