Reklama

Kamila Szczawińska, modelka, która pracuje jako psycholog: Zawsze trzeba mieć plan B

Nie zamieniłam wybiegów na gabinet psychologiczny, tylko dołożyłam coś nowego. Sprytnie połączyłam oba światy. Modeling wciąż jest częścią mojego życia, ale mam też drugą ścieżkę kariery, która daje mi poczucie sensu – mówi modelka i psycholożka Kamila Szczawińska.

Publikacja: 05.10.2025 20:28

Kamila Szczawińska: Żartem mówię o sobie, że jestem „królową zmiany”

Kamila Szczawińska: Żartem mówię o sobie, że jestem „królową zmiany”

Foto: PAP

Jak to jest zamienić wybiegi na gabinet psychologiczny?

Niczego nie zamieniłam, tylko raczej dołożyłam. Nie musiałam z niczego rezygnować. Kocham „życie modelingowe”, ale wraz z dojrzałością wzbogaciłam je o nową ścieżkę. Wszystko zaczęło się, gdy 16 lat temu zaszłam w ciążę z Julianem. Uznałam wtedy, że muszę mieć alternatywę. Show-biznes rządzi się swoimi prawami, a wtedy panował kult młodości, świeżości, nienaruszonej urody. Nie było perspektyw, że w wieku 40 lat nadal będę mogła pracować jako modelka. Pomyślałam więc, że to najlepszy moment, by rozpocząć studia.

I poszła pani na psychologię.

Od zawsze wiedziałam, że będzie to psychologia. Śmieję się, że wyssałam to przez osmozę, bo moja mama jest psychoterapeutką uzależnień. Przez 19 lat mieszkałam obok ośrodka Monaru, całe dzieciństwo i młodość spędziłam w tym otoczeniu.

Dom rodzinny był pierwszą szkołą empatii?

Zdecydowanie. Nie tylko dom, ale i sam ośrodek. Dzieliłam wspólne podwórko z Monarem, spędzałam czas z pacjentami ośrodka, obserwowałam procesy ich leczenia. Na początku bawiłam się z ich dziećmi, a później, gdy byłam starsza, zaprzyjaźniałam się z nimi samymi. To było miejsce, gdzie bardzo dużo się nauczyłam i bardzo dużo zobaczyłam. Panował tam całkowity zakaz alkoholu i narkotyków, była specjalna służba, tzw. SOM, która pilnowała trzeźwości mieszkańców. Wpadki się zdarzały, ale od razu wyciągano konsekwencje. W takim środowisku dorastałam i tam po raz pierwszy poczułam, że chcę pracować z ludźmi.

Czytaj więcej

Dr Anna Anzulewicz: Autyzm nie jest chorobą, Trump straszy kobiety w ciąży

Co było darem, a co ciężarem? Jak patrzy pani na to z perspektywy? Czy coś, co kiedyś wydawało się trudne, dziś odbiera pani jako wartość?

Obserwowanie ludzi zmagających się z uzależnieniem było trudne. Gdy o tym opowiadam, ludzie często mówią: „Byłaś taka młoda, tyle się napatrzyłaś”. Ja się do tego przyzwyczaiłam. A przecież tam się toczyły rodzinne dramaty: pacjenci zostawiali swoich bliskich, rodziców, dzieci, bo nałóg ich niszczył. Dopiero z czasem zrozumiałam, jak wielki to był ciężar. Wtedy dla mnie była to norma. Widziałam ludzi na głodzie narkotykowym czy alkoholowym i wydawało mi się, że tak wygląda życie. Później odkryłam, że byliśmy specyficzną enklawą.

Reklama
Reklama

W szkole na wsi również spotykałam dzieci z rodzin dotkniętych alkoholizmem, ale one wypierały ten problem. My, „ci z Monaru”, byliśmy tymi, którzy mieli problem. Oni – nie. Trudno mi więc rozdzielać to na dar i ciężar, bo to doświadczenie mnie ukształtowało, uczyniło wrażliwą, uważną na innych. Niemniej bywało ono przytłaczające. Z mamą zawsze ratowałyśmy zwierzęta, pomagałyśmy ludziom. Ciężarem było poczucie, że nie mogę pomóc wszystkim. Były momenty frustracji, gdy ktoś wracał do nałogu albo zwierzaka nie dawało się uratować. Ale nauczyłam się patrzeć inaczej: nawet jeśli mogę pomóc jednej osobie czy jednemu zwierzęciu, to i tak ma to sens.

