Twórczyni festiwalu SeeBloggers o sukcesie własnej marki odzieżowej

Stawki influencerskie to minimum kilka tysięcy złotych za jeden post przy zasięgach rzędu kilkudziesięciu tysięcy na Instagramie. Jeśli kampanii w miesiącu jest kilkanaście, to na konto wpływają naprawdę spore pieniądze - mówi Anna Zając, twórczyni festiwalu See Bloggers i marki odzieżowej Roselle.

Publikacja: 11.04.2025 17:09

Anna Zając: Jestem influencerką już prawie 14 lat. Zaczynałam od bloga, a dziś blogi praktycznie nie

Anna Zając

Anna Zając: Jestem influencerką już prawie 14 lat. Zaczynałam od bloga, a dziś blogi praktycznie nie istnieją. Wszystko kręci się wokół mediów społecznościowych. Trzeba na te trendy odpowiadać. Moją odpowiedzią są własne biznesy.

Foto: Katarzyna Jankowiak i Jakub Zając

Czy to prawda, że porzuciła pani bezpieczną pracę w korporacji, żeby założyć bloga?

Rzeczywiście tak było. Ta droga składała się z przemyśleń i dążenia do celu.

Od samego początku miała pani jasny cel?

Kiedy studiowałam dziennikarstwo i komunikację społeczną, nowe media dopiero się budziły, a blogi były jeszcze nowym tematem. Na studiach przygotowałam prezentację właśnie o nowych mediach – głównie o blogach zagranicznych. Moich kolegów nie interesował ten temat – a ja byłam nim podekscytowana. Wszyscy uważali, że na dziennikarstwo przyszli po to, żeby później pracować w mediach tradycyjnych, a nie w tych nowych tworach.  Natomiast mój mąż jest osobą, która lubi działać i lubi nowości. Kiedy powiedziałam mu o tym, że chciałabym założyć bloga – byliśmy wtedy jeszcze narzeczeństwem – powiedział: „Zrób to, co ci szkodzi?”. Przez kilka lat prowadziłam mój blog hobbystycznie, pracując normalnie na etacie. Blog zaczął szybko odnosić sukcesy, zdobywać nagrody – i to na pewno było trampoliną do tego, żeby pokazać się szerszemu gronu odbiorców i działać w szerszym zakresie.

Nikt nie dał pani żadnych gwarancji, że to się powiedzie.

Przez pierwszy rok prowadzenia bloga nie przyznałam się do tego nikomu ze znajomych. Prowadziłam go subtelnie, działając tylko na Facebooku, bo Instagram w Polsce wówczas nie funkcjonował. Krok po kroku dzieliłam się swoimi pasjami – głównie modą i tematami związanymi z pielęgnowaniem urody. Po roku postanowiliśmy wziąć udział w konkursie, organizował go wtedy portal Onet. To była duża rzecz. Zgłosiłam się i ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu – bez żadnych znajomości i kontaktów – udało się zdobyć nagrodę od jednego z partnerów, marki Apart. Po roku prowadzenia bloga zostałam dostrzeżona przez tak dużą markę, która później pozostała moim partnerem przez kilkanaście lat.

Pierwsze pieniądze, które przyszły z bloga, miały zapach luksusu, czy raczej pachniały zasiłkiem dla bezrobotnych?

(Śmiech) Rzeczywiście, w czasach kiedy zaczynałam, na blogach zarabiało się bardzo dobre pieniądze. To były zupełnie inne zasięgi niż teraz – niewspółmierne do tych liczb, które mają influencerzy dzisiaj. Zaczynałam od współprac barterowych – marki przesyłały różne prezenty. Jednym z ważniejszych prezentów był dla mnie naszyjnik z pereł i kolczyki, które dostałam od Apartu po wygranej w konkursie Onetu – dla mnie wyjątkowy i cenny zestaw. Później rzeczywiście zaczęły się współprace płatne i dzięki temu, że prowadziliśmy działalność influencerską, udało mi się otworzyć kilka biznesów – niekoniecznie związanych bezpośrednio z byciem influencerką, chociaż w dużej mierze jednak powiązanych z internetem.

Kiedy przyszły te prawdziwe pieniądze? Takie, które sprawiły, że pomyślała pani: „To już jest biznes, a nie tylko pasja”?

