Reklama
Rozwiń

Architektka Magdalena Federowicz-Boule: Nie da się budować tylko dla idei

Myślę, że architektura powinna podążać za stylem życia człowieka, za potrzebą dnia dzisiejszego - mówi architektka Magdalena Federowicz-Boule, laureatka nagrody Real Estate Impactor za projekt Dworca Metropolitalnego w Lublinie.

Publikacja: 07.07.2025 12:00

Dworzec Metropolitalny w Lublinie

Dworzec Metropolitalny w Lublinie

Foto: Wojtek Jargiło

Jak zareagowała pani na wiadomość, że została laureatką nagrody Real Estate Impactor za projekt Dworca Metropolitalnego w Lublinie?

To praca całego zespołu, więc zawsze jest wielka radość z tego powodu, że zostaliśmy docenieni przez ludzi, dla których projektujemy. A i docenił to dziennik „Rzeczpospolita”, który bardzo lubimy.

To nagroda za innowacyjne podejście do projektowania przestrzeni. Pani zdaniem liczy się bardziej wykorzystanie technologii, czy chodzi o myślenie o człowieku?

Mogę powiedzieć, jak ja to odbieram. Chodzi o takie myślenie o przestrzeniach publicznych, jakimi są na przykład dworce autobusowe, w których ważny staje się człowiek. Po prostu myślimy o tym, że oprócz tego, że ma on zdążyć na autobus czy przesiąść się w tym miejscu, to powinien mieć też moment, w którym mógłby się na chwilę zatrzymać, gdzie będzie zielono, gdzie może chwilę odpocząć. Przede wszystkim ma to być miejsce, które zintegruje obecną, już istniejącą architekturę i ją rozwinie w sensie modernizacyjnym i restrukturyzacyjnym. Przypomnę, że wcześniej były tam stare, zaniedbane hale. Nowe centrum komunikacyjne posłuży pasażerom i przyjezdnym, ale też powinno służyć mieszkańcom; ma się wtapiać w tkankę miejską. Dla mnie jest to więc zintegrowanie nowych funkcji oraz połączenie z miejscem, gdzie od lat żyją mieszkańcy. Myślimy również o tym, żeby architektura publiczna była ekologiczna.

Magdalena Federowicz-Boule

Magdalena Federowicz-Boule

Foto: Lidia Skuza

Jak odbywa się projektowanie takiego miejsca? Pojechała pani do Lublina, żeby poczuć to miasto, porozmawiać z ludźmi?

Na etapie projektu rzeczywiście mieliśmy i konsultacje społeczne, i rozmowy. Prowadziliśmy również konsultacje z wieloma urzędami, policją, PKP. Tak to się zazwyczaj odbywa. Ale nie ograniczyłam się tylko do Lublina. Analizowałam, jak takie centra komunikacyjne wyglądają w miejscach, które dobrze funkcjonują na świecie – na przykład w Rotterdamie, ale też jak dziś funkcjonują takie miejsca, w których coś się nie udało. Tutaj przykładem może być Lyon. W pierwszym etapie budowy nie zaplanowano placów publicznych i innych ważnych funkcji, więc w drugim etapie rozbudowy pewne rzeczy trzeba było wyburzać. Analizowałam wiele miejsc na świecie, żeby rozważyć, jak powinien wyglądać dworzec, żeby w przyszłości dobrze służył. Oczywiście w porównaniu do tych projektów, które analizowałam, my realizowaliśmy niewielki projekt, ale warto było zobaczyć, jak po 15 czy 20 latach zmienia się sposób myślenia. Dlaczego więc nie skorzystać z doświadczeń tych, którzy już przez to przeszli?

Czytaj więcej

Magdalena Młochowska: Dziś twarda miejska rzeczywistość to ekologia

To nie jest pierwsza nagroda: projekty pani pracowni często obsypywane są wyróżnieniami. Czy są jeszcze takie nagrody, które potrafią panią zaskoczyć?

Każda nagroda nas zaskakuje. Nie liczyliśmy na przykład, że wygramy w kategorii „transport” w prestiżowym konkursie World Architecture Festival, bo konkurencja była bardzo silna. Projekt prezentowany jest przed bardzo doświadczonymi profesorami architektury z całego świata. Konkurowaliśmy z uhonorowaną wieloma światowymi nagrodami Zahą Hadid i innymi dobrze znanymi na świecie pracowniami.

Pamięta pani ten moment, kiedy poczuła, że architektura to będzie pani kierunek, życiowa droga?

