Kamila Kończak o tym, jak stworzyć agencję PR, której ufają największe marki premium

Chciałam stworzyć most między kreacją a komunikacją, dlatego powstała agencja, która od początku przyciąga marki premium. Już po roku mieliśmy 12 pracowników i obsługiwaliśmy ponad 20 klientów – mówi Kamila Kończak, właścicielka agencji Lepont.

Publikacja: 09.06.2025 08:31

Kamila Kończak: Inspiruje mnie agencja Karla Otto, która obsługuje najbardziej luksusowe marki na św

Kamila Kończak: Inspiruje mnie agencja Karla Otto, która obsługuje najbardziej luksusowe marki na świecie. To dla mnie wyznacznik, gdzie moja agencja mogłaby być w przyszłości.

Foto: Anna Zarzycka

Kiedy poczuła pani, że nie chce już budować cudzych marek, tylko własną? Że czas rozwinąć skrzydła i założyć coś swojego?

Kiedy pracowałam jeszcze w innych firmach, co jakiś czas ktoś pytał mnie, kiedy zakładam własną agencję. Zawsze odpowiadałam, że nigdy — w ogóle sobie tego nie wyobrażałam. Własną firmę przez 25 lat prowadzili moi rodzice; pamiętam stres, który przynosili do domu. To były intensywne lata dziewięćdziesiąte, czas budowania kapitalizmu w Polsce. Pracowali bardzo ciężko, a ja, obserwując ich, nabrałam przekonania, że nie chcę przez to przechodzić. Mimo że czułam, że kompetencyjnie dałabym radę – mam naturalny instynkt do biznesu, samodzielności, podejmowania decyzji i wyznaczania kierunków, to długo się wzbraniałam. Ale przyszedł taki moment, kiedy zrozumiałam, że praca dla kogoś zaczyna mnie hamować w rozwoju osobistym. Chciałam sama decydować o sobie, o tym, co robię i z kim pracuję. Czułam się na to gotowa.

Ile lat pracowała pani w agencjach PR?

Pracowałam w agencjach PR-owych podobnych rozmiarem do mojego obecnego biznesu — butikowych, obsługujących marki lifestylowe przez łącznie 11 lat. Specyfika branży była dokładnie taka sama. Ostatnie pięć lat przed założeniem własnej firmy spędziłam na stanowiskach dyrektorskich: prowadziłam zespół, samodzielnie obsługiwałam klientów, zdobywałam nowych, prowadziłam przetargi, odpowiadałam też za realizację konkretnych celów finansowych. Od samego początku byłam bardzo samodzielna, także dlatego, że w mniejszych firmach proces decyzyjny jest krótszy. Ale samą pracę w PR-ze zaczęłam późno. Ukończyłam produkcję filmową i filmoznawstwo, pracowałam w branży filmowej jako kierownik produkcji. Przebranżowiłam się w wieku 27 lat.

A 10 lat później założyła pani własną agencję – Lepont. „Le pont” po francusku znaczy most. Co chciała pani tą nazwą połączyć? Wizje? Style? Klientów?

Agencja działa od ponad trzech lat — powstała w lutym 2022 roku. Nazwa jest francuska, bo od początku wiedziałam, że chcę obsługiwać marki premium, głównie związane z modą. Francuski język i brzmienie słowa Lepont wydały mi się bardzo stylowe i luksusowe, ale jednocześnie trudniejsze do uchwycenia – dokładnie tak, jak chciałam. Most symbolizuje trwałość, wiedzę i postęp. Chciałam, by nazwa łączyła wyrafinowanie ze świadomością jakości i profesjonalizmu. To było też moje wewnętrzne poszukiwanie połączenia między kreacją a komunikacją, między markami a ich odbiorcami. I właśnie tym się dziś zajmujemy w agencji: łączymy kompetencje kreatywne, konsultingowe, mediowe i wizerunkowe. Ten most stał się naszym spoiwem. Myślę, że nazwa dobrze oddaje również moje wcześniejsze doświadczenia — od zawsze uwielbiałam łączyć światy marek i konsumentów. Wydaje mi się, że udało się to złapać.

Jak zdobywa się takich klientów jak Dior czy Bulgari? Od czego pani zaczęła?

Czytaj więcej

Grażyna Wolszczak: Prowadzenie teatru jest jak macierzyństwo - męka i cud w jednym

Wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Zakładając agencję, od początku miałam ambicję, by jak najszybciej zatrudniać ludzi, realizować ciekawe i duże projekty. Wiedziałam, że chcę szybko rosnąć i udało się. Tak naprawdę już w momencie startu miałam pierwszych klientów. Były to osoby i marki, które znałam wcześniej, które śledziły moją pracę i które od dawna mówiły, że chciałyby ze mną współpracować. Pierwszym klientem agencji Lepont była marka Yope — jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek kosmetycznych w Polsce, znana wtedy głównie z mydeł i żeli pod prysznic. Yope rozwija się razem z nami do dziś. Potem zadziałał efekt kuli śnieżnej. Projekty, które realizowaliśmy, były widoczne na rynku, zwracały uwagę. Branża lifestyle'owa kocha nowości, a my tę świeżość mieliśmy. Wkrótce pojawiły się kolejne zapytania o współpracę.

Czyli marki same się do pani zgłaszały?

Tak, od samego początku byliśmy regularnie zapraszani do przetargów na duże projekty. Właśnie w ten sposób zdobyliśmy największych klientów w pierwszym roku działalności m.in. Zalando i Converse. To była mieszanka kilku rzeczy: dobrego timingu, wcześniejszych doświadczeń i kontaktów zawodowych, ale też bardzo ciężkiej pracy. W pierwszych dwóch latach startowaliśmy w naprawdę wielu przetargach i mieliśmy szczęście, bo wygrywaliśmy prawie wszystkie. Firma bardzo szybko się rozrosła. Już po roku mieliśmy 12 pracowników i obsługiwaliśmy ponad 20 klientów. To wszystko wydarzyło się naprawdę w zawrotnym tempie.

Świat przetargów to okazja, w której każda agencja chce wypaść jak najlepiej. Co pani robiła inaczej, że to właśnie agencję Lepont wybierały największe marki?

Trudno mi powiedzieć, co robiłam inaczej, bo nie wiemy, jak wyglądają oferty innych agencji. Natomiast od samego początku stawialiśmy na połączenie kompetencji strategicznych i kreatywnych. Nasze projekty były dobrze przemyślane komunikacyjnie i wyróżniały się od strony wizualnej i estetycznej. Chodziło o to, żeby połączyć sensowną, strategiczną treść z kreatywną i storytellingową formą. Bardzo często w komunikacji albo coś jest ładne, albo strategiczne, a połączenie obu tych cech nie zawsze się udaje. My staraliśmy się, żeby to szło razem.

Na czym polegają przetargi? Jaką ofertę trzeba przedstawić? Co liczy się najbardziej?

Przetarg to odpowiedź na brief, czyli zadanie komunikacyjne, które klient nam przedstawia. Kluczowe jest, żeby odpowiedź była połączeniem dobrej strategii z kreatywną, estetyczną formą. Ważne jest odpowiednie przygotowanie: zrozumienie, o czym jest marka, jaki ma świat, jak się komunikuje, jakie ma aktualnie cele i czego potrzebuje. Trzeba znaleźć sposób, by wyróżnić ją.

Strategia zawsze jest najważniejsza, czy jednak instynkt?

To musi być połączenie kilku elementów. Sama strategia nie wystarczy. Potrzebny jest instynkt, wyczucie trendów i przede wszystkim głębokie zrozumienie marki, jej świata i sposobu, w jaki należy jej historię opowiedzieć. Te czynniki muszą być ze sobą spójne. Wtedy powstaje coś naprawdę wyjątkowego i przyciągającego uwagę. A w dzisiejszych czasach każda marka chce się wyróżnić, choć paradoksalnie, wiele z nich wygląda do siebie bardzo podobnie.

Wyobrażam sobie, że luksusowe marki mają swoje kaprysy. O którą markę walczyła pani szczególnie i udało się tę współpracę nawiązać?

Mam nadzieję, że to nie zabrzmi nieskromnie, ale od samego początku prowadzenia agencji stworzyłam sobie mapę marek, z którymi chciałabym pracować. Miałam listę klientów, których chciałam przyciągnąć — i właściwie wszystkich udało się przyciągnąć. To było trochę jak przyciąganie energii, w co wierzę w życiu. Nie odzywałam się do tych marek proaktywnie; one same przyszły do nas. Natomiast moim największym marzeniem od początku była współpraca z marką Zalando. W agencji, w której pracowałam wcześniej, obsługiwałam Zalando przez kilka lat. Bardzo lubiłam tę współpracę, dużo się wtedy nauczyłam. Zalando to marka innowacyjna, technologicznie zaawansowana, stale będąca liderem w swojej kategorii w Polsce i w Europie. Marzyłam o tym, żeby wrócić do pracy z nią, ale już na własnych zasadach, w swojej agencji. I tak się stało. Zostaliśmy zaproszeni do przetargu i wygraliśmy. Od tamtej pory Zalando jest jednym z naszych ulubionych klientów. Realizujemy razem duże, ciekawe projekty i mamy bardzo partnerskie relacje, dające ogromną przestrzeń do kreatywności. Od początku 2025 roku pracujemy z marką Dior – o współpracy z tą marką nawet nie śmiałam marzyć, kiedy zakładałam agencję.Tak naprawdę do ostatniego momentu przed podpisaniem umowy, nie wierzyłam, że Lepont będzie obsługiwało jeden z najważniejszych domów mody na świecie. Ta współpraca, jest dla nas ogromnym wyróżnieniem i kolejnym kamieniem milowym w rozwoju firmy.

Na czym polega opieka nad marką? Na tworzeniu kampanii?

Czytaj więcej

Milena Inglot: Skontaktowała się z nami agencja Jennifer Lopez

To zespół działań. Przede wszystkim chodzi o bycie w bieżącym kontakcie z marką i odpowiadanie na jej aktualne potrzeby komunikacyjne. Tworzymy strategie komunikacyjne na dany rok, które wynikają z briefów i konkretnych celów. Cele marek potrafią zmieniać się w ciągu roku, więc ta dynamika jest bardzo ważna. Trzeba reagować na zmieniające się potrzeby i nie powielać starych schematów. Pracujemy nad tworzeniem doświadczenia marki, tzw. brand experience, czyli różnorodnych aktywności, które mają budować więź odbiorców z marką. W skrócie: odpowiadamy na potrzeby komunikacyjne klienta i realizujemy jego cele wizerunkowe i sprzedażowe. A one mogą być naprawdę bardzo różne.

Dzisiejszy luksus wymaga innego języka komunikacji niż 5 czy 10 lat temu?

Zdecydowanie tak. Branża się zmieniła, a razem z nią sposób konsumpcji treści. Marki prześcigają się w tworzeniu contentu i sposobów dotarcia do swoich odbiorców. Ilość treści, komunikatów i doświadczeń, które trzeba dzisiaj dostarczać, jest ogromna. Konsumenci szybko się nudzą, nie są już tak lojalni jak kiedyś. Trzeba ich stale czymś zainteresować i zatrzymać na dłużej. Dziś agencje mają większą sprawczość, ale też muszą działać szybciej; budżety są konsumowane ekspresowo, briefy krótkie, projekty muszą być realizowane w bardzo szybkim tempie. Jeszcze 5–10 lat temu więcej czasu poświęcaliśmy na tworzenie strategii i przygotowywanie projektów, które często w ogóle nie dochodziły do skutku. Dziś od briefu do realizacji mija czasem miesiąc, a bywa, że nawet krócej. Dynamika jest ogromna, trzeba być elastycznym, szybkim i uważnie obserwować rynek, żeby nie powielać pomysłów i tworzyć nową jakość.

Może pani podać przykład takiego projektu realizowanego w ekspresowym tempie?

