Znalazła się pani w Top 20 najlepszych agentów ubezpieczeniowych 2024 roku towarzystwa ubezpieczeniowego, w którym pani pracuje. Jak smakuje ten sukces? I jak wygląda praca w tej branży?
Zacznę od tego, że kiedy urodziłam mojego pierwszego syna, poczułam ogromną potrzebę zabezpieczenia swojej rodziny. Szukałam najlepszych rozwiązań, weryfikowałam różne towarzystwa ubezpieczeniowe. Ten proces trwał długo; to nie była spontaniczna decyzja. Drogą analizy i dedukcji wybrałam firmę, która najbardziej mi odpowiadała. Kiedy już się zdecydowałam, osoba, z którą rozmawiałam, zapytała: „Skoro bardzo się tym interesujesz, może chciałabyś do nas dołączyć?” Wtedy poczułam, że taka forma pomocy innym mogłaby być moją misją. I się zaczęło. Nie była to decyzja podyktowana wyłącznie kwestiami finansowymi. Bardziej kierowała mną chęć robienia czegoś wartościowego. Co do sukcesu – on nie był wykalkulowany, wydarzył się naturalnie. To, że znalazłam się wśród najlepszych agentów, a jest ich w mojej organizacji ponad 2000, tylko wzmacnia we mnie potrzebę dalszej edukacji, rozwoju i zdobywania wiedzy. Chcę sobie samej udowodnić, że to nie przypadek. Mimo że słyszałam od klientów i współpracowników: „Ania, naprawdę jesteś dobra w tym, co robisz, możesz być na topie!”, podchodzę do tego spokojnie. Oczywiście, cieszę się, ale robię swoje – koncentruję się na potrzebach klientów.
Jak wyglądała pani ścieżka zawodowa? Zawsze chciała pani pracować w tej branży?
Można powiedzieć, że moje życie zawodowe dzieli się na okres „przed dziećmi” i „po dzieciach”. Zanim zostałam mamą, żyłam dość beztrosko, próbowałam różnych rzeczy. Skończyłam zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim, a pierwszą poważną pracą była współpraca z międzynarodową siecią klubów fitness – gdzie zajmowałam się obsługą klienta i sprzedażą członkostw. Osiągałam dobre wyniki sprzedażowe, uczestniczyłam w rocznym programie dla przyszłych managerów sieci. Moje umiejętności sprzedażowe, ale chyba głównie interpersonalne zostały dostrzeżone, przez właściciela znanej polskiej marki odzieżowej i zostałam w niej odpowiedzialna za rozbudowę sieci sklepów franczyzowych w Polsce.
Nigdy nie miałam jednego, jasno określonego, wymarzonego zawodu. Lubię się uczyć i szybko adaptuję się do nowych rzeczy. Zawsze byłam blisko sprzedaży, a co za tym idzie, blisko klienta. To chyba dla mnie najważniejsze. Szczery kontakt z drugą osobą. Zanim zostałam “Fajną Agentką” na instaramie, przez pół roku intensywnie się szkoliłam, zdałam ogólnokrajowy egzamin w KNF i zdobyłam licencję. Przez pierwsze lata współpracowałam głównie z kancelariami prawnymi, dobierając odpowiednie zabezpieczenia dla właścicieli, wspólników oraz pracowników. Teraz skupiam się na klientach indywidualnych, często prowadzących JDG, oraz ich rodzinach. Widać znaczący wzrost zainteresowania ochroną ubezpieczeniową wśród społeczeństwa i cieszę się, że mogę dzielić się swoją wiedzą z tego zakresu.
Co robi pani inaczej niż inni agenci, że znalazła się pani w tej dwudziestce?
Postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu. Zainspirował mnie mąż, mówiąc trochę żartobliwie: „Nie wyglądasz najgorzej, umiesz mówić, a w mediach społecznościowych dziś wszyscy szukają wszystkiego. Może to jest droga?” Wzięłam sobie jego słowa do serca i tak powstał mój profil na Instagramie – „Fajna agentka”. Zrzeszam tam cudownych ludzi, którzy chcą lepiej rozumieć ubezpieczenia. Czuję w tym ogromną misję i myślę, że zostanę w tej branży na długo. Od ponad roku konsekwentnie edukuję ludzi. Staram się mówić w sposób życiowy, unikam niezrozumiałej branżowej terminologii. Chcę pokazać, czym tak naprawdę jest ochrona ubezpieczeniowa, bo wokół tego tematu narosło mnóstwo mitów. Wiele osób uważa, że ubezpieczenia nie działają, że to ściema. Tymczasem ja pokazuję prawdziwe przypadki – historie moich klientów i klientów moich współpracowników, którzy realnie skorzystali z wypłaty środków z polis. Nie przekonuję nachalnie, nie wciskam produktów – po prostu dzielę się wiedzą i doświadczeniem. Kto poczuje, że to jest dla niego, prędzej czy później się ze mną skontaktuje.
To, że wychowała się pani w artystycznym domu było ciężarem, dziedzictwem, a może nazwisko otwierało pani drzwi?
Moi rodzice wychowywali mnie w duchu samodzielności – od początku wiedziałam, że muszę sama zapracować na swoje osiągnięcia. Mama powtarzała mi, że zawód aktora nie różni się niczym od innych profesji, poza tym, że więcej osób go kojarzy. Nigdy nie czułam, żeby nazwisko dawało mi jakiekolwiek przywileje. Wręcz przeciwnie – czasami musiałam włożyć jeszcze więcej wysiłku, żeby udowodnić sobie i innym, że naprawdę coś potrafię. W pracy zawodowej funkcjonuję jako Anna Kalitowicz. W moich mediach społecznościowych nikt nie wie, że jestem córką Anny Korcz – poza sytuacjami, gdy mama udostępnia któryś z moich postów. Robi to z potrzeby serca, chcąc mnie w ten sposób wesprzeć. Czasem ludzie szukają sprawdzonej osoby, a gdy ktoś zaufany kogoś poleca, łatwiej podjąć decyzję. Jednak w mojej branży nie wystarczy polecenie – trzeba mieć wiedzę i doświadczenie. Mama mogła mnie zarekomendować, ale osoby, które przyszły do mnie z jej polecenia, musiały się przekonać, że wiem, o czym mówię. I chyba się przekonały, skoro zostały moimi klientami.