Po trzech latach prowadzenia bloga. Bardzo ostrożnie podeszliśmy do tego z mężem, ponieważ już wtedy zdecydowaliśmy, że zrobimy to razem. Zadecydowaliśmy, że ja zrezygnuję z etatu; mój mąż jeszcze na etacie został. Lubię podchodzić realnie do spraw biznesowych i mieć zabezpieczenie. Natomiast kiedy ja zrezygnowałam z korporacji, mój mąż musiał bardzo szybko pójść w moje ślady, bo tej pracy było naprawdę dużo. W naszym związku każdy zajmował się zupełnie inną działką – ja jestem od „kreowania contentu” i kontaktów z czytelnikami. Tych kontaktów, zapytań różnego rodzaju, jest mnóstwo. Mój mąż zajmuje się stroną marketingową, negocjacjami z partnerami, no i pomagał mi zawsze w moich działaniach. Doszły zdjęcia, filmy – więc tej pracy było sporo. Zaczęliśmy też organizować festiwal dla twórców internetowych – See Bloggers. Organizowaliśmy go przez dziesięć lat naszego wspólnego życia. Festiwal urósł do naprawdę ogromnej rangi.

Czytaj więcej

Katarzyna Daniłko czyli Pani od jakości: Lewa strona mówi nam o ubraniu wszystko

Wystąpiły na nim największe polskie gwiazdy - na przykład Martyna Wojciechowska.

Dokładnie. Nikt nam nie odmawiał. Przez te lata udało nam się rozwinąć różne kontakty i spełnić różne moje dziennikarskie marzenia – miałam okazję przeprowadzać wywiady z niesamowitymi kobietami: Urszulą Dudziak, Anną Lewandowską, Małgorzatą Kożuchowską. Właściwie – każdą osobę, z którą chciałam porozmawiać, udawało mi się ściągnąć na festiwal. To były moje zawodowe spełnienia. Mogłam się też rozwijać jako prowadząca – więc dla mnie to była kontynuacja moich wymarzonych studiów.

Może od tego powinnam zacząć – że marzyłam, żeby pracować w mediach tradycyjnych, ale ponieważ mieszkałam w Trójmieście, to nie było takie łatwe, bo wszystko dzieje się w Warszawie, a ja wtedy nie myślałam o przeprowadzce i dlatego sama sobie stworzyłam bloga, żeby mieć kontakt ze słowem pisanym. To mi wystarczało.  A w międzyczasie – to był bardzo niefortunny okres pandemii – postanowiliśmy stworzyć miejsce dla twórców internetowych, z którymi mieliśmy silny kontakt. Stworzyliśmy w Łodzi restaurację, która miała być kreatywnym miejscem spotkań, gdzie odbywają się premiery książek, koncerty, szkolenia. Pandemia powstrzymała nasze wielkie plany. Przez dwa lata zostaliśmy zatrzymani z rozwojem. Miejsce zaczęło funkcjonować po prostu bardziej jak restauracja, choć udało nam się też zrealizować kilka ciekawych wydarzeń. To był kolejny krok – wyjście poza strefę internetu, a także dywersyfikacja biznesu. Chodziło o to, żeby mieć różne nogi tego biznesu. Żeby pieniądze, które zarabiamy, inwestować, a nie tylko wydawać na podróże czy modne gadżety. Żeby działania influencerskie przekłuć w coś więcej.

Teraz moim „ukochanym dzieckiem” jest prowadzona przeze mnie od czterech lat marka modowa Roselle. Przygotowywałam się do jej startu bardzo długo – prawie trzy lata – i to również jest wynik moich działań internetowych. Dzięki nim mogłam sobie pozwolić na otwarcie własnej marki, mogłam zainwestować – wcale nie takie małe, jak dla mnie, pieniądze.

Jakie konkretnie?