Przy decyzji o studiowaniu nie miała pani żadnych obaw?

Nie, bardziej poczułam ulgę. Byłam już bardzo zmęczona modelingiem. Czułam się przebodźcowana, zmęczona ciągłymi lotami, samotnością, niemożnością nawiązywania przyjaźni. Koleżanki miały spotkania, imprezy, a ja wciąż musiałam odwoływać, bo nigdy nie wiedziałam, czy gdzieś polecę, czy nie. To było życie w ciągłym napięciu. Ciąża była najlepszym momentem; wiedziałam, że będę dłużej w kraju, więc to idealny czas, by rozpocząć studia. Chciałam też postawić sobie intelektualny „challenge”. Bo ciąża i okres po niej to czas, gdy łatwo wypaść z rytmu aktywności. A ja wiedziałam, że potrzebuję czegoś, co mnie rozwija. Ostatecznie okazało się, że to był świetny pomysł: półtora roku później zaszłam w ciążę z Kaliną. Studia skończyłam z dwójką malutkich dzieci. Było ciężko, ale się udało, zrobiłam magisterkę z psychologii klinicznej, a później poszłam jeszcze do kolejnych szkół.

Znam kobiety, które usprawiedliwiają się tym, że są w ciąży, rodzą dzieci, wychowują je… i uważają, że to wystarczy. Mają dużo obowiązków, dzieci i rodzina przesłaniają im cały świat i rezygnują z siebie.

Przez całe życie mam poczucie, że samorozwój jest niezwykle ważny. Za każdym razem, gdy rezygnowałam z siebie i poświęcałam się zbyt mocno różnym rzeczom, kończyło się to tym, że budziłam się nieszczęśliwa. Nie chcę oceniać innych kobiet, mówię wyłącznie o sobie, o moim doświadczeniu. Kocham samorozwój. Dopóki żyję, dopóty chcę się rozwijać. A jeśli przestanę, to znaczy, że jestem już po tamtej stronie.

Czytaj więcej

Katarzyna Zielińska o produkowaniu spektakli teatralnych: To moje uzależnienie

Uwielbiam próbować nowych rzeczy, uczyć się, chodzić do szkół. Ostatnio koleżanka powiedziała do mnie: „Ty cały czas studiujesz!”. I rzeczywiście, od studiów podyplomowych i szkół psychoterapii minęło już dziesięć lat, a ja zaczęłam kolejny rok nauki, jestem drugi rok w nowej szkole psychoterapii. Lubię się uczyć i pokazuję też moim dzieciom, że jeśli nie przekraczamy granic komfortu, to się zatrzymujemy. Oczywiście, mogłabym już na tym etapie zostać przy tym, co robię i byłoby dobrze. Ale ja jestem wciąż głodna wiedzy; chcę poznawać nowe metody pracy z ludźmi. 

Dla mnie rozwój to podstawa i bez niego trudno byłoby mi funkcjonować. Ale też kobiety różnie czują się w ciąży i po ciąży, i to zależy od wielu czynników: od tego, czy dzieci śpią, czy nie, czy mają wsparcie partnera, czy go brakuje. Zdarza mi się spotkać po latach osoby, które zatrzymały się w jednym miejscu. W takich sytuacjach czasami trudno znaleźć wspólne tematy. Ale to też jest w porządku; nie każdy musi mieć taką potrzebę rozwoju, jak ja.

Reklama
Reklama

Wyszła pani z roli modelki, zrezygnowała z tego, kim inni chcieli, żeby pani była. Jak pani pamięta to przejście? I gdzie dzisiaj pani jest?

Myślę, że to w naturalny sposób wiąże się z wiekiem i dojrzałością. Gdy miałam 19 lat, byłam przestraszoną dziewczyną z podwórka przy Monarze. Nagle wyjechałam w wielki świat i nie wiedziałam, jakie zagrożenia na mnie czyhają. Nie rozumiałam jeszcze, że na wiele rzeczy nie mam wpływu. Że jeśli nie wygrywam castingu, to nie jest moja wina. Mogę dbać o siebie, o ciało, ale potem i tak decyduje o wygranej masa czynników niezależnych ode mnie. Teraz, jako czterdziestolatka, mam zupełnie inną perspektywę. Wczoraj spotkałam mojego agenta i rozmawialiśmy o tym. Opowiadałam mu, że dziś wygląda to tak: ktoś do mnie pisze: „Kamila, masz opcję na Mediolan, na Paryż, a ja odpowiadam: „Okej”. Ale dopiero, jak dostanę potwierdzenie, to zacznę myśleć, co to za projekt, jak ogarnąć opiekę nad dziećmi i całą logistykę. Dziś traktuję modeling jako miły dodatek do życia. Kiedyś miałam poczucie, że muszę to robić, że od tego zależy całe moje życie.

Teraz mam drugą, solidną ścieżkę zawodową. Nie ma już tej desperacji.  Świat się nie kończy się na modelingu. Oczywiście, modeling uzależnia. Jest to praca, w której zarabia się duże pieniądze, większe niż w psychoterapii. Poza tym ja stale inwestuję w rozwój. Uważam, że sprytnie połączyłam oba światy. To, że funkcjonowałam w show-biznesie, jest moją przepustką do wielu projektów psychologicznych. Często wydawnictwa proszą mnie o teksty, bo łączę doświadczenie medialne i psychologiczne. Jestem osobą znaną, potrafię mówić publicznie, a jednocześnie mam wykształcenie i to działa lepiej niż w przypadku osób, które mają większe doświadczenie psychologiczne, ale brakuje im rozpoznawalności. Modeling jest natychmiastowy: hop i od razu są efekty. Psychologia to proces, lata mozolnego budowania. Nie robię wokół siebie spektakularnego szumu. Wydawnictwa i fundacje same się do mnie zgłaszają, widząc, co robię w mediach społecznościowych, w jakich działaniach uczestniczę. To długotrwała, przemyślana droga.

Czytaj więcej

Z baletu do biznesu. Była primabalerina ma dziś firmę organizującą śluby marzeń

Jak z podwórka przy Monarze znalazła się pani w wielkim świecie?

Moja koleżanka, z którą jeździłam konno, bo w Monarze mieliśmy hipoterapię, znała osoby prowadzące agencję modelek w Poznaniu. Powtarzała mi: „Jesteś taka śliczna, wysoka i szczupła, powinnaś spróbować pójść na casting”. Byłam wtedy typową „koniarą”: chodziłam w glanach, za dużych swetrach, spodniach w stylu punk, nigdy nie miałam na nogach szpilek, ani makijażu na twarzy. Pojechałam jednak na casting. Dostałam się do agencji, zrobiłam dwie, trzy prace w Polsce, a potem poznałam dziewczynę, która szukała nowych twarzy do Mediolanu. W czerwcu miałam pierwsze zlecenia, a we wrześniu już leciałam do Włoch. I tam od razu pokaz za pokazem. Rok spędziłam kursując między Paryżem a Mediolanem. Potem czekał na mnie Nowy Jork, dostałam wizę pracowniczą i nagle zaczęłam chodzić w spektakularnych pokazach, robić kampanie dla Yves Saint Laurent, Roberta Cavalliego, Missoni, L’Oréala. Wszystko działo się błyskawicznie. W rok miałam już karierę, o której inni marzą latami. Psychologia jest tu zupełnym przeciwieństwem: kompetencje buduje się długo, czasem całe życie. Bywa, że ktoś nigdy nie wyjdzie poza pracę w gabinecie. A modeling to świat, w którym w kilka miesięcy można znaleźć się na szczycie i podróżować po całym świecie.

Co z tamtego okresu modelingu wzięła pani do psychologii? Czy w ogóle można coś wziąć?

Każde nasze doświadczenie życiowe wpływa na to, kim jesteśmy; wszystko składa się na ten efekt końcowy. Z modelingu wyniosłam przede wszystkim świadomość wpływu i braku wpływu: nie wszystko mamy pod kontrolę, choć bardzo byśmy chcieli. Nauczyłam się też, że zawsze warto mieć plan awaryjny, plan B; nie kotwiczyć się wyłącznie w jednym. Z tyłu głowy zawsze miałam myśl, że przyszłość nadejdzie i dobrze mieć różne perspektywy. To szczególnie ważne w tak chimerycznym świecie jak modeling, gdzie dwa sezony temu była moda na dojrzałość, a w tym wybiegi należą do 19-letnich „baby faces”. To kapryśny rynek, więc plan B jest konieczny. Z modelingu wzięłam też dużą otwartość na kulturę, zmiany, na to, że to, co jednym się wydaje „właściwe”, nie musi takie być dla innych. 

Modeling nauczył mnie też łatwości zmiany. Żartem mówię o sobie, że jestem „królową zmiany”, a o mojej rodzinie, że jesteśmy nowoczesnymi nomadami. Mieszkałam w kilkudziesięciu miejscach na świecie, w kilkunastu krajach. Przeprowadzałam się sama, z dziećmi i ze zwierzętami po całej Europie: Hiszpania, Niemcy, Warszawa, Poznań. Mam łatwość adaptacji: wystarczy mi doba, by stworzyć nowy dom w dowolnym miejscu na świecie; tydzień, by ogarnąć szkoły, dzieci i logistykę. Traktuję to nie jako przeszkodę, lecz wyzwanie. Buduję wokół tego atmosferę, dzięki której bliscy nie przeżywają zmian jako straty. Oczywiście bywa smutno: zostawia się przyjaciół i grupę, ale dbam o relacje. Moje dzieci utrzymują kontakty ze szkołami z poprzednich miejsc, spotykamy się, zapraszamy do nas. Jeśli dziś ktoś powiedziałby, że mamy się przenieść do Nowego Jorku, to od razu zaczynam szukać transportu dla kotów i psów, sprawdzam szkoły dla dzieci i nie jest to dla mnie przerażające.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Agentka nieruchomości Olga Fibak: Nie polecam inwestowania w mieszkania na wynajem

Modelka, matka, psycholożka, kobieta. Którą z tych ról najłatwiej się nosi?

Wszystkie te role są jak zapleciony warkocz; każda jest ważna i razem tworzą mnie jako kobietę, mamę, psychoterapeutkę i modelkę. Gdyby zabrakło którejkolwiek, byłabym kimś innym. Nie da się wyciągnąć jednej na piedestał i uznać za najważniejszą. To niemożliwe.

Co dała pani psychologia, czego modeling nigdy nie mógł i nie może dać?

Nieustanny rozwój. W psychologii nie można się zatrzymać. To ciągła nauka, kolejne szkolenia. Mogę kończyć następne szkoły psychoterapii, pracować z ludźmi i wciąż iść dalej. Modeling dawał mi możliwość nauki języków, ale wystarczy angielski i już można się zatrzymać. W psychologii wszystko się zmienia: choćby klasyfikacje chorób, europejskie i amerykańskie. W podejściu poznawczo-behawioralnym posługujemy się dziś DSM-5 (wcześniej DSM-IV). Zmienia się nazewnictwo i spojrzenie: kiedyś mówiło się „nerwice”, dziś – „zaburzenia lękowe”. Dochodzą nowe badania nad mózgiem i różnicami w funkcjonowaniu przy różnych zaburzeniach. To nieustanny, fascynujący rozwój, a jeśli ktoś, jak ja, lubi się uczyć, może na tej fali płynąć do końca życia.

Czego świat mody nie uczy, a powinien uczyć młode dziewczęta wchodzące na wybiegi?

Powinien uczyć, że wyniki castingów nie zależą od samych dziewczyn. Nie można traktować tego tak: „Nie wygrałam castingu, więc zawiodłam wszystkich i siebie”. Oczywiście, trzeba dobrze przygotować się, robić to, co zwiększa szansę na wybór. Ale ostatecznie to jest loteria. Byłam niedawno na castingu w Paryżu: setki przepięknych dziewczyn z całego świata, a projektant wybiera 20. Czysty totolotek. Może chce twarzy z Ameryki Łacińskiej, Afryki, może o słowiańskiej urodzie, albo hiszpańsko-portugalskiej. To nie ma z nami osobiście nic wspólnego. Bardzo ważne jest poczucie własnej wartości i sytuacja, z jaką dziewczyna startuje. Kiedy pracowałam w high fashion, wiele modelek pochodziło z ubogich domów i utrzymywało całe rodziny. Natalia Vodianova, Eugenia Volodina, to były dziewczyny, na barkach których spoczywały ogromne zobowiązania finansowe. Dla nich presja była gigantyczna: trzeba opłacić apartament w Nowym Jorku, a pracy brak. To rodziło ogromny stres. Tymczasem te, które pochodziły z zamożnych rodzin, znające języki, grające w tenisa, jeżdżące konno miały do tego lekkie podejście. Dla nich: „Dostanę pracę – to świetnie, nie dostanę – trudno”. Dlatego młode dziewczyny powinny dostawać jasny komunikat: „To, że czegoś nie dostałaś, nie znaczy, że zawiodłaś. To nie ma nic wspólnego z tobą”. Niestety, świat mody jest ostry i bezwzględny. Na miejsce jednej dziewczyny czeka kilkaset kolejnych. Ogromną rolę do odegrania mają tu rodzice, by wspierali swoje córki i dawali im poczucie, że niezależnie od wyników są z nimi.

A co pani czuje, kiedy słyszy: Chanel, Dior, Louis Vuitton?

Czytaj więcej

"Wymiary były, są i będą ważne". Właściciel agencji modelek o dojrzałych kobietach w świecie mody
Reklama
Reklama

Ciekawe, że pani o to pyta, bo niedawno brałam udział w castingu do reklamy Louis Vuitton. Nigdy się tym specjalnie nie „jarałam”, mówiąc kolokwialnie. Zawsze byłam osobą unikającą bycia na piedestale. Kiedy ostatnio przypadkiem trafiłam na mój stary kalendarz z zapisanymi pokazami, pomyślałam: „Boże, jaką ja karierę zrobiłam!”. Niesamowite! Dziewczyna z Monaru, z lasu, a osiągnęła tak wiele. I przy tym, mam wrażenie, zostałam zwyczajna, mam te same przyjaciółki, i potrafię odnaleźć się dziś w świecie psychologii.

Czuję też, że zawsze byłam i jestem pracowita. To chcę pokazać moim dzieciom: że jeśli coś jest ważne, warto się temu oddać. W modelingu utrzymuję się od 23 lat na niezłym poziomie, mimo że urodziłam troje dzieci. Organizm się zmienia, nie mam już w talii tylu centymetrów, co kiedyś. Ale wciąż pracuję i radzę sobie dobrze. W psychologii też stawiam na konsekwencję. Krok po kroku doszłam do dużych rzeczy. Od roku pracuję w fundacji „Życie warte jest rozmowy”, gdzie odpowiadam na listy osób w kryzysie samobójczym, pod superwizją Lucyny Kicińskiej. To dla mnie niezwykle cenna praca. W tym czasie odpowiedziałam na kilkadziesiąt listów. Niedawno dołączyłam też do zespołu psychologów w fundacji Omeny Mensah. Wierzę, że ciężka i konsekwentna praca w kierunku tego, co naprawdę ważne, może nas daleko zaprowadzić.

Jak wygląda dziś pani definicja sukcesu?

Dla mnie sukces to konsekwencja, samorozwój i podążanie w wybranym kierunku. Pomaga mi w tym moja rodzina. Oczywiście, bywa, że zazdroszczę koleżankom, które mają więcej czasu: jedna przeczyta trzy książki w miesiącu, inna zrobi coś, o czym ja mogę tylko pomarzyć. A ja po nocach piszę jeden artykuł, zmęczona do granic. Nie zamieniłabym jednak tego na nic innego. W tym wszystkim chodzi o balans. Widziałam ofiary samorozwoju: ludzi tak skupionych na sobie, na granicach, na kontrolowaniu każdego elementu, że tracili kontakt z innymi. Wolę te moje niedogodności: nieprzespane noce, chorobę dziecka, chaos codzienności. To daje mi poczucie, że teoria spotyka się z praktyką, że mogę to, czego uczę innych, stosować w swoim życiu. Rodzina jest dla mnie fundamentem. Jeśli tu jest dobrze, dzieci są zdrowe i rozwijają się pięknie, jeśli razem przechodzimy zmiany, to wiem, że zrobiłam kawał dobrej roboty. I to jest moja prawdziwa wizytówka.

Jak pani odpoczywa? Co jest ukojeniem dla ciała, duszy i umysłu?

Czytaj więcej

Grażyna Wolszczak: Prowadzenie teatru jest jak macierzyństwo - męka i cud w jednym

Najbardziej odpoczywam w naszych dwóch enklawach w domu w Hiszpanii i w domu na wsi pod Poznaniem. Tam mam swoje koty, psy, ogród, przyjmuję gości. To moje ukojenie. Kiedy gotuję dla bliskich, kiedy wszystko znika z talerzy, a oni są szczęśliwi. Moje ogórki, moje dżemy, wspólny stół. To dla mnie najlepszy odpoczynek: z rodziną i przyjaciółmi. To jest mój wyznacznik szczęścia, że mam wokół siebie tylu wspaniałych ludzi, że chce nam się spotykać, śmiać, czasem płakać. Po prostu być razem. Ale odpoczywam też aktywnie, kocham jazdę konną, tenis, rower. Wtedy naprawdę odpoczywa mój mózg. Włączam ulubioną muzykę i jadę przed siebie; to wolność, która mnie regeneruje. Kiedy zaś jestem fizycznie wykończona – wybieram masaże. Na urodziny zawsze proszę o karnet na masaż balijski czy tajski. Nie lubię leżeć bezczynnie, nigdy tego nie umiałam, ale kocham spać i uwielbiam drzemki. W Hiszpanii pokochałam sjestę i do dziś staram się ją praktykować. Krótki power nap w ciągu dnia, pół godziny z muzyką do snu to coś, co naprawdę trzyma mnie przy życiu.

Reklama
Reklama

Czuje się pani kobietą spełnioną?

Dla mnie spełnienie to proces. Oczywiście, czuję się spełniona jako mama, żona, psycholog. Ale zawsze mam poczucie, że mogę zrobić coś jeszcze. To nie jest chory pęd. To naturalna potrzeba uczenia się, próbowania nowych rzeczy, podróżowania, odkrywania. Na razie jestem w takim momencie życia, w którym chcę iść dalej. Dopóki mogę się uczyć, rozwijać i przekraczać własne granice, to wiem że żyję. Każdy ma inną definicję, a moja wygląda właśnie tak: iść w wybranym kierunku, krok po kroku, i wciąż znajdować w tym coś nowego.

Jak to jest zamienić wybiegi na gabinet psychologiczny?

Niczego nie zamieniłam, tylko raczej dołożyłam. Nie musiałam z niczego rezygnować. Kocham „życie modelingowe”, ale wraz z dojrzałością wzbogaciłam je o nową ścieżkę. Wszystko zaczęło się, gdy 16 lat temu zaszłam w ciążę z Julianem. Uznałam wtedy, że muszę mieć alternatywę. Show-biznes rządzi się swoimi prawami, a wtedy panował kult młodości, świeżości, nienaruszonej urody. Nie było perspektyw, że w wieku 40 lat nadal będę mogła pracować jako modelka. Pomyślałam więc, że to najlepszy moment, by rozpocząć studia.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
/
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Empatia otwiera przestrzeń, w której nie gramy w grę „kto ma rację”
Wywiad
Zuzanna Sejbuk w Konkursie Chopinowskim 2025: To, że jestem kobietą, to zaszczyt i atut
KARIERA NA OBCZYŹNIE
Polka w Nowej Zelandii: Na antypodach jesteśmy szanowani za uczciwość i pracowitość
PODCAST „POWIEDZ TO KOBIECIE”
Olga Bończyk o swoich niesłyszących rodzicach: Oni dokonali cudu
Wywiad
Które nowotwory bolą najbardziej? Specjalistka medycyny paliatywnej odpowiada
Reklama
Reklama