Wyszła pani z roli modelki, zrezygnowała z tego, kim inni chcieli, żeby pani była. Jak pani pamięta to przejście? I gdzie dzisiaj pani jest?
Myślę, że to w naturalny sposób wiąże się z wiekiem i dojrzałością. Gdy miałam 19 lat, byłam przestraszoną dziewczyną z podwórka przy Monarze. Nagle wyjechałam w wielki świat i nie wiedziałam, jakie zagrożenia na mnie czyhają. Nie rozumiałam jeszcze, że na wiele rzeczy nie mam wpływu. Że jeśli nie wygrywam castingu, to nie jest moja wina. Mogę dbać o siebie, o ciało, ale potem i tak decyduje o wygranej masa czynników niezależnych ode mnie. Teraz, jako czterdziestolatka, mam zupełnie inną perspektywę. Wczoraj spotkałam mojego agenta i rozmawialiśmy o tym. Opowiadałam mu, że dziś wygląda to tak: ktoś do mnie pisze: „Kamila, masz opcję na Mediolan, na Paryż, a ja odpowiadam: „Okej”. Ale dopiero, jak dostanę potwierdzenie, to zacznę myśleć, co to za projekt, jak ogarnąć opiekę nad dziećmi i całą logistykę. Dziś traktuję modeling jako miły dodatek do życia. Kiedyś miałam poczucie, że muszę to robić, że od tego zależy całe moje życie.
Teraz mam drugą, solidną ścieżkę zawodową. Nie ma już tej desperacji. Świat się nie kończy się na modelingu. Oczywiście, modeling uzależnia. Jest to praca, w której zarabia się duże pieniądze, większe niż w psychoterapii. Poza tym ja stale inwestuję w rozwój. Uważam, że sprytnie połączyłam oba światy. To, że funkcjonowałam w show-biznesie, jest moją przepustką do wielu projektów psychologicznych. Często wydawnictwa proszą mnie o teksty, bo łączę doświadczenie medialne i psychologiczne. Jestem osobą znaną, potrafię mówić publicznie, a jednocześnie mam wykształcenie i to działa lepiej niż w przypadku osób, które mają większe doświadczenie psychologiczne, ale brakuje im rozpoznawalności. Modeling jest natychmiastowy: hop i od razu są efekty. Psychologia to proces, lata mozolnego budowania. Nie robię wokół siebie spektakularnego szumu. Wydawnictwa i fundacje same się do mnie zgłaszają, widząc, co robię w mediach społecznościowych, w jakich działaniach uczestniczę. To długotrwała, przemyślana droga.
Jak z podwórka przy Monarze znalazła się pani w wielkim świecie?
Moja koleżanka, z którą jeździłam konno, bo w Monarze mieliśmy hipoterapię, znała osoby prowadzące agencję modelek w Poznaniu. Powtarzała mi: „Jesteś taka śliczna, wysoka i szczupła, powinnaś spróbować pójść na casting”. Byłam wtedy typową „koniarą”: chodziłam w glanach, za dużych swetrach, spodniach w stylu punk, nigdy nie miałam na nogach szpilek, ani makijażu na twarzy. Pojechałam jednak na casting. Dostałam się do agencji, zrobiłam dwie, trzy prace w Polsce, a potem poznałam dziewczynę, która szukała nowych twarzy do Mediolanu. W czerwcu miałam pierwsze zlecenia, a we wrześniu już leciałam do Włoch. I tam od razu pokaz za pokazem. Rok spędziłam kursując między Paryżem a Mediolanem. Potem czekał na mnie Nowy Jork, dostałam wizę pracowniczą i nagle zaczęłam chodzić w spektakularnych pokazach, robić kampanie dla Yves Saint Laurent, Roberta Cavalliego, Missoni, L’Oréala. Wszystko działo się błyskawicznie. W rok miałam już karierę, o której inni marzą latami. Psychologia jest tu zupełnym przeciwieństwem: kompetencje buduje się długo, czasem całe życie. Bywa, że ktoś nigdy nie wyjdzie poza pracę w gabinecie. A modeling to świat, w którym w kilka miesięcy można znaleźć się na szczycie i podróżować po całym świecie.
Co z tamtego okresu modelingu wzięła pani do psychologii? Czy w ogóle można coś wziąć?
Każde nasze doświadczenie życiowe wpływa na to, kim jesteśmy; wszystko składa się na ten efekt końcowy. Z modelingu wyniosłam przede wszystkim świadomość wpływu i braku wpływu: nie wszystko mamy pod kontrolę, choć bardzo byśmy chcieli. Nauczyłam się też, że zawsze warto mieć plan awaryjny, plan B; nie kotwiczyć się wyłącznie w jednym. Z tyłu głowy zawsze miałam myśl, że przyszłość nadejdzie i dobrze mieć różne perspektywy. To szczególnie ważne w tak chimerycznym świecie jak modeling, gdzie dwa sezony temu była moda na dojrzałość, a w tym wybiegi należą do 19-letnich „baby faces”. To kapryśny rynek, więc plan B jest konieczny. Z modelingu wzięłam też dużą otwartość na kulturę, zmiany, na to, że to, co jednym się wydaje „właściwe”, nie musi takie być dla innych.
Modeling nauczył mnie też łatwości zmiany. Żartem mówię o sobie, że jestem „królową zmiany”, a o mojej rodzinie, że jesteśmy nowoczesnymi nomadami. Mieszkałam w kilkudziesięciu miejscach na świecie, w kilkunastu krajach. Przeprowadzałam się sama, z dziećmi i ze zwierzętami po całej Europie: Hiszpania, Niemcy, Warszawa, Poznań. Mam łatwość adaptacji: wystarczy mi doba, by stworzyć nowy dom w dowolnym miejscu na świecie; tydzień, by ogarnąć szkoły, dzieci i logistykę. Traktuję to nie jako przeszkodę, lecz wyzwanie. Buduję wokół tego atmosferę, dzięki której bliscy nie przeżywają zmian jako straty. Oczywiście bywa smutno: zostawia się przyjaciół i grupę, ale dbam o relacje. Moje dzieci utrzymują kontakty ze szkołami z poprzednich miejsc, spotykamy się, zapraszamy do nas. Jeśli dziś ktoś powiedziałby, że mamy się przenieść do Nowego Jorku, to od razu zaczynam szukać transportu dla kotów i psów, sprawdzam szkoły dla dzieci i nie jest to dla mnie przerażające.