Nietrudno także nie zauważyć, że wielu dziennikarzom bliżej do miana celebryty niż tytana własnego fachu. Częściej bowiem można zapoznać się z doniesieniami o ich życiu prywatnym niż ciekawymi branżowymi publikacjami, reporterskimi książkami, wywiadami rzeka z ikonami naszych czasów, albo zrealizowanymi i po mistrzowsku opisanymi śledztwami ujawniającymi nieprawidłowe praktyki, nieuczciwość albo inne sytuacje, w których organa ścigania często są bezsilne- w odróżnieniu od dziennikarzy.
Ujawnione przez Krzysztofa Stanowskiego rewelacje dotyczące Natalii Janoszek obnażyły jednakże jeszcze jeden problem, którego dostrzeżenie zdaje się umykać osobom biorącym udział w dyskusji na ten temat. Możemy bowiem być w „team Janoszek” i dobrodusznie wierzyć w jej słowa, obiektywnie dostrzegać jej umiejętności, czy po prostu mieć ochotę powiedzieć „ok, Stanowski, ale może już dość?”. Mamy też prawo zasilić w tym sporze grupę zwolenników dziennikarza, bojownika o dowody i umiłowanego w prawdzie, której wartości nie sposób przecenić. Tym jednak, z czego nie powinniśmy się zwalniać i od czego uciekać nie wypada, to krytyczne przyswajanie treści i dystansu wobec tego, czym się nas indoktrynuje. Tymczasem, mam wrażenie, że straciliśmy umiejętność przesiewania informacji, które ważą od tych, które należałoby ważyć lekce.
W całym zamieszaniu na linii Janoszek-Stanowski nie ma tak naprawdę znaczenia to, czy faktycznie jest aktorką, czy ma status gwiazdy w Bollywood i czy wygrała jakikolwiek konkurs piękności. Podobnie zresztą jak i to, czy zgodnie z własną zapowiedzią zwróciła się przeciwko dziennikarzowi z pozwem o ochronę dóbr osobistych (który, na marginesie nie musiałby być skazany na niepowodzenie, bowiem dobra osobiste przysługują każdemu, a nie tylko osobom prawdomównym). Ta sprawa dotyczy w istocie nas samych.
Od lat głośno mówi się, że to, co widzimy w internecie jest jedynie wycinkiem czyjejś rzeczywistości, a mimo to, rzesze kobiet wypruwają sobie żyły, by wyglądać jak ich idolki -przy czym nawet one nie przypominają siebie. Choć coraz częściej prowadzone są akcje edukacyjne mające pokazywać naturalne piękno człowieka, salony kosmetyczne prześcigają się w promocjach na toksyny i kwasy, których zadaniem nie jest zatrzymanie wskazówek biologicznego zegara lecz jego cofnięcie nawet za cenę czoła, które marszczy się dopiero przy linii włosów, oczu pozbawionych mimiki i twarzy nie pozwalającej na odczuwanie emocji.
Dziś nasza uwaga i niechęć skupiła się na konkretnej osobie, ale Natalie Janoszek są wszędzie, także w branży prawniczej. Wystarczy bowiem włączyć instagram i okazuje się, że wystarczy rok praktyki zawodowej, aby odebrać klucze do kupionego za gotówkę lokalu własnej kancelarii. Że spędzając pół dnia na relacjonowaniu spacerów po mieście i wizyt w kawiarni można deklarować równoczesną obecność na trzech rozprawach i dwóch spotkaniach z klientem, a równocześnie wspomnieć o napisaniu kilku pozwów i jednego wezwania do zapłaty. Że nikogo nie śmieszy fakt, iż „partner zarządzający jednoosobowej kancelarii” (ekhm) pokazuje obserwatorom swoje biuro, w którym jest więcej bibelotów niż ludzi korzystających z komputerów, ale to i tak nie dziwi, skoro ściany nie zostały wyposażone w kontakty.
Niezależnie od tego, żyjemy w świecie, w którym wielu osobom łatwiej jest uwierzyć, że nie są nic warte, niż wyłączyć telefon i po prostu dobrze wykonywać swoją pracę.