Polka z Okinawy: Ludzie żyją tu dłużej, bo stosują zasadę "nankurunaisa" czyli...

- Okinawiańczycy niestety nie potrafią promować swoich biznesów. Boją się, że odniosą sukces – mówi Nati Ishigaki, autorka książki „Okinawa. Lekcje z japońskiej wyspy długowieczności”, która dwanaście lat temu zamieszkała na wyspie.

Publikacja: 24.08.2024 12:30

Nati Ishigaki:  Ja też dołączam do okinawiańskich businesswomen i w październiku otwieram piekarnię.

Nati Ishigaki: Ja też dołączam do okinawiańskich businesswomen i w październiku otwieram piekarnię. Będę piekła drożdżówki, cynamonki i małe chlebki do przegryzienia po drodze.

Foto: Adobe Stock

W czym tkwi sekret długowieczności Okinawiańczyków?

Na długowieczność Uchinaanchu, bo tak sami siebie nazywają Okinawiańczycy, wpływa wiele czynników. Poza dietą i aktywnością fizyczną, bo seniorzy są tutaj aktywni do bardzo późnego wieku, ważnym czynnikiem jest wspólnota, rodzina lub grupa przyjaciół, na których zawsze można liczyć. Ta wspólnotowość jest istotna na Okinawie nie tylko zresztą dla starszych, ale i młodszych ludzi.

W Polsce osoby starsze często się alienują, a im człowiek jest starszy, tym trudniej zdobyć mu nową grupę przyjaciół. Tutaj jest troszeczkę inaczej. Okinawiańczycy bardzo dbają o relacje towarzyskie i obdarzają szacunkiem osoby starsze. A to przydaje im dużo więcej godności i na pewno też wpływa na ich długowieczność.

Moim zdaniem życie Okinawiańczykom przedłuża podejście do życia, które zamyka się w powiedzeniu: Nankurunaisa, czyli „Co będzie, to będzie”. Oczywiście nie oznacza to, że mamy wszystko odpuścić. Nic tych rzeczy. Żeby zebrać owoce, musimy włożyć pewien wysiłek, który powinien być skierowany w odpowiednią stronę, a to znaczy, że jeśli chcemy zebrać jabłka, to nie możemy sadzić truskawek.

Czytaj więcej

Polka w Turcji: Samotny mężczyzna na ulicach Stambułu musi mieć się na baczności

Japończycy trochę się z tego powiedzenia śmieją, bo nie rozumieją o co chodzi i mylą je z lenistwem. A ono ma głębszy sens, który daje ulgę w stresie. Robimy, co możemy, a jaki będzie rezultat? Nie ma co się martwić na zapas. Nankurunaisa. Co będzie, to będzie.

Jeden z brytyjskich brytyjskich twórców dokumentu o tzw. blue zones – niebieskich strefach, których mieszkańcy wyróżniają się ponadprzeciętną długością życia, twierdzi, że poznał sekret długowieczności Okinawiańczyków. Jego zdaniem spożywanie beni-imo wydłuża życia. Pani się z tym nie zgadza.

Tutaj wszyscy się z tego śmieją. Beni-imo jest faktycznie bardzo zdrowe i zawiera dużo antyoksydantów, ale poza sezonem jest praktycznie niemożliwe do kupienia. Poza tym jego cena jest dosyć wysoka, więc Okinawiańczycy nie mogą sobie na niego pozwolić. Wydaje mi się, że mogło dojść do nieporozumienia. Ziemniaki faktycznie pomogły Okinawiańczykom uniknąć głodu przed i po II wojnie światowej, ale były to satsuma-imo, czyli intensywnie żółte w środku bataty.

Okinawiańczycy zostali mocno doświadczeni przez historię. Przeżyli lata głodu, protektorat amerykański, japonizację, a jednak udaje im się zachować pogodę ducha. My, Polacy, przemy do przodu, ciągle chcemy więcej, a Okinawiańczycy inaczej. Cieszą się z tego, co mają. Czasem myślę, że gdyby włożyli więcej wysiłku, to może żyłoby im się lepiej, ale wtedy łapię się na tym, że przecież wielu z nich jest zadowolonych i szczęśliwych.

Po co więc ich zmieniać?

Bo zmieniać ich chcieli Japończycy, narzucając wyspiarzom swoje normy, wartości i tradycję. Do dziś zresztą Okinawiańczycy są traktowani przez potomków samurajów jak obywatele drugiej kategorii.

Okinawa nigdy nie była japońska. Wcześniej to było dumne królestwo Riukiu z bogatą kulturą. Lubię większość cech Okinawy i żyjących tu ludzi, to, co mnie najbardziej denerwuje przyszło z Japonii.

