Reklama

Anna Próchniak nominowana do nagrody BAFTA Scotland. „Nazwałabym siebie aktorką europejską”

Polka zdobyła nominację w kategorii Najlepsza aktorka za rolę w serialu „Tatuażysta z Auschwitz”. Pochodząca z Lublina 36-latka zagrała w nim główną rolę żeńską: Gitę Furmanovą, młodą dziewczynę, która w obozie znajduje miłość i walczy o obronę człowieczeństwa w fabryce śmierci. Będzie rywalizować z Tildą Swinton czy Saoirse Ronan.

Publikacja: 11.11.2025 08:45

Anna Próchniak: Fascynują mnie też postaci oparte na prawdziwych biografiach.

Anna Próchniak: Fascynują mnie też postaci oparte na prawdziwych biografiach.

Foto: Aleksandra Zaborowska

Za kreację Gity w serialu „Tatuażysta z Auschwitz” zostałaś nominowana do szkockiej BAFTY. Gratuluję. Co znaczy dla ciebie ta nominacja?

To dla mnie ogromne wyróżnienie i potwierdzenie, że to, co robię, zostało dostrzeżone i docenione, że ma sens. Czuję z tego powodu ogromną wdzięczność.

Również za to, że w ostatnim czasie mogłam tak wiele razy powiedzieć „dziękuję”, bo od momentu ogłoszenia nominacji usłyszałam niezwykle dużo ciepłych słów. To naprawdę piękne uczucie – mieć za co dziękować. Myślę, że warto pielęgnować je w sobie, bo to życiodajna energia.

Patrząc na ciebie w tej roli, miałam skojarzenia z rolą Natalie Portman w filmie „V jak Vendetta” w reżyserii Jamesa McTeigue'a. Gita i Evey Hammond doświadczają sytuacji krańcowych, przekraczają siebie, doświadczając życia w niewoli. Czy budując postać, również musiałaś sięgać po nowe, wcześniej nieznane dla siebie obszary życia?

Porównanie do Natalie Portman słyszę właściwie od zawsze. Wydaje mi się, że choć nie lubimy być porównywani do innych, to w tym wypadku jest to dla mnie bardzo budujące, ponieważ ogromnie cenię tę aktorkę. „Leon Zawodowiec” był jednym z pierwszych ważnych dla mnie filmów. Również dzięki niemu zakochałam się w kinie. Poza tym podoba mi się wizerunek Natalie, to, jak otwarcie wspiera czytelnictwo i jak uważnie dobiera swoje role.

Jeśli zaś chodzi o postać Gity, wydaje mi się, że każda rola odkrywa nowe obszary w naszej podświadomości czy wyobraźni i jeżeli jesteśmy na to gotowi, pozwala wejść nam głębiej. Każda kreacja jest innym wyzwaniem, a wiele zależy od tego z kim się pracuje. W przypadku Gity miałam szczęście pracować z niezwykłą reżyserką Tali Shalom-Ezer. To było piękne doświadczenie – mogłam w bezpiecznych warunkach pozwolić sobie na „skok z krawędzi nad przepaścią”. Wydaje mi się, że to rzadkość, by reżyser tak dobrze cię rozumiał i wspierał, a jednocześnie cały czas szukał dalej, chciał więcej, nie zadowalał się pierwszym dobrym dublem – nawet, jeżeli był on już bardzo emocjonalny i głęboki. Jeśli chodzi o przemianę fizyczną – zgolenie głowy na łyso było jak przyspieszony wgląd w postać. To doświadczenie, które diametralnie zmienia. Patrzysz w lustro i widzisz kogoś zupełnie innego. Często słyszę, że dla kobiety musi to być trudne, że to ogromna zmiana, jednak dla mnie było to niezwykle uwalniające doświadczenie. Czułam, jakbym razem z włosami zrzuciła wszystkie noszone latami maski i na nowo nawiązała kontakt z samą sobą. Szczery i głęboki.

Czytaj więcej

Gabriela Muskała: Hartowanie poprzez krytykę nie ma dla mnie racji bytu
Reklama
Reklama

Wspominasz, że podczas kręcenia emocjonalnych scen reżyserka nie zadowalała się pierwszym dobrym dublem. Które sceny były dla ciebie szczególnie trudne?

Jakkolwiek by to zabrzmiało, trudne emocje i traumatyczne przeżycia to moja strefa komfortu.

Tali nie zadowalała się tym, co być może dla kogoś innego byłoby wystarczające. Po prostu patrzyła mi głęboko w oczy i mówiła: „Wiem, że możesz więcej. Wiem, że możesz pójść głębiej. Musimy to zrobić dla tej postaci i dla tej historii. Nie bój się. Jesteś na to gotowa?”. A ja za każdym razem odpowiadałam twierdząco. I codziennie schodząc z planu, czułam potworne zmęczenie, ale zarazem towarzyszyło mi poczucie spełnienia.

Gita – siadając przed tytułowym „tatuażystą”, który już za chwilę ma wytatuować jej piętno na lewym przedramieniu – zauważa, że ten ma oczy niebieskie jak niebo i prosi, żeby ten użył różowego tuszu. Mimo że otacza ją mrok, kurczowo trzyma się jasnej strony życia.

Ma w sobie siłę i nadzieję. Nie twierdzę, że przetrwała właśnie dlatego, bo to byłoby niesprawiedliwe. Nie przetrwała też tylko dlatego, że się zakochała. Przetrwała, bo miała szczęście.

Kiedy oglądałam archiwalne nagrania wideo – będące częścią biblioteki USC Shoah Foundation Stevena Spielberga zawierającej świadectwa osób, które przeżyły Holokaust – i patrzyłam na prawdziwą Gitę z lat 60., uderzyło mnie, ile miała w sobie iskry i niesamowitej energii.

Pamiętam, że gdy mówiła o zdeformowanych palcach u stóp, częściowo utraconych z powodu odmrożeń, a jednocześnie pokazywała je przed kamerą, doświadczyłam czegoś w rodzaju transcendencji – pięknej podwójności. Bo mimo widocznego defektu nie zapomniała o tym, żeby paznokcie u stóp pomalować na czerwono. To właśnie ta dwoistość, którą w niej zobaczyłam, była dla mnie niezwykle poruszająca.

Reklama
Reklama

Ile jest Ani Próchniak w Gicie?

Wychodzę z założenia, że postać jest oddzielnym bytem, który jedynie używa ciała aktora, jego głosu i jego emocjonalności. Lubię myśleć, że to właśnie postać wybiera odpowiednią osobę, która będzie mogła się w nią wcielić. Na pewno więc w Gicie jest moja emocjonalna rozpiętość, moje ciało, moje rysy twarzy – ale nie chciałabym porównywać siebie ani swoich doświadczeń do niej. Jedyne, co jest naprawdę pomocne w budowaniu tego typu bohaterów, to wrażliwość. Myślę, że dzięki niej mogę próbować zbliżyć się do tego, co w istocie pozostaje niewyobrażalne.

Tali Shalom-Ezer często powtarzała nam na planie, żebyśmy nie próbowali „opowiadać Holokaustu”, bo nie mamy do tego ani dostępu ani prawa. Zachęcała nas natomiast, byśmy jak najpełniej postarali się opowiedzieć historię człowieka, w którego się wcielamy – z szacunkiem, miłością i wrażliwością.

Jak sobie radzisz z trudnymi przeżyciami, które są związane z budowaniem postaci?

Kocham swoją pracę i naprawdę kocham grać. Ten zawód daje mi ogromną radość, poczucie spełnienia, ale jest też dla mnie rodzajem medytacji. Aktorstwo zmusza do tego, by być naprawdę tu i teraz – więc nawet kiedy emocje są trudne, znajduję w samym procesie uspokojenie i uziemienie.

Zagrałam już w kilku produkcjach poruszających tematykę II wojny światowej, wcielając się w bardzo różne postaci – starałam się wypracować swój własny sposób na pożegnanie z projektem. Po skończeniu zdjęć do „Tatuażysty z Auschwitz” potrzebowałam paru tygodni, żeby dojść do siebie.

Weźmy pod uwagę chociażby bardzo prozaiczne kwestie. Przez pięć miesięcy codziennie przyjeżdżaliśmy na lokację – do scenografii obozu koncentracyjnego zbudowanej pod Bratysławą. Członkowie ekipy filmowej bardzo mocno przeżywali pracę nad serialem. Choć produkcja zapewniała pomoc psychologiczną na planie dla każdego, kto tego potrzebował, pod koniec zdjęć coraz więcej osób wspominało, że nie chcą już tam wracać, że to dla nich za trudne. A przecież oni nie konfrontowali się bezpośrednio z emocjami bohaterów, nie musieli ich w sobie nosić ani zakładać ich kostiumów.

Ciężar takich historii zostaje w podświadomości, trzeba pozwolić mu odejść – wypuścić projekt, podzielić się nim ze światem, by przestał być tylko twoim doświadczeniem, a stał się częścią opowieści, którą inni będą oglądać i przeżywać.

Reklama
Reklama

Na jaką rolę czekasz?

Nie ma takiej jednej roli. Lubię wyzwania, dlatego chciałabym, żeby każda kolejna propozycja przyniosła coś nowego.

Chętnie zmieniłabym się fizycznie, przeszłabym przygotowanie i trening do roli w filmie akcji czy w horrorze. Fascynują mnie też postaci oparte na prawdziwych biografiach. Wzięcie udziału w kolejnym tego typu projekcie byłoby na pewno rozwijające. Gita była pierwszą taką postacią, pamiętam, jakie przerażenie towarzyszyło mi na początku, które z czasem ustępowało na rzecz ciekawości.

Od 10 lat kręcisz filmy i seriale za granicą. Niebawem zobaczymy cię w produkcji francuskiej „Des Rayons et des Ombres” w reżyserii Xaviera Giannoliego. Twoja kariera jest już międzynarodowa. Jesteś aktorką polską, brytyjską, francuską?

Jestem dumna z tego, że jestem Polką. Że poruszam się w tym, a nie innym kodzie kulturowym i mówię w języku, który jest dla mnie ważny. Moi rodzice są filologami polskimi, więc kontakt z literaturą był w naszym domu zawsze istotny, ale od dzieciństwa przesiąkałam też muzyką, sztuką, filmem… Wychowano mnie tak, żebym czuła się obywatelką Europy, obywatelką świata. Jedno drugiemu nie przeczy. Myślę więc, że nazwałabym się aktorką europejską.

Język angielski dla wielu aktorów jest jednak barierą. Myślę choćby o Elżbiecie Czyżewskiej, która w Polsce robiła karierę, ale w USA jej twardy akcent skutecznie uniemożliwił jej podbój Hollywood.

Żyjemy w czasach, w których możliwości jest coraz więcej. Za sprawą rozwoju platform streamingowych, produkuje się coraz więcej filmów i seriali, granice się zacierają i coraz łatwiej nawiązywać międzynarodowe kontakty. Warto uczyć się języków. Ja od wczesnego dzieciństwa uczyłam się angielskiego, przez kilka lat też francuskiego. W moim pierwszym filmie „Bez wstydu” w reż. Filipa Marczewskiego wystąpiłam w roli Romki – grałam w języku obcym, którego kompletnie nie znałam i którego musiałam się uczyć fonetycznie.

Na Zachodzie fakt, że pochodzę z kraju Krzysztofa Kieślowskiego, którego filmowcy na całym świecie uważają za mistrza światowego formatu czy zdobywcy Oscara Pawła Pawlikowskiego, robi ogromne wrażenie. Odnoszą się do „Dekalogu”, „Zimnej Wojny” czy polskiej szkoły plakatu. Naprawdę mamy powody do dumy.

Reklama
Reklama

Często słyszę od Amerykanów, że my nie doceniamy tego, jakie mamy możliwości w Europie. Przecież to, że jestem z Polski nie znaczy, że nie mogę znaleźć się na planie filmowym w innym kraju. Jak dotąd nie pracowałam jedynie w Wielkiej Brytanii, ale na przykład zagrałam w islandzkiej produkcji „Vultures” w reż. Börkura Sigþórssona, w łotewskim filmie pt. „Oleg” w reż. Jurisa Kursietisa, który miał premierę w Cannes, a niebawem można będzie mnie zobaczyć we francuskim filmie Xaviera Giannolego u boku Jeana Dujardina i Augusta Diehla. Nie warto mieć kompleksów – warto za to ryzykować.

Czytaj więcej

Olga Bończyk o swoich niesłyszących rodzicach: Oni dokonali cudu

Narzędziem dla aktora jest nie tylko język, ale i ciało. Zastanawiam się, ile jesteś w stanie poświęcić dla roli? Do roli Gity obcięłaś włosy, ale czy jesteś w stanie przytyć na przykład 20 kg do roli? Jaką masz relację z ciałem?

Kocham moje ciało. Jest moim domem. Daje mi schronienie i pozwala tworzyć. Relacja z nim była wyboista na różnych etapach mojego życia, kiedy dorastałam i kiedy stawałam się kobietą, a ten proces trwał dość długo. Na duchowym poziomie dopiero w okolicach trzydziestki stałam się kobietą.

Od bardzo wczesnego dzieciństwa trenowałam balet, później taniec współczesny, przez lata pracowałam z ciałem. To, jak używam swojej fizyczności, bo taniec to nie tylko choreografia, ale także jakość ruchu, jest dla mnie bazą w budowaniu ról.

Czy przytyłabym 20 kg do roli? Mogłoby to być dla mnie trudne, bo zawsze byłam bardzo szczupła, ale wszystko zależy od scenariusza, bo jeżeli byłaby to rola na miarę „Monster” z Charlize Theron, to oczywiście, że tak. Chociaż ona często mówi o tym, że po raz kolejny już by tego nie zrobiła, bo im jesteś starszy, tym ciężej jest wrócić do dawnej formy.

Reklama
Reklama

Wspomniałaś, że całkiem niedawno poczułaś się kobietą. Czym jest dla ciebie kobiecość?

Moje późne dojrzewanie wynikało w dużej mierze z faktu, że innych postrzegam jako ludzi, osoby – nie rozdzielając ich na płeć żeńską czy męską. Zastanawiałam się, co znaczą sformułowania „słaba płeć” i „silna płeć” i czułam, że te stereotypy nijak się mają do kobiecości czy męskości, bo przecież każdy z nas na jakimś etapie jest silny, delikatny, okrutny, stanowczy czy wrażliwy, niezależnie od płci. Kobiecość jest dla mnie bardzo pojemna. Jest siłą, ale i lekkością.

Co jest dla ciebie wyznacznikiem sukcesu? Nagrody, sukces ekonomiczny, popularność, czy liczba propozycji aktorskich?

Nie jestem fanką słowa sukces. Jest bardzo relatywne. Mam wrażenie, że równie łatwo przykleić tę etykietę komuś, by za chwilę ją równie łatwo odkleić. Dla mnie sukcesem jest po prostu konsekwentne podążanie swoją drogą, w zgodzie z intuicją, w zgodzie ze sobą.

(Po chwili zastanowienia)

Sukcesem jest dla mnie poczucie bezpieczeństwa. Głębokie relacje, wolność kreacji i świadome doświadczanie codzienności. Spełnianie się. Ale i też po prostu spokojny układ nerwowy i spokojny sen.


Za kreację Gity w serialu „Tatuażysta z Auschwitz” zostałaś nominowana do szkockiej BAFTY. Gratuluję. Co znaczy dla ciebie ta nominacja?

To dla mnie ogromne wyróżnienie i potwierdzenie, że to, co robię, zostało dostrzeżone i docenione, że ma sens. Czuję z tego powodu ogromną wdzięczność.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Równość w pracy to inwestycja. Dr Ewa Rumińska-Zimny o luce płacowej, kwotach i zmianie mentalności
KARIERA NA OBCZYŹNIE
Polka w Dolinie Krzemowej. „Idąc ulicą, od razu można rozpoznać osobę z Polski"
Wywiad
Lekarka o inkluzywności: Nie polega na udawaniu, że nie ma różnic biologicznych
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Właściwa dieta może wydłużyć życie nawet o 11 lat
Materiał Promocyjny
Urząd Patentowy teraz bardziej internetowy
Wywiad
Szachistka Oliwia Kiołbasa: Potrzebujemy kibiców i większego zainteresowania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama