Pisarka Agata Tuszyńska o zmarłej Zofii Kucównie: Była przy mnie, kiedy kochałam, płakałam, cierpiałam

- Była uosobieniem świata, w którym chciałam się znaleźć. Twórczego, ważnego, talent i siły oddającego sztuce - mówi pisarka Agata Tuszyńska o zmarłej aktorce Zofii Kucównie. - Usiłowała mnie przekonać, że czas bez miłości, stan “niezakochania”, czyli ciszy jest mądrzejszy i doskonalszy niż owo namiętne ślepe przywiązanie.

Publikacja: 06.04.2024 18:13

Zofia Kucówna zmarła 6 kwietnia 2024 w wieku 90 lat.

Zofia Kucówna zmarła 6 kwietnia 2024 w wieku 90 lat.

Foto: PAP

W wieku 90 lat odeszła Zofia Kucówna.

Znałam ją i kochałam od dziecka. Od chwili, kiedy zobaczyłam na szklanym ekranie “Dziewczęta z Nowolipek”. Grała Bronkę, zachłanną na życie i miłość, skrzywdzoną przez los, w jej interpretacji - tragiczną. Niewiele później zostałam przyprowadzona do domu Hanuszkiewiczów, nieśmiała kilkunastolatka w włóczkowym kapelusiku z falbanką. Zosia ochrzciła mnie “Samosiejką”. I tak zostało na lata.

Chłopczyca o pięknym uśmiechu i zaczepnym spojrzeniu, uwodziła wyjątkowym głosem i wdziękiem, w każdej z teatralnych i życiowych ról. Była nieoczywista i porywająca. Jako Gertruda w Hamlecie, Lady Mackbeth i namiętna Fedra Racine’a. Pani Wąsowska w “Lalce” Prusa, czechowowska Masza, Anna Wojnicew w “Płatonowie”. Prawdziwa gwiazdą teatru Adama Hanuszkiewicza. Wspaniała także w polskim, klasycznym, poetyckim repertuarze, w strofach Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Wyspiańskiego.

Teatr centrum wszechświata

Teatr był przez lata całym moim światem. Ważnym. Ginącym po opuszczeniu kurtyny. W ten sposób dostrzegłam przemijanie. Tak zaczęłam zapisywać. Pamiętam wszystkie premiery Teatru Narodowego i Małego z drugiej połowy lat 70. Z „Balladyną” na Hondach, „Antygoną”, zjawiskowym „Miesiącem na wsi” z prawdziwym ogrodem i psami na scenie. Pamiętam „Wesele” i „Beniowskiego”, „Płatonowa i ”Wygnańców" Joyce’a. Niezwykłe kariery sceniczne Daniela Olbrychskiego, Krzysia Kolbergera, Hanki Chodakowskiej, Bożeny Dykiel, Ewy Żukowskiej, Zdzisława Wardejna…

Dom Hanuszkiewiczów żył w rytmie premier. Mozolna praca i święto, chwila oddechu i znowu, robota, premiera. Oklaski. Walka, ciągła walka. Premiera to był huragan, wyzwanie, męka, a równocześnie sens i cel życia. Wieczór znienawidzony i pożądany, jak nic innego. Wypracowane błogosławione kłamstwo. Spełnienie podczas tego pierwszego spotkania z publicznością. Zosia tak to kiedyś opowiedziała: “I tak żyję miotana od zdarzenia do zdarzenia, w drgawkach tremy, ambicjonalnych skurczach, rozpętanych namiętnościach i lśniących nadziejach na sukces, na triumf, na spełnienie oczekiwań…”

Czytaj więcej

Nie żyje Zofia Merle. Znana aktorka mierzyła się w życiu z wieloma przeciwnościami

Niezapomniana w „Opowieściach mojej żony” Żuławskiego, jako Maria Iredyńskiego, a potem interpretatorka dzienników Marii Dąbrowskiej w jej domu na Polnej 40.

Była uosobieniem świata, w którym chciałam się znaleźć. Twórczego, ważnego, talent i siły oddającego sztuce. Otworzyła przede mną młodą wiele tajemnic, artystycznych i innych. Szczodra w gościnie przy własnym stole, zaskakująca repertuarem dań i bogactwem rozmowy. Nikt tak jak ona nie podawał rydzów z patelni ani pstrąga w sosie beszamelowym. Nie smażył śliwkowych powideł i nie promieniał ciepłem, takim prawdziwym. „Koperek to kochana roślinka” powtarzałyśmy za mamą Zosi, która dumna była bardziej z jej zdolności jako kierowcy niż z aktorskich laurów.

Dlaczego tak mnie do niej ciągnęło? Była jasna, wedle definicji Hanny Krall. Moja mama była ciemna. A w młodości instynktownie unikałam mroku.

Mistrzyni robienia domów

Zosia była przy mnie, albo ja przy niej, kiedy robiłam maturę, dostawałam się na wymarzone studia, oczywiście związane z teatrem. Realizowałam zawodowe marzenia. Była przy mnie, kiedy kochałam, płakałam, cierpiałam. Często przy jej stole kuchennym z obrusem w czerwoną kratę. Ona ubierała mnie do ślubu i urządzała moje dorosłe mieszkania. Uwielbiała „robić domy” i miała do tego wielki talent.

Uczyła mnie marzeń i codziennej troski. Jakiejś babskiej dzielności noszenia koszyków z zakupami i wyczarowywania wspaniałych jadłospisów. Sekwencji - zakupy, gotowanie, przyjęcie. Spragniona artystowskiej wolności, potrafiłam docenić jej umiejętności tworzenia bezpiecznego miejsca, do którego chce się wracać, które inspiruje. Zasila ciało i duszę.

Była osobna i umiała być sama. Pisała i rysowała z upodobaniem i ku radości wielu. Lubiła uczyć, wychowała wielu zdolnych i ambitnych, jak ona. Bez taryfy ulgowej. Wierzyła w rzemiosło i ciężką pracę, natchnieniu przeznaczała miejsce poślednie. W młodości śpiewała. „Kaziu, zakochaj się…” w jej wykonaniu był ozdobą Kabaretu Starszych Panów.

Żartowała z mojej niecierpliwości małej dziewczynki, która chce w pięć minut przeżyć całe życie. Mówiła, że czuje się przy mnie jak „stara umierająca słonica". Usiłowała mnie przekonać, że czas bez miłości, stan "niezakochania", czyli ciszy jest mądrzejszy i doskonalszy niż owo namiętne ślepe przywiązanie. Nadchodzi wtedy okres „wskrzeszający przyjaciół, przechodniów, rozmaite epizody, normalne uczucia: lęk, wesołość, nudę…".

Czas na zwiedzanie przeszłości

Wydoroślałam przy Niej. A potem pofrunęłam w świat. Każdego roku, 15 maja jestem blisko nas tamtych i wiem, że bez obecności Zosi w moim życiu byłabym inna.

Niemal rok temu, w Skolimowie, w Domu Artystów Seniorów, obchodziła swoje 90 urodziny. Pamiętam jej zaangażowanie w tworzenie tego miejsca dla aktorów, kiedy była młoda, dziś tu zamieszkała. W jej pokoju dziesiątki fotografii bliskich - "ściana pamięci", jak ją nazywa. I ja mam taką u siebie. Zosią patrzy z niej na mnie każdego dnia, ze swoim radosnym, niezapomnianym uśmiechem.

Trzymałam ją za rękę jeszcze kilka dni temu. Opowiadałam, już milczącej, o jej rolach, podróżach, przyjaźniach. "Miałam dobre życie"… powiedziała… "a teraz tak sobie zwiedzam przeszłość"…

W wieku 90 lat odeszła Zofia Kucówna.

Znałam ją i kochałam od dziecka. Od chwili, kiedy zobaczyłam na szklanym ekranie “Dziewczęta z Nowolipek”. Grała Bronkę, zachłanną na życie i miłość, skrzywdzoną przez los, w jej interpretacji - tragiczną. Niewiele później zostałam przyprowadzona do domu Hanuszkiewiczów, nieśmiała kilkunastolatka w włóczkowym kapelusiku z falbanką. Zosia ochrzciła mnie “Samosiejką”. I tak zostało na lata.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Jej historia
"Czy świat umrze trochę, kiedy ja umrę..." O Halinie Poświatowskiej w 89 rocznicę jej urodzin
Jej historia
Nie tylko Miss USA rezygnuje z tytułu. Kontrowersje wokół konkursu piękności
Jej historia
Agnieszka Sokołowska - Polka zakochana w Islandii kandydatką na jej prezydenta
Jej historia
Peng Liyuan. Kim jest pierwsza dama Chin, która służy mężowi do ocieplania wizerunku?
Jej historia
Nowozelandzka prezenterka dumnie nosi tatuaż na twarzy. Kim jest Oriini Kaipara?