Reklama

Z baletu do biznesu. Była primabalerina ma dziś firmę organizującą śluby marzeń

Balet nauczył mnie robienia wszystkiego na sto procent. Na początku sama układałam serwetki, bo chciałam zbudować porządne portfolio. Dziś mam dekoratorski zespół, ale wiem, że warto było dawać z siebie więcej – mówi Marta Koncewoj, była pierwsza solistka Polskiego Baletu Narodowego.

Publikacja: 21.08.2025 10:08

Marta Koncewoj: Z baletu wyniosłam precyzję, organizację, poświęcenie i tę cechę, że wszystko robię

Marta Koncewoj: Z baletu wyniosłam precyzję, organizację, poświęcenie i tę cechę, że wszystko robię na 100 procent, Czasem nawet na więcej.

Foto: Magdalena Kimak

Jak to jest, kiedy primabalerina schodzi ze sceny Opery Narodowej i zaczyna pisać nowy rozdział życia prawie od zera?

Ten nowy rozdział zaczęłam pisać już nieco wcześniej. To nie jest tak, że po 26 latach kariery człowiek nagle wymyśla, co chce robić, i po prostu zaczyna coś nowego, co na dodatek ma mu jeszcze sprawiać przyjemność i wypełnić pustkę po intensywnej pracy i wielkiej miłości, jaką wkładało się w balet. Do takiej zmiany trzeba się dobrze przygotować - ja się przygotowywałam do niej przez kilka lat.

Czas przed ostatnim ukłonem był bardzo nerwowy. Z jednej strony mówiłam sobie: „Wreszcie będę miała więcej czasu, żeby skupić się na nowym zawodzie i w nim rozwijać”. Z drugiej: „Boże, co ja robię? Teraz są wakacje. Ale jak to będzie, kiedy mój mąż wróci do pracy w teatrze. Zawsze razem tańczyliśmy, razem jeździliśmy na spektakle." Nie wiem jeszcze, jak sobie poradzę bez tego rytmu. Nie ukrywam – to jest trudne.

Własny ślub był dla pani inspiracją do zmiany ścieżki zawodowej?

Organizowałam swój ślub sama, ale wtedy jeszcze nie myślałam o innym zawodzie. Pomysł przyszedł później. Kiedy kończy się taniec, kończy się też regularna pensja. Trzeba było znaleźć coś nowego. Nie czułam powołania, żeby uczyć dzieci. Chciałam czegoś, co dałoby mi nową energię, pozwoliło wyjść z hermetycznego środowiska teatru i poznać nowych ludzi. I to rzeczywiście dało mi ogromnego kopa: nagle zobaczyłam, że życie poza sceną też może być piękne, pełne i poukładane.

Jak więc zrodziła się decyzja, by zająć się organizacją ślubów?

Kariera tancerki jest bardzo intensywna, ale krótka: kończymy ją około 40. roku życia, niektórzy wcześniej, choćby przez kontuzje. Trzymam kciuki za to, by przywrócono tancerzom emerytury, ale dopóki ich nie ma, trzeba planować zmianę zawodu. Ja zaczęłam o niej myśleć znacznie wcześniej. Najpierw zajęłam się projektowaniem kostiumów, nadal to robię, ale bardziej hobbystycznie, bo z tego trudno się w Polsce utrzymać. Tworzę kostiumy sceniczne do baletu. Od dziecka rysowałam, projektowałam, potrafię szyć, robić na drutach, szydełkować. Mam za sobą wiele produkcji, zarówno w Polsce, jak i za granicą, głównie dla baletu, bo rozumiem ciało tancerza i wiem, jak powinien wyglądać kostium, który nie tylko dobrze się prezentuje, ale też pozwala swobodnie poruszać.

Premier baletowych nie ma w Polsce zbyt wiele, trudno byłoby się z tego projektowania utrzymać; traktuję je więc jako pasję, która nadal daje mi ogromną radość. W międzyczasie razem z mężem założyliśmy firmę szyjącą kostiumy dla tancerzy, głównie „body”, które używane są na co dzień. Ten projekt dobrze sobie radzi. Potem zaszłam w trzecią ciążę i doszłam do wniosku, że aby utrzymać się tylko z tej firmy, musielibyśmy wejść w masową produkcję. A my chcieliśmy zachować personalizację. I wtedy trafiliśmy z mężem na jakieś forum biznesowe, gdzie przeczytaliśmy, że wciąż brakuje sal weselnych. „Otwórzmy salę weselną!” – zawołał mój mąż. A ja na to: „Świetny pomysł, ale przecież my nie mamy pojęcia o biznesie. Nie znamy się na gastronomii, organizacji, zarządzaniu. Potrafimy tylko tańczyć”. Więc stwierdziliśmy, że najpierw musimy się tego nauczyć. Mąż powiedział: „A może zrobisz kurs wedding plannerki, wdrożymy się w branżę i zobaczymy, jak to działa?”. Rozpoczęłam szkolenie u Agnieszki Kudeli w Trójmieście i zaczęliśmy organizować śluby. Bardzo mi się to spodobało.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

36-latka została primabaleriną w Royal Ballet. Złamała wszelkie zasady

Podobno podoba się to też parom młodym, którym pani towarzyszy?

Bardzo. Mamy za sobą właśnie intensywny czas: dwa śluby w jednym tygodniu. Pracujemy też z parami międzynarodowymi; mówię płynnie po angielsku, więc to dla mnie nie problem. W czwartek mieliśmy ślub polsko-włoski, a w sobotę polsko-australijski. Goście przyjechali z bardzo daleka. Zaprzyjaźniamy się z naszymi parami. Nie jestem panią w garsonce, która przychodzi „robić biznes”. Chcę stworzyć taką relację, by para młoda w dniu ślubu czuła się po prostu dobrze. Rozluźniam ich, rozśmieszam. Często zapraszają nas na poprawiny. To są chwile, które naprawdę dają mnóstwo szczęścia i wypełniają tę lukę, która została po zakończeniu kariery baletowej.

Kiedy pani zaczęła?

Agencję otworzyłam tuż przed pandemią i zaczęłam od przekładania ślubów. To była dobra lekcja. Miałam dwie pary międzynarodowe; umowy podpisaliśmy w 2019 roku, a chwilę później wszystko się zatrzymało. Czułam, jakby mi podcięto skrzydła. Pierwsze zlecenia, pierwsze zaufanie i nagle pandemia. Ale nie zrezygnowałam. W czerwcu, gdy pozwolono znów organizować wesela, pomyślałam: „Muszę to zrobić, inaczej nie będę miała żadnego portfolio”. Ten pierwszy ślub wyszedł naprawdę pięknie.

Co okazało się największym zaskoczeniem w tej pracy?

Na kursie wedding plannerki usłyszałam, że to przede wszystkim praca przy komputerze i faktycznie, ustaleń jest mnóstwo. Uczyłam się tego stopniowo. Na szczęście nie miałam od razu dziesięciu par; w pierwszym sezonie, tuż po lockdownie, zrobiłam trzy, cztery śluby. W kolejnym: cztery, pięć. Teraz mam ich siedem. Pracując jeszcze w teatrze, nie byłabym w stanie więcej ogarnąć. W tym roku po raz pierwszy zdecydowałam się na dwa śluby w jednym tygodniu: w czwartek i sobotę. Dzień po dniu byłoby niemożliwe, bo pracuję z każdą parą od rana do nocy. Ale w następnym tygodniu znów mam ślub, i w kolejnym również. Nagle robi się z tego maraton. Pamiętam, jak we wtorek po tym intensywnym tygodniu usiadłam do komputera o godzinie 9 rano i skończyłam o 23. Nie chcę już tego powtarzać. Być może przekażę część obowiązków córce, która właśnie skończyła studia na Akademii Sztuk Pięknych. Samemu naprawdę trudno to wszystko ogarnąć.