Na sam start marki zainwestowałam prawie 200 tysięcy złotych. Przez trzy lata straciłam przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy, ponieważ próbowałam otwierać markę dwa razy, udało się dopiero za trzecim razem. Za każdym razem działo się coś, co mówiło mi: „Nie rób tego teraz, nie rób tego z tymi ludźmi. To nie jest ten moment”. Ale w końcu – ponieważ włożyłam w to większe pieniądze – musiałam się liczyć z tym, że one mogą pójść na straty. Od tamtego czasu wiem jednak, że podjęłam dobre decyzje. Błędy, które marki popełniają przy starcie, ja popełniłam przez te trzy lata przed startem. Przeżyłam to. Straciłam pieniądze, ale przynajmniej nie było żadnych kryzysów – na przykład wizerunkowych. Z pewnością pierwsze duże pieniądze zarobiłam jako influencerka i dzięki temu wspólnie z mężem mogliśmy stworzyć inne biznesy. Nie mieliśmy żadnego zaplecza w postaci pomocy rodziny, nie otrzymaliśmy nigdy żadnych większych pieniędzy – na wszystko musieliśmy zapracować sami. I sami też byliśmy zaskoczeni, że ten internet poszedł w taką stronę. Nasza praca – ale też, i zawsze będę to powtarzać, nutka szczęścia – sprawiła, że jako influencerzy (kiedyś krępowałam się o tym mówić) osiągnęliśmy spory sukces. Kampanie reklamowe z największymi polskimi i światowymi markami odbywały się u nas bardzo regularnie, było ich mnóstwo. Zrealizowaliśmy wiele ciekawych projektów – i w Polsce, i za granicą.

Czytaj więcej

Polki zamknęły żywe bakterie w kosmetykach. "Sprzedaż co roku rośnie o 50 procent"

O jakich pieniądzach więc mowa?

Ogólnie stawki influencerskie to minimum kilka tysięcy złotych za jeden post sponsorowany – przy zasięgach rzędu kilkudziesięciu tysięcy na Instagramie to się przekłada na konkretne finanse. Jeśli tych kampanii w miesiącu było kilka, kilkanaście – to wpływały naprawdę spore pieniądze.

Na czym dziś państwo zarabiają najwięcej?

See Bloggers postanowiliśmy sprzedać, bo zajmował nam najwięcej czasu. Kumulacja pracy przed festiwalem sprawiała, że nasze inne biznesy cierpiały. Na trzy–cztery miesiące przed wydarzeniem musieliśmy mocno wyhamowywać i traciliśmy na tym – także jako małżeństwo. Jeśli chcemy poważnie podchodzić do tego, co robimy – zwłaszcza do marki Roselle, w którą dużo zainwestowaliśmy i której poświęcamy wiele czasu oraz emocji – to musimy coś wybrać. Ja o tej marce marzyłam, i rzeczywiście to, co się wokół niej dzieje, bardzo mi się podoba. Chcę to kontynuować. Postawiliśmy więc na inne działania. Po pierwsze – z wiekiem coraz lepiej wiemy, że największą walutą w życiu nie są pieniądze, tylko czas. A ponieważ w pewnym momencie mieliśmy cztery biznesy: byłam influencerką, organizowaliśmy festiwal, mieliśmy markę odzieżową i restaurację, doszliśmy do wniosku, że jest tego po prostu za dużo. Nadal chcemy pracować, ale z nieco mniejszą liczbą zadań. Postanowiliśmy się zatrzymać. Myślę, że impulsem do tej decyzji była nagła śmierć mojej mamy dwa i pół roku temu. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, że życie jest nieprzewidywalne. Że trzeba zwolnić.

W tym wszystkim najważniejsi powinniśmy być my sami – a zdarzało się, że przy organizacji festiwalu przez dwa–trzy miesiące praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy. Mimo że mieszkamy razem, pracujemy razem, jesteśmy ze sobą 24 godziny na dobę – to mój mąż non stop rozmawiał przez telefon, odpisywał na maile, a ja robiłam swoje. Mijaliśmy się. A przecież nie po to zakłada się własne biznesy i pracuje na własnych warunkach, żeby pracować więcej niż to konieczne.

Moją wielką radością dziś Roselle – marka odzieżowa. Bardzo pięknie się rozwija. Prowadzę ją na własnych zasadach. Do wszystkich biznesów, które tworzę, dokładam jakąś ideę. W przypadku Roselle chcę się dzielić z kobietami podróżami, zwiedzaniem świata – bo dla mnie podróże to coś bardzo cennego. One mnie otworzyły, bardzo wiele nauczyły. Każda kolekcja powstaje w jakimś pięknym miejscu na świecie. Pokazujemy kobietom niezwykłe zakątki – i one realnie z tych inspiracji korzystają. Tkaniny do naszych kolekcji zawsze kupuję we Włoszech, jeżdżę po nie osobiście. Po pierwsze: chcę dopilnować procesu od początku do końca i samodzielnie wszystko wybrać. Po drugie: bardzo dużo uczę się od Włochów. Tam mają zupełnie inne podejście do mody, prowadząc nawet hurtownie z tkaninami, robią to z pasją. Z niektórymi pracuję od początku, mamy bardzo dobre relacje. Dużo mi podpowiadają, interesują się tym, co tworzę. Nasz kontakt nie kończy się w momencie zakupu i zapłacenia faktury. Oni żyją tym, co powstaje z ich tkanin, podziwiają, jak robię zdjęcia, jak pracuję z materiałem.

