Podczas uroczystej premiery filmu „Znachor” w Teatrze Narodowym, która odbyła się 18 września, producentka Magdalena Szwedkowicz opowiadała o powodach, dla których podjęła się pracy nad projektem. Film dedykuje swojemu zmarłemu ojcu, który również – podobnie jak główny bohater filmu – był lekarzem.
Magdalena Szwedkowicz opowiedziała nam, że po czterdziestce straciła pracę w korporacji. - Kobieta wtedy zastanawia się, co innego mogłaby robić – przyznała.
Czytaj więcej
Jerzy Hoffman próbował odkłamać stereotypowy obraz wschodnich terenów Rzeczypospolitej z powieści Dołęgi-Mostowicza i filmowe Radoliszki zasiedlił żydowskimi kupcami. W 1981 r. więcej zrobić chyba nie mógł. Czy nowa ekranizacja prawdziwie odmalowuje kresowy tygiel?
Zdradziła nam również, jakie okoliczności towarzyszyły pojawieniu się pomysłu na stworzenie trzeciej już adaptacji filmowej „Znachora”.
Gdy świat podczas pandemii stanął w miejscu, miałam więcej czasu i wpadłam na pomysł „Znachora”
- Jako producent zawsze poszukuję nowych historii. Przeczytałam „Znachora” podczas pierwszego lockdownu. Świat się wtedy zatrzymał i żył w lęku, a ja byłam zamknięta sama w domu, bo już straciłam całą rodzinę. Poczułam, że bardzo chciałabym zrobić coś dla taty, który był człowiekiem o szlachetnym sercu. Pomagał ludziom jako kardiolog, poświęcał siebie. Żył z misją, a sam zmarł kilka lat temu w wigilię na zawał serca. Nie można było mu pomóc. Przez wiele lat byliśmy rozdzieleni. Zbliżyliśmy się do siebie dopiero po śmierci mamy, ale nie zdążyliśmy się sobą nacieszyć. To właśnie było moją główną motywacją, a dodatkowo urzekła mnie uniwersalność historii "Znachora", która może być opowiadana cały czas, aby przypominać, co jest w życiu naprawdę ważne – mówi Magdalena Szwedkowicz.