Przyglądając się zasadom etykiety, można odnieść wrażenie, że to temat rzeka. W związku z tym pojawia się pewien dysonans: te reguły mają ułatwiać, czy utrudniać życie?
Katarzyna Urbańska: Problem w postrzeganiu etykiety i savoir-vivre’u polega na tym, że traktuje się je jako encyklopedię lub biblię, które trzeba wykuć na pamięć. Niektórzy sądzą, że dopiero wtedy będą potrafili zachować się odpowiednio w danym miejscu lub towarzystwie. Są w błędzie. Etykieta nie tyle się zmienia, co należy dostosowywać ją do nowych warunków, bo świat wokół nas jest tak dynamiczny, że to, co obowiązywało w XIX wieku, nijak nie przystaje do współczesności: w sposobie ubierania się czy w obyczajach. Tak naprawdę etykieta i savoir-vivre to po prostu dobre wychowanie. Są to uniwersalne zasady, które będą nam w każdej sytuacji - biznesowej, prywatnej, międzynarodowej - ułatwiać, a nie utrudniać życie. Inaczej przecież ubierzemy się do telewizji czy pracując w mediach, a inaczej na rozprawę do sądu lub na inną bardzo formalną okoliczność, która wymaga zdefiniowanego dress code'u.
Etykieta to w dużej mierze zasady, które już znamy i czujemy intuicyjnie. Nie wyskoczymy nagle w krótkich spodenkach i bikini do pracy, bo wiemy, że to jest przekroczenie granicy przyjętej społecznie, a nie dlatego, że jest ona spisana w kodeksie czy w jakiejś etykiecie. Tak samo jest, gdy przebywamy w kraju muzułmańskim i wybieramy się na wycieczkę do meczetu - dostosowujemy strój do tego, jak ubierają się miejscowi. Savoir-vivre to po prostu dobre czytanie okoliczności, w których się znajdujemy i dostosowywanie zasad działania do obowiązującego wzorca kulturowego.
Mówi pani o dobrym wychowaniu. Kojarzy mi się ono z tym, co wynosimy z domu - a przecież zdarza się, że w rodzinach obowiązują różne zasady. Nie zawsze „pakiet” etykiety otrzymujemy odgórnie. Gdzie zatem szukać wskazówek?