Takich projektów mamy naprawdę dużo. Rynek bardzo się zmienił, szczególnie jeśli chodzi o branżę eventową. Jako agencja realizujemy wiele eventów dla marek, bo to świetny sposób na tworzenie innego doświadczenia dla odbiorców. Ostatnio zrealizowaliśmy event w dwa tygodnie — i. choć nie chciałabym, żeby to było jakimś standardem, okazał się sukcesem mimo tak wymagającego tempa pracy. To samo dotyczy influencer marketingu, briefy na współprace i efekty tych współprac potrafią być realizowane naprawdę w ekspresowym tempie. Cała branża działa dziś w bardzo krótkich terminach.

Dobry event sprawi, że klienci zakochują się w marce i zostaną z nią na dłużej?

Myślę, że tak. Eventy są dziś bardzo wdzięcznym narzędziem do budowania emocji wokół marki, do tworzenia pożądania bycia częścią jej świata. Ten trend utrzymuje się od lat i pewnie nie potrwa już długo, bo jest intensywnie wykorzystywany. Ale nadal działa bardzo dobrze. Event daje odbiorcom coś więcej niż to, co widzą w internecie czy w newsletterze. Jeśli na wydarzeniu pojawiają się osoby, które mają realny wpływ na decyzje zakupowe innych, to jest świetnym komunikatem i buduje autentyczną więź z marką.

Zaczynała pani bez zaplecza, bez inwestorów, bez gwarancji sukcesu. Co jeszcze, było ważne w budowaniu agencji własnych marzeń? Siła przekonań chyba nie wystarczy?

Na pewno było bardzo dużo ciężkiej pracy i konsekwencji. Dużo szybkich decyzji, które się opłaciły, i sporo szczęścia. Myślę jednak, że miejsce, w którym dziś jest agencja, to suma moich 10 lat pracy w branży i właśnie nieodpuszczania. Zawsze zwracałam uwagę na każdy szczegół. Jestem perfekcjonistką... choć dodaję, że perfekcjonistką w fazie leczenia, bo uczę się odpuszczać, żeby ten perfekcjonizm mnie nie blokował. Dla mnie zawsze wszystko musiało być jakościowo dopracowane. I myślę, że klienci to widzą, doceniają, dlatego zostają z nami albo się do nas zgłaszają. Jakość jest po prostu widoczna i dobrze działa.

„Rzucam to wszystko, wracam na etat” – zdarzyło się pani tak pomyśleć?

Czytaj więcej

Anna Kalitowicz: Mama jest zwierzęciem scenicznym, ja się spełniam jako "Fajna agentka"

Takie chwile zdarzają się regularnie. Może niekoniecznie z myślą o powrocie na etat, bo szczerze mówiąc, nie wiem, czy byłoby to jeszcze możliwe. Ale na pewno prowadzenie własnego biznesu jest stresujące, wymagające i często niewdzięczne. Bycie swoim własnym szefem oznacza, że nikt nigdy nie powie Ci, że wykonałaś dobrą robotę; sama musisz to wiedzieć. A to bywa trudne. Natomiast jak już się powiedziało „A”, to nie ma odwrotu.

A mówi sobie pani czasem: „Zrobiłam to dobrze”?

Przyznaję, że mam z tym problem. Jestem jedną z tych osób, które zawsze myślą, że coś mogło być zrobione lepiej. Zawsze widzę te najmniejsze rzeczy, które nie są takie, jak bym chciała. To trudne, ale na szczęście zazwyczaj tylko ja to widzę. Staram się więc trochę ten wewnętrzny głos usypiać.

Jak duży jest dziś pani zespół? Jakie cechy powinna mieć osoba, która chciałaby do niego dołączyć? Jak pani rozpoznaje potencjał?

Aktualnie mój zespół liczy 17 osób. Jeśli chodzi o cechy, których szukam, to dziś absolutnie kluczowe są elastyczność, otwartość na zmiany i umiejętność pracy pod presją czasu. Praca w agencji PR oznacza szybkie tempo i konieczność osiągania efektów bardzo szybko. Szukam osób otwartych, z rozwiniętymi kompetencjami miękkimi. Bardzo ważna jest też kreatywność i ciekawość świata — umiejętność śledzenia trendów, bycie na bieżąco z tym, co dzieje się w branży i na świecie. Do tego dochodzi organizacja pracy i czasu. W agencji zarządzanie sobą w czasie i czasem zespołu jest naprawdę podstawą. Takie kompetencje wychodzą bardzo szybko „w praniu”. U nas nie ma parasola ochronnego, od razu widać, czy ktoś odnajduje się w pracy z klientami, czy nie.

Ważną częścią biznesu są pieniądze. Ile trzeba było mieć pieniędzy, by wystartować? Czy dziś agencja działa już siłą rozpędu?

Oczywiście miałam środki na start i zainwestowałam je w agencję, to były moje oszczędności. Jednocześnie na początku praktycznie nie zarabiałam; wszystko, co zarabiała firma, przeznaczałam na pensje i koszty prowadzenia biznesu. Największym wyzwaniem w prowadzeniu agencji jest jednak przepływ gotówki czyli cash flow. Realizując projekty dla klientów, pracujemy na długich terminach płatności, co oznacza konieczność założenia budżetu, aby projekt mógł się odbyć. Potem czekamy na płatności, czasem miesiąc, dwa albo dłużej. Pieniądze są więc ciągle zamrożone. Najbardziej zaskoczyło mnie, że to jest tak powszechne i że każda marka oczekuje takich warunków. A przecież ja mam swoich pracowników, podwykonawców, im trzeba zapłacić na czas. Tymczasem im większa marka, tym dłuższy okres rozliczenia. To naprawdę trudne wyzwanie.

Jak sobie pani z tym radzi?

Czytaj więcej

Ekspertka ds. wizerunku: Biała koszula i granatowa spódnica to zły strój na rozmowę o pracę

To wyzwanie, z którym mierzymy się codziennie. Staramy się dywersyfikować działania i klientów: mieć zarówno projekty stałe, rozliczane na bieżąco, jak i większe projekty z dłuższymi terminami płatności. Do tego dochodzą negocjacje z podwykonawcami, negocjacje umów z klientami, planowanie przepływów finansowych. Czasem udaje się to wszystko ładnie poukładać, czasem wiąże się to z większym ryzykiem. To taka codzienna gimnastyka, która się nigdy nie kończy.

Marki, które do pani przychodzą, pytają jeszcze o wartości, czy tylko o zasięgi i sprzedaż? I jakie wartości są dla pani niepodlegające negocjacji, nawet jeśli stawką byłby prestiżowy klient?

To się zdarza regularnie. Przychodzą do nas klienci, którzy chcą pójść drogą na skróty — i wtedy odmawiamy współpracy. Dla mnie najważniejsze wartości to jakość, spójność, odpowiednie przygotowanie do działań, bez prowizorki i chaotycznego „na ostatnią chwilę”. Jeśli mamy coś robić, to najlepiej, jak potrafimy. Co do oczekiwań marek, to one szukają dziś głównie połączenia działań wizerunkowych i sprzedażowych. Dlatego trzeba balansować między jednym a drugim i szukać złotego środka.

Kto był pani mistrzem albo mistrzynią w zawodzie? Od kogo nauczyła się pani najwięcej?

W każdej agencji, w której pracowałam, bardzo dużo nauczyły mnie moje szefowe. Przede wszystkim myślenia biznesowego i odnajdywania się w środowisku biznesowym i za to jestem im naprawdę wdzięczna. Natomiast jeśli chodzi o benchmarki czy osoby i firmy, które mnie inspirują, to bardziej patrzę za granicę. Inspiruje mnie agencja Karla Otto, założona przez Karlę Otto, która obsługuje najbardziej luksusowe marki na świecie. To dla mnie wyznacznik, gdzie moja agencja mogłaby być w przyszłości.

Jaką jest pani szefową?

Czytaj więcej

Twórczyni festiwalu SeeBloggers o sukcesie własnej marki odzieżowej

Na pewno jestem wymagająca – to słyszę od mojego zespołu. Komunikuję się bardzo wprost, zwykle wiem, czego chcę i staram się to jasno przekazywać, zarówno jeśli chodzi o oczekiwania wobec zespołu, jak i o cele, które stawiam. Jednocześnie jestem szefową, na którą zawsze można liczyć. Moje dziewczyny – bo zatrudniam same kobiety — wiedzą, że jeśli pojawi się trudniejsza sytuacja albo jakieś wyzwanie, to zawsze mogą poprosić mnie o pomoc.

Czy była współpraca, którą ocenia pani jako porażkę? Czego się pani z niej nauczyła?

Porażek jest dużo — chyba tyle samo co sukcesów, albo i więcej. To bardzo dynamiczna praca. Jedną z naszych największych lekcji była sytuacja sprzed roku, kiedy wygraliśmy ogromny przetarg na obsługę zespołu marek. To był jeden z największych przetargów w branży lifestylowej w ostatnich latach. Jako bardzo młoda agencja, mająca niecałe dwa lata, wygraliśmy, ale skala projektu nas przerosła. Nagle weszło do agencji jednocześnie wielu klientów. Nie byliśmy jeszcze gotowi, nieumiejętnie wtedy oceniłam skalę wymaganego od nas zaangażowania i zasobów. Później klient zrobił kolejny przetarg i rozdzielił marki między kilka agencji. To, co wcześniej realizowała jedna agencja – nasza – teraz robią trzy. To pokazuje skalę wyzwania.

Jaka była dla pani największa lekcja z tej sytuacji?

Na pewno lekcja stawiania granic i bardzo dokładnego sprawdzania swoich możliwości. To była też lekcja dla mojego apetytu, bo apetyt na wyzwania mam duży. Ale okazało się, że kompetencyjnie nie byliśmy jeszcze gotowi.

Ile kosztuje sukces? I czym pani za niego płaci: czasem, samotnością, nieprzespanymi nocami?

Myślę, że płacę zdrowiem. Im więcej pracuję, tym częściej muszę odwiedzać lekarzy i naprawiać to, co się w ciele psuje. To są naczynia połączone. Bardzo często korzystam z pomocy osteopaty. Poza tym płacę czasem wolnym; balansuję na cienkiej linie. Nawet na urlopie czy w chwilach wolnych myślę o firmie, podejmuję decyzje, mam nowe pomysły. Całkowite odcięcie się od pracy jest naprawdę trudne.

Co daje pani prawdziwą radość poza pracą, deadline'ami, kampaniami?

Spędzanie czasu z moim mężem, ale aktywnie! Oboje bardzo lubimy sport i wyzwania. Teraz właśnie jesteśmy na urlopie i zaplanowaliśmy 80-kilometrową trasę rowerową na Majorce. Takie wyzwania, inne niż biznesowe, dają mi prawdziwą radość i wolność.

Kiedy poczuła pani, że nie chce już budować cudzych marek, tylko własną? Że czas rozwinąć skrzydła i założyć coś swojego?

Kiedy pracowałam jeszcze w innych firmach, co jakiś czas ktoś pytał mnie, kiedy zakładam własną agencję. Zawsze odpowiadałam, że nigdy — w ogóle sobie tego nie wyobrażałam. Własną firmę przez 25 lat prowadzili moi rodzice; pamiętam stres, który przynosili do domu. To były intensywne lata dziewięćdziesiąte, czas budowania kapitalizmu w Polsce. Pracowali bardzo ciężko, a ja, obserwując ich, nabrałam przekonania, że nie chcę przez to przechodzić. Mimo że czułam, że kompetencyjnie dałabym radę – mam naturalny instynkt do biznesu, samodzielności, podejmowania decyzji i wyznaczania kierunków, to długo się wzbraniałam. Ale przyszedł taki moment, kiedy zrozumiałam, że praca dla kogoś zaczyna mnie hamować w rozwoju osobistym. Chciałam sama decydować o sobie, o tym, co robię i z kim pracuję. Czułam się na to gotowa.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Huda Kattan, twórczyni marki Huda Beauty, odzyskała pełnię władzy w swoim imperium
Biznes
Zmiana ścieżki zawodowej to nie chwilowy trend. „Fundament nowego ładu pracy”
Biznes
Phoebe Gates, najmłodsza córka Billa ruszyła z własnym biznesem. Skazana na sukces?
Biznes
Lady Margarita Armstrong-Jones to wnuczka księżniczki Małgorzaty. Czym się zajmuje?
Biznes
Zofia Chylak-Widmańska: Liczy się nie tylko produkt, ale cała estetyka marki