Aleksandra Sewerynik: Ostaną się tylko ci, którzy wciąż mają coś do powiedzenia

- Wykształcenie muzyczne pomaga mi w naturalnym rozumieniu języka, który dla większości prawników jest niezrozumiały – mówi Aleksandra Sewerynik, radczyni prawna i dyrygentka chóralna, ekspertka z zakresu analiz porównawczych w kontekście plagiatu muzycznego.

Publikacja: 03.09.2023 10:59

Aleksandra Sewerynik: Ostaną się tylko ci, którzy wciąż mają coś do powiedzenia

Foto: Mateusz Żaboklicki

Nadia Senkowska: Jako radczyni zajmuje się pani głównie prawem autorskim. To naturalny wybór dla dyrygenta chóralnego, który chce wykorzystać swoją unikatową wiedzę? 

Aleksandra Sewerynik: W moim przypadku tak. Już decydując się na kierunek studiów nie byłam do końca zdecydowana, który z nich będzie dla mnie bardziej odpowiedni. Dodatkowo nie chciałam przerywać edukacji muzycznej na etapie szkoły średniej, bo mimo że samo jej ukończenie umożliwia zyskanie sporej wiedzy, to jednak dopiero kontynuowanie jej na poziomie akademickim pozwala bardzo poszerzyć horyzonty i jeszcze lepiej ją zgłębić. Ale pod koniec studiów wiedziałam już, że w swojej pracy zawodowej chcę połączyć obie dziedziny.   

Dyrygentura, podobnie jak prawo, wymaga chyba zdobycia wyższego wykształcenia.  

Rzeczywiście tak jest. Wymogi są inne niż w muzyce rozrywkowej, przy tworzeniu której nie trzeba znać zapisu nutowego, stającego się zresztą – wraz z rozwojem technologii i metod rejestracji dźwięków - w zasadzie w ogóle niepotrzebnym. Tak naprawdę może robić to każdy, komu gra ona w sercu, wykorzystując do tego narzędzia takie jak komputer, program do edycji czy dostęp do bazy dźwięków. Natomiast jeśli chce się zostać skrzypkiem, kompozytorem symfonicznym lub dyrygentem albo grać w zawodowej orkiestrze, to formalne wyższe wykształcenie jest niezbędne. A to wymaga z kolei codziennych ćwiczeń, doskonalenia techniki i poświęcenia się sprawie w stu procentach. Tego nie da się przeskoczyć.  

Żadne ze środowisk, w którym się pani obraca, nie dało pani do zrozumienia, że lepiej by było zająć się tylko jedną dziedziną?  

Na szczęście było wręcz przeciwnie. Na Uniwersytecie Muzycznym moi profesorowie wiedząc, że studiuję dwa kierunki bardzo mnie wspierali. Pomogli mi połączyć naukę na obu, zresztą sami byli bardzo zainteresowani tematyką prawną. Doceniali, że znając się na obu dziedzinach nie muszę dodatkowo czytać opracowań na temat teorii muzyki, żeby zrozumieć zagadnienia muzyczne, bo ta wiedza jest u mnie zinternalizowana. Po ukończeniu studiów od razu dostałam zresztą zaproszenie do grona wykładowców. Wyrazy zaciekawienia i wsparcia płynęły też ze środowiska prawniczego.   

Nigdy nie kusiło panią, żeby jednak rozwijać się w innej dziedzinie prawa?  

Nie, bo im bardziej zagłębiałam się w prawie autorskim, tym więcej dostrzegałam rzeczy, które należy przemyśleć, nad którymi warto się zastanowić, które nie są tak oczywiste, jak mogłyby się wydawać. Wciąż widzę mnóstwo zagadnień wymagających namysłu i głębszego spojrzenia, niedających się zdefiniować po przeczytaniu trzech opracowań czy komentarzy. Im dłużej pracuję, to więcej obszarów do eksploracji widzę.  

Kontakty ze środowiskiem artystycznym przekładają się na liczbę zleceń?  

Zdarzyło się, że moimi klientami byli koledzy ze studiów lub byli studenci. Ponieważ wykładam na uniwersytetach muzycznych w Warszawie i Łodzi, a także na kierunku muzyka w mediach w Collegium Civitas, poznaję osoby rozpoczynające swoje kariery. Pewnym przełomem w mojej własnej drodze zawodowej okazał się dla mnie moment, w którym zaczęłam pisać – dla prawników o muzyce i dla muzyków o prawie. Posługując się zrozumiałym dla konkretnej grupy językiem w publikowanych między innymi na moim blogu tekstach, trafiłam do obu z jasnym przekazem. Ale dla każdego klienta ważne jest, żeby prawnik po prostu znał się na danej dziedzinie.  

Jednak nie każdy specjalista z zakresu prawa autorskiego będzie miał takie pojęcie na przykład o zagadnieniu plagiatu, jak pani.  

Oczywiście, że wykształcenie muzyczne pomaga mi – tak jak wspomniałam - w naturalnym rozumieniu języka, który dla większości prawników jest niezrozumiały. Rzecz jasna wiele rzeczy mogą oni wypracować poprzez zainteresowanie się daną dziedziną, zdobywanie doświadczenia i czytanie opracowań, ale nie będą oni w stanie stwierdzić na przykład, czy doszło do wspomnianego już plagiatu ani poprowadzić sprawy sądowej, która opierała będzie się nie tylko na interpretacji samych przepisów, ale też utworu muzycznego. 

Jakimi klientami są artyści? Czym różni się praca na przykład z początkującym twórcą od tej z menagerem dużej instytucji kultury?  

Ci młodzi często pytają, czy zapisy proponowanych im umów są dla nich bezpieczne i korzystne. Niejednokrotnie dzwonią oni do zajmującej się promocją polskiej muzyki za granicą fundacji Music Export Poland, w której udzielam bezpłatnych porad prawnych. Większość z nich jest bardzo rozgarnięta i szybko orientują się, jak powinni postąpić. Bardzo dobrze mi się z nimi pracuje, bo – znowu – rozmawiamy tym samym językiem. Oczywiście zwykle chcieliby oni skupić się tylko na swojej pracy twórczej, a nie zajmować się przepisami prawa, ale w obecnych realiach niestety nie każdy ma taki komfort. Muszą wiedzieć, jak zadbać o siebie i swoje prawa. Generalnie dobrze współpracuje mi się prawie z wszystkimi artystami, z którymi do tej pory miałam do czynienia.  

Czują oni na plecach oddech sztucznej inteligencji, która może odebrać im pracę? 

Na rynku muzycznym na razie stanowi ona wdzięczny temat konferencji i eksperymentów własnych, a to nie najpoważniejszy problem, z jakim się zmagają.  Główna kwestia, która staje się przedmiotem sądowych postępowań, ogniskuje się wokół innych problemów. Pojawiły się one po przeskoku z tworzenia muzyki akustycznej nagrywanej w czasie rzeczywistym na tę tworzoną na komputerze, za pomocą syntetycznych brzmień i ich układów. Część naszego środowiska wciąż żyje w czasach, w których najważniejsza była melodia grana na instrumencie i tekst, bo to one stanowiły o wartości utworu. Dlatego niektórzy artyści wzbraniają się przed uznaniem twórców tego drugiego rodzaju muzyki, w którym to brzmienie jest głównym środkiem wyrazu, za współautorów, traktują ich jak rzemieślników, którym – owszem – należy zapłacić, ale inne prawa już im nie przysługują. Obserwujemy środowiskowy problem niezauważania istotnego wkładu tych osób w sukces, jaki odnosi na przykład dana piosenka.  

Czyli z pani punktu widzenia dostęp do nowoczesnych technologii pogorszył sytuację artystów?  

Można tak powiedzieć. Myślę tu głównie o tych tworzących muzykę do filmów i seriali, które dystrybuowane są za pomocą platform VOD, bo ci często mają problem, żeby w ogóle otrzymać tantiemy, czyli przychody z utworu. Trudniej zabiegać o ich uzyskanie, kiedy cała dystrybucja została przeniesiona do Internetu. W efekcie ktoś, kto skomponował muzykę do produkcji, która okazała się międzynarodowym hitem, nie uczestniczy w jej zyskach.  

Wyobraża pani sobie czasem, że w przyszłości żywi artyści nie będą już potrzebni?  

Myślę, że ostaną się tylko ci, którzy wciąż mają coś do powiedzenia. Tych stawiających na powtarzalną muzykę mogącą grać gdzieś w tle albo nawet w popularnym radiu, zastąpią boty. One same, choć niezdolne do wymyślenia czegokolwiek nowego, uczą się na podstawie tego, co jest już dostępne, więc artyści mogący wciąż zaoferować publiczności coś nowego albo potrafiący przyciągnąć do siebie fanów, nie mają czego się obawiać. Awatarów na koncertach lub tych wygenerowanych przez technologię i niemarudzących w garderobie, również się spodziewam.  

W swojej pracy zajmuje się pani – również jako jedyna w Polsce – przygotowywaniem analiz porównawczych w kontekście plagiatu muzycznego. Czym ta praca różni się od pracy biegłej sądowej?  

Jako biegła mogę jedynie pomóc sędziemu w zakresie przedstawienia wiadomości specjalnych. Mówiąc wprost: oceniam, czy między utworami muzycznymi zachodzą podobieństwa, a jeśli tak, to czego one dotyczą. Nie mogę wskazać, czy mam do czynienia z utworem albo z plagiatem, bo wówczas wydałabym już ocenę prawną, a nie taka jest moja rola. Natomiast przygotowując opinie działam już całościowo, czyli oprócz analizy i oceny części muzycznej - na przykład wskazania, czy w utworach pojawiają się podobieństwa – dokonuję też oceny prawnej. Wskazuję między innymi, czy roszczenia mogą okazać się skuteczne i jak postrzegać całą sytuację.  

Znajomości w dwóch różnych środowiskach przekładają się na pani życie prywatne?  

Nie wybieram sobie znajomych z określonej branży i nie powiedziałabym, żeby w ich kręgu dominowała konkretna grupa zawodowa. Dodam, że mój mąż również jest prawnikiem, ale skończył także akademię teatralną, więc wszystkie środowiska się u nas przenikają.  

Nadia Senkowska: Jako radczyni zajmuje się pani głównie prawem autorskim. To naturalny wybór dla dyrygenta chóralnego, który chce wykorzystać swoją unikatową wiedzę? 

Aleksandra Sewerynik: W moim przypadku tak. Już decydując się na kierunek studiów nie byłam do końca zdecydowana, który z nich będzie dla mnie bardziej odpowiedni. Dodatkowo nie chciałam przerywać edukacji muzycznej na etapie szkoły średniej, bo mimo że samo jej ukończenie umożliwia zyskanie sporej wiedzy, to jednak dopiero kontynuowanie jej na poziomie akademickim pozwala bardzo poszerzyć horyzonty i jeszcze lepiej ją zgłębić. Ale pod koniec studiów wiedziałam już, że w swojej pracy zawodowej chcę połączyć obie dziedziny.   

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Jej historia
Jak Maria Teresa Wielka Księżna Luksemburga pomaga wojennym ofiarom przemocy seksualnej?
Jej historia
Cindy Crawford o sobie: Nie lubię określenia „byłam modelką”
Jej historia
Eva Herzigová przekonuje: Z wiekiem stajesz się potężniejsza
Jej historia
Urodzona w więzieniu przyszła pani mecenas: kto jej pomógł w drodze na Harvard?
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Jej historia
Życie Księżniczki Stefanii z Monako to gotowy materiał na film: melodramat z happy endem?