Zaczęłaś tańczyć mając cztery lata. Kiedy miałaś dziewięć, wyjechałaś do szkoły baletowej w Łodzi. W wieku 12 lat byłaś już w Paryżu, w prestiżowej szkole tańca przy Opera Garnier. Co się zmieniło w twoim życiu od czasu, kiedy byłaś "małym szczurkiem" opery paryskiej, jak mówi się o jej uczniach, do teraz?
Emilia Sambor: Urosłam! (śmiech) Zmieniło się i nadal bardzo się zmienia moje podejście do tańca dzięki doświadczeniom, których nabrałam po ukończeniu szkoły. Tam jest jeden cel: przygotowanie do pracy w Operze Paryskiej. Tylko to ma się w głowie i nie widzi się żadnego innego sposobu na taniec. A teraz, dzięki temu, że spotykam się z ludźmi, którzy proponują mi kolejne zajęcia związane z tańcem czy też innymi dziedzinami sztuki, widzę, że taniec jest o wiele szerszy niż myślałam — oprócz techniki może dawać wiele innych wrażeń. Ostatnio prowadziłam warsztaty z osobami w kryzysie bezdomności. Nie w sali, ani przy drążku, tylko w domu opieki dziennej, gdzie ludzie przychodzą coś zjeść, umyć się i uprać swoje rzeczy, a wieczorem muszą go opuścić. Przesuwamy krzesła i przekształcamy stołówkę w salę baletową. Taniec zamienia zwykłą przestrzeń w coś magicznego.
Jakie są ich reakcje?
Pierwsze atelier tańca ich zaskoczyło. Myśleli, że przyjdzie tancerka i będzie przed nimi występować, a ja wymyśliłam coś innego. Na początku trzeba było te osoby zachęcić do udziału, bo wiadomo, że mają swoje problemy. W tych miejscach jest darmowe śniadanie, ale w zamian za uczestniczenie w warsztatach dostaje się także obiad, co jest dodatkową zachętą. Kiedy zobaczyli, że kiedy oni nie tańczą, ja też przestaję, zaczęli się bardziej przykładać. Nastąpiła między nami ciekawa wymiana energii. Spotkałam tam też Polaków. Zresztą od tego się zaczął mój wolontariat w tym miejscu, że poproszono mnie o pomoc w tłumaczeniu francuskiego na polski. Później dostałam propozycję zrobienia spektaklu, ale wybrałam jednak warsztaty. Zależało mi, żeby brali w nich udział nie tylko potrzebujący, ale też osoby kierujące tą organizacją oraz wolontariusze, którzy przygotowują śniadania czy robią pranie. Wszyscy tańczyli, to było bardzo interesujące doświadczenie. Widziałam, że dzięki niemu ludzie podchodzili do siebie większą łagodnością, bo czasami dochodzi do zachowań agresywnych między osobami, które tam trafiają.
Niedawno z koleżanką występowałyśmy przy łóżkach chorych dzieci na oddziale paliatywnym. Było w tym wiele improwizacji, bo sale są różnej wielkości i mają różne wyposażenie, w niektórych stoją na przykład namioty tlenowe. Leżała tam dziewczynka, która nie mogła ruszać głową, a jedyne co widziała to sufit. Przygotowałyśmy dla niej taniec dłoni. Oczywiście ciągle tańczę na scenie, ale odkrywam też ciekawe, inne sposoby na taniec, niekoniecznie przy drążku i na puentach.