Miłość, praca czy pogoń za marzeniami? Co skłoniło panią do zamieszkania w Luksemburgu?
Justyna Radziewicz: Żadna z tych rzeczy. Do przeprowadzki namówił mnie były mąż. Najpierw to on dostał pracę w Wielkim Księstwie Luksemburga, a potem przekonywał mnie, żebym razem z córką zamieszkała w tym maleńkim państwie. „Przyjedź. Znajdź tutaj pracę. Tu się lepiej żyje. Edukacja jest na wyższym poziomie. Zapewnimy dziecku lepszy start”. Im jednak bardziej próbował mnie zachęcić do wyjazdu, tym ja coraz bardziej usztywniałam się na hasło: Luksemburg. Tymczasem mój były mąż zdobył skądś moje CV i wysłał je do kilku firm. Pewnego dnia odebrałam telefon i przemiła pani zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną do firmy logistycznej. Gdzie? Oczywiście, że do Luksemburga! Najpierw zamarłam, ale ostatecznie stawiłam się na rozmowie o pracę. W samej stolicy spędziłam jeden dzień. Może niewiele zobaczyłam, ale poczułam, że mogę tu zamieszkać. Zyskałam też pewność, że nauka w luksemburskiej szkole może zapewnić mojemu dziecku lepszą przyszłość.
Dostała pani tę pracę?
Tak. Zadzwonili, potwierdzili, a ja mimo wszystko wciąż się wahałam. Ostatecznie spakowałam się i razem z córką wyjechałam. Klara miała wtedy 6,5 roku, to był idealny wiek na zmianę szkoły. Gdyby zakorzeniła się w polskim systemie edukacyjnym, to byłoby jej ciężej w luksemburskiej szkole. I ten argument zaważył na mojej decyzji o przeprowadzce. „Przyjadę na rok, dwa, a potem się zobaczy. Jak będzie bardzo źle, zawsze będę mogła wrócić” – przekonywałam samą siebie. I tak już minęło 6 lat.
Justyna Radziewicz
Wciąż pracuje pani w tej samej firmie logistycznej?
Na szczęście już nie, bo bardzo się tam męczyłam. Zawodowo to był dla mnie krok w tył. Moją domeną jest transport kolejowy, a nie drogowy, ale mimo wszystko postanowiłam spróbować. „Może Luksemburg mi to wynagrodzi” – pomyślałam.
Wynagrodził?
Pierwsze trzy lata przepłakałam. Najpierw zaszłam w drugą ciążę, potem wybuchła pandemia COVID-19. Na piechotę chciałam z dziećmi wracać do Polski, ale granice były pozamykane. Mieszkałam w Rosji i Kanadzie, a tu nie potrafiłam się odnaleźć. Mówiłam po rosyjsku, angielsku i polsku, a te okazały się tutaj nieprzydatne, bo choć w Wielkim Księstwie Luksemburga są trzy języki urzędowe a nie jeden jak u nas (w Luksemburgu urzędowe są: niemiecki, francuski i luksemburski – przypis red.), to jeżeli nie znasz francuskiego, z nikim się nie dogadasz.