Polka w Wenezueli: Alimentów nikt tutaj nie płaci. Kobieta zostaje z kilkorgiem dzieci z różnych związków

- Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, liczbę uchodźców wojennych porównywano z liczbą emigrantów z Wenezueli. Nie ma wojny ani kryzysu militarnego na horyzoncie, a mimo wszystko ucieka stąd dużo ludzi, bo to nie jest kraj do życia - mówi dr Izabela Stachowicz.

Publikacja: 21.09.2024 12:53

Dr Izabela Stachowicz: W Wenezueli często zdarza się, że nie ma wody. Nie ma sprawnie funkcjonującej

Dr Izabela Stachowicz: W Wenezueli często zdarza się, że nie ma wody. Nie ma sprawnie funkcjonującej gospodarki wodnej, tzn. utrzymywanych i dofinansowanych wodociągów.

Foto: Adobe Stock

Nicolas Maduro przesunął obchody świąt Bożego Narodzenia w kraju na październik. My w Europie traktujemy tę informację trochę jak żart, ale w Wenezueli nikomu raczej do śmiechu nie jest.

Nie jest to pierwsza taka sytuacja, gdy Maduro przesuwa święta. W 2020 roku zarządził przyspieszenie obchodów Bożego Narodzenia na 15 października. Chciał w ten sposób prawdopodobnie odciągnąć uwagę mieszkańców od pandemii COVID-19. Teraz to jest rzeczywiście abstrakcyjna sytuacja, bo ogłosił, że stanie się to dużo wcześniej – 1 października.

To znana taktyka. Chodzi o to, by odciągnąć ludzi od protestów, żeby zaczęli malować domy, zasiedli do stołów i zajęli się „fiestowaniem”, a nie polityką.

Od kiedy pamiętam, od końca października, a na pewno w listopadzie można było w Wenezueli usłyszeć „Jingle bells” czy inne tradycyjne świąteczne piosenki. Teraz wydaje się to szczególnie przerysowane, ale cel jest jeden – polityczny. Na pewno przyspieszenie świąt przyniesie negatywne, odczuwalne skutki dla społeczeństwa, bo będą np. zamknięte szkoły. Nie będzie to czas– jak zapowiada Maduro – na miłość i pokój.

Czytaj więcej

Polka na Tajwanie: Tutaj dzieci w szkole uczą się o Szymborskiej i Kieślowskim

W kraju wciąż trwają protesty, brutalnie tłumione przez władze. Zginęło co najmniej 27 osób, a ponad 2,4 tys. zostało zatrzymanych. Maduro zachęca do donosicielstwa na opozycję. Płaci 100 dolarów za donos na osobę, która jest przeciwko władzy. Uruchomiono też w tym celu specjalną aplikację.

Najbardziej przerażający jest fakt, że dla wielu Wenezuelczyków kwota 100 dolarów jest równoważna ich 3-miesięcznemu wynagrodzeniu.

Uczestniczyłam w protestach od 2017 do 2019 roku i wtedy, gdy wracałam autobusem ubrana w koszulkę z hasłami przeciwko władzy, niektórzy patrzyli na mnie z wyrzutem, bo wtedy protesty odbierano jako kaprys. Po 28 lipca [po wyborach – przypis red.] oprócz nazywanej przez chavistów burżuazji na ulice wyszli mieszkańcy Petare – jednego z największych slumsów w Ameryce Południowej. Rozprzestrzeniło się to na cały kraj, nie dotyczyło tylko Caracas. Upatrywałam w tych działaniach dużą nadzieję na zmianę sytuacji w kraju.

Jednak Sąd Najwyższy zatwierdził wynik wyborów. Nicolas Maduro został oficjalnie prezydentem. Rosja i Chiny pogratulowały mu zwycięstwa.

Największym problemem opozycji jest to, że nie ma poparcia w wojsku, dlatego Maduro nadal może rządzić. Niektórzy generałowie mogliby się wyłamać, ale niestety nie mają silnej władzy, są na niższych szczeblach lub dysponują małymi jednostkami. To jest wciąż za mało.

Wojsko wpadło w machinę korupcyjną i czerpie ogromne korzyści finansowe z kopalni złota i diamentów, które kontroluje. Bije się o władzę z różnymi grupami parlamentarnymi, do tego dochodzi jeszcze przemyt narkotyków, który odbywa się przez Wenezuelę. Wojsko za nic nie odda ogromnych pieniędzy i ogromnej władzy.

To była główna obawa moich wenezuelskich przyjaciół i jak widać okazała się uzasadniona.

Poza tym Maduro wykorzystuje właśnie wpływy w wojsku i narzędzia kontroli. Niektórzy z moich znajomych stali się bardziej ostrożni, bo WhatsApp, przez który się komunikujemy, zaczął być kontrolowany przez państwo. Moja koleżanka, z którą publikowałyśmy artykuły o negatywnych efektach kopalni złota na ludzi i środowisko została aresztowana na lotnisku przy próbie wylotu z kraju, a jej paszport został anulowany.

Od 2017 roku Wenezuelę opuściło ponad 7 mln ludzi. Ta fala emigracji wciąż trwa.

Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, liczbę uchodźców wojennych porównywano z liczbą emigrantów z Wenezueli. Nie ma tu wojny ani kryzysu militarnego na horyzoncie, a mimo wszystko ucieka stąd tak dużo ludzi, bo to nie jest kraj do życia.

Czytaj więcej

Polka z Okinawy: Ludzie żyją tu dłużej, bo stosują zasadę "nankurunaisa" czyli...

Kiedy kraj jest w kryzysie, najbardziej cierpią najsłabsi – starsi, kobiety i dzieci. Mężczyźni za nic mają monogamię.

Dla naszego kręgu kulturowego to spore zaskoczenie, ale w krajach latynoskich, nie tylko w Wenezueli, mężczyźni mają większą swobodę. Spotkałam Wenezuelki, które były wręcz dumne z tego, że ich mężczyzna jest w stanie zaspokoić więcej kobiet. Nie wyobrażam sobie usłyszeć coś podobnego w Polsce czy w Europie, więc ten kontrast jest bardzo wyraźny.

Z mojej perspektywy te związki były dużo bardziej ulotne. Pracując w różnych częściach Wenezueli, poznawałam różnych panów, od których słyszałam: „Tu mam jedno dziecko. Tam drugie, a tam kolejne”. Gdy dopytywałam, dlaczego, odpowiadali, że tam pracowałem, więc miałem jedną panią, potem pojechałem do kolejnej pracy i tam poznałem drugą. Tak jakby podążaniu za pracą towarzyszyły też relacje. Zmieniali pracę, jechali w innym kierunku i zakładali kolejną rodzinę, mniej lub bardziej zapominając o starej.

Alimentów nikt tutaj nie płaci. Nie ma też systemu, który by je ściągał. Mężczyzna odchodzi, a kobieta zostaje z jednym lub najczęściej z kilkorgiem dzieci z różnych związków.

Kobiety zdane na siebie potrzebują też pracy, stąd pomysł, żeby otworzyć pracownię czekolady?

Kiedy pracowałam w terenie, pozyskiwałam informacje o zagrożonych gatunkach, przeprowadzałam wywiady z mieszkańcami, pytałam ich, dlaczego polują na tapiry czy oceloty i poznałam ich problemy. Uderzyło mnie, że w miejscowościach położonych na terenach wiejskich można spotkać głównie kobiety i to one mają władzę, o wszystkim decydują. Zobaczyłam też, jak jest im ciężko, ponieważ często nie mogą się stamtąd ruszyć, bo mają dzieci i starszych rodziców. Jak więc mają pojechać za pracą?

Z drugiej strony odkryłam, jak bardzo są silne i zmotywowane. Gdy już mają telefon komórkowy, są w stanie zacząć się komunikować, szukać i uczyć. Chwilę mi zajęło połączenie kropek i zastanowienie się, co można zrobić, żeby dać im siłę. Ważne było też, żeby mogły pracować na materiałach dostępnych i tak powstał pomysł na pracownię czekolady.

Dr Izabela Stachowicz w dżungli w Wenezueli

Dr Izabela Stachowicz w dżungli w Wenezueli

Archiwum prywatne

Pracownia już działa?

Tak, dzięki wsparciu finansowemu Polish Aid i polskiej ambasady w Wenezueli warsztat od grudnia ubiegłego roku już działa w ChocoCasonie przy prywatnym rezerwacie Guaquira. Pracownia otwierała się dokładnie w tym samym dniu, w którym ja w Polsce wchodziłam do szpitala rodzić.

Zakupiony został sprzęt, ale jest jeszcze wiele do zrobienia, dlatego pieniądze zebrane z crowdfundingu „Czekolada z misją” przeznaczę na cele edukacyjne, bo warsztat pełni dwie funkcje: edukacyjną i produkcyjną. Poza tym raz na miesiąc przyjeżdża „master czekoladowy”, który pokazuje, jak tworzyć praliny i nadziewać czekoladki. To jest naprawdę trudny proces. Ja nie umiem takich rzeczy robić.

Warsztat stoi na terenie plantacji kakao, po której spaceruje tapir amerykański – gatunek zagrożony, którym się zajmuję. Z racji tego, że jest to tzw. plantacja z cienia,stanowi przedłużenie jego środowiska naturalnego. Rosną tu też inne gatunki, których baldachimy unoszą się nad kakaowcami, dają im cień i je osłaniają. Dzięki temu zostaje zachowana kontynuacja tego zadrzewienia, a poza tym znajdują w niej przestrzeń gatunki rodzime od małp kapucynek, po oceloty, pancerniki i tapiry właśnie.

Bardzo zależy nam na tym, żeby symbolem tego miejsca i jedną z pralinek stał się tapir. Żeby turyści mogli wyjechać stąd z czekoladowym smakołykiem, ale też, żeby mieli świadomość, że kupując te produkty, wspierają nie tylko produkcję regionalną, ale jednocześnie dokładają swoją cegiełkę do ochrony przyrody tych gatunków.

Skąd pomysł, żeby naukowo związać się z Wenezuelą?

W Wenezueli po raz pierwszy pojawiłam się w 2009 roku na zajęciach terenowych z Ekologii Tropikalnej organizowanych przez Uniwersytet Jagielloński, gdzie studiowałam i Instituto Venezolano de Investigaciones Cientificas. Po polsko-wenezuelskiej wyprawie na Tramén Tepui w 2012 roku, podczas której odkryłam nowy, endemiczny gatunek motyla o nazwie Erateina sprytna dziewczyna (łac. Erateina puellaastuta), postanowiłam tu wrócić w 2013 roku. Zdecydowałam, że zrobię doktorat w Wenezueli. Dwa tygodnie po moim przyjeździe ogłoszono, że Chávez zmarł.

Miałam nadzieję, że los Wenezueli się odmieni, że nastąpi wielka zmiana, myślałam, że przyjechałam w kluczowym momencie i że w Wenezueli będzie się polepszało, a okazało się, że takie myślenie było ogromnym błędem i nastąpiła równia pochyła. Odbyły się wprawdzie wybory, ale ich wyniki sfałszowano, a prezydentem mianowano Nicolasa Madurę namaszczonego przez Cháveza.

Czytaj więcej

Polka w Gruzji: Tutaj wciąż żywa jest krwawa zemsta

Pamiętam, że w latach 2017-2018 nie było chleba ani jajek. Wypatrywałam ludzi, którzy nieśli przezroczyste reklamówki z jajkami, zatrzymywałam ich i pytałam, gdzie można je kupić. Później wyrywano im te siatki, więc ludzie zaczęli chodzić z tobołkami, żeby nie było widać co jest w środku. Sytuacja wyglądała tragicznie. Teraz z różnych względów jest trochę lepiej, ale nie na tyle, żeby zatrzymać falę migracji.

Podziwiam, że zdecydowała się pani tam żyć. Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza jakichkolwiek podróży do tego kraju i podaje, że w Wenezueli dochodzi do brutalnych aktów przemocy, a Wenezuelczycy noszą broń. MSZ ostrzega przed napadami, kradzieżami i porwaniami.

Owszem, to wszystko się dzieje. Ja zostałam napadnięta na plaży. To był napad z bronią w ręku – powiedziałabym muzealną. Rękojeść była stara, drewniana i rozpadająca się, więc być może nawet nie działała. Nie chciałam sprawdzać, czy pistolet wypali tylko oddałam torebkę. Straciłam dokumenty i portfel.

Od tego momentu przyswoiłam sobie serię różnych kroków, które należy podejmować, idąc do miasta. W Caracas lepiej nie wyciągać telefonu komórkowego na ulicy, a dokumenty, dowód osobisty i pieniądze najlepiej schować w stanik. Nosiłam też dwa telefony, jeden, stary do „ukradzenia” i drugi, normalny, schowany głęboko. W razie napadu przynajmniej dokumenty i gotówkę mogłam mieć przy sobie.

A jednak spędziła tam pani niecałe 10 lat.

Miałam wrażenie, że jest balans pomiędzy tym, co daję i otrzymuję. W tym balansie mieści się fascynacja miejscami, przyrodą i ludźmi. Teraz z perspektywy macierzyństwa i posiadanej rodziny, wiem, że to scenariusz dla osoby samotnej. Aby kupić pieluchy, w tym najtrudniejszym okresie, trzeba było stać z dzieckiem na ręku w parogodzinnej kolejce, bo tylko fizyczna obecność dziecka gwarantowała ich zakup. Albo dostęp do służby zdrowia - żeby w prywatnej klinice zrobić rtg płuc czy kolana – na wejściu trzeba pokazać, że na karcie kredytowej mamy 1000 dolarów.

To łapówka?

Nie. Pracownicy chcą wiedzieć, że masz jak zapłacić.

Ile kosztuje takie prześwietlenie?

100 dolarów. Dla osoby, która zarabia miesięcznie 10 dolarów jest to zaporowa kwota.

A poród? Ile kosztuje?

Są lekarze, którzy przyjmą poród pro publico bono, ale trzeba zdobyć wszystkie materiały, bo w szpitalu ich nie ma. Jeśli natomiast kobieta decyduje się na poród w publicznej placówce, musi przynieść wszystko: rękawiczki, igły, cały zestaw. To dlatego ci ludzie uciekają i idą przez przełęcz Darien, przemierzają Amerykę Środkową, marzą o tym, żeby dostać się do USA i żeby ich american dream się ziścił.

Czy w wioskach, w których pani pracowała tej przestępczości jest mniej?

Pracowałam w południowej Wenezueli, w jednym z najpiękniejszych parków narodowych na świecie - Parku Narodowym Canaima z emblematycznymi górami stołowymi, noszącymi nazwę tepui. To są jedne z najstarszych gór na świecie z okresu prekambryjskiego, prowadziłam tam swoje badania do doktoratu i spędzałam bardzo dużo czasu z rdzenną ludnością Pemón. To był niesamowity czas. Uwielbiałam te momenty, kiedy wyjeżdżałam w teren na miesiąc, bez zasięgu i kontaktu ze światem zewnętrznym. Mogłam jedynie korzystać z panelu solarnego, żeby naładować baterię do fotopułapek i prowadzić swoje badania.

Wspólne życie z rdzenną ludnością nie było takie proste, ponieważ kobiety nie mówiły po hiszpańsku, a mój przewodnik, myśliwy, który znał ścieżki zwierząt i wiedział, gdzie możemy się przemieszczać, nie odróżniał czasu przeszłego od przyszłego. Planowanie więc badań jutro czy pojutrze i rozmowa o tym, gdzie wczoraj byliśmy była dosyć skomplikowana i przynosiła różne efekty.

Czytaj więcej

Polka na Krecie: Kreteńczycy lubią Polaków. Pamiętają, co pod koniec lat 80. zrobił tu Lech Wałęsa

Najsmutniejsze dla mnie jest to, że ta wioska zaczęła się zmieniać. W 2009 roku, miejscowi idąc na ryby czy pracując na swoim poletku – nie zamykali swoich chat. Później niestety pojawiła się przestępczość przeniesiona z kopalń złota i diamentów. Zatrudniali się w nich młodzi ludzie, których skusiły szybkie pieniądze. To smutne, jak ten rak wchodzi w społeczeństwo i niszczy nawet taką małą społeczność, jak psuje relacje i wprowadza nieufność. Podczas kolejnej mojej wizyty w wiosce na drzwiach pojawiły się kłódki, ale też zazdrość o lepszy motocykl, telefon czy telewizor, bo w niektórych chatach pojawiły się telewizory na pół ściany, więc te relacje zaczęły się zmieniać.

Kiedy była tam pani po raz ostatni?

Dwa lata temu. Gdy po czterogodzinnym marszu dotarliśmy na miejsce okazało się, że wioski Warapata już nie ma. Ludzie uciekli do Gujany, w inne miejsce, ponieważ tutaj nie mogli wytrwać. Przynieśliśmy na plecach jak zwykle jedzenie, ubrania, leki i nie było nikogo, komu mogłam to zostawić. To jest niestety konsekwencja działań związanych z niekontrolowanym wydobyciem złota, diamentów i innych cennych kruszców.

Było to dla mnie bardzo dotkliwe przeżycie, ponieważ wcześniej oni faktycznie mnie zaakceptowali. Wprawdzie z kobietami nie mogłam się porozumieć, ale wystarczył drobny gest, żebym mogła poczuć się częścią tej społeczności. Kobiety dawały mi kasawę – lokalny chleb, mężczyźni dzielili się ze mną rybami z połowu, a ja zawsze coś im przywoziłam: leki, narzędzia, ubrania dla dzieci, zeszyty. Czułam się tam naprawdę dobrze i zawsze starałam się im pomóc na tyle, na ile byłam w stanie. I to nagle po prostu zniknęło.

Kolejki w Wenezueli

Kolejki w Wenezueli

Archiwum prywatne

Jak udało się pani zdobyć ich zaufanie?

To nie było takie proste. Nie dość, że pojawiła się jakaś biała dziewczyna, to jeszcze rozwieszała dziwny sprzęt [fotopułapki – przypis red.]. Wydawało im się to podejrzane. Niektórzy myśleli, że przy użyciu tego sprzętu chcę szukać złota.

Moim zadaniem było wyjaśnienie im, po co do nich przybyłam. Stało się to dużo łatwiejsze, kiedy miałam już pierwsze rezultaty sesji fotopułapkowej. Wtedy mogłam pokazać im pierwsze zdjęcia i materiały wideo, na których mogli zobaczyć ocelota olbrzymiego, który przechadzał się 100 metrów od ich chaty. Po tym – co było dla mnie zdumiewające – nastąpiła zupełna zmiana postawy wobec mnie, moich badań i wobec tego, co próbuję zrobić. To było dla mnie fascynujące, że niemal natychmiast zostałam zaakceptowana, a później nawet stawano w mojej obronie.

Tym większy odczuwam żal, że wioska zniknęła i straciłam kontakt z jej mieszkańcami.

Dlatego podjęła pani decyzję o powrocie do Polski?

Powody gromadziły się przez miesiące, kolejne blackouty, brak wody, trudności w zdobywaniu finansowania i pozwoleń na pracę badawczą. Większość kraju zasilana jest prądem z hydroelektrowni i przeważnie w porze suchej, gdy dochodzi do pożarów na trakcjach, prąd nie dociera do odległych części Wenezueli więc ludzie zostają bez energii. W 2019 roku po skończeniu doktoratu, patrząc po raz kolejny na zgaszony komputer, poprosiłam mojego przyjaciela, żeby kupił mi bilet w jedną stronę. Przyleciałam do Polski, nie wiedząc właściwie co będzie dalej. Okazało się, że dostałam pracę na Uniwersytecie Łódzkim, na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska, która właśnie otwierała linię badawczą dotyczącą obszarów tropikalnych. Rozpoczęłam pracę w marcu 2020 roku, czyli wtedy, kiedy wybuchła pandemia i wszystkie wyjazdy zostały wstrzymane.

Wenezuela zmaga się nie tylko z brakami w dostawie prądu.

Często zdarza się, że nie ma wody. Myślę, że to jest nawet większy problem niż brak prądu. To prawdziwy paraliż. Nie można wyjść w teren, bo po powrocie nie można ani się umyć, ani ugotować czegoś do zjedzenia.

Brak wody wynika stąd, że zbiorniki nie są odpowiednio utrzymywane i zabezpieczane. W Wenezueli nie ma sprawnie funkcjonującej gospodarki wodnej, tzn. utrzymywanych i dofinansowanych wodociągów.

Czytaj więcej

Polka w Turcji: Samotny mężczyzna na ulicach Stambułu musi mieć się na baczności

Zamierza pani wrócić do Wenezueli?

Pojawiam się tam dwa razy w roku na dwa miesiące, żeby kontynuować badania i wciąż staram się znaleźć na nie finansowanie. Wymyślam różne rzeczy, jak wspomniany warsztat czekoladowy – co nie jest bezpośrednio moim tematem badawczym tylko środkiem, który ma pomóc znaleźć alternatywę zarobkową dla polowań na zagrożone gatunki, nad którymi pracuję. W podobny sposób pracuje się nad ochroną przyrody, pomagając najpierw ludziom.

Jestem też mamą, więc moja sytuacja się zmieniła i decyzje podejmuję bardziej rozważnie, niemniej nie mogę się doczekać momentu, kiedy będę mogła wrócić do Wenezueli.

Póki co jestem w Białowieży. Nie chcę mówić że, wpadłam z deszczu pod rynnę, ale to wciąż jest dla mnie zaskakujące, że idę do sklepu, kupuję masło i spotykam żołnierzy z długą bronią.

Dr Izabela Stachowicz

Adiunkt w Katedrze Geobotaniki i Ekologii Roślin Uniwersytetu Łódzkiego i postdoktorantka w Instituto Venezolano de Investigaciones Cientificas w Wenezueli. Zajmuje się zagrożonymi gatunkami, m.in. tapirem amerykańskim.

Kolejny wywiad z cyklu „Polka na obczyźnie” już wkrótce.

Nicolas Maduro przesunął obchody świąt Bożego Narodzenia w kraju na październik. My w Europie traktujemy tę informację trochę jak żart, ale w Wenezueli nikomu raczej do śmiechu nie jest.

Nie jest to pierwsza taka sytuacja, gdy Maduro przesuwa święta. W 2020 roku zarządził przyspieszenie obchodów Bożego Narodzenia na 15 października. Chciał w ten sposób prawdopodobnie odciągnąć uwagę mieszkańców od pandemii COVID-19. Teraz to jest rzeczywiście abstrakcyjna sytuacja, bo ogłosił, że stanie się to dużo wcześniej – 1 października.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Cudzoziemka w Polsce. Dr Amrita Jain: Tutaj żyje nam się dużo lepiej i wygodniej
Wywiad
Terapeutka artystów: Sztuka daje iluzję, że scena wypełni deficyt miłości
Wywiad
Reżyserka obsady Ewa Brodzka: Szukając bohaterów serialu, zwracam uwagę nie tylko na talent
Wywiad
Polka w Tajlandii: Tutaj można zmienić imię, jeśli ktoś uzna, że przynosiło mu pecha
Wywiad
Córka Beaty Tyszkiewicz o życiu w Szwajcarii: Bogaci czy biedni – wszyscy mamy takie same widoki