Reklama
Rozwiń
Reklama

Warszawianka Roku 2025: Nie wstydź się prosić o pomoc, to akt odwagi

Agnieszka Sikora, która zdobyła tytuł Warszawianki Roku 2025 stworzyła Fundację po DRUGIE, która od 14 lat pomaga młodym ludziom nie mającym dokąd pójść. Tworzy dla nich bezpieczny dom, utwierdza w przekonaniu, że są ważni i uczy, jak ogarnąć dorosłość.

Publikacja: 21.11.2025 14:05

Agnieszka Sikora: Bardzo chciałabym, żeby każdy młody człowiek, który jest w trudnej sytuacji życiow

Agnieszka Sikora: Bardzo chciałabym, żeby każdy młody człowiek, który jest w trudnej sytuacji życiowej, doświadcza bezdomności, nie może liczyć na wsparcie dorosłych, był w stanie korzystać z narzędzi usamodzielnienia

Foto: PAP

Co dla ciebie znaczy tytuł Warszawianki Roku 2025?

Jeszcze nie wiem, co będzie znaczył. Na pewno jest to ogromne wyróżnienie i docenienie tego, co w Fundacji po DRUGIE robimy od ponad 14 lat. Nie chcę powiedzieć, że to zwieńczenie ciężkiej pracy, bo tej pracy jeszcze nie finalizujemy. Działamy i będziemy działać dalej. Natomiast jest to zauważenie naprawdę mozolnych wysiłków, które polegały na stworzeniu pewnego dzieła od absolutnej podstawy. Od zera.

Pamiętam nasze rozmowy sprzed 14 lat, kiedy zakładałaś fundację, i to, jak było ci wtedy ciężko. Dlaczego w ogóle ją założyłaś? Czy w twoim prywatnym życiu wydarzyło się coś, że zdecydowało o pomaganiu młodzieży z domów poprawczych?

Historia jest o wiele bardziej skomplikowana. W moim życiu, czy to w dzieciństwie, czy kiedy byłam dorastającą dziewczyną, wydarzyły się same dobre rzeczy. Miałam wspaniały dom, cudownych rodziców, czułam się jak pączek w maśle, byłam kochana. Niczego mi nie brakowało. I nie mówię tu o rzeczach materialnych, bo nie byliśmy szczególnie zamożną rodziną, ale miałam uwagę i bezpieczeństwo. To dobro, troska i miłość, których doświadczyłam, były dla mnie największą inspiracją do podjęcia późniejszych działań. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może tego nie mieć. Dla mnie to było takie oczywiste! A jednak, jak się okazało na przestrzeni lat mojej pracy, to było coś wyjątkowego.

Kiedy zaczynałam tworzyć organizację, nie miałam nic. Nie miałam doświadczenia i wiedzy o NGO-sach, o tym, jak działa system, jak się pisze projekty, jak się je rozlicza. Nie jest tak, że przychodzi człowiek znikąd i mówi: „Ja teraz będę robił dobre rzeczy”, i wszyscy od razu wykładają swoje pieniądze i mówią: „Super, masz świetny pomysł, będziemy cię wspierać”. Tak nie było. Przez wiele lat sama musiałam dojrzeć i wielu rzeczy się nauczyć: zacząć mówić o problemie, a przede wszystkim zdefiniować problem. Bo kiedy zaczynałam, nie miałam zdefiniowanego problemu, którym się będę zajmowała. Miałam hasło, że będę pomagać dzieciakom z zakładów poprawczych, bo one potrzebują wsparcia.

Zaczynając pracę z młodzieżą z zakładów poprawczych, nie wiedziałam, że spotkam się z bezdomnością młodzieży i że to jest tak szerokie zjawisko. Nie zdawałam sobie sprawy, że zdemoralizowana młodzież, która wychodzi z zakładów poprawczych nie ma dokąd pójść. Że z domów dziecka też wychodzą ludzie którzy często nie mają dokąd iść. I że jest mnóstwo osób, które dorastają w rodzinach, gdzie występują różne problemy, różne trudności i nikt tego nie widzi. I nagle ci ludzie mając 18-19 lat nie mają dachu nad głową. Najpierw więc zdefiniowaliśmy problem, ale to zajęło jakiś czas. Dopiero potem zaczęliśmy powoli tworzyć narzędzia wsparcia dla młodych osób doświadczających bezdomności. Mówiliśmy: „Hej, czy wy wiecie, że w Polsce są bezdomne osoby mające 18, 19, 20 lat?”. Dlatego, że to my, dorośli, zaniedbaliśmy ten temat.

Czytaj więcej

Sylwia Gregorczyk-Abram, Warszawianka Roku 2024: Pracuję na rzecz tych, którzy często nie mają głosu
Reklama
Reklama

Ale dlaczego akurat młodzież z domów poprawczych?

Pracowałam przez wiele lat jako dziennikarka i zajmowałam się tematyką społeczną, czyli byłam blisko spraw trudnych, złożonych, bolesnych dla człowieka. Znałam sytuacje, w których ten człowiek został źle potraktowany, niezauważony, nie otrzymał pomocy. Wiele lat obserwowałam trudną rzeczywistość i pewnego dnia zrealizowałam cykl reportaży w zakładzie poprawczym w Falenicy. I już nie mogłam się od tego tematu oderwać. To był ten moment i ta inspiracja. Poszłam na kolejne studia, skończyłam pedagogikę resocjalizacyjną, no i założyłam fundację. Myślałam, że zrobię jakąś zbiórkę, ale dalej będę pracować w mediach. Wyszło zupełnie inaczej. Wszyscy teraz o mnie mówią: „była dziennikarka”. Nie lubię tego, bo myślę, że nadal posiadam te umiejętności i mam to wykształcenie.

Okazało się, że bycie szefową Fundacji po DRUGIE oznacza pracę na cały etat?

Myślę, że jeżeli chce się zrobić coś naprawdę ważnego i chce się to zrobić porządnie, to nie da się działać na pół gwizdka. Tych światów nie da się czasem pogodzić. Tym bardziej, że jak mówiłam wcześniej, naprawdę zaczynałam od zera, nie wiedząc nic, używając określeń „biedne dzieci”, których dziś już zupełnie nie używam. Myślę, że mogę to o sobie powiedzieć: jestem bardzo pracowita. Jak sobie coś wymyślę, to zrobię wszystko, żeby to zrealizować. To również jest zasługa domu, który miałam, z którego wyszłam – ze świadomością, że nie ma rzeczy niemożliwych. Zawsze miałam tę siłę.

Jaki był najgorszy zakręt w historii Fundacji? Miałaś ochotę rzucić wszystko? Był taki dzień, że stanęłaś pod ścianą?

Ciągle są takie dni, kiedy myślę sobie: „Matko, co ja na siebie wzięłam, jakie to jest ciężkie, jakie odpowiedzialne, jakie trudne”. Zwłaszcza wtedy, kiedy coś nie wychodzi. I nie mówię, że nie wychodzi nam, jako organizacji, ale że nie wychodzi temu człowiekowi, który pozostaje w obszarze naszej pomocy. Nie wychodzi, kiedy my mu dajemy tak dużo, a on jakoś nie potrafi tego wziąć, wykorzystać i się wznieść. Takich momentów jest wiele – kiedy o coś proszę i ciężko mi to uzyskać. Ale jest też coś takiego jak odpowiedzialność. Ten pociąg się już rozpędził, on jedzie. To, co robimy, jest bardzo potrzebne i ja nie mogę sobie po prostu pozwolić na to, żeby się wyciąć, odwrócić i powiedzieć, że się zmęczyłam. Muszę dokończyć. A jeszcze mam parę wyzwań, które chciałabym zrealizować.

Co konkretnie?

Chciałabym domknąć sprawę bezdomności młodzieży nie tylko na warszawskim podwórku, ale w ogóle w Polsce. Chciałabym, żeby ten temat zaczął istnieć nie tyle w medialnym obiegu, ile żeby zaczęły powstawać rozwiązania. Bo my musimy ratować tych młodych ludzi. Nie może tak być, że oni pozostają bez pomocy, tym bardziej, że to w dorosłych tkwi przyczyna.

Co odkryłaś w tych młodych ludziach, którym fundacja pomaga? Kim oni są?

Są bardzo różni. Generalnie uważam, że wspaniali. Potrzeba im dodać sił, czasem ulepić ich od nowa, pokazać, że potrafią, że są ważni, że mogą być szlachetni, że opłaca się być przyzwoitymi i odpowiedzialnymi ludźmi. Spotkałam też bardzo skrzywdzone dzieciaki z niezwykle trudną historią życia. Czasem kiedy na nich patrzę, naprawdę ich podziwiam, że mają siłę wstać z łóżka.

A czego oni ciebie nauczyli?

Cierpliwości. Choć może ona też pojawia się z wiekiem? 

Reklama
Reklama

Co Fundacji po DRUGIE udało się zrobić do tej pory?

Myślę, że bardzo dużo. Zbudowaliśmy organizację, która się liczy, która stworzyła swój własny mikrosystem pomagania, wypracowany i przemyślany. Nazwaliśmy go metodą „po drugie”. W tym systemie mamy punkt pomocowy, do którego zgłaszają się po wsparcie nowe osoby. To miejsce, w którym można coś zjeść, spędzić czas w bezpiecznej przestrzeni, wolnej od używek i innych złych rzeczy. Jest punkt, w którym przyjmują specjaliści: terapeuci, psychologowie, doradca zawodowy, prawnik. Można dostać różnego rodzaju wsparcie. Stworzyliśmy Dom dla Młodzieży. Myślę, że to bardzo ważne miejsce, pierwszy taki dom i mam nadzieję, że nie okaże się jedynym w Polsce, w którym młodzież będzie mogła zamieszkać.

Czytaj więcej

Katarzyna Nicewicz, prezeska Fundacji Daj Herbatę: Kobiety w kryzysie bezdomności są nieuchwytne

Ile osób może pomieścić ten dom?

To jest dom wielorodzinny, mamy tam 14 miejsc. W domu zawsze jest obecny opiekun, który dzień po dniu pracuje z uczestnikami, pilnuje tego, żeby dobrze wykorzystali u nas czas. Najpierw pozwala im odpocząć, bo czasem mogą być zmęczeni tą bezdomnością. Mogą najeść się, poczuć się bezpiecznie. A potem idziemy z planem indywidualnie skonstruowanym dla każdej osoby, bo mamy bardzo różnych uczestników.

Osoby, które już sobie dobrze radzą w tym domu – chodzą do szkoły, podejmują pracę, mają ogarnięty temat zdrowia, utrzymują abstynencję, odbyły terapię – trafiają do kolejnego etapu. Dostają mieszkanie, gdzie już nie ma opiekuna 24 godziny na dobę, mieszkają samodzielnie, opiekun jest dochodzący. To jest ostatni etap naszego wsparcia, po którym zakładamy, że uczestnik jest gotowy, żeby wyfrunąć z gniazda, a potem ewentualnie będzie wpadał do naszego punktu na kawę, żeby powiedzieć: „Pani Agnieszko, u mnie wszystko dobrze”.

Jak długo wasi podopieczni mogą być w tym domu, a potem w mieszkaniu?

Zakładamy, że jesteśmy różni, więc każdy ma tyle czasu, ile potrzebuje. Niemniej ten czas musi być wykorzystywany w sposób właściwy. Nie prowadzimy miejsca schronienia, w którym sobie jesteś, możesz jeść i masz ciepło. Jesteśmy nastawieni na rozwiązywanie problemów tych młodych ludzi i na ich aktywizację. Jeżeli ktoś działa, nawet powoli, czasem nie wychodzi, co jest normalne, ale jednak podejmuje wysiłek, to jest z nami tak długo, jak tego potrzebuje. Górną granicą jest 25. rok życia. Ale jeszcze nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której komuś w 25. urodziny powiedzieliśmy: „Sorry, czas minął”. Staramy się każdą osobę doprowadzić do takiego momentu, w którym jest gotowa nas opuścić. Chcemy, żeby to, co zrobiliśmy razem, miało jakiś sens.

Jakie są dalej losy tych ludzi? Czy one są monitorowane?

Do pewnego momentu są monitorowane – do czasu, w którym oni sami są z nami w kontakcie. Ale my też nie oczekujemy od nich, że tak będzie. To też jest okej, kiedy mówią: „Wziąłem, co mi było potrzebne, usamodzielniam się, nie muszę całe życie spowiadać się przed Fundacją po DRUGIE, co u mnie słychać”. Ale przy okazji nagrody Warszawianka Roku muszę powiedzieć, że teraz wielu byłych uczestników naszego wsparcia się do mnie odezwało i napisało. I to jest bardzo miłe. Były takie osoby, z którymi już od długiego czasu nie miałam kontaktu, ale jednak poczułam docenienie, feedback: „Dostaliśmy coś od fundacji, od pani i pamiętamy, jesteśmy wdzięczni”. 

Reklama
Reklama

Nie mam oczekiwania, że oni mają dożywotnio być z nami w kontakcie. Chyba że tego potrzebują, wtedy jesteśmy. Staramy się ich pilotować, doprowadzić do momentu, kiedy mogą się usamodzielnić. Oni nie muszą mieć wiecznej etykiety „korzystałem z pomocy”. Nie muszą się wstydzić tego, że korzystali, bo każdy z nas może znaleźć się w sytuacji, kiedy tej pomocy będzie potrzebował. Dobrze byłoby odczarowywać to, że proszenie o pomoc to jakiś akt wstydu. Przeciwnie, to jest akt odwagi, bo proszenie o pomoc jest bardzo trudne.

Fundacja nazywa się po DRUGIE, bo niejako dajecie drugie życie?

Wiele rzeczy w świecie bywa dziełem przypadku. Kiedy założyłam fundację, to napisałam na Facebooku: „Hej, założyłam fundację, jak ją nazwać?”. Pojawiły się różne pomysły, a ja napisałam krótki tekst, że „po pierwsze” już było, a teraz zaczyna się „po drugie”. I to „po pierwsze” to był ten zły świat, złe dzieciństwo. A teraz jest „po drugie”. I tak zostało, jako szansa, możliwość. Czasem się śmieję, że powinniśmy się nazywać „po 122”, bo mamy dużo takiego doświadczenia, że ktoś zaczyna korzystać z naszej pomocy, potem wychodzi, mówi: „Nie, zrobię po swojemu”, jak to młody, zbuntowany człowiek, ale potem znów wraca. wraca. My tych szans dajemy więcej niż jedną, bo ludzie też się zmieniają.

W życiu wszystko ma swoją cenę, za wszystko się płaci. Jaką prywatną cenę ty zapłaciłaś za to, że tylu młodych ludzi dzięki tobie ma dach nad głową?

Nie mam takiego poczucia, że coś straciłam, że coś mnie ominęło. Mam wspaniałego syna, cudownego tatę. Niestety, mama zmarła w zeszłym roku; było to dla mnie bardzo trudnym doświadczeniem. Ale pomimo tego, że bardzo dużo pracuję i dużo czasu spędzam z młodzieżą, opiekowałam się mamą do samego końca. Byłam z nią codziennie w trudnej chorobie. I to było też bardzo piękne doświadczenie. Syn dobrze sobie radzi, jest na studiach, zdolny, samodzielny. Nie mam więc poczucia, że coś tracę i naprawdę się nie kryguję. Może mogłabym się lepiej wysypiać, lepiej odżywiać.

Czytaj więcej

Prezeska zarządu Fundacji Itaka: Zaginięcie może przytrafić się każdemu

I mieć więcej czasu na to, żeby z koleżankami pojechać do SPA?

A tego akurat nie lubię. To nie są moje klimaty. Od pewnego czasu jeżdżę na wieś i staram się spędzać weekendy w ciepłych miesiącach roku na wsi. Hoduję roślinki, jestem tam razem z moim tatą. Kiedy tracisz jednego rodzica, zupełnie inaczej zaczynasz myśleć. Człowiek ma zawsze taką świadomość, że rodzice będą zawsze, a tu nagle zmiana. Więc bardzo się cieszę, że mogę z tatą sadzić kwiatki i warzywa, gotować mu obiady. Sprawia mi to ogromną radość.

Reklama
Reklama

Zdarzyło ci się usłyszeć od dorosłych, od znajomych: „Kim ty się opiekujesz? Przecież oni są sami sobie winni, niech lepiej idą do pracy”?

Bardzo rzadko, a w tej chwili to już w ogóle tego nie słyszę. Przez długi czas budowałam komunikację wokół młodzieży, z którą pracuję, i to nigdy nie była fałszywa komunikacja. Może na początku, kiedy otworzyłam fundację, ona nie była trafiona w 100 proc., bo ja też się uczyłam, poznawałam pewien świat, odkrywałam tę młodzież. Nie boję się mówić, że mi nie wyszło albo że komuś nie wyszło. Nie boję się mówić o naszych porażkach. Bardzo otwartym tekstem opowiadam o tym, z jakimi problemami mierzymy się w pracy z młodzieżą, jakie ona ma trudności. Nie boję się mówić o tym, że ciężko jest jej pójść do pracy, ale też tłumaczę, dlaczego. Że to nie wynika z lenistwa czy niechęci, ale z różnych innych kwestii, które zadziały się w ich życiu, choćby tych związanych ze zdrowiem psychicznym. Najpierw musimy naprawić to zdrowie, żeby móc naprawiać inne elementy życia. Naprawdę od wielu, wielu lat byłabym bardzo niesprawiedliwa, gdybym trzymała się narracji, że ludzie mają negatywny stosunek. Nie, ludzie mają naprawdę dobry stosunek, rozumieją. My dużo o tym opowiadamy. I myślę też, że tytuł Warszawianki Roku jest też o tym, że problem istnieje, a to, że my go rozwiązujemy, jest pozytywnie odbierane.

Jedna konkretna zmiana w systemie, jedna ustawa, jedno rozwiązanie – co by pomogło i co zadowoliłoby twoją fundację i twoich podopiecznych?

W tej chwili, współpracując z Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej, jestem w zespole do spraw reformy społecznej. Moim zadaniem jest sprawić, by problem bezdomności młodzieży i młodych dorosłych został potraktowany przez prawo, w przepisach, jako osobne zjawisko. Żebyśmy nie wrzucali młodzieży do ogólnej puli rozwiązań dla osób doświadczających bezdomności, bo to jest zupełnie inny odbiorca pomocy, który potrzebuje innych oddziaływań – wychowawczych, rodzinnych, nauczenia się, na czym polega życie. To jest pierwsza sprawa, na której mi bardzo zależy.

Bardzo chciałabym też, żeby młodzież i młodzi dorośli, którzy znajdują się w tak zwanym procesie usamodzielnienia, mogli korzystać z narzędzi wsparcia. W Polsce system widzi młodych opuszczających pieczę zastępczą jako grupę zagrożoną bezdomnością, która tego wsparcia potrzebuje. Tego rodzaju szczególne wsparcie, może troszeczkę mniejsze, nasz system kieruje też do młodzieży opuszczającej na przykład placówki resocjalizacyjne. Ale system w ogóle nie widzi, że potrzebuje go też osiemnastolatek, do którego mama dzwoni w jego 18. urodziny i mówi mu: „Synku, od jutra będziesz bezdomny”. Ten osiemnastolatek już nie ma żadnych szczególnych względów. On nie dostanie środków na kontynuowanie nauki, nie dostanie pomocy na usamodzielnienie, bo on nie wychowywał się w żadnej instytucji czy w żadnej formie pomocy systemowej.

Bardzo chciałabym, żeby każdy młody człowiek, który jest w trudnej sytuacji życiowej, doświadcza bezdomności, nie może liczyć na wsparcie dorosłych, był w stanie korzystać z narzędzi usamodzielnienia. Chciałabym też, żeby takie domy jak nasz Dom dla Młodzieży, w ramach rozwiązań mówiących o wyłączeniu, wyjęciu tej grupy 18-25 lat z ogólnej grupy osób w sytuacji bezdomności, zaczęły powstawać w całej Polsce.

Prezydent Rafał Trzaskowski powiedział o tobie: „Wytrwała, konsekwentna, empatyczna, z ogromnym sercem”. A gdybyś ty sama miała przedstawić się w trzech słowach, to jakie by one były?

Nie będę kwestionować słów pana prezydenta (śmiech). Ale odpowiadając na twoje pytanie: my ciągle jeszcze żyjemy w takiej rzeczywistości, może też dlatego, że niektórych z nas tak wychowano, że głupio mówić o sobie dobre rzeczy. Ja o sobie źle nie myślę. Na pewno jestem pracowita i konsekwentna, bo jeżeli sobie coś wymyślę, to bardzo mi zależy na tym, żeby to zrealizować. Ale też mam świadomość, że czasem trudno jest za mną nadążyć i nie jestem najłatwiejszą na świecie partnerką do współpracy. Aczkolwiek w zespole Fundacji po DRUGIE mamy bardzo dobre, bliskie relacje, bardzo się lubimy i bardzo o siebie dbamy, więc chyba nie jest najgorzej.

Reklama
Reklama

I na koniec: kiedy usłyszałaś: „Warszawianka Roku 2025 Agnieszka Sikora”, to co pomyślałaś?

Że muszę wejść na scenę i coś powiedzieć, a jestem kompletnie nieprzygotowana. A potem spojrzałam na młodzież, która ze mną była, i pomyślałam sobie: „No, Sikora, nie ma opcji, musisz trzymać gardę twardo, bo jesteś osobą, którą postrzegają jako taką, która sobie zawsze poradzi”. I musiałam sobie poradzić. Bardzo dużo siły dało mi to, że młodzież była ze mną na tej gali.

Co dla ciebie znaczy tytuł Warszawianki Roku 2025?

Jeszcze nie wiem, co będzie znaczył. Na pewno jest to ogromne wyróżnienie i docenienie tego, co w Fundacji po DRUGIE robimy od ponad 14 lat. Nie chcę powiedzieć, że to zwieńczenie ciężkiej pracy, bo tej pracy jeszcze nie finalizujemy. Działamy i będziemy działać dalej. Natomiast jest to zauważenie naprawdę mozolnych wysiłków, które polegały na stworzeniu pewnego dzieła od absolutnej podstawy. Od zera.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Wywiad
Sylwia Sudoł: Odkąd pracuję jako ratownik medyczny, nie boję się śmierci
Wywiad
„Albo będziesz żyła ze mną, albo w ogóle”. O mechanizmach przemocy w filmie „Dom dobry”
Wywiad
Anna Próchniak nominowana do nagrody BAFTA Scotland. „Nazwałabym siebie aktorką europejską”
Materiał Promocyjny
Jak budować strategię cyberodporności
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Równość w pracy to inwestycja. Dr Ewa Rumińska-Zimny o luce płacowej, kwotach i zmianie mentalności
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama