Katarzyna Daniłko czyli Pani od jakości: Lewa strona mówi nam o ubraniu wszystko

Lepiej mieć jedną porządną marynarkę niż pięć poliestrowych – czyli jak kupować mądrze, świadomie, by rzeczy służyły nam na lata. Czym różni się marketing od prawdziwej wartości produktu? I dlaczego warto zawsze prać nowe ubrania, przed pierwszym założeniem – wyjaśnia Katarzyna Daniłko.

Publikacja: 13.03.2025 15:05

Katarzyna Daniłko: Jak mamy nie czuć się zagubieni, skoro poliester nazywa się „satyną Armaniego”, a

Katarzyna Daniłko: Jak mamy nie czuć się zagubieni, skoro poliester nazywa się „satyną Armaniego”, a akryl – „wegańską wełną”?

Foto: Tekla Pietrzak

Już jako dziecko zwracała pani uwagę na jakość i piękno wokół siebie?

Jeśli chodzi o jakość, to definiuję ją zupełnie inaczej niż większość ludzi. Ale faktycznie, od dziecka miałam bardzo wymagającą skórę i byle co mi przeszkadzało. Nie nosiłam drapiących rzeczy, materiały niskiej jakości mnie denerwowały, powodowały brak komfortu. Pochodzę z domu, w którym mama robiła swetry na drutach, babcia była krawcową, a w rodzinie mieliśmy zakład krawiecki. Jakość była dla mnie czymś oczywistym. W latach 90., większość ludzi kupowała ubrania na Stadionie Dziesięciolecia, w Polsce nastąpił wysyp chińskich produktów – ludzie zachłysnęli się tym, że po komunie nagle można było mieć wszystko. Nasz rodzinny zakład upadł właśnie wtedy, gdy rozkwitał Stadion Dziesięciolecia. Ludzie pragnęli kupować dużo i tanio, nikt już nie chciał koszul szytych na miarę.

Trzeba się urodzić w rodzinie, która uczy świadomych wyborów?

Nie, ale otaczanie się jakościowymi rzeczami od dziecka ułatwia docenić je w przyszłości. Mój tata pracował w policji i myślę, że po nim mam detektywistyczne zacięcie. Analizuję: „Z czego to jest zrobione? Kto to uszył? Dlaczego tyle to kosztuje?”. Mam też ogromny szacunek do pieniędzy i cenię świadome, odpowiedzialne zakupy – to wyniosłam z domu. Jako nastolatka miałam mało rzeczy, ale były trwałe i służyły mi latami. Pamiętam kurtkę skórzaną kupioną w Kurowie oraz puchówkę drogiej marki – niezwykle ciepłą, którą nosiłam przez pięć sezonów zimowych i nic się z nią nie stało. Oglądając stare zdjęcia, z dumą widzę, jak długo te rzeczy mi służyły.

Jakość można kupić? Czy trzeba raczej ją zrozumieć?

Trzeba ją zrozumieć! Jakość to nie cena, ale trwałość, komfort i świadome wybory. Można kupić drogi produkt marnej jakości i tani, który posłuży latami. Nie chodzi o to, by wydawać fortunę, ale o mądre i odpowiedzialne decyzje. Bo jeśli coś się rozpadnie po dwóch praniach, to nawet metka prestiżowego domu mody nie naprawi sytuacji.

Stworzyła pani trend na jakość – jak się narodził profil „Pani od jakości”?

Po ciąży schudłam i musiałam wymienić całą garderobę. Zaufałam bardzo znanej polskiej marce, wydając tam kilka tysięcy złotych. Ich ubrania zaczęły się szybko niszczyć – choć wcale nie były tanie. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem na Instagramie i okazało się, że mnóstwo osób miało podobne doświadczenia. Ludzie chcieli wiedzieć, gdzie kończy się marketing, a zaczyna jakość. Zaczęłam edukować o materiałach, różnicy między poliestrem a naturalnymi tkaninami, a także obnażać sztuczki znanych polskich marek. Profil stał się przestrzenią, w której otwarcie rozmawiamy o jakości, stawiając interes konsumenta na pierwszym miejscu. Jak się okazało takiego konta nie było jeszcze w sieci. Znalazłam swoją niszę! Przy okazji poruszyłam wiele ważnych tematów.