Bardzo mi zależy, by z klientkami budować podobne więzi. Wiele z nich jest z nami od początku, od prawie czterech lat. Są wierne marce, polecają ją innym kobietom. I myślę, że właśnie dlatego Roselle ma taką siłę i tak pięknie się rozwija – bo mamy wokół siebie naprawdę dobrych ludzi.

Czytaj więcej

Anna Kalitowicz: Mama jest zwierzęciem scenicznym, ja się spełniam jako "Fajna agentka"

A jak to wygląda, jeśli chodzi o przychody, dochody, inwestycje?

Kiedy miałam plan stworzenia marki, rozmawiałam z wieloma osobami z branży. Każdy mnie bardzo mocno przestrzegał i nastawiał negatywnie. Dzisiaj się z tego cieszę, bo w głowie nastawiłam się na wiele trudnych sytuacji, które rzeczywiście w tej branży się zdarzają. To nie jest łatwy świat. Wielokrotnie słyszałam, że przez pierwszy rok sukcesem jest wyjść na zero. Że być może będę do tego dokładać, ale żebym się nie zrażała. Bo zanim ludzie zaufają produktowi, zanim sama dokonam trafnych wyborów, za które nie będę musiała płacić – musi minąć czas. U nas fenomenem jest to, że żadna kolekcja nie była wtopą finansową. Każda kolekcja zarobiła – począwszy od pierwszej. Po roku byliśmy na plusie i mogliśmy te pieniądze inwestować dalej. Oczywiście – w pierwszej fazie prowadzenia marki większość zarobionych środków przeznacza się na rozwój, nie na siebie. I tak też było u nas.

Ogromnym zaskoczeniem był dla mnie moment startu – kiedy pierwsza kolekcja ujrzała światło dzienne. Choć się ogromnie stresowałam, to przez pierwszą dobę sprzedaliśmy prawie 80 procent produktów. Okazało się, że siła internetu, czyli zaangażowana społeczność, działa. Choć nie mam miliona followersów na Instagramie – w momencie startu marki miałam ok. 60–70 tysięcy obserwujących – to moi odbiorcy są bardzo zaangażowani. I to jest słowo klucz do prowadzenia zewnętrznego biznesu. Bo wielu influencerów ma ogromne liczby followersów, ale dotarcie do klienta znikome.

Moje odbiorczynie są ze mną, ufają mi. O dochodach nie mogę jeszcze mówić, bo jesteśmy w trakcie przechodzenia na spółkę z o.o. i dopiero czekamy na wyniki. Sama jestem ich ciekawa. Monitorowaniem zajmuje się mój mąż, ale na co dzień pracujemy z analityczką – chcemy prowadzić firmy racjonalnie, a nie tylko robić ciekawe rzeczy wokół naszej marki. Mogę powiedzieć, że przez 3,5 roku zrealizowaliśmy w Roselle prawie 30 000 zamówień. To naprawdę dużo.

Jakie biznesy aktualnie państwo prowadzą?

Mamy restaurację, którą prowadzimy w Łodzi. Cały czas działam jako influencerka, ale kładę jeszcze większy nacisk na to, żeby wybierać tylko takie marki, w które rzeczywiście wierzę.

Mocno się zmieniłam przez te lata – ewoluował mój styl, moje wymagania wzrosły. Teraz naprawdę bardzo selektywnie podchodzę do współprac. Z szacunku do moich klientek. Chcę działać cały czas w zgodzie ze sobą i z moją marką. A moja marka to tylko naturalne tkaniny. Szyjemy w Polsce, a część produktów produkujemy we Włoszech. Bardzo skrupulatnie dobieram produkty i surowce i chcę, żeby tak samo wyglądał mój Instagram. Pracuję tylko wtedy, kiedy naprawdę czuję, że dana kampania jest „moja”. Był taki moment, że miałam bardzo niewiele pracy – bo sama mówiłam „nie”, czekając, aż przyjdą odpowiednie zlecenia. Aż poczuję, że klient wybrał mnie i że pracujemy wspólnie.

