Niewidoma prawniczka Katarzyna Heba: To ja jestem ta przebojowa, która niczego się nie boi

Udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych. Niepełnosprawność nie przeszkadza jej w realizowaniu marzeń. Mec. Katarzyna Heba jest ambasadorką konwencji ONZ, nagradzaną za likwidację barier i zwiększanie szans dla osób z niepełnosprawnościami.

Publikacja: 13.07.2024 08:46

Mec. Katarzyna Heba: Tata powtarzał „Pamiętaj dziecko, jak będziesz dobrze wykształcona, to sobie w

Mec. Katarzyna Heba: Tata powtarzał „Pamiętaj dziecko, jak będziesz dobrze wykształcona, to sobie w życiu poradzisz.”

Foto: Archiwum prywatne

Jakie jest pani pierwsze wspomnienie związane z tym, że widzi pani inaczej niż inni?

Straciłam wzrok mając 7 miesięcy. Rodzice zauważyli, że coś jest nie tak, bo przestałam reagować na zabawki i nie utrzymywałam kontaktu wzrokowego. Zaczęli szukać pomocy u specjalistów, między innymi w Centrum Zdrowia Dziecka. Okazało się, że mam dystrofię siatkówki. Z czasem wada ewoluowała, ale nie jest tak, że zupełnie nic nie widzę. Najlepiej funkcjonuję przy małej ilości światła, kiedy jest szarówka. Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa to jazda na rowerze po podwórku. Była godzina 18 albo 19, zmierzchało, mogłam widzieć kontury płotu i unikać przeszkód. To wspomnienie bardzo utkwiło mi w pamięci, ponieważ czułam, że mogę jeździć na rowerze jak inne dzieci. Czułam, że nie jestem wykluczona.

Nie jest pani jedynaczką?

Mam młodszego brata i starszą siostrę; jestem środkowym dzieckiem.

Z badań psychologicznych wynika, że środkowe dzieci najlepiej sobie radzą w życiu.

Tak też mówi moja mama. Twierdzi, że radzę sobie świetnie, ale to przecież nie znaczy, że moje rodzeństwo radzi sobie gorzej. Niemniej to ja podobno jestem ta przebojowa, która niczego się nie boi. Ostatnio siostra powiedziała, że chciałaby mieć tyle odwagi co ja.

Dziecko podobno bierze odwagę po ojcu.

Byłam z tatą bardzo mocno związana emocjonalnie. Niestety już nie żyje. To on przeprowadził mnie przez całą drogę edukacyjną. Kiedy rozpoczęłam edukację w szkole dla dzieci niewidomych w Owińskach, rodzice podzielili się rolami. Zawiezienie 7-letniego dziecka do ośrodka wiele kilometrów od domu i zostawienie go w internacie to dramat, zwłaszcza dla matki. Mama psychicznie źle sobie z tym radziła, więc tata wziął na siebie odpowiedzialność za wożenie mnie i znoszenie mojego płaczu. Powtarzał: „Pamiętaj dziecko, jak będziesz dobrze wykształcona, to sobie w życiu poradzisz.”

Pojawia się pani w ośrodku dla dzieci niewidomych - jak wspomina ten moment?

To było coś nowego w moim życiu, więc na początku bardzo mnie cieszyło. Pamiętam pakowanie walizek i wielkie podekscytowanie. Przyjechaliśmy późnym wieczorem, nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że zostanę tam sama. Poczułam się nieswojo, kiedy uświadomiłam sobie, że nie ma przy mnie mamy ani taty i muszę sobie sama poradzić. Na szczęście obok mnie spała bardzo miła koleżanka, która się mną zaopiekowała.

Nie czuła się pani w niczym wykluczona?

Nigdy się nie czułam i nie czuję wykluczona. Jestem osobą bardzo niepokorną, nie wiem, czy to dobra cecha; za to nawiązywanie relacji z ludźmi przychodzi mi bardzo łatwo. Nie mam z tym najmniejszego problemu.

Jaka była Katarzyna Heba jako dziewczynka?

