„Skazani na Shawshank” czy „Slumdog. Milioner z ulicy” – filmy, które zyskały uznanie widzów na świecie i na stałe wpisały się w historię kinematografii, o mały włos nie zostałyby ukończone, gdyby nie upór producentów czy wsparcie finansowe zaoferowane przez hojnych inwestorów pokładających wiarę w powstające w trudnych warunkach dzieła. Sfinalizowanie adaptacji opowiadania Stephena Kinga na temat bankiera oskarżonego o podwójne morderstwo i odsiadującego wyrok w tytułowym więzieniu Shawshank stanęło pod znakiem zapytania za sprawą ograniczonego budżetu i wyzwań związanych ze znalezieniem odtwórcy głównej roli. Wybrani kandydaci – Tom Hanks i Kevin Costner – odmówili udziału w produkcji ze względu na inne zobowiązania zawodowe na planie odpowiednio „Forresta Gumpa” i „Wodnego świata”. Choć mało znany wówczas aktor, Tim Robbins, przyjął propozycję bez wahania, wytwórnia filmowa wyrażała wątpliwości co do potencjału dzieła, braku gwiazdorskiej obsady i wolnego tempa rozwoju akcji. Gotowi porzucić projekt w trakcie jego mozolnego powstawania, ugięli się pod naciskiem ambitnego reżysera i scenarzysty Franka Darabonta, który za symboliczną kwotę odkupił od Stevena Kinga prawa do jego opowiadania. Decyzja o sfinalizowaniu dramatu „Skazani na Shawshank” okazała się słuszna, a film ponad 30 lat od daty premiery utrzymuje się w ścisłej czołówce rankingów najlepszych produkcji wszech czasów.
Jedna z najważniejszych scen filmu „Slumdog. Milioner z ulicy” nie zostałaby zrealizowana z powodu trudności w uzyskaniu niezbędnych zezwoleń na udział setek statystów tańczących w rytm piosenki „Jai Ho” na peronie stacji kolejowej. Nieustanne kontrole ze strony lokalnych władz, a także konieczność dostosowania harmonogramu zdjęć do rozkładu jazdy pociągów sprawiły, że nagrania mogły odbywać się jedynie między 2 a 4 godziną nad ranem, co wydłużyło czas pracy nad tą konkretną sceną do 10 dni. Zdeterminowany w realizacji powziętego planu, producent Tabrez Noorani, sfinalizował nagranie stanowiące ostatnią scenę filmu. Wysiłek został wynagrodzony nie tylko za sprawą sukcesu frekwencyjnego dzieła, ale i ośmiu Oscarów, czterech Złotych Globów i siedmiu nagród BAFTA przyznanych twórcom obrazu.
Choć od powstania filmu sensacyjnego „John Wick” minęło ponad dziesięć lat, a jego wielbiciele mogli rozsmakować się w kolejnych częściach przygód o byłym płatnym mordercy ścigającym gangsterów, to również i w tym przypadku istniało spore ryzyko porzucenia prac nad projektem. Zbawienny okazał się szczodry gest Evy Longorii, która anonimowo zainwestowała w powstanie obrazu, wpłacając zaległą kwotę 6 mln dolarów niespełna dobę przed planowanym przerwaniem produkcji. Jakie czynniki wpłynęły na jej decyzję i skąd przeświadczenie, że pewnych działań zaniechała?
Eva Longoria ratuje film „John Wick”: scenariusz był dziwny, ale ciekawy
Produkcja filmu, w którym wzięli udział tacy aktorzy jak między innymi Keanu Reeves, Willem Dafoe czy Michael Nyqvist, utknęła w martwym punkcie, gdy jeden z kluczowych inwestorów wycofał się z jego współfinansowania. Zdesperowani reżyserzy obrazu, David Leitch i Chad Stahelski, a także producent Basil Iwanyk oraz odtwórca tytułowej roli, zaoferowali wsparcie w postaci części własnych oszczędności, co jednak okazało się niewystarczające, by pokryć zaległość w wysokości 6 mln dolarów. – Kiedy realizujesz film, którego budżet wynosi 18 mln dolarów, świadomość takiego braku po prostu rujnuje twój projekt – wspomina Stahelski w rozmowie z „The Hollywood Reporter”. – Wielu członków ekipy odeszło. Traciliśmy miejsca, w których mieliśmy kręcić poszczególne sceny. Byliśmy dosłownie 24 godziny od wycofania się z projektu – wymienia.