Jakie umiejętności z baletu pomagają w tej pracy, a czego musiała się pani nauczyć od zera?

Z baletu wyniosłam precyzję, organizację, poświęcenie i tę cechę, że wszystko robię na 100 procent, Czasem nawet na więcej. Słyszę od męża: „Jest godzina 23, nie musisz teraz odpisywać na maile”. Wiem jednak, że jeśli nie odpiszę od razu, to jutro mogę zapomnieć. Jestem obowiązkowa. Staram się być na bieżąco, chociaż uczę się też tego, że nie wszystko musi dziać się natychmiast, mogę odpowiedzieć na maile za trzy godziny i świat się nie zawali.

Pierwsza para, z którą pracowałam, była „excelowa”: oboje pracowali z tabelkami Excel, a ja wtedy nie wiedziałam nawet, co to jest. Poszłam do córki i mówię: „Wytłumacz mi, bo ja się tego w balecie nie uczyłam!”. Dziś korzystam z płatnego amerykańskiego planera online, który udostępniam też parom. Mam tam wszystko: budżety, terminy, płatności. Program sam przypomina o zobowiązaniach. To ogromna pomoc. Niektóre wedding plannerki wolą wszystko mieć na dysku, ale ja mam dużo energii, robię wiele rzeczy naraz i wiem, że bym się w tym pogubiła. Ten system jest dla mnie idealny, bo działa intuicyjnie, pokazuje zmiany, mamy tam cały plan dnia. Czasem pary wolą wysłać mi plik Excela, więc wtedy to przenoszę; każdy ma swoje preferencje. Ale pamiętam ten mój strach przed pierwszym arkuszem i to, jak dużo się od tamtej pory nauczyłam.

Reklama
Reklama

Co było najtrudniejsze w wejściu do świata biznesu – papiery, marketing, finanse, negocjacje?

Czytaj więcej

Emilia Sambor: Balet to nie tylko drążek, puenty i ból

Zdecydowanie najtrudniejsze było wycenianie konkretnych usług. Nadal się tego uczę. Wiem, ile kosztuje moja usługa w całości, ale nie liczę godzin pracy, ile na to poświęcam. Mój plan na przyszłość to nauczyć się organizować swój dzień tak, żeby wiedzieć: dziś pracuję dla tej pary, mam dla nich czas i energię, a nie odpowiadam jednocześnie na pięć różnych wiadomości. Samo wejście w świat ludzi spoza teatru nie było dla mnie trudne, bo już wcześniej miałam takie doświadczenia, na przykład przy warsztatach baletowych, które współorganizowałam. Zajmowałam się tam PR-em i projektowaniem kostiumów. Musiałam wtedy pierwszy raz sprzedać spektakl, dogadywać się z firmami barterowo – to były moje pierwsze negocjacje. I to mi bardzo pomogło. Nie jestem osobą, która się boi zapytać, kiedy czegoś nie wie. Ale rzeczy typu budżety, planery, excele – to tego faktycznie musiałam się nauczyć. Nadal też uczę się najtrudniejszego, czyli własnej organizacji. 

Balet to świat perfekcji, a śluby bywają nieprzewidywalne. Potrafi pani pogodzić się z tym, że coś może pójść nie tak?

