Milena Inglot: Skontaktowała się z nami agencja Jennifer Lopez

Każdy element kolekcji był z nią konsultowany. To nie było tak, że powstała kolekcja i po prostu dodano do niej nazwisko Jennifer Lopez – ona naprawdę dbała o każdy szczegół. Pracowaliśmy nad jakością i detalami - mówi Milena Inglot, dyrektor marketingu marki.

Publikacja: 25.02.2025 12:27

Milena Inglot: Nowości są tym, co napędza sprzedaż. Dziś w branży beauty granica między makijażem a

Milena Inglot: Nowości są tym, co napędza sprzedaż. Dziś w branży beauty granica między makijażem a pielęgnacją coraz bardziej się zaciera – klienci oczekują, że kosmetyki kolorowe będą miały również właściwości pielęgnacyjne.

Foto: 2inCreatives

Marka Inglot narodziła się w wynajmowanym pokoju w Przemyślu. Dziś to globalna firma z 800 lokalizacjami na sześciu kontynentach. Jak pani postrzega tę historię?

Odczuwam ogromną dumę. Wspaniale jest być częścią przedsięwzięcia, które od lat buduje nasza rodzina. Ale jest to też odpowiedzialność – poprzeczka została postawiona wysoko. Wszyscy obecnie zaangażowani członkowie rodziny mają ambicję, by kontynuować to dzieło, a przede wszystkim rozwijać je i sięgać coraz wyżej.

Od początku wiedziała pani, że dołączenie do firmy będzie pani życiową drogą? Nie było momentów zawahania?

Oczywiście, że były momenty zawahania. Ale w moim przypadku wszystko przyszło dość naturalnie. Już w trakcie studiów, a nawet jeszcze przed ich rozpoczęciem, podejmowałam wakacyjne prace – pierwszą było sprzedawanie kosmetyków na stoisku Inglota w warszawskiej Galerii Mokotów. Później, gdy studiowałam dziennie, miałam już mniej czasu, ale nadal pracowałam w weekendy – głównie podczas wyjazdów na targi.

Już wybierając studia, myślała pani o pracy w rodzinnej firmie?

Nie, wybór studiów wynikał raczej z moich zainteresowań. Chciałam studiować na SGH, a w liceum byłam w klasie matematyczno-geograficznej z rozszerzonymi językami obcymi. Na studiach, razem z koleżankami – które do dziś są moimi bliskimi przyjaciółkami – często wyjeżdżałyśmy na targi, zwłaszcza do Niemiec. Znałyśmy niemiecki, więc praca na międzynarodowych targach w Niemczech była dla nas okazją do zarobienia pieniędzy i ciekawym weekendowym zajęciem.

Jak ocenia pani te doświadczenia? Mówi się, że sprzedaż to jedna z najważniejszych umiejętności w biznesie.

Oczywiście. To była świetna szkoła – zarówno pod kątem sprzedaży, jak i samej obsługi klienta. Miałam szkolenia produktowe i sprzedażowe, ale byłam wtedy bardzo młoda, więc wiele rzeczy robiłam intuicyjnie. Najcenniejsze było dla mnie to, że mogłam uczyć się bezpośrednio od klientów – obserwować, czego potrzebują, jakie pytania zadają, czym się kierują przy podejmowaniu decyzji zakupowych. To dało mi solidne podstawy do wszystkiego, co robiłam później. Targi to także praca fizyczna – tempo jest ogromne, bo towar szybko znika i trzeba go na bieżąco uzupełniać. Dni targowe są bardzo długie, więc to naprawdę intensywne doświadczenie. Ale też nieoceniona okazja do poznania asortymentu. Dzisiaj mamy około 1500 produktów – to bardzo bogate portfolio. Sprzedaż pozwoliła mi je bardzo dobrze poznać. Myślę, że żadna inna rola w firmie nie daje tak dokładnego wglądu w całą ofertę. I ta wiedza była dla mnie fantastyczną bazą do dalszej pracy.

Które produkty lubiła pani sprzedawać najbardziej? O czym najchętniej opowiadała pani klientom?

Zawsze najlepiej sprzedawało mi się te produkty, których sama używałam. Myślę, że to żadna tajemnica – do dziś korzystam prawie wyłącznie z Inglota. Oczywiście, zdarza mi się testować kosmetyki innych marek, ale moja kosmetyczka składa się głównie z naszych produktów. I tak było od samego początku – kiedy jakiś produkt mi się podobał, z łatwością go polecałam. I często kończyło się to sukcesem sprzedażowym. Klienci ufają, gdy widzą autentyczne zaangażowanie.

Czytaj więcej

Monika Rut, współwłaścicielka marki beBIO: Znane nazwisko niczego nie gwarantuje

Czyli od początku czuła pani, że to pani życiowa droga? Nigdy nie myślała o innej karierze – na przykład modelki albo aktorki?

Nigdy nie miałam takich ambicji. Branża, w której działam, zawsze mnie interesowała. W moim przypadku nigdy nie było pytania: czy to na pewno mnie interesuje? Wręcz przeciwnie – bardzo mi się podobało to, czym się zajmowaliśmy. Sama interesowałam się kosmetykami, więc naturalnie się w to wciągnęłam. Oczywiście później pojawiły się dylematy dotyczące mojej ścieżki wewnątrz firmy.

Czego dotyczyły?

Na początku pracowałam w różnych obszarach i często sama dostrzegałam pewne luki organizacyjne, które chciałam usprawnić. Inicjowałam różne działania, które miały poprawić funkcjonowanie firmy. Z czasem coraz bardziej skręcałam w stronę marketingu – i on okazał się moją drogą. Zajmuję się nim już od kilku lat, a od niedawna pełnię rolę dyrektorki marketingu.

Podzieliliście się z bratem zarządzaniem firmą?

Mój brat jest prezesem, a w firmie mamy pięć głównych pionów. Ja odpowiadam za jeden z nich. Pozostali członkowie zarządu zarządzają pozostałymi. Struktura wygląda tak: mamy pion produktu, pion sprzedaży, pion wsparcia i operacji oraz mój pion – marketing.

Rodzinna firma to także rodzinne relacje. Bywały momenty, kiedy różniliście się w wizji dotyczącej marketingu czy zarządzania? Jak udaje się wypracowywać kompromisy?

Jest zarząd, a wizja firmy kształtuje się wspólnie. Cel mamy jeden, ale każdy odpowiada za swój pion i zarządza nim w taki sposób, aby go realizować. W ramach swoich pionów mamy też własne cele. Dodatkowo w firmie działa rada nadzorcza – ciało doradcze, w skład którego wchodzą Zbigniew Inglot, Elżbieta Inglot i Barbara Inglot. To osoby, które, od początku współtworzyły firmę. Oczywiście, jak w każdej organizacji, czasem pojawiają się różnice zdań. Ale to dobrze – konfrontowanie różnych wizji często prowadzi do ciekawych pomysłów. W tej chwili nasze działania są bardzo ustrukturyzowane, a podział odpowiedzialności na konkretne piony sprawia, że firma rozwija się w spójny sposób i podąża w dobrym kierunku.

Po śmierci pani wuja, który stworzył to kosmetyczne imperium, czuła pani presję, że to jego wizję trzeba kontynuować? Zdarza się pani myśleć, jakie on miałby zdanie na temat podejmowanych dziś decyzji?

Mój wujek zmarł w 2013 roku; byłam na pierwszym roku studiów. Nie myślałam wtedy o wizji firmy. Dziś zdarza mi się wspominać wujka – jego duch jest wciąż obecny wśród nas. Czasem zastanawiam się, jakie decyzje by podjął, ale minęło już 12 lat i przez ten czas wiele się zmieniło. To, co dzieje się dziś, na przykład z e-commerce, wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś. Pewnie on podejmowałby już inne decyzje niż 12 lat temu, ale nie mam wątpliwości, że wciąż kierowałby się tymi samymi wartościami.

Absolutna większość, bo 95 proc. produktów Inglot nadal powstaje w Przemyślu. Ma pani satysfakcję z tego, że firma jest związana z lokalną społecznością?

Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Sama pochodzę z Przemyśla i regularnie tam jeżdżę – przynajmniej raz w miesiącu. Moi rodzice wciąż tam mieszkają. Nigdy nie wyobrażałam sobie innego scenariusza – dla mnie to naturalne, że firma pozostaje związana z miejscem, z którego pochodzi.

Ma pani w pamięci jakieś zdanie, które usłyszała jako dziecko lub młoda dziewczyna i które panią ukształtowało? Może coś od wujka albo taty, co wpłynęło na pani podejście do biznesu, pracy i przyszłości?

Faktycznie jest jedno takie zdanie, które zapamiętałam. Powiedział je mój wujek, podczas podróży do Nowego Jorku, tuż po otwarciu naszego sklepu na Times Square. Tam też – w tym kultowym miejscu na świecie pojawił się nasz billboard. Spacerowaliśmy wieczorem po Times Square i w pewnym momencie wujek przygarnął mnie i zapytał: „Jak to jest widzieć swoje nazwisko w centrum świata?” To było dla mnie zdanie otwierające oczy. Dopiero wtedy do mnie dotarło, jak wielkie to miało znaczenie. Myślę, że to właśnie ten moment najbardziej utkwił mi w pamięci.

Czytaj więcej

Kosmetyki stworzone przez Polki podbijają Skandynawię. Zaczęło się od problemów ze skórą

A zatem co to dla pani znaczy – widzieć swoje nazwisko na billboardach, czy to w Nowym Jorku, Indiach, czy na innym kontynencie?

Nie odpowiem nic innego, jak to, że z jednej strony to ogromna duma, ale chyba jeszcze większa odpowiedzialność.

Wojciech Inglot znany był ze swojego sceptycyzmu wobec reklamy. Czy dziś podejście do reklamy, zwłaszcza w mediach społecznościowych, uległo zmianie? Nadal trzymacie się zasady „zero złotych na reklamę”?

Nie, to podejście się zmieniło – czasy wymusiły na nas zupełnie inne działania. Wiem, że kiedyś taka strategia obowiązywała, ale osobiście uważam, że otwieranie sklepów w prestiżowych światowych stolicach było w rzeczywistości najlepszą formą reklamy. To była promocja, tylko nie w tradycyjnym rozumieniu – nie poprzez klasyczne kampanie reklamowe, ale poprzez budowanie obecności marki w centralnych miejscach na świecie. Dzisiaj stosujemy znacznie więcej działań reklamowych – to nie podlega dyskusji. Czasy bardzo się zmieniły, a sam internet sprawił, że nie da się funkcjonować bez reklamy.

Wiele lat temu słyszałam, że podczas zagranicznych wizyt z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, Jolanta Kwaśniewska wręczała żonom prezydentów kosmetyki Inglot. Uważała, że warto promować polską markę, ale też sama bardzo ją ceniła. Wiedziała pani o tym?

Tak, wiem, że mojego wujka i panią Jolantę Kwaśniewską łączyła przyjacielska relacja. Pani Jola wspomniała o tym także w swojej ostatniej książce, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Było mi niezwykle miło przeczytać te słowa.

Do tej pory trzymam pomadkę Inglot z kolekcji Jennifer Lopez. Jak to w ogóle było możliwe, że tak uznana gwiazda stworzyła kolekcję dla Inglot?

Pierwszy kontakt ze strony agencji Jennifer Lopez pojawił się jeszcze zanim zaczęłam działać intensywnie w firmie. Mieliśmy wówczas sklep na Oxford Street w Londynie i to właśnie dzięki niemu doszło do tej współpracy. Pewnego dnia skontaktowała się z nami agencja reprezentująca Jennifer Lopez – ich biuro znajdowało się naprzeciwko naszego sklepu. Zbiegło się to w czasie z naszymi strategicznymi planami, bo właśnie wtedy rozważaliśmy pozyskanie ambasadora wielkiego formatu. Rozmowy rozpoczęły się mniej więcej dwa, trzy lata przed premierą kolekcji, a sam proces przygotowań trwał dość długo. Jennifer Lopez była bardzo zaangażowana w projekt – każda formuła, każdy odcień musiał zostać przez nią zatwierdzony. Proszę sobie wyobrazić wysyłanie próbek, feedback, poprawki… To wszystko zajmowało mnóstwo czasu, ale efekt okazał się tego wart. W 2018 roku udało nam się w końcu wspólnie wypuścić kolekcję. Dla mnie było to niesamowite doświadczenie. Miałam okazję brać udział zarówno w sesji zdjęciowej z Jennifer Lopez, jak i w wielkiej premierze kolekcji w Las Vegas. Te momenty zapamiętam do końca życia.

Jaki miała pani kontakt z Jennifer Lopez?

Niewielki, ale bardzo profesjonalny. Zarówno podczas sesji zdjęciowej, jak i w trakcie wydarzenia w Las Vegas, które poprzedził jej występ, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jest niesamowicie pracowita, zaangażowana i naprawdę świetnie wygląda na żywo!

To prawda, że to sama Jennifer Lopez napisała do was z propozycją współpracy?

Skontaktowała się z nami jej agencja, ale jestem pewna, że nie doszłoby do tego bez wcześniejszych rozmów i akceptacji z jej strony.

Czy Jennifer Lopez miała jakieś specjalne wymagania lub sugestie przy tworzeniu kolekcji? To były typowo biznesowe rozmowy, czy może bardziej twórcza burza mózgów?

Nie byłam osobiście zaangażowana w cały proces tworzenia produktów, więc nie znam wszystkich szczegółów, ale wiem, że dobór kolorów, wykończeń i formuł był dla niej niezwykle istotny. Każdy element kolekcji był z nią konsultowany. To nie było tak, że powstała kolekcja i po prostu dodano do niej nazwisko Jennifer Lopez – ona naprawdę dbała o każdy szczegół. Pracowaliśmy nad jakością i detalami.

Czy ma pani teraz jakieś marzenia o kolejnej współpracy z jakąś światową gwiazdą? Kogo widziałaby pani w nowej kolekcji?

Oczywiście, mamy takie plany, ale szczegóły pozostawię jeszcze dla siebie.

Jeśli chodzi o najważniejsze momenty w rozwoju firmy – które z nich były dla pani najbardziej emocjonujące?

Jestem na stanowisku dyrektorki marketingu od półtora roku, więc kamienie milowe dopiero przede mną. Natomiast w samej historii firmy na pewno było wiele takich momentów.

Lakier do paznokci przepuszczający powietrze stał się hitem w krajach arabskich. Od początku wiedzieliście, że to będzie przełomowy produkt, czy to był szczęśliwy zbieg okoliczności?

To był szczęśliwy zbieg okoliczności, bo tak naprawdę to nasi klienci odkryli jego właściwości. To oni pierwsi przetestowali lakier i zauważyli, że faktycznie przepuszcza wodę. Oczywiście, później sami to potwierdziliśmy badaniami, ale początkowo nie zakładano, że będzie to aż tak rewolucyjna formuła. Ale jeśli już mówimy o przełomowych produktach, warto wspomnieć o naszym żelowym eyelinerze 77 – najczarniejszym z czarnych, jak go nazywają. Jest uwielbiany przez wizażystów na całym świecie i używany do makijażu największych gwiazd, jak Kim Kardashian czy Dua Lipa. Makijażyści sami chętnie wspominają o nim, gdy są pytani o listę produktów użytych do wykonania danego looku. Co więcej, eyeliner Inglot pojawił się również na planie serialu „Euforia”, gdzie był wykorzystywany do charakterystycznych, odważnych makijaży. To produkt znany na całym świecie, który nieustannie trafia na listy najlepszych eyelinerów. Jesteśmy z niego dumni.

Aż chce się zapytać: jak to możliwe, że tak innowacyjne kosmetyki powstają na końcu Polski?

Dla mnie to wcale nie jest zaskakujące, bo wiem, że w Przemyślu pracuje zespół świetnych ludzi – chemików, technologów, ekspertów. Mamy tam bardzo nowoczesne centrum badawczo-rozwojowe, które daje ogromne możliwości.

Najważniejsi są jednak ludzie. W mojej opinii mamy naprawdę fantastycznych ekspertów i to ich praca sprawia, że powstają produkty, które zdobywają świat. To nie jest zasługa jednej osoby, tylko efekt współpracy między wieloma zespołami, a przede wszystkim z dbałością o produkt.

Pani również uważa, że źródłem sukcesu są „premiery” nowych produktów? Jakie nowości planujecie?

Zdecydowanie się z tym zgadzam – nowości są tym, co napędza sprzedaż. Regularnie wprowadzamy na rynek nowe kolekcje i za każdym razem dążymy do tego, by były to produkty nie tylko świetne pod względem kolorystyki, ale także pod kątem składników pielęgnacyjnych. Dziś w branży beauty granica między makijażem a pielęgnacją coraz bardziej się zaciera – klienci oczekują, że kosmetyki kolorowe będą miały również właściwości pielęgnacyjne. Dlatego mocno skupiamy się na formułach i dopracowujemy je, by były na najwyższym poziomie. Nie zapominamy też o trendach – zarówno kolorystycznych, jak i dotyczących wykończeń. Przez długi czas modne były mokre, kremowe formuły – róże, bronzery, rozświetlacze. Teraz widać zwrot w stronę soft-matu – ten trend jeszcze nie jest dominujący, ale wkrótce będzie. Przy tworzeniu nowych produktów zwracamy uwagę na kilka kluczowych aspektów: najważniejsza jest formuła i składniki, ale również zgodność z trendami. Produkty muszą być funkcjonalne, ale istotny jest też wygląd produktu na półce czy w kosmetyczce, bo prawda jest taka, że lubimy otaczać się ładnymi produktami.

Czytaj więcej

Niszowe perfumy w przystępnej cenie? Twórczyni marki Essential Parfums o swoim sukcesie

Jak wygląda pani codzienność jako dyrektorki marketingu? Czy znajduje pani czas na odpoczynek?

Oczywiście, że znajduję. Natomiast moja rola wiąże się też z dużą odpowiedzialnością, którą trudno wyłączyć po standardowych 8 godzinach pracy. Dodatkowo praca w firmie rodzinnej ma to do siebie, że często te rozmowy z członkami rodziny "po godzinach" również są o firmie. Wyzwaniem na pewno jest też to, że pracuję częściowo również w Przemyślu. Przynajmniej raz na 3 lub 4 tygodnie jeżdżę do Przemyśla - zwykle na tydzień roboczy. Bycie na miejscu jest dla mnie bardzo ważne, natomiast część mojego zespołu jest w Warszawie, a więc dzielę życie między te dwa miasta.

Co panią najbardziej cieszy, co inspiruje w tej dynamicznej branży beauty?

Największą satysfakcję daje mi moment, gdy wypuszczamy nowy produkt i widzimy, że się przyjął – zarówno po wynikach sprzedaży, jak i recenzjach. To ogromna radość, gdy rynek dobrze reaguje na nowość, nad którą pracowało wiele osób. Bo tak naprawdę to zawsze jest praca całego zespołu – specjalistów od produktu, marketingu, sprzedaży. Pamiętam, że kiedy zaczynałam aktywnie działać w firmie, na różnych spotkaniach często słyszałam komentarze typu: „O, Inglot! Moja mama używa tych lakierów, moja mama miała tę pomadkę”. I oczywiście cieszyło mnie to, ale jednocześnie miałam poczucie, że warto byłoby dotrzeć też do młodszej grupy odbiorców. Wydaje mi się, że przez ostatnie lata odrobiliśmy tę lekcję. Wdrożyliśmy wiele nowych produktów, wprowadziliśmy kilka zmian i dziś Inglot jest marką, po którą sięgają również moi rówieśnicy i młodsze pokolenia. Uważam to za duży sukces.

Jakie są pani marzenia związane z przyszłością marki Inglot?

Chciałabym, żeby Inglot był jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek kosmetycznych na świecie. Wszystkie nasze marzenia dotyczą właśnie globalnego rozwoju, ale również innowacyjnych, przełomowych produktów. Chcemy kontynuować tę drogę i docierać do coraz większej liczby klientów na całym świecie.

Czym dla pani jest piękno? Praca w branży kosmetycznej zmieniła pani spojrzenie na to, co naprawdę jest ważne w wyglądzie i w życiu?

Nie potrafię jednoznacznie zdefiniować piękna – to bardzo indywidualna kwestia. Ale dzięki pracy uświadomiłam sobie, że kosmetyki pozwalają każdemu podkreślić urodę na własny sposób. Oczywiście, na rynku istnieją trendy, które wyznaczają określony kierunek w makijażu, i wiele osób je naśladuje – sama czasem im ulegam. Ale jednocześnie kosmetyki dają nam swobodę wyboru. Możemy je stosować po prostu po to, by czuć się lepiej, podkreślać to, co uważamy za nasze atuty. Czasem chcemy optycznie powiększyć oczy lub usta, czasem dodać skórze koloru bronzerem czy różem – i to jest w makijażu piękne. On daje nam możliwość wyrażania siebie, dodaje pewności. Piękno to dla mnie także wolność wyboru.

Jak pani odpoczywa?

Bardzo lubię aktywnie spędzać czas, a najbardziej napędzają i inspirują mnie podróże, nawet te krótkie.

Co w pani obowiązkach zawodowych jest najważniejsze?

Czytaj więcej

Joanna Trepka, twórczyni marki L37: Koszty biznesowych błędów wzięli na siebie moi rodzice

Pytanie powinno raczej brzmieć: co nie jest ważne? Zarządzanie marketingiem to duża odpowiedzialność, a kierowanie zespołem to wyzwanie – łącznie pod moimi skrzydłami jest ponad 20 osób, a w strukturze są też kierownicy poszczególnych działów. Ważna jest praca z ludźmi i zarządzanie zespołem, a z drugiej strony liczą się kwestie strategiczne: jak chcemy budować markę, jakie mamy plany, jak optymalnie dysponować budżetem, jakie cele chcemy osiągnąć w krótkiej i dłuższej perspektywie. To wszystko wymaga przemyślanej strategii, analizy i konsekwencji w działaniu.

Czy te półtora roku na stanowisku dyrektorki marketingu przyniosło pani poczucie spełnienia?

Myślę, że tak, ale codziennie się uczę. Rozmawiam z wieloma osobami nie tylko z mojej branży i wiem, że jeszcze sporo przede mną. Każdego dnia staram się działać najlepiej, jak potrafię.

Marka Inglot narodziła się w wynajmowanym pokoju w Przemyślu. Dziś to globalna firma z 800 lokalizacjami na sześciu kontynentach. Jak pani postrzega tę historię?

Odczuwam ogromną dumę. Wspaniale jest być częścią przedsięwzięcia, które od lat buduje nasza rodzina. Ale jest to też odpowiedzialność – poprzeczka została postawiona wysoko. Wszyscy obecnie zaangażowani członkowie rodziny mają ambicję, by kontynuować to dzieło, a przede wszystkim rozwijać je i sięgać coraz wyżej.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Empatyczne przywództwo - na czym polega i kiedy się opłaca ten styl zarządzania?
Biznes
Multitasking jest przereklamowany. Oto, jaki styl pracy daje dużo lepsze efekty
Biznes
Czas na zmianę: Ważna decyzja biznesowa Meghan Markle
Biznes
Szefowa Too Good To Go: Marzy mi się świat, w którym nie marnuje się jedzenia
Biznes
Ile można zarobić, będąc freelancerką? Branżowy raport podaje bardzo zachęcające kwoty