Aktorka Joanna Sydor zmieniła zawód: Niezależność czyni człowieka szczęśliwym

Zmiana zawodu nie była dla niej skokiem w nieznane – raczej koniecznością, która stała się nowym początkiem. Dziś Joanna Sydor, znana z roli Teresy w serialu „M jak miłość”, też kreuje świat - w architekturze wnętrz. Zarządza projektami, kieruje zespołem i czuje, że jest na właściwym miejscu.

Publikacja: 06.03.2025 08:48

Joanna Sydor: W nowym zawodzie mogę być bardziej sobą w relacjach z ludźmi, z którymi pracuję, niż w

Joanna Sydor: W nowym zawodzie mogę być bardziej sobą w relacjach z ludźmi, z którymi pracuję, niż w aktorstwie. Dlaczego? Bo jestem bardziej decyzyjna.

Foto: Aleksandra Oleczek

Pamięta pani moment, kiedy po raz pierwszy poczuła, że aktorstwo to za mało albo że to nie wszystko?

Dokładnie pamiętam ten dzień. Obudziłam się rano i zupełnie nieoczekiwanie postanowiłam zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. Za oknem jesień, trochę późno na składanie dokumentów na studia, ale decyzja została podjęta. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę poza aktorstwem nie potrafię nic innego. W razie „awarii” nie posiadam żadnych innych umiejętności, które pozwoliłyby mi zarabiać na życie. Pomyślałam więc, że dobrze byłoby znaleźć sobie zawód, który w jakiś sposób formalnie uprawni mnie do jego wykonywania, da mi podstawy i pozwoli być kimś innym – formalnie i pełnoprawnie.

Aktorką również była pani formalnie i pełnoprawnie.

Tak, ponieważ skończyłam studia aktorskie. Tylko że w tej profesji bywa różnie – raz są propozycje, innym razem ich nie ma. To nie jest stabilny zawód, na tyle pewny, żebym mogła liczyć na to, że zawsze będę z niego żyć, że pozostanę samodzielna i samowystarczalna, mając dwoje dzieci na utrzymaniu. Trzeba było więc rozejrzeć się za alternatywą – czymś, co pozwoliłoby mi czuć się pewniej i być niezależną. Studia zaczęłam w 2009 roku, a skończyłam w 2014. Mój młodszy syn miał wtedy dwa lata. Akurat byłam świeżo po wykończeniu domu, w którym zamieszkałam.  Architektura wnętrz interesowała mnie od zawsze. To również jest zawód artystyczny, pozwalający na twórczą pracę. Ale w przeciwieństwie do aktorstwa – gdzie oczywiście można wystawiać monodramy, ale na to potrzeba funduszy – architektura wnętrz daje mi możliwość pracy samodzielnej. Architektem wnętrz można być w pełni niezależnie – wystarczy komputer, programy do projektowania i, oczywiście, klienci. Jestem z takiej rodziny, w której wszyscy ukończyli studia i wykonują zawody wyuczone, zgodne z wykształceniem. Więc i ja potrzebowałam zdobyć rzetelną wiedzę oraz umiejętności, które pozwolą mi wykonywać ten zawód profesjonalnie.

Zawód architektki wnętrz ma coś jeszcze wspólnego z aktorstwem?

Nawet moją pracę licencjacką pisałam, nawiązując do wykształcenia aktorskiego. Pomyślałam sobie, że właściwie jedyna różnica polega na tym, że w aktorstwie pracuję na sobie, na żywym organizmie, a tutaj pracuję na materii. Po mojej pracy pozostaje materialny ślad – przestrzeń, którą wykreowałam. Można ją zobaczyć, fizycznie w niej przebywać. Natomiast aktorstwo, jeśli nie zostanie uwiecznione na trwałym nośniku, jest ulotne. Spektakl teatralny trwa chwilę – i znika. I myślę, że to była dla mnie taka najbardziej namacalna różnica w ocenie efektów mojej pracy. Zawsze jednak czułam, że aktorstwo przenika się z tym, co robię teraz. Często łapię się na tym, że dzięki doświadczeniu aktorskiemu łatwiej mi pracować z klientami. Dzisiaj rzadziej pracuję jako aktorka, choć nie zrezygnowałam z zawodu. Myślę, że aktorem czy aktorką jest się dożywotnio. Nie zamierzam z tego rezygnować, ale też mniej zabiegam o role – sytuacja się tak ułożyła, że angażuję się w inne projekty. A one są poważne, bo wspólnie z zespołem pracuję teraz nad projektami hoteli. To wymaga dużej uwagi.

O to właśnie chciałam zapytać – co dokładnie pani robi i od czego zaczynała?

Zaczynałam od prostych projektów. Pierwszym większym projektem było mieszkanie – i tutaj otrzymałam wsparcie od mojej koleżanki ze studiów. Ten pierwszy projekt stworzyłyśmy razem, a potem zaczęłam realizować kolejne już samodzielnie, projektując wnętrza mieszkań. Praca od zera daje większą swobodę, ale to tak naprawdę kwestia możliwości klienta i tego, co da się zrobić. Moim zadaniem jest zaproponowanie najlepszych rozwiązań, aby ktoś mógł się czuć dobrze w nowej przestrzeni. Często zdarza się, że ktoś chce zupełnie nowoczesne mieszkanie, ale nieświadomie przenosi do niego elementy z poprzedniego lokum. Pamiętam projekt mieszkania dla klientki, która miała mnóstwo obrazów i bibelotów, z którymi była bardzo związana. Mimo że pierwotnie mieszkanie miało być nowoczesne i minimalistyczne, wiedziałam, że z czasem te wszystkie przedmioty się w nim  pojawią. Dlatego stworzyłam dla nich odpowiednie tło – wnętrze było jasne, w bielach i drewnie, tak by stanowiło harmonijną przestrzeń dla jej dotychczasowego życia. To nauczyło mnie, że architekt wnętrz musi mieć ogromną empatię i wyczucie. Trzeba zrozumieć, kim jest klient, jak żyje, jak spędza czas w domu. I tutaj dochodzimy do czegoś, co dla mnie jest istotne – pewnego „daru”, który, jak sądzę, wyniosłam z aktorstwa. Jako aktorka zawsze wcielałam się w postaci, próbowałam je zrozumieć i stać się nimi na scenie czy przed kamerą. W projektowaniu wnętrz jest podobnie – muszę na chwilę stać się tą osobą, dla której tworzę przestrzeń, poczuć jej potrzeby. Myślę, że to pomaga mi w tym zawodzie.

W przestrzeni, którą pani projektuje, przedmioty również powinny „grać”? Ma to być miejsce, w którym ludzie czują się komfortowo?

Czytaj więcej

Karina Kunkiewicz o swoim przebranżowieniu: W nieruchomościach zmarszczki są bez znaczenia

Absolutnie tak. Przestrzeń, którą tworzę, musi być dostosowana do trybu życia jej mieszkańców, do ich potrzeb, wrażliwości, ale też do liczby osób, które w niej będą żyły. Przestrzeń bardzo wiele mówi o człowieku. Często zdarza się, że klienci pokazują mi wnętrza z katalogów i mówią: „Chcę, żeby moje mieszkanie tak wyglądało”. Ale to nie znaczy, że rzeczywiście będą się w nim dobrze czuli. Dlatego bardzo ważne są rozmowy – żeby zrozumieć, co faktycznie jest dla nich odpowiednie. Kiedyś przeprowadzałam nawet ankiety wśród klientów indywidualnych, żeby lepiej dopasować projekt do ich stylu życia. Nawet przy projektowaniu kuchni muszę wiedzieć nie tylko, jakie są zasady jej ergonomii, ale także kto w niej będzie przebywał, czy lubi porządek, czy woli mieć wszystko pochowane, czy raczej łatwo dostępne, czy spędza tam dużo czasu. Ważne, czy dana osoba jest praworęczna czy leworęczna, czy jest wysoka czy niska – te wszystkie informacje mają wpływ na projekt.

No i czy lubi gotować.

Pewnie, to też jest ważne! Ale liczy się też to, czy kuchnia jest sercem domu, czy tylko miejscem, w którym przygotowuje się posiłki. To wszystko biorę pod uwagę. To jest moja wiedza, którą stale poszerzam i wykorzystuję w każdym projekcie.

Kiedy weszła już pani w nową rolę, czuła, że musi udowodnić swoje kompetencje? Że nie jest tylko „gwiazdą z telewizji”? Były sytuacje, w których klienci kojarzyli panią z ekranu i nie traktowali poważnie?

Na początku tak, zdarzało się. Sporo było sytuacji, kiedy ludzie chcieli się ze mną spotkać nie po to, żebym zaprojektowała im mieszkanie, ale po prostu dlatego, że była to dla nich okazja, by mnie poznać. Dla wielu osób ktoś znany z telewizji jest po prostu atrakcją. Ale akurat jeśli chodzi o projekty indywidualne, trafiłam na wspaniałych ludzi, cudownych klientów. Oczywiście czułam, że byłam dla nich kimś wyjątkowym – w końcu jestem aktorką, która projektuje wnętrza. Na pewno można się tu doszukać pewnego elementu „egzotyki”.

Mówi się, że aktor czeka na telefon, na propozycję, a architekt wnętrz sam szuka klientów?

Moja przygoda z projektowaniem wnętrz nie zaczęła się od razu po studiach. Studia skończyłam, ale – może to zabrzmi kuriozalnie – nie miałam wtedy wystarczającej śmiałości i odwagi, żeby od razu zacząć działać na własną rękę. Ludzie, z którymi studiowałam mieli po 19 lat. Ja miałam 37 i byłam z zupełnie innej bajki. Kiedy skończyliśmy studia, oni szli dalej – robili magistra, szukali pracy w firmach, w których mogli pracować na pełen etat albo pół etatu. Każdy wybierał swoją drogę. A u mnie sytuacja była bardziej skomplikowana. Moje życie i jego rytm były podporządkowane dwójce dzieci i nadal nienormowanej pracy aktorki. Nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby po prostu pójść do firmy i pracować 8 godzin dziennie. Lata w aktorstwie nauczyły mnie swobody w zarządzaniu własnym czasem. Dzięki temu mogłam lepiej godzić pracę z obowiązkami matki.  Wciąż pojawiały się jakieś propozycje, jakieś role – może nie regularnie, ale jednak. To nie był moment, w którym musiałam natychmiast uruchamiać „koło ratunkowe”. Potem przyszedł czas, kiedy zatrudniłam się w biurze jako agentka nieruchomości. Mogłam wykorzystać moją wiedzę z architektury wnętrz. To było dość zabawne, bo nikt nie mógł uwierzyć, że naprawdę chcę tam pracować. Byłam rozpoznawalna, więc podejrzewano, że to jakiś żart, że może przygotowuję się do roli i chcę zdobyć wiedzę do filmu albo serialu. Trzy razy zapraszano mnie na testy, bo uważano, że coś kombinuję. A ja naprawdę potrzebowałam pracy. Architektura wnętrz miała mi w tym pomóc, bo wśród moich obowiązków było również doradzanie klientom, którzy kupowali używane mieszkania, jak je przerobić, co w nich zmienić. To była dla mnie bardzo cenna lekcja.

Długo trwał ten epizod z biurem nieruchomości?

Około roku. Potem przez pewien czas pracowałam u dewelopera, dzięki czemu zdobyłam wiedzę z innej strony. Gromadziłam doświadczenia jako architektka wnętrz, ale równocześnie nadal byłam aktorką. Miałam ten przywilej, że jeśli trafiała się okazja, mogłam grać. A potem przyszła pandemia i aktorstwo praktycznie zniknęło. Wtedy zaczęłam się zastanawiać: co jeśli jeszcze raz powtórzy się podobna sytuacja? Co jeśli mój zawód znowu stanie się niemożliwy do wykonywania? Doszłam do wniosku, że muszę uruchomić alternatywę. Trafiłam do biura architektonicznego – i zostałam. Aktualnie kieruję zespołem i jestem odpowiedziana za dwa projekty dużych hoteli.

Nie miała pani obaw przed wyjściem ze strefy komfortu, z czegoś znanego w coś zupełnie nowego?

No właśnie nie – bo ja nie miałam strefy komfortu. Nie mogłam pracować, więc paradoksalnie nowe obowiązki były wejściem w strefę komfortu. Oczywiście, że strach był. Ale mój pierwszy projekt – jak już wspomniałam – robiłam z przyjaciółką, więc miałam wsparcie – przeprowadziła mnie przez cały proces projektowy. Potem trafiłam do pracowni, w której również nie byłam sama, miałam ludzi, którzy mnie wspierali. I tak jest do dzisiaj, nadal jestem częścią zespołu. 

Myślę, że jestem silną kobietą. Może z pozoru wrażliwą, ale szkoła teatralna nauczyła mnie jednej ważnej rzeczy: że trzeba mieć duszę motyla i skórę hipopotama. Myślę, że to dotyczy każdego. Nie tylko ja napotykam przeszkody. Nic nie przychodzi łatwo, warto się postarać, dać z siebie więcej. Czasami trzeba wręcz pokonać samego siebie. Dla mnie to było wkalkulowane w każdy aspekt życia.

Czego dowiedziała się pani o sobie, czego nigdy by nie odkryła, gdyby pozostała wyłącznie aktorką?

W nowym zawodzie mogę być bardziej sobą w relacjach z ludźmi, z którymi pracuję, niż w aktorstwie. Dlaczego? Bo jestem bardziej decyzyjna. Nie chcę generalizować i nie mówię, że tak jest zawsze, ale mam wrażenie, że tempo, w jakim dziś powstają produkcje filmowe i telewizyjne, nie działa na korzyść aktora. Czas na twórczą pracę został zdominowany przez pośpiech. Oczywiście, tutaj – w architekturze wnętrz – też mam ograniczenia czasowe, też mam terminy. Ale jednocześnie mam możliwość stworzenia przestrzeni, przemyślenia jej, dopracowania szczegółów. Projekt nie powstaje z dnia na dzień. Mogę go poprawić, nawet jeśli to trudne.

To, że dziś decyduję o wielu rzeczach, bardzo mnie mobilizuje. Wymaga ode mnie więcej, ale sprawia, że czuję się silniejsza. W aktorstwie jest inaczej – tam pracujemy na bardzo delikatnych strunach. Wystarczy jedno słowo, jedna sytuacja i aktor może zostać speszony, wybity z rytmu, stracić to, co chciał dać z siebie. A tutaj… Nie jestem zakrzyczana. Nie jestem zdominowana. Spotykam się w pracy z dużym szacunkiem i zaufaniem osób kompetentnych.

Czytaj więcej

Szefowa Too Good To Go: Marzy mi się świat, w którym nie marnuje się jedzenia

Było coś, co panią bolało w zawodzie aktorki?

Chyba przyszedł taki moment, gdy miałam te swoje czterdzieści kilka lat i zobaczyłam, że… w mojej pracy zawodowej nie pojawiały się już nowe możliwości. Nie stawiano przede mną większych wyzwań. Czułam, że to, co robię, nie prowadzi do dalszego rozwoju. To wymagało ogromnej pokory. Ja tę pokorę mam – bo ona przewija się przez całe życie, niezależnie od zawodu. Jako architektka też muszę dostosować się do wyborów klientów, do ich wizji. Ale w aktorstwie sprawa jest bardziej osobista – bo pracujemy na sobie. I kiedy nie mamy poczucia spełnienia, kiedy nie widzimy, dokąd zmierzamy, to zaczyna boleć. Znalazłam się w takim punkcie, w którym już nic nowego mi nie proponowano.

Aktorki po czterdziestce mają mniej propozycji?

Nie o to chodzi. To nie jest kwestia wieku. Film i teatr zawsze opowiadają historie o ludziach w różnym wieku. Może w teatrze jest trochę inaczej, bo dużą rolę odgrywa charakteryzacja, ale w filmie... W filmie od zawsze było mniej ról dla kobiet. Nie sądzę, żeby wiek był kluczowym czynnikiem. Raczej chodzi o to, jak dziś wygląda struktura produkcji, co się ogląda, jakie historie się opowiada.

A może chodzi o to, że w polskim show-biznesie nie da się przeżyć bez układów?

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo ja w układy nie wchodziłam – nie umiałam tego robić. Rzeczywiście, funkcjonowałam w taki sposób, że nie miałam „łokci”. Być może przez to moja kariera aktorki w pewnym momencie zahamowała. W aktorstwie liczy się nie tylko to, czy ktoś ma talent czy nie, ale też czy jest lubiany czy nie. To nie jest żadna tajemnica, że dziś zwraca się uwagę na liczbę followersów. A to nie jest moja bajka. Nie po to wybrałam ten zawód. Dla mnie aktorstwo było czymś wyjątkowym, sztuką.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że aktorstwo wiązało się też z presją wglądu w życie prywatne.

O tak. Ja tego nie lubię. Wydaje mi się, że nikt nie ma prawa wymagać ode mnie takiej ceny za możliwość wykonywania mojego zawodu.

Jest coś, za czym pani tęskni z czasu, kiedy była aktorką?

Tak, dwie rzeczy. Pierwsza to ludzie, a druga – pewien rodzaj magii, którą ten zawód oferuje. To jest coś niezwykłego, coś, czego w żadnym innym zawodzie  nie znajdziemy. Dla mnie to było wyjątkowe – że szłam do pracy i nagle mój dzień polegał na tym, że uczyłam się tańczyć do jakiejś sceny, że stawałam się kimś innym, że wokół mnie tworzono kompletnie nową rzeczywistość. Że byłam częścią świata, który nie był realny. Mogłam być kimś innym. To fantastyczne uczucie - kreować postać. To był jeden z powodów, dla których w ogóle zostałam aktorką.

Czy z tego dawnego życia coś jeszcze przenika do nowego? Świat aktorski jest wciąż obecny w pani życiu?

Oczywiście, mam kontakt ze znajomymi. Myślę, że pandemia dużo zmieniła – dzisiaj ludzie rzadziej się spotykają. Ale wciąż mam kontakt z przyjaciółmi, z którymi studiowałam. I najbardziej fantastyczne w tym zawodzie – i to powie każdy aktor – jest to, że kiedy spotykamy się na planie po 10, 15, 20 latach, to zawsze jest tak, jakby się nic nie zmieniło. To niesamowite uczucie. Jesteśmy rozrzuceni po całej Polsce, ale przy różnych okazjach te relacje odżywają. Bo my pracujemy na swoich emocjach, a to bardzo wiąże ludzi.

Wciąż jestem aktorką, więc pewnie inaczej odbieram teatr czy różne wydarzenia kulturalne, filmy. Ten zawód przewija się przez całe moje życie. Wciąż jestem sobą, tylko dojrzalsza. Zawsze mi się wydaje, że umiejętności, które zdobywam z dnia na dzień, ta siła, którą w sobie buduję – sprawiają, że dziś byłabym zapewne inną aktorką.

Czytaj więcej

Jak dobrze sprzedać mieszkanie? "Zdecydowanie lepiej posprzątać niż wyremontować"

Jeśli więc zadzwoniłby telefon z propozycją, to z jakiej roli dzisiaj by się pani ucieszyła?

Nie wiem, czy to dobrze zabrzmi, ale – mądrej. Roli kobiety, która wchodzi w dojrzałość. Roli silnej, zdecydowanej, bezkompromisowej kobiety. Chciałabym się z taką rolą zmierzyć.

Sukces w nowej branży ma inny smak? Czym był sukces, kiedy była pani aktorką?

Jestem bardzo wymagająca wobec siebie. I wciąż mam poczucie, że nie zagrałam jeszcze roli, którą uznałabym za swój sukces. Takiej, która spełniłaby moje marzenie i pozwoliła mi powiedzieć: „Osiągnęłam to, czego chciałam”. Chyba trzeba na to poczekać. W tej chwili w zawodzie, który wykonuję, po prostu rzetelnie pracuję. I trudno mówić o sukcesie – ale czuję się spełniona.

Sukcesem jest to, że wykonuję ten zawód, że się go podjęłam, że miałam na to odwagę. To mogę nazwać sukcesem. Natomiast aktorstwo przyniosło mi pewną popularność – ale czy to jest sukces? Sukcesem jest zagranie roli w sposób wybitny. Sukcesem jest otrzymanie Oscara. Sukcesem są innenagrody. Ale sukcesem jest też rola, która zostaje w pamięci widzów na zawsze. Mówiąc o tym, pomyślałam o roli Teresy w „M jak miłość”. Jedni ją lubili, inni nie, ale do dzisiaj spotykam się z ludźmi, którzy mówią, że mnie w tej roli pamiętają.

Jaka jest największa prawda o życiu, którą odkryła pani po zmianie zawodu?

Róbmy wszystko, aby nasze życie należało do nas. Niezależność to wolność, a ona czyni człowieka szczęśliwym.

Pamięta pani moment, kiedy po raz pierwszy poczuła, że aktorstwo to za mało albo że to nie wszystko?

Dokładnie pamiętam ten dzień. Obudziłam się rano i zupełnie nieoczekiwanie postanowiłam zdawać na Akademię Sztuk Pięknych. Za oknem jesień, trochę późno na składanie dokumentów na studia, ale decyzja została podjęta. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę poza aktorstwem nie potrafię nic innego. W razie „awarii” nie posiadam żadnych innych umiejętności, które pozwoliłyby mi zarabiać na życie. Pomyślałam więc, że dobrze byłoby znaleźć sobie zawód, który w jakiś sposób formalnie uprawni mnie do jego wykonywania, da mi podstawy i pozwoli być kimś innym – formalnie i pełnoprawnie.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Arktyce: Gdy pojawią się problemy zdrowotne, trzeba lecieć do innego kraju
CUDZOZIEMKA W RP
Tajka w Polsce: Tutaj przymus osiągnięcia sukcesu odbiera mi radość życia
Wywiad
Kierowca rajdowy Gosia Prus: W motorsporcie trzeba mieć dwie rzeczy - budżet i odwagę
Wywiad
Farmaceutka zrezygnowała z kariery, by zmieniać życie dzieci muzyką. "Dzieją się piękne rzeczy"
POLKA NA OBCZYŹNIE
Polka w Ameryce: Mit o amerykańskim śnie to już przeszłość
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”