Niedawno media obiegła wstrząsająca informacja o śmierci 14-latki z Adnrychowa, która przez kilka godzin siedziała osłabiona pod sklepem, a następnie trafiła do szpitala, w którym zmarła. Historia dogłębnie poruszyła opinię publiczną, a mieszkańcy wspomnianego miasteczka uhonorowali nastolatkę morzem zniczy.
Parafrazując hasło padające w zajawce niegdyś bardzo popularnego programu interwencyjnego chciałoby się zapytać: czy można było tego uniknąć? I dalej drążąc temat – kto ponosi odpowiedzialność za przedwczesną śmierć dziewczynki, której przecież można było pomóc?
Śmierć nastolatki z Andrychowa - kto jest winny?
Niestety obserwacja otaczającej rzeczywistości oraz doświadczenie procesowe w sprawach, w których częstymi pokrzywdzonymi bywają dzieci, prowadzi do wniosku, że niestety za śmierć dziewczynki w takim samym stopniu nie odpowiada nikt, jak i wszyscy. Wierząc medialnym komunikatom, łatwo ulec pokusie stwierdzenia, że w sprawie zawiedli funkcjonariusze policji, bowiem faktycznie wiele wskazuje, że to możliwe. Bagatelizowanie braku kontaktu z bliską osobą (popłynął, poszedł w długą, pewnie zaimprezował), usprawiedliwienie nieodbierania telefonu młodzieńczym buntem (większość dzieci znajduje się po kilku dniach, pewnie uciekła z powodu kłótni z koleżanką albo złej oceny), czy szukanie przyczyny problemu po stronie niefrasobliwego zaginionego (małoletniego lub dorosłego) to niejako żelazny zestaw komentarzy, których adresatami bywa każda osoba zgłaszająca zaginięcie bliskiego. Z podobnymi sugestiami zmagała się swego czasu matka Iwony Wieczorek, do dziś nieodnalezionej nastolatki z Sopotu. Podobne słowa skierowano do matki Bartosza Dzieciniaka, 39-letniego mężczyzny z zaburzeniami psychicznymi, którego do tej pory nie odnaleziono. Wczytując się w medialne doniesienia zaś, równie nieskomplikowane jest dojście do wniosku, że w istocie wszyscy mieszkańcy Andrychowa są ludźmi wielkiego serca, chętnymi do niesienia pomocy i wrażliwymi na krzywdę innych, nade wszystko dzieci. Prawda, nie tylko w tej sprawie, ale i w przypadku większości innych nieszczęść, leży jednak gdzieś po środku drogi.
Wiele bowiem wskazuje na to, że nawet leniwy policjant nie stanąłby na przeszkodzie udzieleniu dziecku pomocy, gdyby przechodnie zwrócili na dziewczynkę uwagę. Najpewniej nie sposób byłoby wyłącznie winić sztywne procedury zgłaszania zaginięć, zarówno dzieci jak i osób dorosłych, gdyby każdy z nas w sytuacji nietypowej potrafił przełamać się, wyjść ze swojej strefy komfortu. W jaki sposób? Najprostszy z możliwych. Czasami wystarczy zadzwonić na 112 widząc pijanego człowieka leżącego w skwarze na przystanku, czy odwrotnie – śpiącego w hałdzie śniegu. Niekiedy uchronimy od nieszczęścia podchodząc do dziecka z pytaniem, dlaczego chodzi po ulicy bez opieki, czy zwracając rodzicowi uwagę na to, że szarpanie 2-latkiem i wyzwiska to nie jest optymalna forma komunikacji. W miejsce tego rodzaju interwencji mamy zaś skłonność do szukania wymówek – nie ma sensu człowieka narażać na koszty pobytu w izbie wytrzeźwień (i latem i zimą), po co wtrącać się w wewnętrzne sprawy rodziny?
Czytaj więcej
Psycholożka Anna Alończyk apeluje: Wszyscy mamy obowiązek reagowania na innych. Po okresie pandemii, coraz więcej młodych ludzi ma obniżony nastrój, depresję, myśli samobójcze.