Agata Duda-Gracz: Nie używam feminatywów. Reżyserka to pomieszczenie na miotły

- Nie mam wątpliwości, że od początku podążałam własną drogą. Wiem jednak, że cały ten czas, z wyboru dźwigam na plecach mojego tatę… Tyle tylko, że dopiero od niedawna jego cień przestał mnie rozliczać i zrósł się z moim – mówi Agata Duda-Gracz. W Teatrze im. Słowackiego w Krakowie odbyła się premiera jej autorskiego spektaklu „Proszę Państwa, Wyspiański umiera”

Publikacja: 10.01.2024 13:08

Agata Duda-Gracz: Jestem za szeroko pojętą wolnością zarówno myśli, jak i wypowiedzi.

Agata Duda-Gracz: Jestem za szeroko pojętą wolnością zarówno myśli, jak i wypowiedzi.

Foto: PAP

Czy jako autorka spektaklu „Proszę Państwa, Wyspiański umiera” czujesz się częścią większego projektu w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie? Najpierw były „Dziady” Kleczewskiej — lata temu po raz pierwszy wystawione przez Wyspiańskiego w Teatrze im. J. Słowackiego  teraz twoja biograficzna fantazja o Wyspiańskim, z fragmentami „Wyzwolenia” i „Wesela”, które zaraz wystawi na scenie Słowackiego Maja Kleczewska?

Tak, zapewne dlatego, że Słowak, czyli dawny Teatr Miejski, jest punktem wyjścia dla każdego, kto chce zajmować się Wyspiańskim. To dom „Wesela” i „Wyzwolenia”.

Pomysł tego spektaklu przyszedł mi do głowy dosyć spontanicznie, wypierając wcześniejsze plany związane ze Słowakiem na realizację „Otella”. Powodem zaś przyspieszenia jego realizacji o cały sezon i szalonego wręcz trybu pracy, była niepewna sytuacja teatru, związana z próbą usunięcia ze stanowiska dyrektora Krzysztofa Głuchowskiego. Nikt z nas nie wiedział jak się sytuacja rozwinie. Musieliśmy więc się mocno gimnastykować, żeby wpisać się z naszymi próbami w już istniejący harmonogram pracy i zdążyć z premierą przed rozpoczęciem prób Mai Kleczewskiej do „Wesela”, w którym miał wziąć udział cały zespół aktorski.

To podobno nie wszystko, jeśli chodzi o Wyspiańskiego.

„Proszę Państwa, Wyspiański umiera”, to pierwszy z trzech planowanych przeze mnie na ten rok spektakli inspirowanych Wyspiańskim. Druga część na bazie „Akropolis” i „Powrotu Odysa”, odbędzie się na Wawelu w Komnatach Królewskich. Ten spektakl nie będzie miał klasycznego podziału inscenizacyjnego na widownię i scenę. Zamiast tego zaprosimy widzów do zwiedzania przedstawienia, tak żeby sami mogli wybrać, za którym z wątków podążyć (premiera już 23 marca) Ostatnia część tryptyku odbędzie się w Łazienkach Królewskich w Warszawie”, na bazie „Warszawianki”, „Nocy Listopadowej” oraz spinającego wszystkie części „Powrotu Odysa”. Tam z kolei spektakl będzie odbywał się równocześnie w dwóch miejscach i widz będzie musiał dokonać wyboru, w której wersji historii chce uczestniczyć.

Fragmenty „Powrotu Odysa” są też w spektaklu „Proszę państwa, Wyspiański umiera”.

„Powrót Odysa” to klamra spinająca te trzy przedstawienia. Ciekawostką jest też to, że zagramy je w autentycznych miejscach, w których usytuował je Wyspiański.

Nazywając je „dramatami miejsca”.

Zafascynowało mnie podobieństwo Wyspiańskiego do Dantego Alighieri. Narcyzm obu panów, przekonanie o własnym geniuszu, głębokie poczucie krzywdy oraz nieprzeparta potrzeba dokopania swoim adwersarzom. A równocześnie ten porywający, wszechstronny talent oraz fakt, że życie stanowiło integralną część ich twórczości. Dante w „Boskiej komedii” z lubością smaży swoich wrogów w piekle, samego siebie zaś stawia u boku Wergiliusza, który oprowadza go po zaświatach. Wyspiański, równie skromny, ze swych nieprzyjaciół czyni głupców, tchórzy, pyszałków i miernoty. W najlepszym wypadku ukrywa ich za maskami w „Wyzwoleniu”. Jego zapał do odpłacenia za krzywdy jest nie mniejszy niż jego idealizm. Z tych analogii pomiędzy obydwoma panami, narodził się pomysł na konstrukcję scenariusza naszego przedstawienia. W ostatnich chwilach życia po Wyspiańskiego przychodzi jego Matka. Maria Wyspiańska zmarła na suchoty, kiedy Staś miał lat siedem. I to ona, jak Wergiliusz Dantego, przeprowadza swoje umierające dziecko przez kręgi piekielno-czyśćcowe, zaludnione przez wrogów, przyjaciół, członków rodziny oraz tych, którzy będą duchowymi i artystycznymi dziedzicami poety.

W jaki sposób postanowiłaś tę wątki połączyć?

Pierwszym kluczem jest egoizm – plaga, której dewastującą obecność możemy obserwować dziś na każdym kroku. Mimo mojej bezwarunkowej miłości do Wyspiańskiego, nie potrafię czytać go inaczej, niż właśnie przez to zjawisko… Skoro on sam rozpina swoje ego między Chrystusem, Hamletem a Konradem, to jak widzieć go inaczej?

Drugim kluczem jest osąd, plotka, mit, prawda i gówno-prawda, czyli to z czym borykamy się przez całe życie i co po nas zostaje. Wyspiańskiemu bardzo zależało na własnej legendzie, na pośmiertnym laurze. Żarliwie spierał się ze swoimi krytykami, polemizował i walczył o siebie, o swoją sztukę, aż pod koniec życia zgorzkniał i wypiął się na cały świat…

„Niech nikt nad grobem mi nie płacze,
krom jednej mojej żony
za nic mi wasze łzy sobacze
i żal ten wasz zmyślony” 

100 lat minęło od jego śmierci, a my go wciąż macerujemy, obmawiamy, osądzamy. Jedni uważają, że był geniuszem, inni, że grafomanem. Dla jednych jest wybitnym malarzem, a dla innych dekoracyjnym rysownikiem słodkich twarzyczek. Stawiamy go na pomnikach i obsmarowujemy gównem.

Wyjątkową rolę grają w tym spektaklu kobiety: matka, żona, córka, Wanda Siemaszkowa i Helena Modrzejewska – aktorki Wyspiańskiego. Czy zamierzałaś w specjalny sposób rolę kobiet wyeksponować, czy raczej pokazać w naturalny sposób środowisko artysty?

Nie starałam się podkreślać wyjątkowości kobiet. Unikam jak mogę kroczenia pod zbyt jaskrawymi sztandarami feminizmu, ponieważ uważam, że bardziej to szkodzi sprawie niż pomaga. Między innymi dlatego nie używam feminatywów i pozwalam sobie dalej być reżyserem, a nie reżyserką (bo to przecież pomieszczenie na miotły). Ogólnie jestem za szeroko pojętą wolnością zarówno myśli, jak i wypowiedzi, więc wracając do twojego pytania - bardziej interesowała mnie osobowość danej postaci niż jej płeć.

Czytaj więcej

Ministra czy ministerka? Językoznawca Grażyna Majkowska o tym, jak feminatywy dzielą społeczeństwo

Matka pojawia się jednak od pierwszej sceny.

Tak, ale jej istotność wynika z roli, jaką odegrała w życiu Wyspiańskiego a nie z samego faktu bycia kobietą, Swoją przedwczesną śmiercią Maria Wyspiańska naznaczyła życie syna. Bardzo ważne było również to, jak ją zapamiętał: z jednej strony jako sfrustrowaną, rozpaczającą po śmierci dziecka (młodszego brata Stasia) matkę, kobietę rozgoryczoną nieudanym małżeństwem, borykającą się z alkoholizmem męża - artysty Franciszka Wyspiańskiego, a równocześnie czułą i piękną dziewczynę, która zabierała syna na podkrakowskie łąki i „uczyła o kwiatach”. Ten obraz matki, jej wspomnienie bardziej niż ona sama, stanowiło inspirację dla twórczości Wyspiańskiego. Na jednym z pierwszych zachowanych rysunków artysty, widzimy Marię Wyspiańską na łożu śmierci, u wezgłowia którego stoi Anioł, a obok niego kuli się siedmioletni Staś. Mamwrażenie, że to naiwnie, po dziecięcemu malowane umieranie, towarzyszyło Wyspiańskiemu w każdym przejawie jego twórczości. Było też usprawiedliwieniem, między innymi wtedy, kiedy namówił kolegów na rozhuśtanie dzwonu Zygmunta. Mały Józiu Mehoffer i Lucek Rydel dostali „bury”, a Stasiowi odpuszczono, bo mu „mama umarła”. I tak już zastało... Jemu należało się więcej, pozwalano mu na więcej, bo taki wrażliwy, taki utalentowany i osierocony. Dlatego wprowadziłam do spektaklu personifikację Śmierci, będącej zarazem Muzą. Grająca tę rolę Maja Kleszcz, jest jak żywcem wyjęta z obrazów Malczewskiego, śpiewa anielskim głosem i towarzyszy Wyspiańskiemu w tych ostatnich chwilach życia.

Matka to nie jedyna opiekunka Wyspiańskiego.

Nie mniej ważna jak biologiczna matka, była dla Stasia „matka druga” czyli ciotka Janina Stankiewiczowa, która zajęła się nim po śmierci Marii Wyspiańskiej. Ta bezdzietna, temperamentna lwica krakowskich salonów, obdarzyła go bezwarunkową miłością. Wyspiański w swoich listach nieraz konstatował, że jest już „znużony nadmiarem tego ciocinego afektu”.

Kolejną bohaterką naszej opowieści jest Teosia, żona Wyspiańskiego i matka trójki jego dzieci. Istnieje wiele teorii na temat tego, dlaczego Wyspiański związał się z Teosią. Czy na przekór krakowskiemu mieszczaństwu, bo przecież była służącą, „chłopką bez szkół”, czy pod wpływem lektury Tołstoja? Czy dlatego, że Teodora Pytko miała w sobie tę surową odmianę prostoty i prawdy, jakiej poeta potrzebował? A może była to miłość, która nie mogła pomieścić się w głowach współczesnych i funkcjonowała w towarzystwie li tylko jako skandal? Od pierwszych chwil pracy nad scenariuszem moją wyobraźnię rozpalał ten elektryzujący związek neurotycznego intelektualisty i niepiśmiennej „baby grzmot”, jak ja nazywali życzliwi Krakowianie. Jedyna jej wypowiedź, której autentyczność potwierdzają wszystkie źródła to: „głupio jestem, brzydko jestem, ale artysto mnie chcioł”. Cytujemy to zdanie w spektaklu kilkukrotnie. Nie wiadomo, kto stanowił dla Wyspiańskiego większą inspirację - czy postaci zaczerpnięte z historii, mitologii, literatury czy te z życia.

Z korespondencji wynika, że jedną z największych, najczulszych miłości Wyspiańskiego był Lucjan Rydel, do którego listy są imponującym przykładem epistolografii miłosnej. Na zakończenie „listu do postaci”, jaki wręczyłam grającemu Rydla aktorowi, napisałam:

„I choć wiem Stachu, że ty, tym co cię kochają przynosisz zgryzoty i boleść, to ja będę trwał przy tobie do końca. A potem nauczę się bez ciebie żyć… o pamięć zadbam twoją. Boś ty był artysta, kolos … co swoich współczesnych przerastał. Jako i mnie, po którym pamięć dlatego tylko w ludziach pozostanie, żem się z tobą przyjaźnił… i żem cię zaprosił na swoje wesele.”

Chciałem cię zapytać o zabieg związany z Modrzejewską, która mówi mocnym językiem pełnym przekleństw.

Język i zachowanie Modrzejewskiej w naszym spektaklu, wynikają z emocji, jakie wówczas budziły kariery rodzimych artystów za oceanem. Była to mieszanina pogardy, zazdrości i złośliwości. Amerykę traktowano jak ziemię obiecaną chamów i dorobkiewiczów: łatwy pieniądz, niezbyt wysokie wymagania, tyle że droga daleka. Tam się jeździło „na dżoba”, więc nie można było tego miejsca traktować poważnie z punktu widzenia artystycznego. Uważano, że amerykańska kariera Modrzejewskiej była pójściem na łatwiznę, skokiem na kasę. Dlatego na tle wysokiego języka, którym posługuje się Wyspiański - Modrzejewska klnie po angielsku i popisuje się dolarowym luzem. Siemaszkowa natomiast nie chwali się zbytnio swoim wyjazdem zarobkowym do Ameryki, bije za to w bęben polskości i konieczności edukowania mas. To są przykłady dwóch modeli ówczesnego myślenia o teatrze. Modrzejewska reprezentuje teatr gwiazdorski, który ma porywać, sprowadzać na widzów katharsis, onieśmielać. Siemaszkowa natomiast jest krzyżówką Róży Luksemburg, Cezarego Baryki i „kaganka oświaty”. „Trzeba edukować, a nie uprawiać snobizm!” - woła ze sceny, próbując przyćmić Modrzejewską. Obok tych dwóch teatralnych harpii pojawia się jeszcze Ludwik Solski, toczący swoje aktorskie ego po deskach sceny i taranujący wszystko, co nie jest o nim.

Czytaj więcej

Ewy Juszkiewicz nowy surrealizm. Polka szturmem podbiła świat sztuki. Oto jej historia i tajemnica sukcesu

Zdecydowałaś się, na pokazanie odbioru recepcji Wyspiańskiego nie tylko przez współczesne mu postaci, ale także późniejsze. Mamy w związku z tym na scenie Jerzego Grzegorzewskiego, Krystiana Lupę, a także Bartosza Szydłowski i Piotra Augustyniaka.

Pomyślałam, że jeśli Matka Wyspiańskiego przeprowadza go jak Dante przez różne przestrzenie czyśćcowe, to muszą razem zawędrować do czyśćca przyszłości, czyli czasów nam współczesnych. Skoro Wyspiańskiego tak bardzo nurtowało, jaka ta Polska będzie, jaki będzie teatr i czy jego pamięć w tym teatrze przetrwa, to dajmy mu tę możliwość. W naszym spektaklu ma szansę wysłuchać opinii na własny temat m.in. Jerzego Grzegorzewskiego, zafascynowanego Wyspiańskim i borykającego się z pytaniem „Dlaczego ja nie zrobiłem „Wyzwolenia”?

Bartosz Szydłowski powraca jako współtwórca projektu „Wyspiański wyzwala”, rozważa los Wyspiańskiego przez pryzmat zapyziałości Krakowa, filozof Piotr Augustyniak mówi: „chciałbym, żeby Wyspiańskiego zrobił Tarantino, bo wy wszyscy jesteście już passe”. Zaś Krystian Lupa przez Wyspiańskiego eksponuje kwestię wyzwolenia Polaków z narodowego mitu. Pojawia się też postać Krytyka z Gliwic – współczesnego everymena, który nie wie, nie doczytał, nie ma zdania, ale się wypowie, bo kto mu zabroni?

Na zakończenie, na łóżku skołowanego Wyspiańskiego przysiada bloger – jak demon z obrazów Goyi. On niesie ze sobą inne przesłanie – nikomu nie jesteś już potrzebny, „mordo”.

Wizualna sfera spektaklu jest zainspirowana obrazami innych mistrzów.

Wszystkie obrazy, które tworzymy na scenie były ważne dla Wyspiańskiego. Pisał o nich w swoich listach, zachwycał się nimi i analizował każdy szczegół. Punktem wyjścia jest Ołtarz Mariacki - rodzimy i najbliższy sercu. Potem Rembrandt, Matejko, Botticelli, Caravaggio. Motywem łączącym ich kompozycje jest śmierć zmartwychwstanie: „Zaśnięcie Najświętszej Marii Panny”, „Lekcja anatomia doktora Tulpa” , „Pieta”, „Wieczerza w Emaus” i wreszcie „Śmierć” Jacka Malczewskiego.

A propos obrazów; po raz trzeci porwałam się na zrobienie spektaklu praktycznie bez scenografii. Jest tylko łóżko, parę krzeseł. Scenografią staje się przestrzeń teatru. I oczywiście światło, pięknie wykreowane przez Cezarego Studniaka. Przy mojej wrodzonej skłonności do nadmiaru, taka asceza jest jak plastyczna dieta Dąbrowskiej – szalenie wymagająca...

Czy zadręczają cię jeszcze pytaniem o ojca, czy wszyscy mieli już okazję przekonać się, że idziesz własną drogą artystyczną?

Bardzo często słyszę te same pytania. Nawet sformułowania są od dwudziestu lat te same. W związku z tym odpowiedzi też się niczym nie różnią, bo raczej nic się w mojej przeszłości nie zmieniło. To co ewoluuje, to moja samoświadomość w tej kwestii. Coraz pełniejsze pogodzenie.

W Teatrze Nowym w Poznaniu kilka lat temu zrobiliśmy spektakl „Ja jestem Hamlet...”. O zjawisku miernoty, o teatrze, i o artystycznym ojcobójstwie. W jednej ze scen wielki aktor a zarazem stary Hamlet, zwraca się do swojego syna – miernoty, który boryka się z reżyserowaniem Szekspira: „Jeżeli marzy ci się bycie Hamletem reżyserii teatralnej, to musisz mieć w sobie coś więcej, niż bycie synem martwego ojca. Moja śmierć nie zrobi z ciebie artysty.”

To zarzut, którym dręczyłam się przez lata. Nie mam wątpliwości, że od początku podążałam własną drogą. Wiem jednak, że cały ten czas, z wyboru dźwigam na plecach mojego tatę… Tyle tylko, że dopiero od niedawna jego cień przestał mnie rozliczać i zrósł się z moim.

Czy jako autorka spektaklu „Proszę Państwa, Wyspiański umiera” czujesz się częścią większego projektu w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie? Najpierw były „Dziady” Kleczewskiej — lata temu po raz pierwszy wystawione przez Wyspiańskiego w Teatrze im. J. Słowackiego  teraz twoja biograficzna fantazja o Wyspiańskim, z fragmentami „Wyzwolenia” i „Wesela”, które zaraz wystawi na scenie Słowackiego Maja Kleczewska?

Tak, zapewne dlatego, że Słowak, czyli dawny Teatr Miejski, jest punktem wyjścia dla każdego, kto chce zajmować się Wyspiańskim. To dom „Wesela” i „Wyzwolenia”.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Cudzoziemka w Polsce. Dr Amrita Jain: Tutaj żyje nam się dużo lepiej i wygodniej
Wywiad
Terapeutka artystów: Sztuka daje iluzję, że scena wypełni deficyt miłości
Wywiad
Reżyserka obsady Ewa Brodzka: Szukając bohaterów serialu, zwracam uwagę nie tylko na talent
Wywiad
Polka w Tajlandii: Tutaj można zmienić imię, jeśli ktoś uzna, że przynosiło mu pecha
Wywiad
Córka Beaty Tyszkiewicz o życiu w Szwajcarii: Bogaci czy biedni – wszyscy mamy takie same widoki