Marta Jarosz: Mówi się, że świat polityki bywa trudny, zwłaszcza dla kobiet. Pani działa w nim już od dłuższego czasu, a pełni także dodatkową misję – żony Sławosza. Co jest trudniejsze: być kobietą politykiem czy żoną astronauty?
Aleksandra Uznańska-Wiśniewska: Obie role są wyzwaniem. W Sejmie odpowiadam przed wyborcami, w domu – przed kimś, kto teraz podejmuje istotne ryzyko w imię nauki. W ostatnich miesiącach staram się zachować równowagę i mądrze łączyć obie te role. Poważnie podchodzę do powierzonego mi mandatu parlamentarzystki, ale nie ukrywam, że teraz wydarzenia z udziałem mojego męża pochłaniały dużą część mojej uwagi. To, co na pewno było pomocne dla nas obojga, to, że oboje zdajemy sobie sprawę, iż każde z nas pełni jakiś rodzaj służby. Dzięki temu jesteśmy też w stanie nawzajem się wspierać.
Czy wchodząc w związek z mężem, wiedziała pani, „z czym to się je” i przewidywała emocje, jakie będą towarzyszyły całej misji oraz samemu startowi rakiety?
Jako rodzina na pewno byliśmy dobrze przygotowywani do tego, co miało nastąpić. Zresztą to był długotrwały proces, a nie nagłe zdarzenie. To również pomagało w oswojeniu się z sytuacją – świadomością miesięcy rozłąki i kwarantanny. ESA i Axiom dokładnie wyjaśniały procedury, a i sam Sławosz dbał o to, żebym czuła się „racjonalnie poinformowana”. Mąż pokazał mi prawie każde miejsce, w którym trenował: Europejskie Centrum Astronautów w Kolonii, NASA Kennedy Space Center na Florydzie, NASA Johnson Space Center w Houston. W każdym z nich staraliśmy się razem pogłębiać moją wiedzę na temat pewnych ryzyk, które podejmujemy jako rodzina. Wydaje mi się, że to była też pewnego rodzaju próbą odsunięcia pewnych emocji. Teraz już wiem, że tak się do końca nie da.
Czyli w momencie startu, kiedy obserwowała pani start rakiety z mężem na pokładzie, czuła pani to wszystko, co myślała, że będzie czuła, czy coś zupełnie innego?
Powiem tak: chwile, w których z odległości żegnałam męża, odprowadzając go wzrokiem, i wiedziałam, że on zaraz przebierze się w skafander i wsiądzie do kapsuły na szczycie rakiety, która jest wystrzeliwana przez serię kontrolowanych wybuchów z prędkością 28 tysięcy kilometrów na godzinę na orbitę okołoziemską, to jest taki rodzaj emocjonalnej abstrakcji, do której człowieka trudno przygotować.
Jak pani reagowała na kilkukrotne przekładanie lotu?
Było to niepokojące. Tym bardziej, że kapsuła, którą poleciał Sławosz – Grace – jest zupełnie nowa. Nigdy wcześniej nie była w kosmosie. To trochę tak, jakby wsiąść do samolotu, który jeszcze nigdy nie leciał.
Czytaj więcej
Z kuchni spod Kielc prosto na orbitę. Ich pierogi lecą w kosmos razem ze Sławoszem Uznańskim-Wiśn...