Balet jest rzeczywiście perfekcyjny; do tego dążymy. Ale to, co dzieje się w dniu spektaklu, też jest żywe. Zdarzają się różne rzeczy: ktoś zachoruje, ktoś zapomni kroków, ktoś zasłabnie, wtedy inny tancerz wskakuje na jego miejsce. Widzowie nie mają o tym pojęcia, bo naszym zadaniem jest tak to zagrać, żeby nic nie było widać. I tak samo jest ze ślubami. Dążymy do perfekcji, dlatego robimy dokładny plan, ale zawsze mówię moim parom: pamiętajcie, działamy na żywo. Nie da się przewidzieć wszystkiego. Nie wiemy, ile potrwa przemowa, kiedy ktoś się wzruszy i zrobi pauzę. Trzeba być elastycznym. Plan jest po to, żeby para czuła się bezpiecznie, żeby finanse, umowy i harmonogram były dopięte. Ale sam dzień jest żywym organizmem. Może się zdarzyć, że para złapie gumę w drodze do ślubu, że DJ się rozchoruje. Wtedy reaguję. Szukam zastępstwa, dzwonię, załatwiam. Jestem po to, żeby wszystko zadziało się jak najlepiej, bez niepotrzebnego stresu. Ślub nie musi być perfekcyjny. Ważne, żeby był piękny i prawdziwy.

Każdy ślub jest inny, ale czy są wspólne elementy?

Czytaj więcej

Chinara Alizade: Dziś tancerka nie powinna zamykać się wyłącznie w klasycznym świecie

Są oczywiście pewne schematy, choćby w planowaniu godzin. Po tylu ślubach wiem już, jak to układać, co ile trwa i co może się przesunąć. Ale każda para jest inna, więc każdy ślub ma też swój niepowtarzalny charakter. W przyszłym roku organizuję ślub polsko-indyjski i już nie mogę się doczekać. Będzie zupełnie inny niż wszystko, co robiłam do tej pory. Zaplanowane są hinduskie obrządki, rytuały modlitewne; to będzie intensywna, wieloelementowa uroczystość. Czasami śluby trwają kilka dni. Wtedy planujemy różne lokalizacje: inne na pierwszy wieczór, inne na poprawiny. Są pary, które wolą wszystko w jednym miejscu; wtedy jest prościej. Baza jest podobna, ale każdy sezon przynosi nowe trendy i atrakcje. Pary przeglądają Pinterest, Instagram, inspirują się tym, co modne. A wedding plannerka jest po ro, aby pomóc im zrealizować te pomysły.

Jakie atrakcje pojawiają się dziś na ślubach i weselach?

W zeszłym roku modne były wybuchy dymne, teraz pojawił się trend na... tartę zamiast tortu, ogromną, posypaną cukrem, którą para młoda kroi wspólnie. Pomysłów jest mnóstwo, bo podwykonawcy co chwilę oferują coś nowego - bańki z dymem, efekty świetlne, różne instalacje. Wszystko zależy od wyobraźni pary i oczywiście od budżetu, bo wszystko kosztuje.

Reklama
Reklama

Ile więc kosztuje ślub?

Sporo. Standardowy ślub z klasą, z dekoracjami, foto i wideo, w eleganckim miejscu to koszt około 150 tysięcy złotych. Nie organizuję wesel w przydrożnych domach weselnych, tylko w wyselekcjonowanych lokalizacjach, a tam przysłowiowy talerzyk kosztuje często około 500 zł, czyli przy 100 osobach to już 50 tysięcy. A gdzie reszta: stroje, transporty, noclegi dla gości, zwłaszcza przy ślubach międzynarodowych? 150 tysięcy potrafi się naprawdę szybko rozmyć.

Ile wynosi pani stawka?

Każdy ślub jest inny, każda para ma inne potrzeby i wyobrażenia. Miałam bardzo różne realizacje, od kameralnych ceremonii dla 20 osób, po trzydniowe wesela na 200 gości. To oczywiste, że im więcej elementów i zadań po mojej stronie, tym wycena będzie wyższa. Dla przykładu: przy tym mniejszym ślubie miałam do znalezienia tylko jedzenie, miejsce i dekoracje. Para miała wszystko przemyślane, wiedzieli dokładnie, czego chcą. Taki ślub wyceniam zupełnie inaczej niż wydarzenie, przy którym muszę zająć się wszystkim, od wynajęcia helikoptera po przyjęcie przedślubne i listę atrakcji. Inaczej też wyceniam śluby, przy których zajmuję się zakwaterowaniem gości, bo wtedy dochodzą dodatkowe obowiązki: koordynacja hoteli, transport, różne godziny przyjazdów, specjalne życzenia. Czasem jedna osoba przyjeżdża z dzieckiem, inna chce konkretny pokój; wszystko musi się spinać. Listę gości i hotele sprawdzam po trzy razy. To zajmuje bardzo dużo czasu, dlatego takie realizacje są droższe. 

Nie podaję więc widełek w mailu, tylko zawsze zapraszam na spotkanie. Dopiero wtedy mogę poznać potrzeby pary i wycenić usługę. Standardowy ślub na 100–120 osób w przyszłym roku, w wersji kompleksowej, czyli z dekoracjami, foto, wideo, jedzeniem, testami menu, fryzurą, makijażem, planowaniem, koordynacją dwóch wedding planerek i opieką posprzedażową zaczyna się od 20 tysięcy zł. Jeśli są poprawiny, doliczamy osobną kwotę. Jeśli ślub jest mniejszy lub mniej skomplikowany, to koszt może być niższy. Przy dużych weselach odpowiednio wyższy. Wszystko zależy od zakresu pracy. Jestem członkinią Polskiego Stowarzyszenia Konsultantów Ślubnych i co roku spotykamy się, by rozmawiać o tym, co dzieje się w branży. W tym roku dużo mówiło się o nowych, młodych wedding plannerkach, które, mówiąc kolokwialnie, psują rynek. Z innej strony, to świetnie, że jest ich coraz więcej. Chcemy promować nasz zawód i uświadamiać pary, dlaczego warto nas zatrudniać.

Czytaj więcej

Baletnica pozwała Royal Ballet School za okrutne praktyki nauczycieli

No właśnie, dlaczego warto?

Przede wszystkim para zyskuje dostęp do sprawdzonych podwykonawców. I nie chodzi o to, że są oni „drożsi”. Mam świetnego fotografa za 4 tysiące zł, ale też świetnego za 18 tysięcy zł. Wszystko dostosowujemy do budżetu. Zakładamy wspólnie plan finansowy i ustalamy, co dla pary jest najważniejsze. Jeśli mówią, że marzą o genialnych zdjęciach, bo to dla nich pamiątka życia, to polecam fotografa, który kosztuje np. 10 tysięcy zł. Jeśli w budżecie mają tylko 7 tysięcy zł, to rozmawiamy, czy możemy coś przesunąć, z czego zrezygnować. Może nie będzie filmu? Może DJ zamiast zespołu? Albo mniej dekoracji? Zdarzają się też śluby za 300–500 tysięcy złotych i wtedy rzeczywiście możemy poszaleć. Są też pary, które chcą prostoty, wystarczą skromne kwiaty. 

Reklama
Reklama

Kluczowe jest ustalenie priorytetów, na czym najbardziej komuś zależy. Od pierwszego spotkania zajmuję się wszystkim: szukam miejsca dopasowanego do stylu pary i liczby gości, żeby nie płacili za minimum 120 osób, gdy mają 80. Znam miejsca, mam dobre relacje z właścicielami, czasem możemy uzyskać lepsze warunki. Szukam fryzjerów, makijażystek, organizuję spotkania online z DJ-em, fotografem, tłumaczę, czym różnią się oferty. Każdy podwykonawca, którego polecam, jest sprawdzony - jeśli nie przeze mnie, to przez koleżanki ze Stowarzyszenia. Mamy świetną, wspierającą się społeczność. Wystarczy zapytać i wiem, czy ktoś jest godny zaufania. Pomagam też w kontakcie z urzędnikami, uzgadniam przebieg ceremonii również w kościele. Sama nauk przedmałżeńskich nie przeprowadzę (śmiech), ale resztę jak najbardziej. Wysyłam zaproszenia, potwierdzam przybycie gości, sprawdzam wszystkie formalności. Para nie musi robić tego sama.

Na czym konkretnie polegał problem z młodymi wedding plannerkami?

Problem zaczyna się wtedy, gdy wchodzą na rynek bez doświadczenia i chcąc zdobyć zlecenie, drastycznie zaniżają ceny. Pamiętam, jak po moim kursie (to było cztery lata temu) prowadząca jasno powiedziała, jak powinniśmy wyceniać swoją pracę. Tego się trzymam. Mój pierwszy ślub, polsko-włoski, sprzedałam za 13 000 zł i byłam z tego dumna. Można dobrze zaprezentować agencję i zdobyć zaufanie pary. Tymczasem ostatnio pojawiają się ogłoszenia typu: „Jestem profesjonalną wedding plannerką, zrobię ślub za cenę ślubnego bukietu, bo buduję portfolio”. Bukiet kosztuje około 350 złotych, więc to absurdalna cena na zakres pracy. Widzę też posty typu: „Szukam wedding plannerki, budżet 2 tysiące zł”. DJ bierze 7 tysięcy zł za jeden wieczór i nikt nie pyta, dlaczego tyle. A my jesteśmy z parą przez ponad rok, dzień w dzień. Koordynujemy wszystko i to są tysiące godzin pracy. Myślę, że te młode dziewczyny po prostu nie wiedzą jeszcze, ile ta praca naprawdę wymaga zaangażowania. Może zrobią dwa, trzy śluby i same dojdą do wniosku, że to się nie opłaca. Rynek je zweryfikuje. Ale dopóki tego nie zrozumieją, obniżają wartość naszej pracy i wprowadzają chaos w oczekiwaniach klientów.

Czytaj więcej

Agentka nieruchomości Olga Fibak: Nie polecam inwestowania w mieszkania na wynajem

Ile trzeba mieć pieniędzy, żeby samemu zacząć taki biznes?

W gruncie rzeczy – niewiele. Nie potrzebujemy biura, wystarczy dobry komputer, telefon i dostęp do narzędzi pracy, jak program do planowania ślubów. Przez większość czasu siedzimy przy komputerze, rozmawiamy z parami przez telefon i online. Z klientami zagranicznymi spotykam się zdalnie, z tymi lokalnymi – przy kawie. Biuro to na start niepotrzebny wydatek. Jeśli ktoś chce, może zainwestować w sesję wizerunkową czy podstawowe materiały promocyjne. Na początku, kiedy jeszcze nie miałam par z dużym budżetem, a chciałam pokazać, że potrafię stworzyć coś wyjątkowego, angażowałam się bardziej w część dekoratorską. Wymyślałam detale, sama przygotowywałam serwetki, układałam plany stołów, wklejałam winietki. Pamiętam mój pierwszy polsko-włoski ślub: zamiast klasycznych winietek zaproponowałam muszle ostryg z dekupażem przypominającym sycylijskie kafelki. Razem z córką robiłyśmy 140 sztuk, a potem zanosiliśmy je do kaligrafki. Włożyłam w to serce, bo budowałam portfolio. Teraz mam ekipę dekoratorską, ale to wtedy, własnym zaangażowaniem, zbudowałam markę. Wierzę, że aby przyciągać klientów na odpowiednim poziomie, trzeba najpierw dać więcej z siebie.

Zdarzyła się pani jakaś organizacyjna katastrofa?

Katastrofy nie było. Ale niespodzianki - oczywiście. Pogoda to klasyk. Gdy ślub ma się odbyć na zewnątrz, a prognozy są niepewne, siedzimy z nosem w radarach. Czasem nie ma planu B i trzeba improwizować. Mieliśmy raz sytuację, że fotograf się rozchorował. Na szczęście miał w umowie zapis o zapewnieniu zastępstwa, ja też mam taki zapis, bo jestem tylko człowiekiem. 

Reklama
Reklama

Inne rzeczy? Zerwany obcas, rozerwana suknia, nadwyrężony tort – to się zdarza, ale dla mnie to już codzienność. Reagujemy na bieżąco, para niczego nie zauważa. Jedna z trudniejszych sytuacji miała miejsce podczas ślubu, który miał się odbyć w Łazienkach Królewskich , w Pałacu na Wyspie, a wesele – w restauracji Belvedere. W nocy przeszła potężna burza. Rano dostaliśmy wiadomość, że z uwagi na zniszczenia, park zostaje zamknięty dla odwiedzających. Na szczęście ślub mógł się odbyć, ale wprowadzono ograniczenia. Dostaliśmy od muzeum wytyczne: jedna alejka do przejścia, jeden punkt wejścia, zero zdjęć w parku, wszyscy mają być w grupie. To było logistyczne wyzwanie, ale wyszło wspaniale. Park był pusty, tylko dla nas. I choć goście próbowali uciekać na selfie w piękne alejki, musiałam ich pilnować jak dzieci (śmiech). Daliśmy radę. To też pokazuje, po co jest wedding planner.

Czytaj więcej

Wielkie weneckie wesele Lauren Sanchez i Jeffa Bezosa może zostać zakłócone

Gdyby miała pani zorganizować swój wymarzony ślub, jaki by on był?

Marzy mi się ślub z pięknymi dekoracjami, w którym mogłabym naprawdę wyżyć się artystycznie. Staram się, by każdy ślub był inny, estetycznie dopracowany, ale chciałabym kiedyś dostać pełną wolność twórczą i duży budżet na realizację tego, co mam w głowie. Nie ograniczam się do Polski; dostaję pytania o śluby za granicą. Nie podjęłabym się jeszcze samodzielnej organizacji ślubu w kraju, którego rynku nie znam, ale są agencje, które się w tym specjalizują, i rozmawiamy o współpracy. Jeśli para zgodzi się zabrać z Polski podwykonawców, z którymi pracuję, to wtedy czuję się pewniej. Mam już kilka takich rozmów, więc zobaczymy.

Pani największe życiowe marzenie?

Najważniejsze dla mnie, żebyśmy byli zdrowi. Mam dwóch synów, mają 9 i 5 lat i 23-letnią córkę, która właśnie skończyła projektowanie mody na ASP. Marzę, żeby dzieci miały szczęśliwe życie, założyły kiedyś swoje rodziny, żeby im się wiodło, a ja żebym mogła być superbabcią. Chcę ich wspierać, być przy nich i pomagać im jak najdłużej.

Jak to jest, kiedy primabalerina schodzi ze sceny Opery Narodowej i zaczyna pisać nowy rozdział życia prawie od zera?

Ten nowy rozdział zaczęłam pisać już nieco wcześniej. To nie jest tak, że po 26 latach kariery człowiek nagle wymyśla, co chce robić, i po prostu zaczyna coś nowego, co na dodatek ma mu jeszcze sprawiać przyjemność i wypełnić pustkę po intensywnej pracy i wielkiej miłości, jaką wkładało się w balet. Do takiej zmiany trzeba się dobrze przygotować - ja się przygotowywałam do niej przez kilka lat.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Wywiad
17-letnia naukowczyni Kornelia Wieczorek na prestiżowej liście magazynu „Time”
Wywiad
13-letnia Amelia Golda zadebiutowała u boku Arka Jakubika. „Pod koniec zdjęć wydawało mi się, że nie mam już łez”
Wywiad
Agnieszka Specjalska zamieniła korporację na własny biznes z misją. „Warto się odważyć”
Wywiad
Pierwsza dama Marta Nawrocka: Kobieca siła tkwi w każdej z nas
Wywiad
Pola Gretkowska-Pietucha: Nadal nie wiem, jak kochać i jak być kochaną
Reklama
Reklama