Co panią denerwuje?

Złe traktowanie kobiet i ich słaba pozycja w społeczeństwie prawdopodobnie przyszła wraz z japonizacją Okinawy. Poza tym ciężkie godziny w pracy i inna organizacja pracy – bardziej tradycyjna i surowa. To wszystko jest japońskie.

Okinawa ma zupełnie odrębną kulturę od Japonii i to widać, kiedy się tu przyjeżdża.

Okinawiańczycy są trochę greccy?

W uproszczeniu można powiedzieć, że pomiędzy Japończykami a Okinawiańczykami jest taka sama różnica jak pomiędzy Niemcem i Hiszpanem.

Czytaj więcej

Polka na Krecie: Kreteńczycy lubią Polaków. Pamiętają, co pod koniec lat 80. zrobił tu Lech Wałęsa

Okinawiańczycy nie widzą jednak różnicy pomiędzy Polką a Amerykanką. Dla nich jest pani Americajin. Jak się pani z tym czuje?

Gdybym mieszkała w Japonii, dostałabym bzika, ale tutaj ludzie są bardziej otwarci i przyjacielscy, więc można przeżyć. Mój mąż jest Okinawiańczykiem, a dzieci Okinawiańczykami, więc należę do rodziny i do tego społeczeństwa. Poza tym mieszkam w naprawdę małej wiosce i wszyscy mnie tu znają, ale coś w tym jest, że jeśli ktoś jest obcokrajowcem, to praktycznie do końca życia już nim pozostanie i niestety nie da się tego przeskoczyć.

Jestem osobą elastyczną i nigdy mi to nie przeszkadzało, ale dla osoby, która chce należeć do społeczności w określony sposób, może to być ciężkie do przełknięcia.

Ciekawy jest stosunek Okinawiańczyków do pieniędzy.

Uchinaanchu nie lubią afiszować się swoim bogactwem. Na pierwszy rzut oka trudno dostrzec pomiędzy nimi różnice materialne. Ma to pozytywny wpływ na relacje społeczne, a wspólnota się zacieśnia. Mam wrażenie, że dzięki takiemu podejściu, nie ma rywalizacji pomiędzy ludźmi, a ja nie muszę się martwić tym, że nie stać mnie na torebkę Louisa Vuittona. Zamiast butów Manolo Blahnika wybieram wygodne japonki, w których wszyscy tu chodzą. Stawiam na wygodę, zamiast na markowe ciuchy. Wychowywanie dzieci pod tym względem też jest łatwiejsze, skoro dorośli nie rywalizują ze sobą pod tym względem, to i dzieci mają mniejsze wymagania.

Takie podejście bywa jednak frustrujące. Okinawiańscy restauratorzy nie potrafią promować swoich biznesów, krępują się zachwalając swoją kuchnię.

Dlaczego?

Boją się, że odniosą sukces. Oczywiście chcą mieć więcej pieniędzy i pewnie w głębi serca chcieliby być bogaci, ale mają z tym problem, żeby faktycznie do czegoś dojść, bo się tego wstydzą. Przez to okinawiańskie biznesy nie mają szansy rywalizacji z kapitałem japońskim czy chińskim. Ten ostatni jest tu bardzo silny. Większość hoteli jest w rękach obcokrajowców albo mainlandersów, czyli Japończyków z Tokio. I to jest bardzo przykre, bo w rezultacie pieniądze zostawiane przez turystów trafiają za granicę – najczęściej do Chin czy na Tajwan. Dlatego cieszę się, że mój mąż pracuje jako doradca biznesowy i jedna z jego najważniejszych aktywności polega na pomaganiu lokalnym biznesom w promocji swoich produktów i w eksporcie.

Okinawiańczycy podchodzą też inaczej do prowadzenia biznesu. Pisze pani, że nie można iść do kogoś i powiedzieć prosto z mostu: Hej, podpiszmy umowę.

To delikatny proces, który zajmuje czas. Trzeba coś zaoferować klientowi na swój koszt i sprawić, żeby stał się znajomym, bo to wszystko się kiedyś zwróci. Ważny jest konsensus i obopólny zysk.

Czytaj więcej

Polka w Egipcie: Buziak czy przytulenie na powitanie to jest faux pas

Niedawno gościłam ekipę filmową z Polski i filmowcy naciskali, żeby podejść do kogoś, porozmawiać z nim i namówić go do wzięcia udziału w nagraniu. Mówię, że tak nie można. Tłumaczę, że z Okinawiańczykami trzeba porozmawiać wcześniej, wyjaśnić, co to za projekt, zaprzyjaźnić się i dopiero wtedy, można ich o cokolwiek prosić. Dla polskiej ekipy to nie było takie oczywiste. A tutaj nawiązywanie relacji jest bardzo ważną częścią prowadzenia biznesu. Wiele ważnych decyzji podejmuje się w restauracjach nad szklankami awamori, na meczach koszykówki.

