Jak narodziła się marka MARLU?
W naszym przypadku było to trochę wpisane w historię rodzinną, bo rodzice prowadzili szwalnię i firmę odzieżową już w latach 90. Szyli i produkowali ubrania, więc można powiedzieć, że mam to we krwi. Dorastałam w tym świecie, ciągnęło mnie do mody. To była dla mnie naturalna decyzja, żeby kontynuować to, co robili rodzice.
Od dziecka obserwowała pani pracę rodziców? Projektowała coś już jako dziewczynka? Szyła dla lalek?
Przede wszystkim mama nigdy nie szyła na maszynie; zajmowała się stroną projektową i organizacyjną. Na początku rodzice sprowadzali ubrania z zagranicy, głównie z Indii: jeansy, kurtki, które w Polsce jeszcze nie były dostępne. Od tego zaczęli swój biznes. Z czasem mama nabrała odwagi i zaczęła realizować własne pomysły, ale nigdy nie stała przy maszynie; bardziej pracowała nad konstrukcją i produkcją. To, co dziś dzieje się w naszej szwalni – że wszyscy jesteśmy zaangażowani – ma swój początek w naszym dzieciństwie. My też biegałyśmy po hali produkcyjnej od małego, robiłyśmy guziki, to była największa frajda. Rodzice pozwalali nam na wiele, byle było bezpiecznie. Maszyny mniej mnie wtedy interesowały. Bardziej pociągało mnie upinanie form na manekinach, praca z konstruktorkami. To naturalnie doprowadziło mnie do studiów we Florencji, w Polimodzie. Tam nauczyłam się konstrukcji odzieży na najwyższym poziomie.
Kiedy dokładnie powstało MARLU i skąd ta nazwa?
Kiedy skończyłam studia, zaczęłam tworzyć projekty pod swoim nazwiskiem. Czekałam na staż u Stelli McCartney, ale zanim udało mi się wyjechać, zmarł nasz tata. To był ogromny cios dla firmy, dla nas, dla mamy. Mama nie była w stanie dalej prowadzić biznesu. Rynek też się zmieniał, wiele rzeczy się posypało. Mama poprosiła mnie, żebym przejęła firmę. Mieliśmy duży zespół, ktoś musiał to wszystko uporządkować. To było 11 lat temu. Zgodziłam się, ale pod jednym warunkiem – że poprowadzę firmę po swojemu. Miałam inną estetykę i inny pomysł. Po rodzinnej burzy mózgów wszyscy zgodzili się na moją wizję. Tak powstało MARLU. Nazwa to akronim złożony z pierwszych liter imion najważniejszych kobiet w naszej rodzinie: M jak Marta – moja średnia siostra, która od początku jest ze mną w MARLU; A jak Ania – nasza najstarsza siostra; R to nasza mama, pochodzi od nazwiska Rzepniewska; L to Lila – moja siostrzenica, która urodziła się właśnie wtedy, gdy zakładałam markę; a U pochodzi ode mnie.
Czym pani koncepcja różniła się od tego, co robili rodzice?
Rodzice produkowali ubrania na rynek hurtowy, głównie na Wschód – do Rosji, Ukrainy. Ten rynek ma specyficzny gust: bardzo dużo zdobień, kamieni, kwiatów, wszystko było bogate i dekoracyjne. A ja, po włoskiej szkole, z estetyką prostoty i elegancji, nie mogłam się w tym odnaleźć.
Włoski minimalizm wygrał?
Dokładnie! Gdy zderzyłam się z tym, co robili moi rodzice, wiedziałam, że to nie moja droga. Chciałam stworzyć coś prostego, klasycznego, neutralnego. I taką właśnie estetykę dziś prezentuje MARLU.