Słyszy się, że influencer marketing się kończy. Trzeba zmieniać strategię, by utrzymać poziom i rozwijać przychody?

Myślę, że tak szybko się nie skończy. Natomiast rynek bardzo się zmienił. Jest dużo fałszywych kont, z nieprawdziwymi zasięgami w mediach społecznościowych. Komu zaufać? Komu zapłacić pieniądze za kampanię reklamową? Zmieniły się też stawki. Część osób zepsuła rynek – budując fałszywe konta, brała bardzo niskie stawki, pracowała tylko za barter, bo dla niej to i tak było opłacalne.

Jestem influencerką już prawie 14 lat. Zaczynałam od bloga, a dziś blogi praktycznie nie istnieją. Wszystko kręci się wokół mediów społecznościowych. Trzeba na te trendy odpowiadać.

Moją odpowiedzią na to, co się dzieje, są własne biznesy.

Nie chcę opierać się wyłącznie na byciu influencerką. Nie chcę brać pierwszych lepszych kampanii tylko po to, żeby mieć pieniądze. Chcę brać sprawy w swoje ręce. To jest po prostu dobra droga – nie być całkowicie zależną od innych.

Czytaj więcej

Milena Inglot: Skontaktowała się z nami agencja Jennifer Lopez

Jak podejmuje pani z mężem decyzje biznesowe?

Pracujemy razem od prawie 9 lat i jesteśmy ze sobą praktycznie 24 godziny na dobę. Każdy z nas zajmuje się czymś innym – mój mąż cyferkami i tabelami. Pilnuje, żeby wszystko się spinało. Ja jestem od kreacji. Mąż pozwala mi się realizować, daje przestrzeń na nowe pomysły. W dużej mierze opieramy się na intuicji. Uczymy się na bieżąco z tego, co robimy. Mamy też szczęście do ludzi, a to bardzo ważne. Dzięki temu udaje nam się podejmować dobre decyzje biznesowe. Mamy wspólny cel. No i możemy razem cieszyć się z naszych sukcesów.

Jak duże szanse daje Instagram na rozwój własnego biznesu?

Wiem, że zabrzmi to jak banał, ale naprawdę: autentyczność jest tu kluczem. Odbiorcy wyczuwają fałsz. Nie warto kopiować od innych. Oczywiście – inspirujemy się innymi – ale warto tworzyć swój kanał po swojemu. Cały czas da się wymyślić coś nowego – nowy temat, nowy kontent, który nie ma jeszcze konkurencji. Na przykład Aleksandra Pakuła stworzyła kanał o savoir-vivre, który świetnie się niesie. Robi dobrą robotę, uczy konkretnych rzeczy. Albo Kamila Kalińczak, która stworzyła kanał o posługiwaniu się poprawną polszczyzną - coś pięknego. Więc tak, da się. Jest trudniej, bo konkurencja jest olbrzymia.

Dzięki Instagramowi, dzięki rozwojowi internetu, kobietom otworzyły się ogromne możliwości w zakładaniu własnych biznesów. Ja zbudowałam swój kanał totalnie od zera. Na początku zadawałam sobie pytanie: skąd ci ludzie dowiedzą się, że prowadzę bloga? Jak znajdą moją stronę? Ale okazuje się, że odbiorcy – z Facebooka, z Instagrama – cały czas przychodzili. To konto wciąż rośnie, coraz więcej osób nas obserwuje. Dzięki temu również konto mojej marki Roselle rośnie  i przybywa mi klientek. Biorę pełną odpowiedzialność za to, co robię w internecie. Na co dzień inspiruję, pokazuję stylizacje, opowiadam o produktach. I za te produkty również biorę pełną odpowiedzialność.

Czy to prawda, że porzuciła pani bezpieczną pracę w korporacji, żeby założyć bloga?

Rzeczywiście tak było. Ta droga składała się z przemyśleń i dążenia do celu.

Pozostało jeszcze 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Feminizm się opłaca biznesowi – liczby, które mówią prawdę
Biznes
Prezes Green Caffè Nero o kobietach w biznesie i o tym, dlaczego kubek kawy w Polsce kosztuje 25 zł
Biznes
Luka płacowa wciąż się pogłębia: pracowanie ciężej nie pomoże
Biznes
Firma założona przez dwie studentki w akademiku: Sukces w zawrotnym tempie
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Biznes
Nowa branża, w której zdecydowanie dominują kobiety, rośnie w siłę. Imponujące dochody