Wspomniała pani, że patriarchat przyszedł z Japonii. Czy współczesnym Okinawiankanom udaje się wyrwać z jego sideł?

Prawo pozwala zarabiać do pewnej kwoty bez konieczności rejestracji działalności i odprowadzania podatków i kobiety - szczególnie po zajściu w ciążę – korzystają z tej opcji. Nie pracują już na pełen etat i zakładają bardzo małe biznesiki w branży beauty. W rezultacie na Okinawie mamy fryzjera na fryzjerze, niezliczoną liczbę salonów oferujących manicure, pedicure, masaże, ale i akupunkturę uszu. Ja też dołączam do okinawiańskich businesswomen i w październiku otwieram piekarnię. Będę piekła drożdżówki, cynamonki i małe chlebki, które można będzie przegryźć po drodze.

A gdy Uchinaanchu wpadną w tarapaty mogą liczyć na moai. Co to takiego?

Moai to jedna z najbardziej nietypowych form stowarzyszeń na Okinawie. Tworzy ją grupa przyjaciół lub osób w podobnej sytuacji materialnej, a jej celem jest pomoc finansowa, gdy ktoś znajdzie się w trudnej sytuacji.

Co miesiąc każdy do wspólnej kasy wkłada np. 200 zł, a przy zamożniejszej grupie może to być stosownie więcej, dlatego tak ważne jest to, żeby wszystkie osoby miały podobny status materialny.

Na jakiej zasadzie rozdzielane są potem te pieniądze? Ile włożyłam, to tyle dostanę?

Nie liczy się to, ile się dostanie. Liczy się to, że można komuś pomóc. Do puli każdy wkłada taką samą kwotę, 10, 100 czy nawet 1000 zł. Przy 10 osobach zbiera nam się określona suma i co miesiąc tę pulę otrzymuje jedna osoba z grupy - w całości. Wprawdzie obowiązuje kolejka, ale gdy komuś urodzi się dziecko, ktoś weźmie ślub albo tajfun uszkodził dach lub samochód – wtedy najbardziej potrzebująca osoba dostaje całą kwotę. I nawet jeśli przepada nasza kolejka – to wierzymy, że i na nas przyjdzie czas. Na Okinawie ludzie się nie kłócą o takie rzeczy. Wkłady są na tyle małe, że nie jest to dla nas duża strata, a mamy świadomość, że możemy pomóc komuś w trudnej chwili.

W Japonii dominującą religią jest buddyzm oraz shinto, ale na Okinawie jest inaczej.

To jest taki miks buddyzmu z shinto, politeizmu i animizmu lokalnego. Najważniejszym elementem tutejszej religii jest wiara w przodków. Przy czym nie chodzi tutaj o babcię czy dziadka czy tych, którzy żyli pięć pokoleń wstecz, a raczej o tych, od których wszystko się zaczęło. Okinawiańczycy czczą: Utin (Niebiańskiego Ojca), Jiichi (Matkę Ziemię), Ryugu (Morze) oraz inne pradawne byty. Czci się ich w utaki, czyli świętych miejscach, które dzisiaj nazywane są czasem powerspots, polami energetycznymi.

Okinawiańczycy wierzą, że łatwo stracić duszę.

Mój mąż miał wypadek. Jechał rowerem i wjechało w niego auto. Leciałam przerażona do szpitala, bo nie wiedziałam, jakie odniósł obrażenia. Na szczęście okazało się, że był tylko troszkę poturbowany. Niemniej po wyjściu ze szpitala był nieswój i poprosił, żebyśmy wrócili na miejsce wypadku. Pojechaliśmy tam, podniósł kamyk z ziemi i poczuł się lepiej.

Dlaczego?

Mój mąż był przekonany, że stracił mabui, czyli duszę. A kamyk właśnie ją symbolizuje. To tak jakby nasza dusza wypadła na drogę i leżała tam w formie kamyczka. Ważne więc, żeby tu wrócić i przynieść go do domu. Trzyma się go później w domu. Oczywiście nie do końca życia, bo inaczej mielibyśmy całe wazony pełne kamieni.

Po wypadkach ludzie mówią, że czują się nieswojo, nic im się nie udaje, mają pecha, źle się czują, mają zły humor. Dla Okinawiańczyków jest to jasny znak, że straciło się duszę.

Uważam, że religia należy do miejsca i jest odzwierciedleniem tego, co myślą inni ludzie. I choć wychowałam się w rodzinie katolickiej, to bardzo lubię zwyczaje okinawiańskie. To, że skupiają się na energii, która jest dookoła nas. Od dziecka miałam wyobrażenie o Bogu jako o energii. Uważałam, że materializuje się w kościele katolickim.

Nie brakuje pani Bożego Narodzenia i Wielkanocy?

Obchodzimy je, ale w świecki sposób. Opowiadam historię o Jezusie, gotuję polskie potrawy, święty Mikołaj przynosi prezenty. Staram się utrzymywać polskie święta głównie dla tradycji. Ale też chciałabym, żeby moje dzieci znały religię katolicką. Kto wie, może będą chciały w przyszłości zamieszkać w Polsce i przejdą na katolicyzm?

Czytaj więcej

Polka w Holandii: W tym kraju można funkcjonować bez znajomości języka niderlandzkiego

Yuta – szamanka i uzdrowicielka – powiedziała wam, że „Ludzie rodzą się z misją, z celem, a Bóg daje nam znaki i próbuje nas prowadzić. Inteligentna osoba rozpozna je i wypełni swoją misję”.

Nie każdemu odpowiada ten koncept. Moja koleżanka z Okinawy przekonwertowała się i została baptystką. Miała poczucie, że nie ma wpływu na swoje życie, więc porzuciła wiarę przodków.

Yuta kazała wam założyć ołtarz boga ognia - hinukana? Zrobiliście to?

Jeszcze nie. Mój mąż musi pojechać do świątyni Harimizu na wyspie Miyako, pomodlić się, oddać cześć swoim przodkom i dopiero wtedy będziemy mogli założyć hinukan.

Jest kilku ważnych bogów na Okinawie, ale tym najważniejszym bogiem domowym jest hinukan, czyli bóg ogniska domowego, który dba o zdrowie i dobrobyt rodziny. Być może yuta stwierdziła, że nie daję sobie rady z czwórką małych dzieci i potrzebuję pomocy. (śmiech)

W WC rezyduje natomiast drugi ważny bóg - Fuuru nu kami - bóg toaletowy. Kiedyś na Okinawie załatwiało się potrzeby do chlewika, odchody zjadały świnie, utrzymanie czystości w tym miejscu, było więc niezwykle ważne. Jeśli dbaliśmy o boga toaletowego i utrzymywaliśmy czystość, bóg nam sprzyjał i oczyszczał nas ze złych wpływów i ze złej energii.

Wróćmy jeszcze do hinukana. W jaki sposób dba się o ołtarz mu poświęcony?

Bóg ognia żyje w palenisku domostwa, a dzisiaj po prostu w kuchni, przy palnikach gazowych lub płytach indukcyjnych. Ceramiczną kadzielnicę umieszcza się w kuchni wraz z solą, wodą, awamori lub sake i ryżem. Codziennie należy „nakarmić” hinukana szklanką wody i regularnie go czyścić. A pierwszego i piętnastego każdego miesiąca według kalendarza księżycowego odbywa się mały rytuał. Wtedy należy ofiarować bogowi dary oraz zapalić kadzidło.

Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie w naszej kuchni pojawi się hinukan.

Kolejny materiał z cyklu „Polka na obczyźnie” już wkrótce.

W czym tkwi sekret długowieczności Okinawiańczyków?

Na długowieczność Uchinaanchu, bo tak sami siebie nazywają Okinawiańczycy, wpływa wiele czynników. Poza dietą i aktywnością fizyczną, bo seniorzy są tutaj aktywni do bardzo późnego wieku, ważnym czynnikiem jest wspólnota, rodzina lub grupa przyjaciół, na których zawsze można liczyć. Ta wspólnotowość jest istotna na Okinawie nie tylko zresztą dla starszych, ale i młodszych ludzi.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Małgorzata Stadnicka: Nie ma jednej definicji sukcesu - każda może być równie wartościowa
Wywiad
Katarzyna Warnke: Nie lubię feminizmu, który wyklucza
Wywiad
Fotki dzieci nie muszą być w sieci. Ekspertka NASK o ciemnej stronie sharentingu
Wywiad
Jadwiga Jankowska-Cieślak: Samotność jest motorem, który uruchamia moje siły życiowe
Wywiad
Polka w Gruzji: Tutaj wciąż żywa jest krwawa zemsta
Wywiad
Rzeźbiarka Monika Osiecka: Dla mnie kamień jest żywy