Praca w instytucjach to wymarzona praca w Meksyku?
Nie bardzo. Pracowałam w orkiestrze w filharmonii od stycznia 2023 roku, a umowę wręczono mi dopiero w grudniu 2023. Trzymano nas w szachu, mówiono, że w każdej chwili, z dnia na dzień możemy zostać zwolnieni, bo przecież nie wiążą nas żadne dokumenty na piśmie. Gdyby więc rzeczywiście postanowiono mnie zwolnić, mogłoby się okazać, że w ogóle tam nie pracowałam.
A gdy już doszło do podpisania umowy, pani z kadr zasłoniła tekst umowy rękoma i zostawiła mi tylko białe miejsce na podpis. „Pani chyba żartuje” – powiedziałam. Na co ta odpowiedziała, że nie wolno czytać, tylko trzeba podpisać. A jak się nie podoba, to do widzenia. Powiedziałam więc „do widzenia” i rozpoczęłam karierę solową.
To nie jest jakaś firma krzak, tylko instytucja, która podlega burmistrzowi miasta. Jeżeli w ratuszu dzieją się takie rzeczy, to proszę sobie wyobrazić, do czego dochodzi w innych firmach.
Od kilku lat remontujecie dom. Ciężko o dobrego fachowca w Meksyku?
Budownictwo meksykańskie jest potwornie słabe jakościowo, ponieważ do produkcji cementu wykorzystuje się piasek z plaży, a niestety ten rozsypuje się po jakimś czasie. W związku z tym na murach pojawiają się pęknięcia, przecieka woda. Tutaj dom można remontować całe życie.
Meksykańscy robotnicy pracują przez pięć dni, po czym znikają. Prośba, żeby coś poprawili, to walka z wiatrakami. Poza tym, ledwo zreperowaliśmy dach, naprawy wymaga hydraulika i 15 innych rzeczy. I tak na okrągło.
Meksykanie nie szanują pracy?
Jak już ją mają, to szanują. Wiedzą, że bez pracy mogą zostać na ulicy i nikt im nie pomoże, bo tutaj nie ma żadnych dodatków od państwa. Bez pracy nie mogą więc liczyć absolutnie na nic. Z jednej więc strony szanują pracę, ale gdy pracuje się non stop i kiedy nie ma kiedy odpocząć, to niestety wydajność i jakość tej pracy jest dużo gorsza. Zresztą jaką motywację do tego, żeby zrobić coś lepiej ma mieć jeden pracownik, skoro wszyscy wokół robią źle?
Ale poza tym Meksykanie nadrabiają uprzejmością? Na swoim blogu wśród plusów życia w tym kraju wymienia pani właśnie tę cechę.
W Polsce miałam wrażenie, że gdy wchodzę do sklepu i coś powiem, to ludzie dziwnie na mnie patrzą. Polacy żyją w swoim świecie, a Meksykanie są bardzo mili. Tutaj, podobnie jak w USA, small talk jest częścią dnia. Wchodzi się do sklepu i pada pytanie: „Chyba nie jesteś stąd”. Od razu zaczyna się rozmowa. Albo na przykład idziesz po warzywa, a sprzedawczyni bez pytania podaje ci przepis. „Jak będziesz robiła te pomidory, to zrób je tak i tak”. Idziesz ulicą, a ktoś rzuca w twoją stronę: „Ale masz fajną bluzkę”. „Gdzie kupiłaś tę torebkę?”. Bardzo mi się to podoba. Oczywiście najpierw kulturalnie mówią: „Przepraszam bardzo, czy mogę spytać?”. Ale nie ma bariery, skrępowania, żeby do kogoś podejść.
Pozytywnie ocenia też pani jakość obsługi.
Tempo, jakość, kultura. Obsługa jest tutaj prima sort.
W Meksyku pracownik jest tani. Pracodawca nie musi obowiązkowo płacić składek zdrowotnych i społecznych, w związku z tym restaurator może pozwolić sobie na zatrudnienie zamiast dwóch - piętnastu kelnerów.
Meksykanie są z natury bardzo mili, a kiedy przychodzi się do restauracji, człowiek ma wrażenie, jakby tylko na niego czekali. Starają się spełnić wszystkie oczekiwania. Chcę kawę z mlekiem owsianym? Nie ma problemu. Sałatkę bez orzechów? Już się robi. Obsługa jest bardzo pomocna, przyjazna. O cokolwiek zapytam, bardzo chętnie odpowiedzą.
Ale biurokracja i banki są do poprawy.
Banki to osobna kwestia. Mam wrażenie, że technologicznie Meksyk jest 20 lat za Europą i pewne rozwiązania zaczynają dopiero się pojawiać. Siedem lat temu aplikacja bankowa miała bardzo podstawowe funkcje. Zamiast jednym kliknięciem zastrzec kartę w telefonie, musiałam iść do banku, odstać swoje, wypełnić formularz, a w tym czasie już znikały pieniądze z mojego konta.
W ciągu tych siedmiu lat jednak dużo się zmieniło i w tej chwili bankowość internetowa powoli, ale się rozwija. Mimo wszystko, banki to wciąż drażliwy temat. Szczególnie kwestia usług bankowych, które są bardzo drogie. Koszt karty kredytowej jest kilkukrotnie wyższy niż w Polsce.
I do tego w bankach wciąż wymagają sterty papierów. Podczas zakładania konta pomylili się w mojej dacie urodzenia, wpisali czerwiec zamiast stycznia i później niestety nie mogłam z tej bankowości korzystać, bo nie zgadzały się daty w systemie. A żeby je zmienić, musiałam przynieść przetłumaczony przez tłumacza przysięgłego akt urodzenia potwierdzony odpowiednimi pieczęciami, dodatkowo potwierdzić miejsce zamieszkania i przynieść górę dokumentów. A przecież moja data urodzenia jest we wszystkich innych dokumentach. Widnieje w paszporcie, karcie rezydenta, urząd imigracyjny sprawdził mnie wcześniej 15 razy.
Biurokracja jest tutaj koszmarna. Na wszystko trzeba mieć 1500 dokumentów, a przecież mamy do czynienia ze średnio wyedukowanym społeczeństwem. Myślę, że to wszystko jest po coś. Superskomplikowany proces przyznawania stałego pobytu w Meksyku jest po to, żeby prawnicy emigracyjni mieli klientów. Wątpię, żeby szary obywatel mógł się sam zorientować w tych wszystkich procedurach, skoro nie rozumie treści tego, co jest w tych papierach napisane.
A mimo wszystko nadal pani tu mieszka. Zostanie pani w Meksyku?
Nie twierdzę, że będę tu mieszkać do końca życia. Poza mężem nic mnie tutaj nie trzyma. W Stanach Zjednoczonych lekarze meksykańscy znający angielski są bardzo chętnie zatrudniani. Ich zarobki szacowane są nawet na milion dolarów rocznie. A tutaj? Doktor zarabia 30 czy 40 razy mniej. Jesteśmy więc otwarci na różne opcje.
Jeśli mój mąż otrzyma dobrą propozycję, rozważymy przeprowadzkę do USA. Być może na emeryturze będziemy podróżować po świecie. Kto wie, czy nie zamieszkamy na Teneryfie? Mieszka tam mój brat, język jest ten sam. Jeszcze przez 15 lat mój mąż musi pracować w Meksyku, ale gdy przejdzie na emeryturę, to możemy zamieszkać gdziekolwiek zechcemy.
Zazdroszczę pani słońca. W Polsce jest już jesiennie, mglisto, pochmurnie.
Tak, to duży atut tego miejsca, ale ze słońca też trzeba nauczyć się korzystać. Tuż po przyjeździe zachłysnęłam się nim i wtedy mój mąż ostrzegał mnie, żebym uważała, bo mogę doświadczyć udaru słonecznego, wycieńczenia i odwodnienia. Z turysty, który stara się maksymalnie korzystać ze słońca, dość szybko przeobraziłam się w mieszkańca, który trzyma się cienia i przemyka pod drzewami i dachami domów.
Jestem osobą aktywną, nie potrafię żyć bez sportu, a w tropikach, żeby go uprawiać, trzeba się trochę nagimnastykować. Staram się dostosować do pogody. Na rower czy jogging wychodzę ok. godz. 7.00-8.00, do godz. 10.00 mam czas, bo wtedy zaczyna sauna.
Niemniej korzystam ze słońca jak tylko mogę. Od kiedy tu zamieszkałam, nie mam już stanów obniżonego nastroju, które doskwierały mi w Polsce. I choć jakość życia jest w Meksyku zupełnie inna pod różnymi względami, to kiedy budzi mnie słońce, wstaję w dobrym nastroju. Mam energię do działania i od razu chce mi się żyć. Mam męża, przyjaciół, pracę, różne zajęcia. Na razie jest dobrze, a co będzie w przyszłości? Czas pokaże!