Nauczyciele mówili, że pyskata. Zawsze miałam własne zdanie i nie bałam się go wypowiedzieć. Pamiętam sytuację, gdy jedna z wychowawczyń poprosiła mnie, żebym pozwoliła koleżance przepisać moje zadania z matematyki, ponieważ ona ich nie umiała zrobić. Nie zgodziłam się na to. Powiedziałam, że mogę jej pomóc, ale nie pozwolę na przepisanie mojej pracy. Nauczycielka była niezadowolona z mojej postawy, twierdząc, że to niekoleżeńskie. Nadal uważam, że to było koleżeńskie, ponieważ zaoferowałam pomoc, ale nie zgodziłam się na oszukiwanie. Taka właśnie byłam – miałam swoje zasady. Ale w ośrodku nie byłam kłopotliwym dzieckiem. Robiłam wszystko, co trzeba było zrobić i nie było na mnie skarg. Jeśli pojawiały się jakieś uwagi, to raczej dotyczące tego, że mówiłam to, co myślałam.

Czytaj więcej

Mec. Sylwia Zarzycka: Żyjąc tylko w konsumpcyjny sposób, odczuwałabym pustkę

W szkole średniej też tak było?

Uczęszczałam do Liceum nr 2 w Słupsku; to były lata 1994-1998. Tata akurat przeszedł na emeryturę i wziął odpowiedzialność za dowożenie mnie do szkoły. Bardzo mi pomagał, ale nigdy niczego za mnie nie robił. To były trudne czasy, bo nikt wtedy jeszcze nie mówił o integracji w szkole. Wszystko było robione na wyczucie. Spotkałam świetnych nauczycieli, którzy nie wiedzieli jednak, jak mi pomóc, bo nie znali Braille'a, ani jak mam sobie poradzić z rysunkami czy wzorami chemicznymi. To było jak chodzenie po niepewnym gruncie. Wszystkie sprawdziany pisałam w Braille'u, a potem przepisywałam je na starej maszynie do pisania, żeby nauczyciele mogli je przeczytać. Nauczyłam się pisać na niej jeszcze w Owińskach, więc późniejsze przejście na komputer nie było dla mnie problemem. Kiedy można było, odpowiadałam ustnie. Taka forma była najszybsza, najwygodniejsza i najbardziej sprawiedliwa. Fantastyczne było to, że moi nauczyciele w szkole średniej byli otwarci i bardzo chętni do pomocy. Słupsk to mała miejscowość, nie Warszawa, Kraków, Gdańsk czy Poznań. Ale pojawiła się niewidoma dziewczyna i trzeba było coś z nią zrobić. Nigdy nie usłyszałam „nie”, zawsze znajdowano jakieś rozwiązanie.

Zastanawiała się pani czasem: „Dlaczego mnie to spotkało”?

Nigdy. Nawet nie przyszło mi do głowy zapytać rodziców, dlaczego. Oni też nie wiedzieli, dlaczego. To są pytania, które pozostają bez odpowiedzi, a mogłyby tylko powodować frustrację. Oczywiście, czasami się denerwuję, bo chciałabym prowadzić samochód, umalować się czy pójść sama kupić sukienkę, a nie z koleżankami, które mogą mieć różne opinie.

Ale wie pani, jak chce się ubierać. Czuje, że ma własny styl?

Oczywiście! Mam swój styl, który jest wypracowany przeze mnie, choć przy pomocy koleżanek i kuzynek. Wiem, w czym dobrze wyglądam, a w czym absolutnie nie. Pamiętam, jak w szkole średniej wymyśliłam sobie, że kupię fioletowe jeansy. Moja kuzynka powiedziała wtedy: „Choćbym miała cię okłamać, w życiu nie pozwolę ci ich kupić.”

Co z makijażem?

Malować się nauczyły mnie koleżanki, więc potrafię - nieprofesjonalnie, amatorsko, ale skutecznie. W końcu zdecydowałam się na makijaż permanentny. Uznałam, że to będzie najlepsze rozwiązanie – rano wystarczy, że pomaluję usta błyszczykiem lub pomadką i jest okej.

Kiedy przyszedł czas, żeby podjąć decyzję, co dalej po maturze, podobno chciała pani być Tomaszem Lisem?

Wszyscy pytali, na jakie studia pójdę. Mówiłam, że dopóki nie zdam matury, to nie powiem, bo sama nie wiem. Raz, z moją kuzynką Heleną, cudowną osobą, która zawsze mnie wspierała i do dzisiaj mamy fantastyczny kontakt, pojechałam na dni otwarte Uniwersytetu Gdańskiego. Myślałam o naukach politycznych - brzmiały interesująco, ale odwiedziłam też stoisko Wydziału Prawa. Wzięłam ulotki, wróciłam do domu i położyłam je na stole. Tata zapytał: „Prawo?”. Odpowiedziałam: „Nie wiem, zobaczymy. Na razie muszę skupić się na maturze.” Zdałam ją bardzo dobrze, miałam same piątki. Usiadłam z rodzicami przy stole, żeby zdecydować, co dalej. To wtedy powiedziałam, że chciałabym być jak Tomasz Lis. Polityka bardzo mnie interesowała, zresztą, była ona obecna w naszym domu – słuchaliśmy wiadomości, rodzice kupowali „Gazetę Wyborczą”, dużo rozmawiałam z dziadkiem, który też sporo mi czytał. A zatem uznałam, że może pójdę na dziennikarstwo. Tata powiedział: „Tomasz Lis skończył prawo. Jeśli skończysz prawo, możesz być dziennikarzem, politologiem albo prawnikiem.” Pomyślałam, że to nie jest głupi pomysł. Złożyłam dokumenty na Wydział Prawa Uniwersytetu Gdańskiego i Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Gdańsk był bliżej. Mama mówiła, że jeśli będę czegoś potrzebowała, tata przyjedzie. Wybrałam Uniwersytet Gdański i nigdy nie żałowałam.

Co było dla pani najtrudniejsze podczas studiów prawniczych?

Chyba to, że musiałam samodzielnie organizować dostęp do materiałów. Obecnie studenci z niepełnosprawnościami mają wsparcie biura osób niepełnosprawnych, które drukuje, skanuje i przygotowuje materiały w odpowiedniej formie. Ja musiałam to robić sama. Trzeba było mieć lektorów, którzy czytali teksty, bo wtedy jeszcze nie było opcji skanowania wszystkiego. Przygotowanie się do zajęć wymagało dużego wysiłku. Natomiast najwspanialsze było mieszkanie w akademiku z koleżankami i kolegami. Była tam naprawdę fajna integracja. Nigdy nie usłyszałam od nikogo, że muszą mi pomagać; chętnie to robili. Śmiali się, że to ja mam najwięcej znajomych. Nie miałam problemów z proszeniem o pomoc, bo wiedziałam, że jej potrzebuję. Ludzie naprawdę chętnie pomagają. Miałam dużo szczęścia do fantastycznych ludzi. Na studiach była to pani doktor Ania Kobylańska, pełnomocnik rektora ds. osób z niepełnosprawnościami, która była dla mnie drogowskazem. Miałam też panią doktor Kasię Patkę-Olszewską, która była karnistką. Byłam zafascynowana prawem karnym i myślałam, że tym będę się przede wszystkim zajmować. Ale ułożyło się inaczej.

Jak to się stało, że zajęła się pani problematyką osób z niepełnosprawnościami?

Wszystko zaczęło się, gdy Polska podpisała Konwencję ONZ o prawach osób z niepełnosprawnościami. Zostałam zaproszona do projektu, w którym przygotowywaliśmy czarną księgę przepisów niezgodnych z konwencją i białą księgę proponującą zmiany. Zakochałam się w tej konwencji. Potem były kolejne projekty, szkolenia, gdzie mówiłam o konwencji. Stała się ona częścią mojego życia i mojej pracy.

Jakie punkty tej konwencji są dla pani najważniejsze?

Najważniejszy dla mnie jest artykuł 13 – dostęp do wymiaru sprawiedliwości. Każda osoba, bez względu na stopień sprawności, ma prawo być traktowana właściwie na sali rozpraw. Nie chodzi o uprzywilejowanie, ale o równe szanse w reprezentowaniu swoich interesów. Ważne jest także prawo do edukacji na każdym poziomie – aby osoby z niepełnosprawnością mogły wybierać zawody i realizować swoje pasje. Prawo do niezależnego i samodzielnego życia to kolejny istotny punkt. Mam nadzieję, że te zasady staną się naturalną częścią naszego codziennego życia.

Co jest dla pani największym wyzwaniem w zawodzie prawniczki?

Musiałam się nauczyć, że ten zawód nie jest zero-jedynkowy. Nie można powiedzieć, że idzie się do pracy na ósmą, a o godzinie szesnastej zamyka się kancelarię i wraca do domu. To zawód, który jest ze mną cały czas, także w weekendy. Trzeba więc też nauczyć się odreagowywać i odpoczywać, ale nigdy nie można całkowicie odciąć się od pracy. Rozmawiałam ostatnio z moim dziekanem z Okręgowej Rady Adwokackiej o tym, czy to wdzięczny zawód. Na pewno jest bardzo satysfakcjonujący, ciekawy, ale też bardzo wymagający, zwłaszcza emocjonalnie. Ludzie opowiadają o swoich życiowych historiach, o problemach rodzinnych. Muszę tego wysłuchać, często pełniąc rolę psychologa, choć na studiach nikt nas do tego nie przygotowuje. Uczymy się tego w trakcie pracy. Nie mogę przerwać komuś, kto opowiada o przemocy domowej czy problemach z alkoholizmem, mimo że interesuje mnie to tylko w kontekście sprawy sądowej.

Co chciałaby pani zmienić w postrzeganiu osób niewidomych przez społeczeństwo?

Chciałabym zmienić myślenie, że osoba niewidoma musi chodzić z białą laską. To nieprawda. Ja na przykład nie korzystam z białej laski, ale z instytucji asystenta osobistego osoby z niepełnosprawnościami. Kiedy zaczęłam współpracę z organizacjami pozarządowymi., trafiłam do Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym, które już nie istnieje. Tam poznałam Andrzeja Ciechowskiego. Pracowaliśmy razem przy projekcie wdrażania Konwencji ONZ o prawach osób niepełnosprawnych i bardzo się polubiliśmy. Andrzej bywał ze mną w różnych miejscach, jeździliśmy na audyty i spotkania. Kiedy pojawiła się możliwość, żeby został formalnie został moim asystentem, tak się stało. Wcześniej pomagał mi bardziej jako kolega z pracy. Mam nadzieję, że w końcu uda się w Polsce uregulować tę instytucję systemowo, aby stała się ustawowym obowiązkiem państwa. Uważam, że poruszanie się z asystentem jest łatwiejsze, szybsze i bezpieczniejsze. Szybciej dotrę do sądu, szybciej odnajdę odpowiednią salę rozpraw. Jeśli zmieni się wokanda to asystent pomoże mi zorientować się w nowej sytuacji; biała laska tego nie zrobi. Chciałabym więc, aby społeczeństwo nie patrzyło na osoby z niepełnosprawnościami tylko przez pryzmat białej laski czy psa przewodnika. Każdy ma prawo do wyboru – czy chce korzystać z białej laski, psa przewodnika, czy asystenta.

Czytaj więcej

Polska adwokatka w Londynie: Przyjazd na Wyspy nie czyni mężczyzny dżentelmenem

Wspomniała pani, że praca zawodowa wpływa na pani życie prywatne. Jak udaje się pani znaleźć czas na odpoczynek?

Staram się dbać o życie prywatne i o to, by odpoczywać. Mój partner również jest adwokatem, więc rozumie moje zaangażowanie, choć czasem narzeka, że znowu nie ma mnie w domu. A kiedy zdarzy mi się ugotować obiad, to żartuje, że następny będzie za dwa tygodnie. On ma poukładane życie zawodowe, ale ja, poza adwokaturą, angażuję się też w pracę społeczną, a ona pochłania sporo czasu. Umiem jednak odpoczywać. Kocham książki, często czytam. Uwielbiam spędzać czas na swoim balkonie, leżąc na bujanym leżaku z audiobookiem. Lubię jeździć do mamy na wieś, choć za rzadko tam bywam.

Małżeństwo, rodzina, dzieci – nie były pani priorytetem?

O dzieciach raczej już nie myślę, choć los bywa przewrotny. No i bardzo lubię dzieci. Mam dwóch siostrzeńców, których kocham najbardziej na świecie. Jeden ma 18 lat, drugi 22, a pamiętam, jak bawiłam się z nimi samochodzikami. Mam dużą rodzinę, często się spotykamy na wspólne grille i inne rodzinne imprezy. Może przegapiłam etap zakładania własnej rodziny, skupiona na samorealizacji, ale nie ubolewam nad tym. Małżeństwo? Czy ono nie jest już trochę przereklamowane?

Ale miłość chyba nie?

Miłość jest dla mnie bardzo ważna. Zdarzają się chwile, kiedy mam wszystkiego dosyć, wracam do domu, siadam na kanapie, a mój partner mnie przytula i mówi: „Nie przejmuj się, za dwie godziny samo przejdzie”. I ma rację. Ważne, że ktoś taki jest w moim życiu.

Jakie znaczenie mają dla pani słowa Helen Keller: „Nie wolno zgadzać się na pełzanie, gdy czujemy potrzebę latania”?

To jest właśnie to, co staram się robić – nie pełzam, tylko latam. Choć czasami mój narzeczony mówi, że wolałby, żebym trochę popełzała zamiast wciąż latać. Helen Keller jest patronką fundacji, w której jestem wiceprezeską, a która zajmuje się osobami nie tylko z niepełnosprawnością wzroku czy słuchu, ale także osobami głuchoniewidomymi. Keller żyła na przełomie XIX i XX wieku, była osobą, która pokonywała wszystkie bariery. Poznała najważniejszych ludzi na świecie, pisała książki. To, co nas łączy, to spotykanie fantastycznych ludzi na naszej życiowej drodze.

Które z otrzymanych nagród mają dla pani największe znaczenie?

One są dla mnie przede wszystkim ogromnym zobowiązaniem. Na przykład, odznaczenie od Rzecznika Praw Obywatelskich dla osoby działającej na rzecz ochrony praw człowieka jest dla mnie ogromnym wyróżnieniem i zobowiązaniem na przyszłość. Jakkolwiek moje losy zawodowe się potoczą, wiem, że muszę dbać o ochronę praw człowieka i wymagać od organów władzy publicznej, aby stały na straży praw i wolności człowieka. To jest też rola adwokata. W trakcie odbierania tego wyróżnienia powiedziałam, że adwokatura stoi na straży praw człowieka od 1918 roku i jest to zarówno obowiązek prawny, jak i moralny. Drugą nagrodą, z której jestem bardzo dumna, jest wyróżnienie Adwokatka Roku 2021. Miło otrzymać nagrodę od kolegów i koleżanek adwokatów za swoją działalność. Te nagrody naprawdę bardzo mocno zobowiązują do działania. Trzeba pamiętać o tym, że po coś się je dostało.

Jakie udogodnienia powinny być wprowadzone, żeby życie osób z niepełnosprawnościami było łatwiejsze? Co powinno się zmienić w polskim prawie?

W polskim prawie na pewno należy zmienić ustawę o zapewnieniu dostępności osobom ze szczególnymi potrzebami. Wymaga ona nowelizacji w wielu aspektach, ponieważ dotyczy tylko podmiotów publicznych, a osoby z niepełnosprawnościami korzystają także z usług podmiotów prywatnych. Powinna to być ustawa o dostępności usług powszechnych. Chodzi o to, żeby pętla indukcyjna, tłumacz języka migowego, tabliczki z informacją w alfabecie Braille'a były dostępne wszędzie, nie tylko w urzędach, ale także w hotelach. Osoby z niepełnosprawnościami podróżują, jeżdżą na wakacje i nie powinny szukać specjalnie dostępnego hotelu. Każdy hotel powinien być dostosowany, aby mogły nocować tam, gdzie chcą, a nie tylko w wybranych pokojach.

Spotkała się pani z jakąś dyskryminacją lub uprzedzeniami, nawet nieświadomymi?

Podczas studiów prawniczych, jeden z profesorów, który już chyba nie żyje, powiedział raz: „Po co pani to prawo, jak pani nie widzi? Trzeba było iść na administrację, byłoby pani łatwiej”. Nie powiem, że to było dyskryminujące, ale tak zupełnie po ludzku zrobiło mi się przykro. Pomyślałam: „A właśnie że udowodnię, że będę prawnikiem”. Na mnie takie informacje działają bardzo motywująco – studiowałam prawo, bo chciałam być prawniczką.

Skąd jeszcze czerpie pani siłę?

Praca jest dla mnie przyjemnością. Relaksuję się, gdy siadam na moim bujanym fotelu, kładę nogi na podnóżek i słucham pralki. Dźwięk pralki bardzo mnie uspokaja. Lubię też oglądać seriale, szczególnie mój ulubiony – „W labiryncie”. Oglądałam go już 150 razy i nadal go uwielbiam. Po obejrzeniu odcinka czuję, że mam w sobie nową energię.

Czytaj więcej

Adwokat działająca na rzecz zwierząt: To one mnie znalazły. Bronię ich, gdy dzieje im się krzywda

Nie żałuje pani, że nie została Tomaszem Lisem?

Nie zostałam, ale mam za sobą małą przygodę dziennikarską. Pisałam artykuły do czasopism i przeprowadziłam dwa wywiady z moimi kolegami – doktorem Jurandem Czerwińskim i Rafałem Harłapowiczem, który pracował na Uniwersytecie Gdańskim. To był krótki epizod dziennikarski, który spełnił moje oczekiwania. Może jeszcze kiedyś uda mi się coś napisać.

Ma pani swoją listę marzeń?

Nie prowadzę takiej listy. Działam raczej spontanicznie, stawiam sobie cele i staram się je realizować. Teraz chciałabym, żeby udało się poprawić dostępność wymiaru sprawiedliwości i zakładów karnych dla osób z niepełnosprawnościami.

A co z marzeniami osobistymi?

Chciałabym częściej odwiedzać mamę. Ogólnie jestem zadowolona z życia. Kocham swoje mieszkanie i lubię do niego wracać. Bycie adwokatem to mój wymarzony zawód. Choć czasem bywa trudno, mam poczucie, że robię coś, co naprawdę lubię.

Prof. Marek Wysocki, wygłaszając laudację podczas uroczystości wręczenia pani Odznaki Honorowej RPO „Za Zasługi dla Ochrony Praw Człowieka”, wspominał, jak to kiedyś zwrócił się do pani: „Kasiu, na audyt nie chodź w szpilkach” – ale na próżno, bo miłość do szpilek zwycięża. Nadal lubi pani chodzić w szpilkach?

Biegam w szpilkach od zawsze. Pamiętam, byłam jeszcze w liceum, gdy dyrektor powiedział: „Wszystko fajnie, ale nie takie wysokie buty. Boże, spadniesz ze schodów, coś ci się stanie”. Modne były wówczas koturny; oczywiście go nie posłuchałam. Na studiach także biegałam w szpilkach. Kiedyś miałam zajęcia z orientacji przestrzennej, aby nauczyć się chodzić z białą laską, bo taką umiejętność należy posiąść. Instruktorka widząc moje buty, powiedziała, że one się nie nadają. Odpowiedziałam, że innych nie mam. Do tej pory to wspomina. Raz znowu jechałam pociągiem z Warszawy do Gdańska, a sympatyczna pani konduktor pomagała mi przejść z jednego wagonu do drugiego. I nagle powiedziała: „Wie pani, ale te pani buty nam tego zadania nie ułatwiają”. Ale ja naprawdę nie mam innych butów. Noszę szpilki, bo czuję się w nich kobieco i pewnie. Profesor Wysocki miał absolutną rację, mówiąc, że szpilki wygrały. Wygrywają cały czas.

Jakie jest pani pierwsze wspomnienie związane z tym, że widzi pani inaczej niż inni?

Straciłam wzrok mając 7 miesięcy. Rodzice zauważyli, że coś jest nie tak, bo przestałam reagować na zabawki i nie utrzymywałam kontaktu wzrokowego. Zaczęli szukać pomocy u specjalistów, między innymi w Centrum Zdrowia Dziecka. Okazało się, że mam dystrofię siatkówki. Z czasem wada ewoluowała, ale nie jest tak, że zupełnie nic nie widzę. Najlepiej funkcjonuję przy małej ilości światła, kiedy jest szarówka. Moje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa to jazda na rowerze po podwórku. Była godzina 18 albo 19, zmierzchało, mogłam widzieć kontury płotu i unikać przeszkód. To wspomnienie bardzo utkwiło mi w pamięci, ponieważ czułam, że mogę jeździć na rowerze jak inne dzieci. Czułam, że nie jestem wykluczona.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Prawo
Jak zarządzać budżetem w rodzinach patchworkowych? Prawnik radzi
Prawo
Czy pracodawca może nakazać podwładnym noszenie bielizny? Dress code okiem prawniczki
Prawo
Czy i jak pracodawca może wyznaczać granice aktywności pracownicy w Internecie?
Prawo
Jak wspierać pracownice przechodzące korektę płci? Prawnik wyjaśnia
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Prawo
Pytać czy nie pytać – dylemat pracodawcy w przypadku widocznej ciąży pracownicy
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki