Finka w Polsce: Tęsknię za śniegiem, naklejam sobie na okna papierowe śnieżynki

W dzisiejszych czasach dzielimy się swoimi sukcesami w internecie. To takie niefińskie. Kiedy dostałam pracę, poinformowałam o tym tylko najbliższych – mówi Laura Santoo, lektorka języka fińskiego na Uniwersytecie Gdańskim, która od ośmiu lat mieszka w Polsce.

Publikacja: 18.01.2025 16:08

Laura Santoo: Fin zrobi wszystko, żeby tylko sąsiad nie miał lepiej niż on sam.

Laura Santoo: Fin zrobi wszystko, żeby tylko sąsiad nie miał lepiej niż on sam.

Foto: Adobe Stock

Czym zaczarowała cię Polska, że zdecydowałaś się tutaj zamieszkać?

To był przypadek. Wiosną 2017 roku otrzymałam wiadomość od znajomego, że Uniwersytet Gdański szuka lektora języka fińskiego. Najpierw pomyślałam, że przecież będę musiała się przeprowadzić do kraju, o którym niewiele wiem, a potem przeważyła odważna część mojej osobowości i przekonanie, że jeśli nie spróbuję, to na pewno będę żałować. Wysłałam więc CV, zostałam zaproszona na rozmowę i przyleciałam do Gdańska. Jeszcze w samolocie do Polski pomyślałam: „Nawet jeśli mi się nie uda, to będę miała co wspominać - rozmowę kwalifikacyjną w Polsce i po polsku”, a tu nagle zaoferowano mi pracę. „To się naprawdę dzieje” – pomyślałam. Uznałam, że jeśli mi się nie spodoba, to zawsze będę mogła wrócić. Natomiast jeśli nie spróbuję, to będę miała poczucie straconej szansy.

Laura Santoo

Laura Santoo

Foto: Archiwum prywatne

Wiedziałaś coś wcześniej o Polsce? Wspomniałaś, że rozmowę kwalifikacyjną przeprowadzono z tobą po polsku. To znaczy, że uczyłaś się już wcześniej polskiego?

Po raz pierwszy w Polsce znalazłam się w 2011 roku. Wtedy Europa Środkowo-Wschodnia – w tym Polska – była Finom mało znana. Żywe były stereotypy, że w tej części świata wciąż „panuje PRL”. Stwierdziłam, że sama muszę sprawdzić, czy to prawda i kiedy tu przyjechałam, zobaczyłam, że nic się nie zgadzało.

Polska okazała się bardzo fajnym, nowoczesnym i europejskim krajem. Byłam bardzo zaskoczona tym, jak jest tu czysto i pięknie. Poznałam sympatycznych ludzi, z którymi nadal mam kontakt. W naturalny sposób ta sieć kontaktów zaczęła się rozwijać, a potem gdy zaczęłam poznawać kulturę, historię i język zaczęłam też coraz bardziej czuć się jak u siebie.

Co pamiętasz z pierwszej wizyty w naszym kraju?

To ciekawa historia. Z Helsinek do Gdyni przypłynęłam promem FinnLines. Byłam kilka dni w Gdańsku, kontynuowałam podróż do Torunia, Poznania i Krakowa, a następnie pojechałam do Czech. W sumie w Polsce spędziłam dwa tygodnie. To była naprawdę oldskulowa podróż, czasy przed smartfonami. Polskę poznawałam z wydrukowanymi mapami w ręku. Podróżowałam sama, ale po drodze spotkałam wspaniałych ludzi: mnóstwo Polaków i Finów. I choć wciąż funkcjonuje stereotyp, że Polacy piją dużo, to Finowie byli głośni na korytarzach w nocy, bardzo pijani. Trochę wstydziłam się ich zachowania, ale co można zrobić. Był bardzo deszczowy, szary dzień, kiedy przyjechaliśmy do Gdyni. Czułam się bardzo podekscytowana tym, że jestem nareszcie w Polsce.

Dlatego zaczęłaś uczyć się polskiego?

Studiowałam anglistykę i wciąż było mi mało. Chciałam nauczyć się języka trochę mniej znanego i wtedy właśnie w 2014 roku otrzymałam propozycję wyjazdu na stypendium do Polski. Przypadek? (śmiech).

Czytaj więcej

Szwedka w Polsce: Nigdzie indziej nie spotkałam tylu ambitnych osób

Świetnie nim władasz.

To jest całkowicie inny język, bo w fińskim nie mamy rodzaju żeńskiego i męskiego. Wciąż wyzwaniem jest dla mnie czas dokonany i niedokonany: pokładać, kłaść, położyć – to już dla mnie za dużo. Rozumiem, o co chodzi, ale nie ogarnęłam jeszcze tych różnic.

Poza tym w fińskim akcent pada na pierwszą sylabę, a nie jak w polskim na trzecią. Czasem z tego powodu mam niemiłe sytuacje. Podczas jednej z wizyt u lekarza, doktor zarzucił mi, że zachowuję się wobec niego w sposób agresywny. „Co jest z panią?!” – usłyszałam. Czasem moja fińska intonacja sprawia, że muszę się tłumaczyć.

Co jeszcze było dla ciebie najtrudniejsze tuż po przeprowadzce do Polski?

Tuż po przeprowadzce z nerwów rozchorowałam się, bo w Polsce system działa całkowicie inaczej. Teraz już to wiem, nauczyłam się. Mam wokół siebie ludzi, na których mogę liczyć. Myślę, że w Polsce żyje się dobrze, ale moje początki były trudne.

W Finlandii zwracamy się do siebie w sposób bardzo bezpośredni. Bez względu na wiek, pozycję czy tytuł mówimy do siebie na „ty”, a w Polsce, na uczelni czy w środowisku akademickim trzeba pamiętać o grzecznościowej formule „Szanowny Panie”, odpowiednim stopniu naukowym „Szanowny Panie Profesorze” i odpowiednim stanowisku na uczelni „Jego Magnificencjo, Prof. Dr. Hab.”. Na początku uczyłam się tych zwrotów na pamięć, bo jeśli ich nie użyłam to albo nie dostawałam odpowiedzi na maila czy pismo, albo… ktoś się na mnie obrażał, a przecież nie to było moją intencją. Kilka razy tłumaczyłam, że nie jestem stąd i proszę o zrozumienie.

W codziennej rozmowie też nie było lekko. Zwracałam się do kogoś w dobrej wierze „pani”, po czym padała odpowiedź: „Nie jestem jeszcze tak stara, żeby w ten sposób się do mnie zwracać”, a ja wpadałam w jeszcze większą konfuzję: „To kiedy używa się formy ,,pan/pani”, a kiedy nie?”

Długo nie wiedziałam, co robiłam źle, ale ktoś mi wreszcie wytłumaczył, że pracując na polskim uniwersytecie, muszę zaakceptować panującą tu hierarchię. Na szczęście pracuję na skandynawistyce, na której panuje bardziej nieformalna atmosfera, podobna do tej, panującej w krajach nordyckich i wszyscy zwracamy się do siebie na „ty”, nieważne czy ktoś jest profesorem czy magistrem.

Kiedy jeszcze studiowałam w rodzinnym kraju, mówiłam do profesora: „Hej, czy masz jutro czas? Potrzebuję pomocy!”. Nikt się nie obrażał, bo taka forma komunikacji z nauczycielami akademickimi w Finlandii jest powszechnie akceptowana. Zwracamy się do utytułowanych pracowników naukowych na „ty”, ale wciąż pamiętamy, gdzie jest nasze miejsce w hierarchii. Nie trzeba tego podkreślać, używając tytułów.

Nikt na szczęście nie patrzy na mnie krzywo, gdy przekręcę komuś tytuł, ale wiem, że gdy piszę pismo do rektora, to wszystko musi się zgadzać. W takich sytuacjach czuję się jak dziecko, które stara się nauczyć funkcjonowania w społeczeństwie. Mam nadzieję, że skoro nie jestem stąd – o czym świadczy moje niepolskie nazwisko – to mogę liczyć na odrobinę zrozumienia, bo przecież staram się, jak umiem.

Czytaj więcej

Wietnamka w Polsce. Padają mocne słowa: „My cię tu nie chcemy, wracaj do siebie”

Jak reagujesz, gdy studenci mówią do ciebie: Pani magister? Albo „pani Lauro”? Przyzwyczaiłaś się?

Studentom od razu powiedziałam, że nie muszą zwracać się do mnie w formalny sposób, wystarczy „Lauro”. Zastrzegłam też, że to wcale nie oznacza, że jesteśmy koleżankami czy kolegami. Na początku kursu przedstawiam jasne zasady zaliczenia mojego przedmiotu. Kto ich nie przestrzega, zaliczenia nie otrzymuje.

Udaje ci się egzekwować od studentów prace zaliczeniowe, przychodzą na zajęcia i są na nich aktywni?

Reguły są jasne. Albo je przestrzegasz, albo wylatujesz.

Jakie metody stosujesz w swojej pracy dydaktycznej?

Bardzo lubię prowadzić zajęcia w formie warsztatowej. Dzielę grupę na mniejsze zespoły, a jeśli jest to niewielka grupa, to każdy pracuje indywidualnie, a potem na forum dzielimy się swoimi wrażeniami, pytaniami i wnioskami. Staram się tak prowadzić zajęcia i ćwiczenia, aby każdy ze studentów mógł się wypowiedzieć i miał przekonanie, że jego opinia się liczy. Dużo rozmawiamy, a ja staram się dużo słuchać. Chcę, żeby każdy miał szansę wyrażenia swojego zdania.

Finlandia już po raz siódmy z rzędu wygrywa w rankingach szczęśliwości. Polska jest daleko w tyle – na 35. miejscu. Nie żałujesz opuszczenia tej „krainy szczęśliwości”?

Myślę, że nazwa tego raportu jest niefortunna. Zamiast World Hapiness Raport powinien nazywać się World Contentment Raport, czyli raport zadowolenia z życia. Brzmi to może mniej marketingowo, ale bardziej prawdziwie.

Prawda jest taka, że w Finlandii społeczeństwo „działa”. Reguły działają. Prawo działa. Ale czy będąc w Finlandii, jestem szczęśliwa? Myślę, że to są dwie inne rzeczy. Polska też „działa”, ale inaczej.

Doktor Frank Martela podaje trzy powody, dzięki którym Finowie rzeczywiście są zadowoleni z życia. Nie porównują się z sąsiadami. Nie chwalą się swoim szczęściem i nie epatują swoim bogactwem. Mają kontakt z przyrodą i blisko 90 proc. mieszkańców Finlandii uznaje przyrodę za ważną część swojego życia. Jako trzeci powód do zadowolenia z życia podają zaufanie społeczne.

Moim zdaniem Finowie bardzo porównują się z innymi krajami. Uważają, że wszędzie jest lepiej niż w Finlandii. Jest nawet takie fińskie powiedzenie, które w wolnym tłumaczeniu brzmi: Fin jest gotowy zapłacić 100 euro, aby sąsiad nie dostał 50 euro (”Suomalainen on valmis maksamaan satasen, jotta naapuri ei saa viittäkymppiä”).

Naprawdę?

Tak. Fin zrobi wszystko, żeby tylko sąsiad nie miał lepiej niż on sam.

Choć z drugiej strony, jeśli już mi się powodzi i osiągnąłem sukces finansowy, to nie będę się z tym obnosił i właśnie dlatego wszyscy w Finlandii żyją tak, jak żyją.

Czyli jak?

Nie zwrócimy komuś uwagi, jeżeli jest trochę dziwny, a jego styl życia odbiega od normy. Ty robisz swoje i ja robię swoje. Jeśli nie robisz nikomu krzywdy, to możesz żyć po swojemu. Pod tym względem Finlandia jest bardzo tolerancyjna.

Zostałam też nauczona tego, żeby nie chwalić się sukcesami. Coś mi się udało? Nie będę się tym dzielić z innymi. W Finlandii żywe jest przeświadczenie: „Dzisiaj świętuję sukces, ale za rok mogę być na dnie”. I co wtedy? Chwalenie się jest rodzajem sabotażu.

A może kuszeniem złego?

W dzisiejszych czasach dzielimy się swoimi osiągnięciami w internecie. To takie niefińskie. Kiedy dostałam pracę w Polsce, poinformowałam o tym tylko moich najbliższych, nie napisałam „chwaliposta” na Facebooku. Tak zostałam nauczona.

Mogę powiedzieć, że społeczeństwo w Finlandii działa, jeśli chodzi o różne usługi dla społeczeństwa. W Polsce, żeby załatwić czy coś w urzędzie, czy w banku, czy w telefonii komórkowej, trzeba czasami trochę powalczyć. Pamiętam, że kiedy całkiem niedawno poleciałam do Finlandii, żeby ogarnąć różne sprawy i byłam w podwyższonym stanie gotowości: „To teraz walczymy”. A wszystko zostało szybko i sprawnie wyjaśnione i załatwione. Nie dowierzałam. Nie musiałam głośniej mówić? Nie musiałam udowadniać swoich racji? Ale oczywiście wszystko zależy od człowieka, bo czasami też można trafić na osobę, która zamiast pomóc, utrudni życie.

Jak oceniasz opiekę medyczną w tych dwóch krajach?

W Finlandii służba zdrowia działa trochę inaczej. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w Polsce otrzymałam więcej pomocy niż w moim rodzinnym kraju. Potrzebuję skierowanie na badanie? Proszę bardzo! Skarżę się na ból nogi? Już lekarz rodzinny wypisuje skierowanie do ortopedy. W Finlandii nie jest z tym tak łatwo, bo przecież każde skierowanie na badanie to publiczne pieniądze. No, ale z drugiej strony na wizytę do ortopedy w Polsce trzeba trochę poczekać, bo kolejki są długie.

Kontakt z przyrodą jest dla ciebie ważny? Za czym tęsknisz?

Mieszkam blisko lasu, wieczorami słyszę śpiew ptaków, a gdy chcę oczyścić głowę, idę na spacer i wracam jak nowo narodzona. Las Oliwski to magiczne miejsce.

Brakuje mi śniegu. Gdy mama pisze mi, że u niej jest śnieg aż do kolan, ogarnia mnie tęsknota. Staram więc radzić sobie tak, jak potrafię. W grudniu na przykład nakleiłam sobie na okna papierowe śnieżynki, żeby choć trochę poczuć zimową aurę.

Czytaj więcej

Polka w Meksyku: Tutaj marzeniem każdej kobiety jest mąż lekarz

Przyznam, że będąc w Finlandii, kiedy kończy się lato i z dnia na dzień zaczyna robić się ciemniej, ogarnia mnie niepokój, odczuwam pewien rodzaj dyskomfortu.

Zimą staram się odganiać od siebie tę ciemność i melancholię. Lubię delikatne oświetlenie, które wprawia mnie w dobry nastrój. Lamp solarnych nie używam, mam od nich migreny, ale w fińskich bibliotekach można sobie pod nimi usiąść i korzystać z ciepłego światła imitującego słońce. Gdy bywało już bardzo ciemno, to właśnie śnieg pozwalał mi przetrwać, bo rozjaśniał mrok. A w Polsce śnieg to towar mocno reglamentowany.

Pamiętam jeden z takich grudniowych dni. Byłam akurat na stacji paliw, godz. 19.00, a było tak ciemno jak w środku nocy. I wtedy usłyszałam od pracownika, że jest „dzień bez dnia”. Ani to dzień, ani to noc, czyli co? Dzień bez dnia. Bardzo mi się spodobało to określenie.

My, Polacy, żyjemy w przeświadczeniu, że wszędzie jest lepiej tam, gdzie nas nie ma. Przyzwyczaiłaś się do naszego narzekania?

Nie zauważyłam, żeby Polacy dużo narzekali. Finowie też narzekają. Powiedziałabym raczej, że Polacy są krytyczni. Trudno tryskać optymizmem, gdy podjęło się jakieś działania, a te spaliły na panewce. Na wiele spraw – w tym na pogodę - nie mamy wpływu.

Czy doświadczyłaś polskiej gościnności?

Tak! I to bardzo. W tym roku ledwo co poznani Polacy zaprosili mnie na weekend do domków, na piwo i kawę.

Czasami żartujemy też z innymi obcokrajowcami o „small smile polish”.

Nie słyszałam jeszcze o takim określeniu.

W Polsce żyje się całkowicie inaczej niż w Stanach Zjednoczonych, bo tam zawsze szklanka jest do połowy pełna, uśmiech nie znika z twarzy Amerykanów, a Polacy w pierwszym kontakcie mogą sprawiać wrażenie bardzo poważnych, bardzo srogich, ale po bliższym poznaniu okazują się bardzo serdeczni i pomocni – stąd to określenie „small smile polish”, czyli w moim tłumaczeniu „niewielki uśmiech, wielkie serce” (śmiech).

Pamiętam, że tuż po przeprowadzce do Gdańska, w grudniu, w moim mieszkaniu przestał działać grzejnik. Były to moje początki w Polsce, znałam tylko kilka osób. Napisałam więc na Facebooku, że w moim mieszkaniu robi się zimno jak w Finlandii. Po pięciu minutach napisał do mnie kolega: „Jesteś w domu? Mam w samochodzie grzejnik elektryczny. Zaraz ci przyniosę”. Takie gesty mówią więcej niż słowa.

Trochę inaczej nas postrzegam.

Nie rozmawiałaś z Finem (śmiech). Fin jest bardziej introwertyczny, na jego twarzy nie dostrzeżesz emocji, często ma pusty wyraz twarzy. Nie wiadomo co myśli, czy zgadza się z twoim tokiem rozumowania, a może ma zupełnie inny pogląd na sprawę? Polak inaczej, najpierw jest może nieco zdystansowany, ale to co myśli, rysuje się na jego twarzy. Tak jest łatwiej i żyć, i pracować.

Myślisz, że stałaś się już trochę bardziej „polska”?

Jechałam z Parkano pociągiem do Turku. Wchodzę do przedziału, zajmuję swoje miejsce przy korytarzu i odruchowo mówię po fińsku: „Terve”, czyli „Cześć!”. A tu nic. Cisza. Całkowita ignorancja. Pasażerowie patrzą na mnie i nic. I myślę sobie wtedy: „Cała Finlandia”. Tutaj takie drobne gesty nie są mile widziane.

Zaczęłam się więc nawet w moim rodzinnym kraju zachowywać po polsku.

Jakie jeszcze widzisz w sobie cechy, które mogłabyś określić jako polskie?

Zawsze byłam towarzyska i nigdy nie miałam problemów z rozpoczęciem rozmowy z obcymi ludźmi. Większość Finów w podobnej sytuacji byłaby totalnie sparaliżowana ze strachu. Kolejna rzecz to upór. I choć Finowie słyną z sisu, co oznacza siłę i wytrwałość, to u mnie te cechy przejawiają się w inny sposób. Ja wolę walczyć „głośno i prosto do przodu”. Finowie uważają, że jeśli nie będzie wielkiej różnicy, to walka nie ma sensu.

Czytaj więcej

Chinka w Polsce: Myślałam, że będzie tu trochę bardziej nowocześnie

Skąd czerpiesz wiedzę o Polsce?

Z memów, bo w nich używany jest język potoczny. Jeszcze będąc w Finlandii, kolega pokazał mi kultowy polski film „Chłopaki nie płaczą”, a ostatnio dużą frajdę sprawił mi serial „1670”.

Jakie masz plany na przyszłość?

Na razie nie planuję wracać do Finlandii. Mam tutaj dobrą pracę. Jestem zadowolona.

Polska jest bardzo czystym, pięknym i bezpiecznym krajem. Tylko trzeba uważać na dziki (uśmiech). Publiczny transport jest dobrze zorganizowany. Tramwaje, autobusy i SKM działają bez zarzutu. Pod względem technologicznym, życie w Polsce jest łatwe. Działają płatności zbliżeniowe, często korzystam z BLIKA, takie rozwiązanie jest wygodne i szybkie.

Polacy są serdeczni, otwarci, pomocni, łatwo z nimi nawiązać kontakt.

Czuję się tutaj jak u siebie. W innym razie już dawno bym stąd uciekła, a zaczął się właśnie mój ósmy rok w Polsce. Myślę, że jeszcze trochę tu zabawię.

Czym zaczarowała cię Polska, że zdecydowałaś się tutaj zamieszkać?

To był przypadek. Wiosną 2017 roku otrzymałam wiadomość od znajomego, że Uniwersytet Gdański szuka lektora języka fińskiego. Najpierw pomyślałam, że przecież będę musiała się przeprowadzić do kraju, o którym niewiele wiem, a potem przeważyła odważna część mojej osobowości i przekonanie, że jeśli nie spróbuję, to na pewno będę żałować. Wysłałam więc CV, zostałam zaproszona na rozmowę i przyleciałam do Gdańska. Jeszcze w samolocie do Polski pomyślałam: „Nawet jeśli mi się nie uda, to będę miała co wspominać - rozmowę kwalifikacyjną w Polsce i po polsku”, a tu nagle zaoferowano mi pracę. „To się naprawdę dzieje” – pomyślałam. Uznałam, że jeśli mi się nie spodoba, to zawsze będę mogła wrócić. Natomiast jeśli nie spróbuję, to będę miała poczucie straconej szansy.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
CUDZOZIEMKA W POLSCE
Szwedka w Polsce: Nigdzie indziej nie spotkałam tylu ambitnych osób
Wywiad
Weronika Rosati z Los Angeles o pożarach: Niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło
Wywiad
Psycholog sportu: Porażka nie definiuje człowieka, tylko jest częścią procesu
Wywiad
Magdalena Boczarska: Najlepsze rzeczy dzieją się, gdy przestajemy wszystko kontrolować
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Wywiad
Orina Krajewska o Małgorzacie Braunek: Wiele dowiedziałam się o mamie z książki
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego