Kiedy przez kilka dni media donoszą o smutnych losach dzieci padających ofiarami najbliższych lub całkiem przypadkowych osób, opinia publiczna skłania się do formułowania tożsamych pytań i wątpliwości. Nie ma przy tym znaczenia to, czy mowa o 5-latku zabitym w Poznaniu, czy 6-latku zamordowanym w Gdyni. Podobne myśli kołatały się już nie raz, a przykłady dramatów dzieci można mnożyć choćby odwołując się do tych najbardziej głośnych jak np. sprawy: 4-letniego Michałka utopionego w Wiśle, 6-miesięcznej Madzi z Sosnowca, ciał czworga dzieci przechowywanych w beczkach po kapuście, zabójstwa 11-letniego Piotrusia z Czarnej Białostockiej, czy doniesień medialnych o – w istocie - jakimkolwiek dziecku tracącym życie z rąk osób, którym miało ono prawo ufać i które winne im były opiekę i miłość.

Tym zaś, co nurtuje społeczeństwo na wieść o podobnych historiach jest po pierwsze: czy tragedii można było zapobiec? Po drugie zaś: czy należy rozważyć przywrócenie kary śmierci za najcięższe (najmniej uzasadnione, najbardziej bestialskie itp.) przestępstwa popełnione na szkodę tych, którzy nie są w stanie sami się obronić? Co ciekawe, w odniesieniu do pierwszego z wymienionych – odpowiedzialny za zdarzenie nie czuje się nikt, a szukanie winnego prowadzi zwykle do wskazania palcem bezosobowego „systemu”, jeśli zaś chodzi o drugie – zwolennikami przywrócenia kary śmierci zdają się być w równym stopniu politycy (w szczególności ci, którzy z różnych przyczyn w danym momencie łakną atencji wynikającej z polaryzowania społeczeństwa), co anonimowi internauci chętnie wypowiadający się na forach dyskusyjnych. Rzecz jednak w tym, że osoby, które praktykują prawo od strony oskarżenia lub obrony, mają niemałą łatwość we wskazaniu punktu, w którym wspomniany system zyskuje twarz konkretnej osoby, a kara eliminacyjna traci jakikolwiek sens.

Choć możliwość odsunięcia winy od konkretnych osób, to w realiach konkretnej sprawy pomysł atrakcyjny, nie wątpię, że bezduszny system odpowiadający za krzywdzenie dzieci nie istnieje. W przeważającej liczbie przypadków odpowiedzialność ponosi człowiek niereagujący na przemoc. Raz będzie to pracownik ośrodka pomocy społecznej, który wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi przymyka oko na płynące z otoczenia dziecka niepokojące sygnały o zaniedbywaniu lub przemocy, w innym wypadku – szkolny psycholog, który w miejsce skierowania swoich wątpliwości do sądu rodzinnego wchodzi w buty śledczego i poszukuje twardych dowodów winy osoby dorosłej. Może to być również pan mówiący zawsze na klatce schodowej "dzień dobry", ale niepowiadamiający policji o niepokojących dźwiękach zza ściany w obawie przed pogorszeniem stosunków sąsiedzkich. To samo dotyczyć będzie dbającej o porządek w obejściu przemiłej pani, która wprawdzie sprząta odchody po swoim piesku, lecz w obawie przed rzuceniem fałszywego oskarżenia, odwraca głowę od przemocy kierowanej w stronę dziecka. W końcu odpowiedzialni są także funkcjonariusze, których zdaniem domowa bijatyka to wewnętrzna sprawa rodziny, a szarpanina pod wpływem alkoholu to niegroźny przejaw zasady „przecież wszyscy piją”, czy „łobuz kocha najbardziej”.

Czy przywrócenie kary śmierci poprawi sytuację polskich dzieci w patologicznych rodzinach lub środowiskach? Powiedzieć „mało prawdopodobne”, to jak nie powiedzieć nic. Nade wszystko, jest to niemal niemożliwe w świetle obowiązującego prawa wynikającego z podpisanych przez Polskę traktatów i nieprawdopodobne, wobec tego, jakie koszty (dosłownie i w przenośni) nasz kraj poniósłby, gdyby kara śmierci stać się miała faktem (odejście z Unii Europejskiej i Rady Europy, wypowiedzenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych i opuszczenie ONZ).

Mając świadomość emocji, jakie niemal każdy człowiek odczuwa na wieść o – zawsze bezsensownej - śmierci dziecka i zadając sobie pytanie o to, co to za świat, w którym za torturowanie dziecka idzie się do widzenia na krócej niż za oszustwa?” spieszę z podpowiedzią. To zły świat. Można go jednak naprawić: na nowo analizując wagę kar orzekanych za dane typy przestępstw i zmieniając prawo z jednej strony, z drugiej zaś – nie pozostając ślepym i głuchym na przemoc. To bowiem czyni nas za nią współodpowiedzialnymi.