Nadia Senkowska: Jako radczyni zajmuje się pani głównie prawem autorskim. To naturalny wybór dla dyrygenta chóralnego, który chce wykorzystać swoją unikatową wiedzę?
Aleksandra Sewerynik: W moim przypadku tak. Już decydując się na kierunek studiów nie byłam do końca zdecydowana, który z nich będzie dla mnie bardziej odpowiedni. Dodatkowo nie chciałam przerywać edukacji muzycznej na etapie szkoły średniej, bo mimo że samo jej ukończenie umożliwia zyskanie sporej wiedzy, to jednak dopiero kontynuowanie jej na poziomie akademickim pozwala bardzo poszerzyć horyzonty i jeszcze lepiej ją zgłębić. Ale pod koniec studiów wiedziałam już, że w swojej pracy zawodowej chcę połączyć obie dziedziny.
Dyrygentura, podobnie jak prawo, wymaga chyba zdobycia wyższego wykształcenia.
Rzeczywiście tak jest. Wymogi są inne niż w muzyce rozrywkowej, przy tworzeniu której nie trzeba znać zapisu nutowego, stającego się zresztą – wraz z rozwojem technologii i metod rejestracji dźwięków - w zasadzie w ogóle niepotrzebnym. Tak naprawdę może robić to każdy, komu gra ona w sercu, wykorzystując do tego narzędzia takie jak komputer, program do edycji czy dostęp do bazy dźwięków. Natomiast jeśli chce się zostać skrzypkiem, kompozytorem symfonicznym lub dyrygentem albo grać w zawodowej orkiestrze, to formalne wyższe wykształcenie jest niezbędne. A to wymaga z kolei codziennych ćwiczeń, doskonalenia techniki i poświęcenia się sprawie w stu procentach. Tego nie da się przeskoczyć.
Żadne ze środowisk, w którym się pani obraca, nie dało pani do zrozumienia, że lepiej by było zająć się tylko jedną dziedziną?