Jak na przykład sprzedaż podrobionych torebek Gucci na poczcie? Jak pani to odkryła?

Czytaj więcej

Poczta Polska sprzedawała podróbki? Mamy oświadczenie ich biura prasowego

Okazało się, że Poczta Polska kupuje kontenerami produkty z Chin i oferuje je w swoim asortymencie. Wśród nich były podróbki znanych marek – Gucci, Hermès, Yves Saint Laurent. Kiedy to odkryłam i poinformowałam Pocztę Polską, otrzymałam odpowiedź, że te produkty są oryginalne, bo mają licencję. Co oczywiście było totalną bzdurą. Myślę, że osoba, która to napisała, nie spodziewała się, że zrobi się z tego afera. Poszłam krok dalej – poinformowałam domy mody, m.in. Yves Saint Laurent i Gucci. Wybuchł skandal na całą Polskę. Poczta Polska musiała się tłumaczyć, dlaczego dopuszcza się przestępstwa, bo rozprowadzanie podróbek jest przestępstwem. Ale nie to było dla mnie najważniejsze – istotne było to, że ludzie zrozumieli jak bardzo potrzebna jest edukacja w tym zakresie. Dziś współpracuję z wieloma markami i widzę, jak ogromna panuje dezinformacja marketingowa. Ludzie już nie wiedzą, co jest naturalne, co sztuczne, co naprawdę oddycha, a co jest tylko sprytnie nazwane „tkaniną oddychającą”. Jak mamy nie czuć się zagubieni, skoro poliester nazywa się „satyną Armaniego”, a akryl – „wegańską wełną”? Nie uważam, że jesteśmy głupim społeczeństwem. Wręcz przeciwnie – tylko ludzie naprawdę nie mają skąd czerpać rzetelnych informacji. To, co robię, ma dłuższą drogę, bo wymaga od ludzi, żeby stanęli w prawdzie i powiedzieli: „Okej, do tej pory robiłam źle, kupowałam akrylowe czapki, poliester dla dzieci, ale chcę to zmienić”. Z małych kroków składa się całe życie – chodzi nie tylko o ubrania. Chodzi też o kosmetyki, o żywność. Otaczając się produktami wysokiej jakości, dbamy o swój komfort, ale też o planetę. Ale prawda jest taka, że największe koncerny odzieżowe zarabiają na tym, że kupujemy coraz więcej i coraz gorszej jakości. Pytanie brzmi: czy świat jest gotowy na to, żeby konsumenci zaczęli wymagać i kupować mniej?

Skąd pani to wszystko wie? Jakie ma wykształcenie?

Z wykształcenia jestem dietetykiem. I właśnie dzięki analizie składów jedzenia zaczęłam dostrzegać, jak przemysł spożywczy przez lata oszukiwał ludzi. To, co dziś wydaje się oczywiste, jeszcze kilkanaście lat temu było nowością. Tak samo jest z ubraniami. Teraz zaczynamy rozumieć, że poliester może wpływać na zdrowie, np. powodować problemy hormonalne. Moja wiedza to wynik ciągłej nauki. Gdy zaczynałam, miałam podstawową wiedzę wyniesioną z domu – jako że babcia była krawcową, to temat dobrze skrojonej odzieży nie był mi obcy. Przełomowym momentem były narodziny mojej córki. Wydawało mi się, że skoro coś jest dla dzieci, to musi być dobre. A potem okazało się, że sklepy pełne są plastikowych zabawek i akrylowych sweterków. Dlaczego mama potrafi zapłacić 100 zł za plastikowy sweterek, a potem wydaje fortunę na dermokosmetyki do pielęgnacji skóry dziecka? Dziecięcy świat to stolica poliestru i akrylu. To mnie uderzyło. Dlaczego sklep, który zawsze postrzegałam jako fantastyczny dla dzieci jest jednym wielkim chińskim bazarem z kolorowym logo?

Można więc powiedzieć, że wszystko zaczęło się od tego, że marki uchodzące za luksusowe okazały się rozczarowaniem?

Tak. I mało tego – po moich publikacjach zaczęły się akcje reklamacyjne. Marki zaczęły dostawać dziesiątki paczek. Ludzie wcześniej nie mieli pojęcia, że mogą reklamować skazy na materiale, że ubranie kupuje się na dwa lata i obowiązuje je rękojmia. Wiele osób było w szoku, że reklamacje były uwzględniane. Jedna z moich obserwatorek wysłała mi zdjęcie paragonu na 3,5 czy 4 tysiące złotych – przez jakiś czas kupowała w znanych markach i myślała, że to normalne, że ubrania się niszczą. Nauczyła się reklamować i odzyskała swoje pieniądze. Uczyłam moje obserwatorki tych procesów i nagle doszło do masowych zwrotów. Oczywiście, dla firm był to duży dyskomfort finansowy, ale dla klientów oznaczało to odzyskanie ciężko zarobionych pieniędzy. Mamy instytucję UOKiK, która działa coraz lepiej, ale nie zapewnia konsumentom indywidualnej opieki. Brakuje rąk do pracy, wiele rzeczy jest bagatelizowanych. I dlatego ludzie często nie wiedzą, jakie mają prawa.

Często, przy okazji wywiadów mówi pani, że „nas na tandetę nie stać”. Czy rzeczywiście jako społeczeństwo się zmieniliśmy? Zwracamy większą uwagę na jakość?

Żyjemy w czasach, w których metr mieszkania w Warszawie kosztuje 20 tysięcy złotych. Skoro ten metr tyle kosztuje, to warto go uszanować i nie zagracać byle czym. Sama wiele razy się przeprowadzałam – z kraju do kraju – i wiem, jak wygląda selekcja rzeczy. Pakujesz się, patrzysz na wszystko, co kupiłaś, i nagle widzisz, ile pieniędzy straciłaś na rzeczy, których nigdy nie użyłaś. Jako społeczeństwo zachłysnęliśmy się Chinami. Ale teraz mamy kryzys gospodarczy, coraz więcej ludzi żyje w skrajnym ubóstwie. Badania pokazują, że osoby uboższe kupują więcej w tanich dyskontach, bo chcą mieć wybór. Wchodzą do sklepu, gdzie wszystko kosztuje 20-30 zł i mogą kupić kilka rzeczy zamiast jednej porządnej. Problem w tym, że kupujemy za dużo – ubrań, jedzenia, kosmetyków. A potem nie jesteśmy w stanie tego zużyć. W efekcie brakuje nam pieniędzy na rzeczy, które naprawdę dają radość: podróże, rozwój, kursy, edukację. Firmy chcą, żebyśmy kupowali coraz więcej, ale tak naprawdę nie potrzebujemy już tylu rzeczy. Kiedyś nic nie było, więc chcieliśmy mieć wszystko. Teraz mamy wszystko, więc czas się zatrzymać i zastanowić: co tak naprawdę jest nam potrzebne? Za naszą granicą trwa wojna – to też zmieniło myślenie ludzi. Mamy inflację, drogie kredyty. Zamiast więc otaczać się niepotrzebnymi rzeczami, może lepiej kupić lepsze jedzenie? Jedną wełnianą marynarkę zamiast pięciu poliestrowych? Lepiej mieć mniej rzeczy, ale dobrze dobranych, które naprawdę nam służą.

Wiele osób uważa, że luksus to droga metka. Jak rozpoznawać prawdziwą jakość i nie przepłacać za marketing?

Przede wszystkim luksus to niedostępność – coś, co trudno zdobyć. Ale są też produkty premium, czyli rzeczy bardzo dobrej jakości. Jak je rozpoznać? Najprostsza metoda – odwrócić ubranie na lewą stronę. Nie trzeba być krawcem, żeby zobaczyć, czy coś jest dobrze uszyte. Sprawdźmy, jak wyglądają nitki, zamki, dziurki. Lewa strona mówi nam o ubraniu wszystko. Ważny jest też skład. W mediach społecznościowych wszystko może wyglądać świetnie, ale jeśli widzę ogromną kampanię reklamową, to wiem, że cena produktu zawiera koszty marketingu. Im bardziej rozreklamowana marka, tym więcej płacimy za jej wizerunek, a niekoniecznie za jakość. Jeśli mamy ograniczony budżet, warto analizować każdy zakup. W przymierzalni unieśmy ręce – jeśli marynarka ciągnie pod pachami, to nie będzie nam w niej wygodnie. Jakość to nie tylko skład. To również komfort noszenia. A my nie chcemy nosić na sobie rzeczy, które uwierają, cisną i są po prostu niewygodne.

To jak to jest z sieciówkami? Traktować je jako wroga czy sprzymierzeńca? Można tam znaleźć coś wartościowego?

Znaleźć coś wartościowego jest trudno, jeśli mówimy o ubraniach, które etycznie gwałcą prawa człowieka, zanim w ogóle trafią do Europy. Ale mówienie „odwróćmy się od sieciówek” jest nierealne. Kiedyś ludzie latami nosili swoje rzeczy i nie myśleli o tym, skąd one pochodzą. Potem pojawiły się centra handlowe, a z nimi fast fashion, a później jeszcze gorsze – ultra fast fashion. Sieciówki świetnie odwzorowują trendy – moda z wybiegów miesiąc później jest dostępna w sklepach. Polska marka potrzebuje na to miesięcy, bo musi zaprojektować, uszyć, znaleźć termin w szwalni. Sieciówki zawsze będą miały klientów, bo młodsze pokolenia lubią kupować „szybko i tanio”. Jednak nawet w sieciówkach można znaleźć lepiej i gorzej uszyte rzeczy. Są marki, które szyją w Maroku czy Turcji – tam jakość jest lepsza. Są też takie, które produkują w Birmie, gdzie dzieci zarabiają 1 dolara tygodniowo. To już totalna katastrofa etyczna. Kolejna kwestia to chemia. Ubrania płyną do Europy w kontenerach z Chin i żeby nie spleśniały po drodze, są spryskiwane preparatami antygrzybicznymi. Potem widzimy je na ładnym wieszaku w galerii i nie myślimy o tym, jaki ślad za sobą zostawiły – że uszyła je skrajnie uboga osoba, że przez tygodnie nasiąkały chemią. Jeśli już kupujemy w sieciówkach, warto wybierać rzeczy, które nie rozpadną się po kilku praniach. Przede wszystkim – pierwsze, co należy zrobić po zakupie, to uprać ubranie. To podstawa, żeby nie wprowadzać do naszego organizmu chemii przez skórę. Po drugie, wybieramy rzeczy, które naprawdę posłużą. Są sieciówki gdzie można znaleźć lepsze materiały. Nie chodzi o to, by całkowicie je bojkotować, tylko by kupować odpowiedzialnie. Jeśli mamy wybrać spódnicę, spodnie i chodzić w nich 30 razy w roku, to lepszy będzie zakup w sieciówce niż zakup u projektanta, który sprzedaje poliester za ogromne pieniądze. Moda odpowiedzialna nie ma nic wspólnego z fast fashion. Sieciówki są ratunkiem dla tych, którzy mają skromny budżet i nie chcą korzystać z drugiego obiegu – a nikogo nie możemy do tego zmusić.

Czytaj więcej

Joanna Trepka, twórczyni marki L37: Koszty biznesowych błędów wzięli na siebie moi rodzice

Czy moda może iść w parze z ekologią? Jak pogodzić chęć świetnego wyglądu z troską o planetę?

Moda to jeden z największych trucicieli – odpowiada za gigantyczne zanieczyszczenia. Na jednej z konferencji w Google usłyszałam, że „nie istnieje coś takiego jak ekologiczna moda” – i to prawda. Ekologiczna jest ta, która już istnieje – czyli drugi obieg. Ale nie możemy ludziom zabronić kupowania nowych rzeczy, bo to nie są lata 80., gdzie stało się w kolejkach z kartkami. Genialnym rozwiązaniem jest pre-order. Marka wypuszcza produkt, ludzie zamawiają i dopiero wtedy jest on szyty. W ten sposób produkcja odpowiada na realne potrzeby klientów i nie generuje nadwyżek. Firmy nie mrożą pieniędzy na tysiące ubrań, które potem zalegają w magazynach. Bo co się dzieje z nadwyżkami? Najpierw trafiają na przeceny, a potem? Są spalane albo wyrzucane. Jeśli chcemy mówić o odpowiedzialnej modzie, to jest to produkcja na zamówienie, naturalne materiały i edukacja – jak dbać o ubrania, żeby służyły jak najdłużej. Żyjemy w czasach, gdzie naprawianie rzeczy powinno się opłacać. A my wciąż funkcjonujemy w rzeczywistości, w której po pięciu latach pralka się psuje i zamiast ją naprawić, kupujemy nową.

Pielęgnacja to też element jakości? Jak dbać o ubrania, żeby służyły nam jak najdłużej?

Wszystko zaczyna się od przechowywania. Jeśli mamy przeładowaną szafę, ubrania ocierają się o siebie, gniotą i szybciej się niszczą. Na marynarki i płaszcze powinny być wieszaki z poszerzonymi ramionami – dzięki temu nie odkształcają się poduszki. Rzeczy wełniane trzeba wietrzyć, bo wełna „oddycha”. Płyn do płukania? To genialny wynalazek marketingowy – ktoś oszukał cały świat i wmówił ludziom, że muszą go używać. Tymczasem niszczy tkaniny i jest szkodliwy dla skóry. Rozmawiałam z marką która od 40 lat szyje jeansy i przyznali się, że już po dotknięciu ich wiedzą czy rzeczy były prane z płynem do płukania tkanin – wtedy takich reklamacji nie uznają, bo zalicza się to do błędnej pielęgnacji. Jeans zaczyna się sklejać, rozpadać, inaczej się układa. I nie jest to wina produktu, tylko niewłaściwego traktowania. Skórzane buty nie powinny być noszone codziennie – muszą wyschnąć, odpocząć, mieć prawidła. To samo z wełnianymi swetrami – nie możemy ich nosić dzień w dzień, bo wełna musi się zregenerować. Nawet bielizna – jeśli kupujemy piękną, koronkową, nie możemy jej nosić codziennie. Biustonosz powinien odpocząć, żeby zachował swój kształt. Marki powinny o tym informować klientów. Czyli znów wracamy do edukacji.

Prowadzenie profilu „Pani od jakości” to teraz pani praca? Zarabia pani na tym?

"Pani od jakości” to skutek uboczny czegoś, co się wydarzyło. Wszystko rozkręciło się spontanicznie, a moja kariera potoczyła się w taki sposób, że faktycznie otworzyły się przede mną drzwi do mediów. Udzielam sporo wywiadów – w telewizjach śniadaniowych, różnych czasopismach – a jednocześnie cały czas się dokształcam i zdobywam wiedzę. Zaczęłam pracować z wieloma markami, ale nie tylko jako influencerka. Oczywiście mam przestrzeń reklamową, z której korzystam, ale nie promuję wszystkiego – tylko wybrane produkty, które przechodzą moją selekcję jakości. Poza tym doradzam przy sesjach zdjęciowych, przy tworzeniu kolekcji, przy podnoszeniu jakości na polskim rynku. Śmieję się, że wymyśliłam sobie zawód. Kiedyś znany producent telewizyjny powiedział mi: „Kupowaliśmy licencje na Supernianię, Perfekcyjną Panią Domu, różne programy, ale „Pani od jakości” nikt na świecie nie wymyślił. I faktycznie – ja ją wymyśliłam, to się stało moją pracą i moim głównym źródłem utrzymania. To zawód na pełen etat. Dzięki temu, że mam bliski kontakt z obserwatorami i obserwatorkami, mogę na bieżąco słuchać konsumentów i ich potrzeb. Organizuję eventy, szkolenia, spotkania, tworzę produkty cyfrowe – e-booki, webinary – w których uczę np. jak w 15 minut ocenić jakość ubrania. Chcę robić coś więcej – chcę być ekspertem od jakości. Chcę realnie wpływać na rynek odzieżowy w Polsce. Nie łudzę się, że będziemy Londynem czy Paryżem, jeśli chodzi o modę. Ale chciałabym, żeby w każdej marce – niezależnie od budżetu – dało się znaleźć jakościowy produkt.

Czy jakość można poczuć z zamkniętymi oczami? Gdyby dostała pani trzy swetry – z sieciówki, od polskiego projektanta i ze znanego domu mody – rozpoznałaby pani poprzez dotyk, który jest najlepszy?

Myślę, że tak – jeśli wszystkie byłyby nowe. Pierwsza sprawa to zapach. Ubrania z sieciówek pachną chemią – to bardzo specyficzny zapach, łatwy do wyczucia. Druga metoda to test „chuchnięcia”, którego uczę na warsztatach. Wystarczy dmuchnąć w tkaninę – jeśli mamy poliester, powietrze się zatrzyma. Jeśli to wełna lub jedwab, poczujemy przepływ powietrza po drugiej stronie. Trzecia sprawa to sensoryka. Porządne gramatury dobrej jakości są mięsiste w dotyku.

Czytaj więcej

Quiet luxury. Moda na luksus bez logomanii przynosi gigantyczne zyski markom odzieżowym

Jakie mity dotyczące jakości najbardziej panią denerwują?

Gryząca wełna i oddychający poliester. To, że jakość jest zarezerwowana dla bogaczy. Najbardziej drażni mnie konsumpcjonizm, szczególnie jeśli chodzi o dzieci. Niemal każda mama kupuje dziecku za dużo ubrań. Denerwuje mnie też, że kobiety obsesyjnie trzymają się rozmiarów. Kolejna rzecz – noszenie za małych ubrań. Kobiety często wciskają się w rzeczy, które są na nie za ciasne, a potem mają pretensje, że spodnie przetarły się w kroku. No jasne, bo były za małe! Zamiast przyznać, że rozmiar nie był odpowiedni, obwiniają jakość. Denerwuje mnie też mentalność „chcę mieć dużo” zamiast „chcę mieć rzeczy dobrej jakości”. Najbardziej irytuje mnie jednak ignorancja. Mówią: „Jest tyle chemii w jedzeniu, to już chemia w ubraniach mi nie zaszkodzi”. Krew mnie zalewa, jak to słyszę! Niektórzy nawet nie piorą nowych ubrań przed założeniem. Świat mody nauczył mnie jednego – ubrania krążą. Styliści wypożyczają je do seriali, teatrów, premier. Często te same ubrania wracają na wieszak w sklepie i są sprzedawane jako nowe.

I nawet nie wiemy, że kupujemy używane ubrania?!

Nie wiemy, bo nikt nas o tym nie informuje. A kupując coś nowego, chcemy mieć pewność, że faktycznie jest nowe. I znowu – edukacja mogłaby tu wiele zmienić.

Co dla pani oznacza „jakościowe życie"?

„Jakościowe życie„ to przede wszystkim otaczanie się rzeczami, które sprawiają, że żyje nam się łatwiej. To dobre jedzenie, spokojny sen. Spanie w jedwabnej piżamie pod lnianą pościelą - pierzyna powinna być z pierza albo z alpaki. Oczywiście to wersja wymarzona, bo zdaję sobie sprawę, że większość Polaków nie może sobie na to pozwolić. Ale ”jakościowe życie" to po prostu życie godne. Trochę w duchu tego, co było kiedyś – skórzana torebka, skórzane buty, wełniany sweter, dobre śniadanie bez tablicy Mendelejewa, pyszna kawa. I wcale nie z ekspresu, tylko z kawiarki – bo żadna inna nie smakuje tak dobrze, jak ta. Każdy produkt staram się wybierać świadomie. Oczywiście, w życiu nieraz się nacięłam – kupiłam krem, pomadkę czy coś innego, co nie spełniło moich oczekiwań. Ale jeśli wybiorę coś, co daje mi przyjemność, to nie czuję, że wyrzuciłam pieniądze w błoto. Jakiś czas temu kupiłam sobie pomadkę Chanel – wiem, że nie jest warta tych pieniędzy, ale opakowanie, sposób, w jaki się otwiera, i radość z korzystania z niej sprawiają, że daje mi to satysfakcję. Podobnie może być z filiżanką – jeśli kupimy sobie piękną filiżankę za kilkaset złotych i pijemy z niej ukochaną kawę, to ta chwila nabiera wartości. Małe rzeczy, ale chodzi o to, żeby je w życiu dostrzegać. Nie możemy zagracić się bylejakością, bo wtedy nie zauważymy tych drobnych przyjemności. A to właśnie one sprawiają, że żyje nam się lepiej. Nie musimy tonąć w przepełnionych kuchennych szafkach z zapasami na pięć miesięcy, w zamrażarkach uginających się od jedzenia. Można też kupić coś taniego – ale życie jest krótkie. Cieszmy się rzeczami, celebrujmy chwile. A żeby było nas na to stać, musimy mądrze zarządzać tym, co mamy. Jeśli zarzucimy się ubraniami, zabawkami, jedzeniem, to może nam zabraknąć funduszy na te małe przyjemności, które naprawdę mają znaczenie.

Już jako dziecko zwracała pani uwagę na jakość i piękno wokół siebie?

Jeśli chodzi o jakość, to definiuję ją zupełnie inaczej niż większość ludzi. Ale faktycznie, od dziecka miałam bardzo wymagającą skórę i byle co mi przeszkadzało. Nie nosiłam drapiących rzeczy, materiały niskiej jakości mnie denerwowały, powodowały brak komfortu. Pochodzę z domu, w którym mama robiła swetry na drutach, babcia była krawcową, a w rodzinie mieliśmy zakład krawiecki. Jakość była dla mnie czymś oczywistym. W latach 90., większość ludzi kupowała ubrania na Stadionie Dziesięciolecia, w Polsce nastąpił wysyp chińskich produktów – ludzie zachłysnęli się tym, że po komunie nagle można było mieć wszystko. Nasz rodzinny zakład upadł właśnie wtedy, gdy rozkwitał Stadion Dziesięciolecia. Ludzie pragnęli kupować dużo i tanio, nikt już nie chciał koszul szytych na miarę.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Luksemburgu: Tutaj uważa się, że supermarkety to sklepy gorszego sortu
PODCAST "POWIEDZ TO KOBIECIE"
Gabriela Muskała: Jako aktorka nigdy nie czekałam na telefon
Wywiad
Naukowczyni wskrzesza ptaka dodo. „Boję się, że lęk przed technologiami uniemożliwi nam prace”
Wywiad
Aktorka Joanna Sydor zmieniła zawód: Niezależność czyni człowieka szczęśliwym
Materiał Promocyjny
O przyszłości klimatu z ekspertami i biznesem. Przed nami Forum Ekologiczne
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Arktyce: Gdy pojawią się problemy zdrowotne, trzeba lecieć do innego kraju
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń