Reklama
Rozwiń
Reklama

Prezeska fundacji Gajusz: Rodzice adopcyjni powinni mieć pełną wiedzę o przeszłości dzieci

Myślę, że oddanie noworodka tuż po porodzie – bez względu na powody – to zawsze potworna wyrwa w sercu matki i w życiu tego dziecka – mówi Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezeska łódzkiej fundacji „Gajusz”, która prowadzi m.in. hospicja dla dzieci i Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny „Tuli Luli”.

Publikacja: 23.12.2025 12:32

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska: W ośrodku preadopcyjnym szczególnie celebrujemy Boże Narodzenie, mimo że

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska: W ośrodku preadopcyjnym szczególnie celebrujemy Boże Narodzenie, mimo że wiemy, że dzieci nie będą tego pamiętały.

Foto: Agnieszka Bohdanowicz

Wigilię i Boże Narodzenie spędzi pani z najbliższą rodziną, czy w ośrodku przy ul. Dąbrowskiego w Łodzi z podopiecznymi fundacji „Gajusz”?

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska: Podzielę się tym czasem sprawiedliwie. Będę i tu, i tu.

W takim miejscu jak ośrodek preadopcyjny są normalne święta z kolacją wigilijną, Mikołajem i kolędami, czy jednak nie?

Powiedziałabym, że nawet więcej niż normalne, bo właściwie jesteśmy w 99 proc. pewne, że za rok tych dzieci, które dzisiaj spędzają z nami święta, już w ośrodku nie będzie, bo będą ze swoimi rodzinami. Szczególnie celebrujemy więc ten czas, żeby był on wyjątkowy. Wiemy, że dzieci nie będą tego pamiętały, ale tworzymy też pamiątki, czyli pamięć na przyszłość.

Maluchy chętnie usypiają przy kolędach i pastorałkach, w końcu większość z nich to kołysanki, tylko śpiewane na cześć innego Dzieciątka.

Oczywiście, że tak. W ogóle muzyka, oczywiście ta cicha, ta mniej skoczna, to jest coś, co dzieci naprawdę bardzo lubią. Jest w niej coś, co łagodzi, koi. Sporo osób z naszego personelu potrafi pięknie śpiewać. Niektóre dzieci były na naszej fundacyjnej wigilii, podczas której odbywał się koncert. Śpiewały kadrowa, oligofrenopedagog i psycholog.

Ile maluchów przebywa obecnie w ośrodku preadopcyjnym i w jakim są wieku?

Trzynaścioro. Najmłodsze ma kilka tygodni, najstarszy niestety 16 miesięcy.

Dlaczego „niestety”?

Dlatego że już naprawdę dawno temu powinien być w rodzinie. Nawet nie muszę mu zmieniać imienia. Ma na imię Staś. Został gwiazdą wszystkich mediów, bo szukamy dla niego rodziców.

Reklama
Reklama

Dlaczego tak się stało?

Na początku miał trochę problemów. Rodzice adopcyjni, co oczywiście nie jest żadną krytyką, bardzo obawiają się tego. Natomiast nasi specjaliści sprawili, że Staś dobrze się rozwija. Nie wiemy, jak będzie dalej, ale jesteśmy pełni wiary, że dom na zawsze i nowa rodzina pomogą w prawidłowym funkcjonowaniu chłopca. W jego przypadku zaproponowano nam skorzystanie ze ścieżki adopcji zagranicznej, ponieważ nie było żadnych chętnych rodziców adopcyjnych w Polsce i okazało się, że jest ona bardzo długa. Dlatego opiekun prawny dziecka zdecydował, podczas spotkania zespołu, w którym ja też brałam udział, że rozpoczniemy działania dwutorowo. Wyłącznie dla dobra Stasia. Jeżeli przyspieszyłaby się procedura zagraniczna, to oczywiście byśmy z niej skorzystali. Natomiast rozpoczęliśmy bardzo intensywne poszukiwania rodziców zastępczych w Polsce. I powiem tak: to jest swego rodzaju bożonarodzeniowy cud, bo w tej chwili ogólnie bardzo brakuje kandydatów na rodziców adopcyjnych czy zastępczych, a jest bardzo duże zainteresowanie tym chłopcem. Nie chcę zapeszyć, ale nam się do tej pory najbardziej chorym dzieciom udawało znaleźć rodziców zastępczych. Nigdy wcześniej nie zdarzało się, by w krzynce mailowej przeznaczonej dla kandydatów na rodziców było ponad 200 zgłoszeń. To już jest wyjątkowe. Dla porównania dodam, że zazwyczaj kiedy tych zgłoszeń było między 10 a 20, to już był ogromny sukces.

Czytaj więcej

Szefowa Szlachetnej Paczki: Uwierzyłam, że różni ludzie potrafią działać razem

Trzymam kciuki za Stasia. Czy te wszystkie dzieci, które są w ośrodku preadopcyjnym, zostały porzucone w szpitalu przez mamy, przez rodziców, czy też trafiły do ośrodka z innych powodów?

Mamy taką listę słów zakazanych i nigdy nie mówimy, że one zostały porzucone. Chodzi o to, co te dzieci będą o sobie w przyszłości myślały. „Porzucone” to jest normalne słowo, którego chyba każdy z nas kiedyś używał, ale zdecydowałyśmy się włączyć je na tę listę, ponieważ chodzi o to, co te dzieci kiedyś o sobie przeczytają, pomyślą. Doszłyśmy do wniosku z psychologami, że łatwiej jest powiedzieć: „byłem dzieckiem opuszczonym z ważnych powodów przez moją mamę” niż „porzuconym”. To ważne dla budowania możliwie dobrej przyszłości takiego dziecka.

A jakie są powody opuszczenia takiego dziecka?

Bardzo różne. Najczęściej rodzice znaleźli się w dużych kłopotach i próbują poradzić sobie z trudnymi emocjami, nadużywając różnych substancji. Ale to nie jest 100 proc. przypadków. Osobiście opiekowałam się rodzinami, które zdecydowały się na pozostawienie dziecka w ośrodku np. z powodu ciężkiej choroby i braku wsparcia osób bliskich. Bardzo wiele razy powodem opuszczenia dziecka był też gwałt na jego mamie. Pamiętam poruszającą rozmowę z taką kobietą. W pierwszych słowach powiedziała mi, że nie może zatrzymać tego dziecka, gdyż obawia się, że nie byłaby dobrą mamą, że mogłaby dostrzegać w nim jakieś podobieństwo do sprawcy gwałtu. Dodała też jednak: „Wie pani, oni mi powiedzieli, jakie ja mam prawa i że ja mogę usunąć to dziecko. Miałam taką pierwszą myśl, że karę poniosłaby nieodpowiednia osoba”.

Pięknie to ujęła...

Powiedziałam jej, że jakiejś kobiecie, która nigdy nie zostałaby mamą – podarowuje największy skarb na świecie – dziecko.  To było całkowicie zdrowe dziecko, bo ciężarna bardzo o siebie dbała. Nie było żadnego alkoholu, żadnych używek. Zdarzyła nam się też taka historia, która dla mnie bardzo dramatyczna i jej zakończenie bardzo negatywnie mnie emocjonowało. Dziecko było owocem zdrady małżeńskiej. Mąż zażądał, żeby kobieta wybrała. Zrobiła to. Zdecydowała się pozostać z mężem. Wiedziałam, ile ją to kosztuje i miałam przekonanie, że niekoniecznie to pomoże temu związkowi.

Czy z doświadczeń w ośrodku wynika, zdarza się, iż kobieta, która opuściła noworodka w szpitalu i ma sześć tygodni, by zmienić decyzję, robi to?

Zdecydowanie tak. To, co jest kluczowe, żeby ona mogła zmienić czy podjąć nową decyzję świadomie, to ustalenie, co spowodowało, że ona miała tego rodzaju pomysł. Te przyczyny były bardzo różne. Jeśli mama jest w dużych kłopotach, to jest kwestia takiego wspólnego przeanalizowania, jakiej pomocy potrzebowałaby od nas, żeby zatrzymać dziecko.

Reklama
Reklama

Takie rozmowy z kobietami są zapewne bardzo trudne. Kto je prowadzi?

Różnie: psycholog, pedagog, czasem ja, czasem dyrektor ośrodka. Jeżeli chodzi o pierwsze rozmowy, potrzebujemy wywiadu socjalnego. Musimy dowiedzieć się, co w ogóle stoi za taką decyzją. Kiedyś zdarzyła się mama, która miała rzut depresji i próbę samobójczą za sobą. Już po pierwszym spotkaniu z nią było widać, że nieprzytomnie kocha to dziecko i jeżeli dostanie dobrą pomoc psychiatryczną i psychoterapię, to wszystko wskazuje na to, że da radę. Minęło siedem lat, więc potwierdzam – dała radę. Jesteśmy cały czas w kontakcie. 

Innym razem przyszła do nas babcia ze swoją córką, lat szesnaście, w drugiej ciąży. Pierwsze dziecko już było z nimi i ta kobieta była przekonana, że po prostu nie dadzą rady wychować drugiego dziecka. Ale tam miłość do tego dziecka była tak wyczuwalna, że ja byłam przekonana, że trzeba im dać wszelką pomoc. Mimo to zdecydowały, że dziecko ma zostać w ośrodku. Umówiłam się z nimi, że jak się bobas urodzi, to przyjadę do szpitala i powiedzą mi, jaka jest ich decyzja. Kiedy to się stało, obie płakały. I w końcu babcia maluszka mówi tak: „Pani Tiso, my nie zmieniłyśmy zdania, ale nie oddamy”. Musiałyśmy te słowa ubrać w konkretne działania. Mama z babcią dziecka zabrały je do domu.

Co pani czuje, gdy Tuliś – jak nazywa się potocznie maluchy z ośrodka – wraca do biologicznej mamy?

Czuję, że to jest takie nasze ogromne zwycięstwo, że zdążyliśmy na czas. Sprawdzamy na różne sposoby, czy ta decyzja jest dobra, czy mama da radę. Długo pomagamy kobietom, jesteśmy z nimi w kontakcie. Myślę, że oddanie noworodka tuż po porodzie – bez względu na powody – to zawsze potworna wyrwa w sercu mamy i w życiu dziecka. Pamiętam, jak na początku mojej pracy w ośrodku Tuli-luli byłam zdziwiona, że dzieci są tak niezwykle dobrze rozwinięte, tak silne, że wysoko trzymają główki. Żadne z moich dzieci tego nie potrafiło w tak młodym wieku. I pamiętam swój szok, kiedy psycholog mi wyjaśniła, że to wynik strachu, napięcie mięśni z przerażenia.

Jaką opiekę mają niemowlaki w ośrodku? Czy to jest dla nich trudne przeżycie, zostawiające ślad na zawsze?

Niestety na zawsze. Chciałabym powiedzieć coś innego, ale ten rodzaj strachu, opuszczenia, to jest coś, co układ nerwowy zapamięta na zawsze. Oczywiście da się tę sytuację poprawić. Większość rodziców decydujących się na takie rodzicielstwo ma nadzieję, że te ślady będą minimalne. Ale powiem tak – zależy, jak to wszystko się odbyło, jak przebiegała ciąża. Nie jestem jednak wielką optymistką w tej kwestii. Po prostu wierzę, że rodzice powinni przyjmować dzieci z całą wiedzą o ich przeszłości i o tym, w jaki sposób ona będzie na te dzieci wpływać. Tylko wtedy będą w stanie skutecznie im pomóc.

Czytaj więcej

Położna w Ukrainie: Ktoś, kto krzywdzi noworodki nie może nazywać siebie człowiekiem

Jak długo opuszczone dzieci czekają na nowe rodziny?

W tej chwili tych kandydatów na rodziców adopcyjnych jest mniej, więc dzieci czekają dłużej. W ogóle mam takie wrażenie, że pojawia się pokolenie, które nie bardzo chce mieć swoje biologiczne dzieci, ale nie chcę, aby zabrzmiało to jak krytyka. Z różnych powodów młodzi chętnie decydują się na zwierzęta domowe. Jeżeli coraz mniej ludzi chce mieć biologiczne dzieci, to jest też mniej osób, które byłyby gotowe wychować dziecko z dużymi problemami. Więc tak – kandydatów na rodziców jest coraz mniej, a dzieci coraz więcej. Najnowsze dane resortu zdrowia pokazują, że w 2024 r. drastycznie wzrosła liczba dzieci opuszczonych tuż po porodzie przez rodziców biologicznych. Było ich aż 859. To o 20 proc. więcej niż w 2023 r. i największy dramat od lat. Aż jedno dziecko na każde 300 urodzonych nie wróciło z mamą do domu...

Reklama
Reklama

Fundację i najpierw hospicjum dla dzieci założyła pani 28 lat temu, po chorobie i jej pokonaniu przez synka Gajusza...

Mój synek miał ciężką wadę szpiku kostnego. Choroba zagrażała jego życiu. Blisko rok byliśmy w szpitalu. Na początku fundacja zajmowała się wolontariuszami, pomocą psychologiczną, a dopiero jako trzecia jednostka powstało hospicjum domowe. Hospicjum powstało siedem lat po założeniu fundacji. W tym roku świętowaliśmy 20 lat jego działalności.

Spodziewała się pani, że ta działalność na rzecz dzieci tak się z czasem rozwinie?

Absolutnie nie.

A co przez ten czas było najtrudniejsze?

Na pewno pieniądze, bo żeby rozwijać taką działalność, są one konieczne. Druga sprawa to też brak specjalistów. Borykamy się z nim do dzisiaj. Oczywiście mamy ich pewnie dużo więcej niż inne organizacje i kolejki są krótsze, ale to nadal za mało. Aby pomagać dzieciom chorym, czy tym po ogromnych traumach, trzeba mieć najlepszych ekspertów. Nie jesteśmy może w bardzo złej sytuacji, ale mam marzenie, żebyśmy byli w zdecydowanie lepszej ze względu na dobro tych dzieci.

Mimo tylu lat doświadczenia tylko niespełna połowa środków działalności fundacji pochodzi ze środków publicznych. Reszta jest pozyskiwana od osób prywatnych, firm, instytucji. Łatwo jest prosić o tę pomoc?

Ludzie są dobrzy. Świat jest dobry. Nie brakuje chęci do tego, żeby nam pomagać. Wystarczy jednak małe wahnięcie, niespodziewany kryzys i wiadomo, że każdy będzie myślał przede wszystkim o swojej rodzinie. Jako fundacja na pewno nie jesteśmy pierwszym i najważniejszym wydatkiem na „liście zakupowej”. Kiedyś usłyszałam w jednej z instytucji, w której tłumaczyłam, jak bardzo te pieniądze, które od nich otrzymujemy, są niewystarczające, że „jesteście fundacją, to sobie dozbieracie”. To nie tak działa. My sobie możemy dozbierać na takie rzeczy ekstra. A ta podstawowa opieka naszym dzieciom po prostu zwyczajnie się należy, bo wszyscy płacimy ubezpieczenie.

No, właśnie...

To nie powinno tak wyglądać. I te proporcje budżetu nie powinny tak wyglądać, bo jeżeli się wydarzy cokolwiek związanego z darowiznami i pozyskiwaniem tych środków, to co drugie dziecko z fundacji Gajusz nie dostanie pomocy. A w tej chwili tych dzieci jest tysiąc. Przy założeniu, że coś by się wahnęło, nagle 500 dzieci jest pozbawionych naszej opieki.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Warszawianka Roku 2025: Nie wstydź się prosić o pomoc, to akt odwagi

Czy w okresie bożonarodzeniowym więcej osób otwiera serca i portfele, by wspomóc fundację?

Tak. To jest taki czas, w którym myślimy o rodzinie i związanych z nią wartościach. Ludzie w tej najpiękniejszej części serca uświadamiają sobie, że są takie dzieci, które tego nie mają, i chcą się z nimi podzielić. To jest taki czas, w którym tak dużo się mówi o tym dzieleniu się. Natomiast oczywiście dla nas najważniejsza jest stała pomoc. Szczególnie zależy nam na darczyńcach, którzy będą to robić systematycznie. Wystarczy, że co miesiąc wyślą jeden przelew. Nawet na niską kwotę. To jest coś, co buduje ogromne poczucie bezpieczeństwa i też więź z tymi ludźmi. Oni stają się częścią naszej gajuszowej rodziny. Co miesiąc dokładają cegiełkę do funkcjonowania naszych podopiecznych.

I na koniec: czy Gajusz, od którego wszystko się zaczęło, jest jakoś zaangażowany w działalność fundacji?

Gajusz jest prawnikiem. Pracuje na Malcie. W przyszłym roku skończy 30 lat. Jest taką osobą, która regularnie się angażuje w różne akcje. Na międzynarodowych spotkaniach zajmował się tłumaczeniami. W drobniejszych rzeczach też nas wspiera. Jest bardzo dumny z tego, że istnieje fundacja. Ostatnio w jakimś wywiadzie powiedział, że załatwił matce... superrobotę.

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska

Z wykształcenia magistr kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. W 1998 roku założyła w Łodzi Fundację Gajusz, która dzisiaj pomaga prawie 1000 dzieciom rocznie. Fundacja prowadzi: trzy hospicja dziecięce; Centrum Terapii i Pomocy Dziecku i Jego Rodzinie CUKINIA; Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny Tuli Luli; Program wsparcia dla dzieci chorych onkologicznie; Program wsparcia dla rodzeństw dzieci chorych i pogram OKNO – wsparcie dla dzieci, które pokonały nowotwór.

Wywiad
Psycholożka Urszula Struzikowska-Marynicz: Jak nie zepsuć świąt sobie i bliskim
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Ekspertka od świadomego przywództwa: Urlop to nie luksus, to liderski obowiązek
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Sekrety Paryża – kolekcjonerka opowieści o mieście miłości
Wywiad
Szefowa Szlachetnej Paczki: Uwierzyłam, że różni ludzie potrafią działać razem
Wywiad
Mł. insp. Małgorzata Sokołowska: Oznaką siły jest też proszenie o pomoc
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama