Gabriela Muskała: Hartowanie poprzez krytykę nie ma dla mnie racji bytu

Lubi wyzwania. Gra, pisze i reżyseruje. Niedawno, jako reżyserka, skończyła swój pierwszy film: "Błazny". Jest w nim intryga, zapętlone relacje miłosne i wątek kryminalny. To także historia o tym, jak w dzisiejszych czasach walczyć walczyć o siebie w zawodzie aktora.

Publikacja: 15.09.2024 07:31

Gabriela Muskała: Nigdy nie mierzę roli „na słowa”. Czasem zresztą wystarczy jedno lub nawet całkowi

Gabriela Muskała: Nigdy nie mierzę roli „na słowa”. Czasem zresztą wystarczy jedno lub nawet całkowity ich brak, by odnieść zamierzony efekt – jednym spojrzeniem.

Foto: FOTON/PAP

Gdy podawała mi pani dłoń na powitanie, poczułam się tak, jakbym w tym jednym momencie witała bardzo wiele osób. To zapewne efekt tego, że pani role są bardzo różnorodne. Sposób, w jaki zaskakuje pani widza nasuwa pytanie: w czym tkwi pani tajemnica?

Różnorodność w nadmiarze może być pułapką - czasami trudno wśród tak wielu postaci odnaleźć samą siebie (uśmiech). Mówię to trochę puszczając oko, ale na pewno coś w tym jest. My, aktorzy, mamy szansę w ramach naszego życia „przeżyć” losy wielu innych ludzi. To pewien rodzaj magii, która czyni naszą pracę wyjątkową. Analizując różne charaktery, relacje, możemy też lepiej zrozumieć zarówno innych, jak i siebie. Ale dobrze by było, gdybyśmy umieli zatrzymywać się przy sobie na dłużej. Aktorstwo to tajemnica, zbiór pytań, magnes, który przyciąga naszą ciekawość; to łamigłówki do rozwiązania, labirynty, zagadki. Tajemniczość jest piękna. Magnetyczna. Tak jak każda rola w pracy aktora. Ale bywa też pułapką, jeśli nie postawimy jej granicy.

Ostatnio wystąpiła pani w „roli” reżyserki. Pani reżyserski debiut filmowy „Błazny”, to obraz o aktorskim świecie. Na razie jeszcze owiany – nomen omen – tajemnicą, ale obecny na festiwalach filmowych. Jaki zbiór pytań tam odnajdziemy?

Czytaj więcej

Małgorzata Foremniak: Nie warto poświęcić siebie dla drugiego człowieka

„Błazny” opowiadają o studentach szkoły aktorskiej, ich problemach, marzeniach, ambicjach, manipulacjach, których doświadczają. Jest zapętlona, skomplikowana miłosna relacja czwórki głównych bohaterów, jest intryga, wątek kryminalny, są też wątki komediowe… A pod tym wszystkim płynie opowieść o aktorskim zmaganiu się z dotarciem do wnętrza postaci, o trudzie zawodu – o tym, jak jest wyniszczający, choć piękny. W tym filmie wszyscy debiutowaliśmy. Studenci wydziału aktorskiego Łódzkiej Szkoły Filmowej, cały pion techniczny – operator, producentka wykonawcza, kostiumografka, scenografka, montażyści, kompozytor, charakteryzatorka i ja jako reżyserka filmowa. Dla większości z nas był to ten „pierwszy raz”. Dzięki temu „Błazny” przepełnione są siłą pasji i artystyczną szczerością. Widzowie na festiwalach już to doceniają.

A jakie stawia pytania? Myślę, że takie, które może zadać sobie każdy człowiek: co jest w naszym życiu najważniejsze i ile jesteśmy w stanie poświęcić dla sukcesu. Bohaterowie tej historii zadają też sobie pytania, czym jest przestrzeń między prywatnością a kreacją, czy można bezkarnie przesuwać granice między „być” a „grać”, gdzie kończy się „ja” a zaczyna postać, ile jesteśmy w stanie oddać tej postaci bez szkody dla siebie i czy da się to w ogóle zrobić. Gdzie kończy się wspólna pasja, a gdzie zaczyna walka o zawodowy byt. Jak znaleźć w tym wszystkim balans. Mój film pokazuje też, jak bardzo ten zawód jest wymagający – karmi, ale też spala i wyczerpuje, prowadzi nierówną „grę w szachy” z naszymi emocjami, naszą psychiką. Bardzo zależało mi na tym, by ten film był artystyczną wizytówką każdego z osobna, z którą pójdzie w świat.

Premiera „Błaznów” przewidziana jest na 13 grudnia tego roku. Film powstawał 4 lata, z czego pół roku trwały same improwizacje studentów: baza pani pracy nad scenariuszem. Czy improwizacja ma swoje granice?

Ten czas improwizacji był bardzo potrzebny. Pracowałam ze studentami, których już znałam ze wspólnych zajęć z wcześniejszych lat – to okazało się bardzo pomocne. Z założenia nikt z nich nie wiedział jaką postać zagra. Od samego początku wszyscy współtworzyli wszystkich bohaterów. Kto kogo zagra, zdecydowałam tuż przed zdjęciami. Dało to podwójny efekt: z jednej strony na własnym „ja” poznali wszystkie postaci scenariusza, z drugiej – dostali role, które czuli najgłębiej, które do każdego z nich najbardziej pasowały. Na planie już nie improwizowali, grali sceny ze scenariusza, który dostali ode mnie przed zdjęciami. Ale te wcześniejsze improwizacje pomogły im zbliżyć się do postaci, a mnie stworzyć wiarygodną filmową opowieść.

Improwizacja to „tu i teraz”. Nic z tego, co się wydarza, nie jest wcześniej zapisane. Emocje są jeszcze nieznane, słowa i reakcje pojawiają się w aktorach spontanicznie. Największe niebezpieczeństwo dotyczy tu braku kontroli. O wiele łatwiej ją zachować gdy aktor ma w głowie wyznaczone wcześniej ramy. Prowadząc przez wiele lat zajęcia ze studentami szkoły filmowej, byłam świadkiem jak bardzo można samego siebie „przekroczyć”. Scena często wymaga tego, by rozwibrować do granic możliwości wszystkie mocje. W pewnym momencie musi jednak zapalić się w aktorze czerwona lampka. Improwizacja musi też mieć swoje granice. Najważniejsze to pamiętać, że jest w głowie taki magiczny przycisk ze znakiem „stop – nie zapominaj, że jesteś aktorką/aktorem, i to ty prowadzisz postać, a nie ona ciebie”. Trzeba wiedzieć, kiedy ten przycisk wcisnąć.

Czytaj więcej

Katarzyna Warnke: Nie lubię feminizmu, który wyklucza

Młodzi aktorzy wchodzą w zawodowe życie z pytaniem „Co dalej?”. Gabriela Muskała – dziewczyna z Kotliny Kłodzkiej wiele lat temu przyjeżdża do Łodzi, by zawalczyć o siebie. Widzi brak drzew, czuje brak tlenu. Czym wtedy oddycha?

Aktorstwem. A raczej wiarą w to, że sztuka aktorska to jej miejsce. Gdy zaczynałam swoją zawodową drogę, nie było aż tak wielu możliwości zaistnienia. W tamtych czasach nie powstawało wiele filmów, seriali nie było prawie wcale; agencje aktorskie zaczynały dopiero raczkować. Początek lat 90tych bardzo różnił się od tego, co jest teraz. Dziś, gdy istnieją platformy streamingowe i media elektroniczne. Wydaje się, że jest łatwiej. Są możliwości, ale i duża konkurencja, a ilość „szans” na wykreowanie siebie kusi wyborami, które nie zawsze okazują się właściwe.

Z drugiej strony młodzi ludzie potrafią być świadomi, przedsiębiorczy i zaradni. Pozbawieni niepotrzebnie fałszywej skromności: tego nieszczęsnego „bo nie wypada”. Wtłaczane lata temu zdanie powtarzane jak mantra; „siedź w kącie, znajdą cię”, na szczęście traci swoją wątpliwą „moc”. I dobrze. Wystarczy. Te słowa w niejednym życiu zdążyły wyżłobić niemały kanion braku wiary we własne siły. Gdy słyszę od młodych aktorów słowa: „Jestem w tym naprawdę dobry. Potrafię. Proszę o możliwość pokazania się w tej roli” - cieszę się, że nareszcie zmienia się to niewłaściwe rozumienie słowa „skromność”. Obserwuję też, że jego znaczenie coraz rzadziej mylone jest z pokorą. Aktor wychodząc na scenę, stając przed kamerą, może czuć pokorę wobec swojego zawodu, ale musi być jednocześnie pewny swego. Brakiem skromności byłoby, gdyby grał ze świadomością, że to z czym przychodzi jest słabe, że się do tego nie nadaje, że naraża widza na rozczarowanie.

Powiedziała pani w jednym z wywiadów: „Często w szkołach popełnia się błąd i oryginalne osobowości próbuje wcisnąć do jakiejś foremki skleconej z wielkich nazwisk. A zapomina się o tym, że one przyniosły ze sobą skarb – swoje wnętrze i swój niepowtarzalny charakter”. Świadomość swojego potencjału jest tak trudna do „obrony”?

Podczas pracy ze studentami zawsze staram się podbijać ich atuty i absolutnie nie koncentrować na wadach – zresztą jak rozumieć to słowo? Hartowanie poprzez krytykę nie ma dla mnie racji bytu. „Stal hartuje się w ogniu”, ale aktorska wrażliwość nie może być ze stali, bo pracujemy na niuansach o wadze pyłku ze skrzydeł motyla. Podczas prób wychodzą z ludzi różne stany, puszczają blokady. Każdy ma prawo być w swoim przekonaniu żenujący. Komfort pracy w tym zawodzie to także akceptacja faktu, że nie jest się doskonałym. Nieudolne próby przebijania się przez własne granice są dla aktora bezcenne. Powtarzam swoim studentom: „Jesteś pełnowartościowym aktorem dlatego, że nie jesteś doskonały." My jako aktorzy gramy przecież ludzi. A żaden człowiek nie jest idealny.

Otwarty umysł, chłonna wyobraźnia, dziecięca wrażliwość – to cechy, które pani posiada. Tymczasem reżyser musi być trochę kapralem, a trochę poetą. To trudny kalejdoskop cech. Czy jako reżyserka, samą siebie czymś pani zaskoczyła?

Czytaj więcej

Dominika Kluźniak: Wspaniały byłby świat, gdyby dzieci wzrastały w miłości

Jeżeli coś mnie zaskoczyło, to sytuacje, w których nagle, z różnych stron przychodziło wiele pytań, trzeba było „zarządzić”, spiąć całe to domino i podjąć festiwal decyzji. I dawałam radę. (uśmiech) W zawodzie aktora jest tak, że odpowiada się tylko za siebie; w tym przypadku ta odpowiedzialność rozciągała się na wiele innych osób: na ich postrzeganie siebie w roli, kondycję w danym dniu, stopień uwrażliwienia na szereg bodźców, różne kwestie organizacyjne i techniczne. Reżyser musi ogarnąć wszystko: od kostiumów, po make up, światło, dźwięk, lokalizację. Pewnego dnia usłyszałam z własnych ust zdanie: „Stop. To ja podejmuję ostateczną decyzję”. Wiedziałam jednak, że zarówno aktorski jak i techniczny zespół tego potrzebował; kapitan statku powinien być ostoją dla całej załogi. Najbardziej zaskoczyło mnie więc to, że potrafię, nie tracąc swojej naturalnej łagodności, być stanowcza. Nauczyłam się też pielęgnować swoją niezależność, starając się zakolegować z cechą, nad którą wciąż pracuję, a której na imię asertywność.

Jest pani na scenie od 1992 roku. Do wszystkich znanych mi pani ról, można wracać i wciąż odkrywać w nich coś nowego. W całej ich różnorodności, czy znajduje pani dla nich jakiś element wspólny?

Każda rola to mały wszechświat. Staram się traktować każdą z nich jak nowe spotkanie, nie zatracić w swoim spojrzeniu na świat perspektywy dziecka; umiejętności zauważania drobiazgów. Mam w sobie ciągłą potrzebę odkrywania. Dla mnie rutyna jest rodzajem nieuczciwości. Kocham w tym zawodzie to, że za każdym razem mogę się zmieniać i obdarzać kolejne postaci swoją pojemną, czy, jak pani wspomniała na początku, różnorodną duszą i samą siebie zaskakiwać. W każdej roli szukam tego, co dzieje się między słowami, co jest schowane w tekście. Nigdy nie mierzę roli „na słowa”. Czasem zresztą wystarczy jedno lub nawet całkowity ich brak, by odnieść zamierzony efekt – jednym spojrzeniem. Tak jak na przykład w scenach „Skazanej” z Adamem Woronowiczem – to była czysta aktorska przyjemność, ta wojna na spojrzenia psychopaty z psychopatką.

Po obejrzeniu sezonu Skazanej z pani udziałem śmiało można powiedzieć, że Hannibal Lecter powinien od pani bohaterki Doroty Wójcik uczyć się środków wyrazu. Co było najważniejsze w zrozumieniu jej psychopatycznej osobowości?

Muszę przyznać, że absolutnie nie czułam się na tę rolę „skazana”. Ucieszyłam się. Taka psychopatyczna osobowość, nie posiadająca żadnych hamulców, zdarzyła mi się po raz pierwszy: psychopatka posiadającą zdolność perfekcyjnej manipulacji ludźmi. W pracy nad tą rolą trudno było mi oprzeć się na obserwacji podobnych przypadków. Obejrzałam sporo dokumentów, dużo na ten temat czytałam. Psychopata w jednej sekundzie potrafi wyznać miłość, zaraz potem zabić i pokroić w plasterki. I w obu tych sekundach nie ma w nim żadnych emocji. Pomyślałam więc, że w psychologicznej rozgrywce z Dorotą Wójcik postawię kartę na chorą wolność, w której nie ma żadnych granic. Gra, którą prowadzi wobec innych odbywała się więc na wielu polach. Musiała być dobrze ukryta. To było ciekawe, zawodowe doświadczenie, grać w jej grę.

Gdy padły słowa: "Koniec zdjęć" czuła pani potrzebę psychicznego „rozebrania się” się z tej szczególnej roli?

Czytaj więcej

Aktorka Zofia Jastrzębska o pracy i życiu osobistym: Autentyczność jest wolnością

Absolutnie nie. Potraktowałam ją dokładnie tak, jakby zrobiła to sama Dorota Wójcik (uśmiech) – na chłodno. Bez emocji. O ile w samą rolę włożyłam ich wiele – bo przecież psychopaci potrafią śmiać się i płakać na zawołanie – o tyle byłam pewna, że Dorota nie jest postacią, której nawet najmniejszy fragment chciałabym w sobie zachować. Zdarza się, że coś sobie z moich bohaterek zostawiam, choćby z Alicji z „Fugi”, Ani z „Zielonego Wzgórza”, Labinoty z „Całej zimy bez ognia”, Weroniki z „Siedmiu Uczuć” itd. To moje „pamiątki”, które w sobie hołubię. W przypadku Doroty Wójcik nie czułam takiej potrzeby.

Wspomniała pani postać Alicji. Pani twarz w jednej ze scen "Fugi" jest nie do zapomnienia. Ktoś na Festiwalu w Gdyni zadał pytanie: "Skąd bierze się taką twarz". Skąd?

A dlaczego pani przed chwilą lekko uniosła głowę? Nie wie pani… no właśnie. To po prostu się stało. Ta twarz z „Fugi” też po prostu „się stała”. Tę rolę miałam w swoim krwioobiegu. Spędziłam z „Fugą” 6 lat, pisząc scenariusz. Od momentu inspiracji postacią, którą zobaczyłam w telewizji, do premiery filmu na festiwalu w Cannes minęło 13 lat. W próbując odpowiedzieć na pytanie: „Skąd…?” - to trochę tak, jakby chcieć rozłożyć na czynniki pierwsze działanie najgłębszych mięśni w naszym ciele albo zrozumieć bicie serca. Przecież ono sobie bije zupełnie bez naszej kontroli.

Czym dla pani jest pamięć?

Najważniejszym skarbem w życiu człowieka. Proszę wyobrazić sobie kogoś, kto ma wszystko – z wyjątkiem pamięci. On nie wie, że to „wszystko” istnieje: bliscy, wspomnienia, latami zbierane dobra materialne. Człowiek bez pamięci pozbawiony jest swojej tożsamości. Pamięć jest jak okno, przez które możemy zobaczyć siebie i to, co w naszym życiu najważniejsze.

Gdy podawała mi pani dłoń na powitanie, poczułam się tak, jakbym w tym jednym momencie witała bardzo wiele osób. To zapewne efekt tego, że pani role są bardzo różnorodne. Sposób, w jaki zaskakuje pani widza nasuwa pytanie: w czym tkwi pani tajemnica?

Różnorodność w nadmiarze może być pułapką - czasami trudno wśród tak wielu postaci odnaleźć samą siebie (uśmiech). Mówię to trochę puszczając oko, ale na pewno coś w tym jest. My, aktorzy, mamy szansę w ramach naszego życia „przeżyć” losy wielu innych ludzi. To pewien rodzaj magii, która czyni naszą pracę wyjątkową. Analizując różne charaktery, relacje, możemy też lepiej zrozumieć zarówno innych, jak i siebie. Ale dobrze by było, gdybyśmy umieli zatrzymywać się przy sobie na dłużej. Aktorstwo to tajemnica, zbiór pytań, magnes, który przyciąga naszą ciekawość; to łamigłówki do rozwiązania, labirynty, zagadki. Tajemniczość jest piękna. Magnetyczna. Tak jak każda rola w pracy aktora. Ale bywa też pułapką, jeśli nie postawimy jej granicy.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Himalaistka Dorota Rasińska-Samoćko zaczęła kolejną wyprawę. Dla gór zrezygnowała z dyplomacji
Wywiad
Polka na Tajwanie: Tutaj dzieci w szkole uczą się o Szymborskiej i Kieślowskim
Wywiad
Małgorzata Stadnicka: Nie ma jednej definicji sukcesu - każda może być równie wartościowa
Wywiad
Katarzyna Warnke: Nie lubię feminizmu, który wyklucza
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Wywiad
Fotki dzieci nie muszą być w sieci. Ekspertka NASK o ciemnej stronie sharentingu