To się rodziło powoli. Jestem osobą, która musi się z czymś zaprzyjaźnić; zarówno jeśli chodzi o  zaprzyjaźnianie się z człowiekiem, jak i z architekturą - jest tak samo. Jako młoda dziewczyna, uwielbiałam rysować, kochałam matematykę, od dziecka budowałam domki dla mrówek i wymyślałam różne ciekawe konstrukcje, jak statki dla piratów z kartonu. W sumie bardziej bawiło mnie tworzenie ich niż potem bawienie się nimi. Ale to wcale nie znaczyło, że powinnam zostać studentką architektury. Nie ukrywam, że było bardzo ciężko się dostać na wydział architektury. Ale studia na tym wydziale niekoniecznie oznaczają, że trzeba zostać architektem, który projektuje. To jest bardzo twórczy zawód. Ludzie po architekturze wykonują różne rzeczy: są project managerami, albo szefami firm niezwiązanych z architekturą, malują, zostają artystami, scenografami. Nie wiem, czy w grupie, z którą studiowałam, 10 procent osób zostało w tym zawodzie. Nie jest to zawód łatwy. Zatem ja się z nim zaprzyjaźniałam, podróżowałam, mieszkałam i pracowałam we Francji, potem zmieniałam miejsca zamieszkania, dojrzewając do tego, co chcę robić. Aż w końcu moim pierwszym najciekawszym doświadczeniem było zatrudnienie się na Manufakturze w Łodzi. Pracowałam w środowisku międzynarodowym, przy ogromnie skomplikowanym projekcie, no i tam już naprawdę pokochałam ten zawód.

Ukończyła pani studia architektoniczne w Polsce, ale uczyła się też w Stanach Zjednoczonych. Co pani dała ta amerykańska perspektywa?

Będąc na wymianach studenckich w Stanach Zjednoczonych zauważyłam, że tam bardziej się patrzy na ideę i to idea jest kluczowa w projektowaniu. Uczyłam się modelowania 3D, nauka tej części informatyczno-komputerowej okazała się bardzo cenna, bo w Polsce nie było to jeszcze tak rozwinięte – studiowałam w czasach, kiedy nie korzystało się z internetu. Ale już budowanie modeli 3D było w Ameryce dosyć powszechne i dużo bardziej rozwinięte. Myślę, że jako polscy studenci również sporo wnosiliśmy, choćby dlatego, że potrafiliśmy dobrze rysować, mieliśmy rozwiniętą wyobraźnię, a zatem zasada win-win została osiągnięta. była

Dworzec w Lublinie, stacja podziemna w Łodzi, zielone centrum dla dzieci – to niektóre z projektów pani pracowni. Jakie pytanie zadaje sobie pani jako pierwsze, kiedy siada nad nowym projektem?

Po pierwsze: czemu i komu ma to służyć. Co możemy zrobić, co przyczyni się do rozwoju obszaru, czy to pomoże ludziom. Uważam, że to, co projektujemy, to jest praca człowieka dla człowieka. Zielony dziedziniec realizowany dla Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę to była praca totalnie charytatywna. Ale też związana z potrzebami ludzi: pedagogów, którzy tam pracują, i dzieci. Spotkaliśmy się z konkretnym wyzwaniem i próbowaliśmy coś zrobić dysponując bardzo małym budżetem. Dworzec Fabryczna to z kolei gigantyczny temat, można rzec – poza skalą. Francuskie biura przeprowadziły duże analizy, tam miała być trasa jak dla TGV, rozwojowa inwestycja, ale w planach rządu została ona ograniczona. Zawsze też – nie tylko w Polsce – trzeba myśleć o budżecie, żeby nie wydawać bez sensu pieniędzy. Istotna jest też kwestia recyklingu. Kiedy zaczynamy pracę, czy to jest projekt przebudowy hotelowej, czy wspomnianego małego dziedzińca zwykle zastanawiamy się, co możemy zatrzymać z tego, co już istnieje. Jakie stare garaże, jakie cegły. Ten aspekt ekologiczny jest dla mnie ważny. Nie chodzi o to, by tworzyć coś dla samego tworzenia, ale żeby spróbować wykorzystać to, co już mamy.

Ważne jest, jak to będzie wyglądać, ale czy bierze pani pod uwagę także to, jak ludzie będą się czuć w takim miejscu?

Przede wszystkim myślę o tym! Jak już wspomniałam – to jest praca człowieka dla człowieka. Przy pracy nad dworcem w Lublinie ważne były dla nas trzy punkty. Pierwszy to zintegrowanie transportu w jednym miejscu. Drugi to aspekt socjalny, czyli jak będzie się czuł w tym miejscu człowiek. A trzeci to ekologia, która związana jest z drugim punktem: utworzenie ścian zielonych czy parku, ale też wdrożenie nowych technologii, które spowodują, że utrzymanie obiektu nie będzie kosztowało milionów. Stąd idea pudełka w pudełku, co oznacza, że jeśli grzejemy to tylko minimum, a kolejna fala ciepła pochodzi z rekuperacji. W istocie tych pomniejszych decyzji, które składały się na wymienione przeze mnie trzy punkty, było tysiące.

Czytaj więcej

Aktorka Joanna Sydor zmieniła zawód: Niezależność czyni człowieka szczęśliwym

Wierzy pani w to, że architektura może leczyć? Może nie wprost, ale na przykład dawać ukojenie, spokój, poczucie bezpieczeństwa?

Wierzę. Architektura sprawia, że przestrzenie, zieleń, sposób wentylacji, ogrzewania wpływają na nasze samopoczucie. Może też się zdarzyć, że poczujemy się w źle, kiedy znajdziemy się na dużym dworcu, gdzie nic nie możemy znaleźć - jest tylko olbrzymia przestrzeń, hałas, zła akustyka. Wielokrotnie tego doświadczałam, szczególnie na bardzo dużych dworcach, kiedy w ciągu dziesięciu minut miałam znaleźć się w konkretnym miejscu i czułam się zestresowana, że mi się to nie uda.

W jednym z wywiadów mówiła pani o multifunkcjonalności, o intymności przestrzeni. Czy coś się zmieniło po pandemii? Czy dzisiaj architektura lepiej nas słucha?

Myślę, że architektura powinna podążać za stylem życia człowieka, za potrzebą dnia dzisiejszego. A ten styl życia, według którego żyje człowiek, wynika z pewnych wydarzeń, które dzieją się obok niego. Pandemia nam to uzmysłowiła. Pokazała przede wszystkim, jak ważne jest to, żeby człowiek dobrze się czuł w danej przestrzeni,  jak ważny jest biophilic design. Istotne jest, żebyśmy nie przemieszczali się na darmo. Zaczęliśmy korzystać częściej z pracy zdalnej, co ma swoje plusy i minusy – wszystko w życiu musi być zbalansowane i wyważone. Ludzie zrozumieli, że wcale nie muszą pracować w biurze, że mogą się przemieszczać, podróżować i działać online. Stąd pojawiła się w hotelach potrzeba tworzenia przestrzeni do pracy. Ta zmiana jest bardzo inspirująca.

Pracownia Tremend, którą pani założyła, to dziś rozpoznawalna marka. Jak wygląda codzienność i jakim jest pani szefem?

Nie mnie to oceniać. Byliśmy małą, rodzinną pracownią; z moim wspólnikiem Jarkiem zaczynaliśmy w kawalerce – małym biurze i projektowaliśmy małe rzeczy. Dzięki zdobywanemu zaufaniu uzyskiwaliśmy coraz większe projekty. Trzy lata temu dołączyła moja siostra bliźniaczka, ze swoją częścią biura; głównie to był dział mieszkaniowy. W tym roku przypada nam piętnastolecie działalności pracowni. To miła rocznica.

Jaki styl zarządzania pani preferuje?

Chciałabym dawać ludziom jak najwięcej wolności. W naszych projektach widać, że to nie jest praca jednego człowieka. Nigdy nie była. Niektóre z pomysłów, które pochodzą od naszych pracowników z biura, są wręcz genialne. Natomiast idea jest taka, żeby dyskutować i to staramy się robić. Mamy podział na zespoły, bo projektujemy architekturę kubaturową, ale też projektujemy wnętrza głównie za granicą i one dają nam coś odświeżającego. Teraz będziemy przebudowywać duży hotel pod Paryżem, niedaleko Disneylandu i w Mołdawii. Rywalizowaliśmy z Holendrami, Francuzami, Anglikami. 

Co jest znakiem rozpoznawczym pani pracowni?

Staramy się zawsze stworzyć jakąś opowieść do tematu i odnosić się do local touch, czyli zastanej sytuacji. Dotyczy to zarówno dużych projektów, jak i małych. W „kubaturówce” jest to oczywiście kontekst lokalny: osie piesze, osie jezdne, mieszkańcy wokół. A we wnętrzach staramy się myśleć o lokalnej kulturze, o sztuce. W Lublinie na przykład najpierw zainspirowaliśmy się wycinankami. Myślimy o tym, co jest bardzo typowe dla danego miejsca. Projekty, jakie prowadzimy czy w Strasburgu, w Barcelonie, w Lubljanie, czy w Rydze, to za każdym razem jest przygoda. Podróżujemy do tych miejsc i analizujemy zastany kontekst, zastanawiamy się, co tam jest inspirującego: sztuka, ludzie, tradycje. Kocham to w podróżach.

Z perspektywy pani doświadczeń, jakie cechy w tej branży okazały się najważniejsze? I czy kobiecie architektce trudniej było budować autorytet?

Nasz świat mocno ewoluował i kobiety zyskały swoją pozycję. Mamy swoje zalety.  Mamy swoją dokładność, precyzję i pewien romantyzm w projektowaniu. Nie chcę generalizować, bo oczywiście mężczyźni również go mają, ale pamiętam, że na początku ten zawód nie był dla mnie łatwy. Zaczynałam we francuskim biurze, potem stałam się szefem tego biura na Polskę. Nigdy nie spotkałam się z męską dyskryminacją. Może rzeczywiście, jak się patrzy na dzieła kobiet i dzieła mężczyzn, to męskich architektów jest zdecydowanie więcej niż kobiet. Ale nigdy się nie spotkałam z tym, żeby ktoś uważał, że kobieta jest gorsza. Na swojej drodze miałam wielu życzliwych ludzi, w tym życzliwych mężczyzn. Bardzo lubię pracować z mężczyznami.

Gdyby miała pani całkowitą wolność, nieograniczony budżet, zaufanie inwestora i tylko jedną wytyczną: „Proszę zrobić coś pięknego”, co by pani zaprojektowała?

Tak, jak zmienia się życie człowieka, tak też zmienia się podejście. Teraz na pewno nie byłoby to coś wielkiego, żadna ikona architektury czy sztuki – pewnie coś niedużego, służącego człowiekowi, z bardzo dużą ilością zieleni. Kiedyś był taki konkurs, w którym nawet wystartowaliśmy, nie udało nam się go wygrać, dotyczył zbudowania muru między Meksykiem i Stanami Zjednoczonymi. My wówczas ten mur widzieliśmy jako mur, który wcale nie będzie murem, tylko rodzajem kubatury, łączącej dwie społeczności, będącej miejscem spotkań. Uważam, że teraz potrzebne jest tworzenie czegoś, co łączy ludzi, a nie ich dzieli. Musi to mieć jednak odzwierciedlenie w budżecie. Nauczono mnie, że nie da się tylko budować dla idei. Wszystko ma czemuś służyć i nie być dla nikogo ciężarem.

Architektura to jedno, ale pani działalność jest o wiele szersza — i społeczna, i charytatywna. Dlaczego się pani w to angażuje?

Działam w Architektach Bez Granic. Byłam współinicjatorką założenia tego koła. Jest to międzynarodowa organizacja, na wzór Lekarzy Bez Granic. Spotykaliśmy się na kilku zjazdach w Marsylii; w Warszawie też zorganizowaliśmy zjazd. Sporo było działań, w których z koleżankami i kolegami projektowaliśmy na przykład łazienki w Nepalu czy centrum kulturalne w Ugandzie. Udało nam się też zrealizować wspomniany dziedziniec, we współpracy z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę, która ma po prostu niesamowitą panią prezes. Również działaliśmy, żeby znaleźć sponsorów. Zaangażowali się w to wspaniali ludzie, którzy ofiarowali materiały, często pieniądze, abyśmy mogli zrealizować dany projekt. To cieszy, zwłaszcza że działalność charytatywna nie jest łatwą misją.

Czytaj więcej

Karolina Goerigk: Naszym największym osiągnięciem jest to, że ciągle istniejemy

Jest coś, co wciąż jeszcze panią w tym zawodzie onieśmiela?

Myślę, że wciąż jest wiele takich rzeczy. Zaczynałam swoją karierę od projektów mieszkań, potem bardzo dużo projektowałam centrów handlowych, galerii handlowych multifunkcjonalnych, a potem nagle zakochałam się w infrastrukturze i w hotelach. Nie projektowałam szpitali. Nie mówię, że chciałabym, ale to na pewno by mnie onieśmielało. Tak jak onieśmielała mnie infrastruktura dworców kolejowych i autobusowych. Muzea też są dla mnie dziedziną absolutnie intrygującą.

Ma pani poczucie, że projektuje świat?

To może za dużo powiedziane, ale wierzę w to. Wierzę w świat, w którym projektowanie zaczyna się od małych społeczności i w którym żyjąc w sposób właściwy, możemy stworzyć wspaniały region, państwo. Jeśli te fragmenty, które projektujemy są dobre, to współtworzymy dobro na świecie.

Jak zareagowała pani na wiadomość, że została laureatką nagrody Real Estate Impactor za projekt Dworca Metropolitalnego w Lublinie?

To praca całego zespołu, więc zawsze jest wielka radość z tego powodu, że zostaliśmy docenieni przez ludzi, dla których projektujemy. A i docenił to dziennik „Rzeczpospolita”, który bardzo lubimy.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Design
Sisu – fińska filozofia życia zmienia definicję luksusowego wnętrza. Na czym polega?
Design
Londyn wyjątkowo uczci 100 urodziny królowej Elżbiety II. Architekci prześcigają się w pomysłach
Design
Najsłynniejsze hotele domów mody. Luksus, przepych i blichtr
Design
Chrom i spółka. Zjawiska i trendy, o których będzie głośno w 2024 roku