Adwokatka Joanna Affre: Dla szefa nie ma nic gorszego niż poczucie samotności decyzyjnej

Na aplikację adwokacką dostałam się dopiero za trzecim podejściem. We współczesnym świecie nie mówimy o niepowodzeniach. Tymczasem to one są trampoliną do sukcesów – mówi Joanna Affre, adwokatka, liderka kancelarii Affre i Wspólnicy, dwukrotnie nagrodzonej w Rankingu Kancelarii Prawniczych "Rzeczpospolitej".

Publikacja: 04.11.2024 13:24

Joanna Affre: Adwokat może po ludzku powiedzieć: „nie wiem”.

Joanna Affre: Adwokat może po ludzku powiedzieć: „nie wiem”.

Foto: Natalia Drewicz-Patoka

Jest pani jedną z nielicznych kobiet, które w tegorocznym rankingu kancelarii prawnych „Rzeczpospolitej” zostały nagrodzone. Pani kancelaria została wyróżniona za innowacyjność. Czyli za co?

To już druga nagroda za innowacyjność, jaką otrzymaliśmy w tym rankingu. Trzy lata temu nagrodzono nas za używanie prostego i zrozumiałego języka w relacjach z klientami. Szalenie ważne jest, by się dobrze porozumieć w skomplikowanych tematach. Tegoroczna nagroda była za innowacyjność w zarządzaniu kancelarią. Dużo uwagi poświęcamy komunikacji wewnętrznej. Uczymy się mówić wprost, bez owijania w bawełnę. Tu od razu zrobię zastrzeżenie: to nagroda nie tylko dla mnie, ale dla całego zespołu kancelarii. Wszyscy mają otwarte głowy i chętnie godzą się na eksperymentowanie. Bez tej otwartości innowacyjność nie byłaby możliwa.

To jak jest z tym zrozumiałym językiem? Zakazała pani współpracownikom używania jakichś słów?

Zabroniłam używania słów występujących w słowniku, ale nic nie wnoszących do przekazu, a tylko go utrudniających. W komunikacji – również tej z urzędami czy sądami – niepotrzebny jest barok i sztuczne pompowanie treści. Na przykład zamiast słów „niniejszy” lub „przedmiotowy” używamy słowa „ten”. Poza tym, zawsze zachęcam koleżanki i kolegów, by pisali zwięźle. To wyraz szacunku dla sądu, urzędu i innych uczestników postępowania oraz dla klienta. Wolę napisać jedno krótkie zdanie niż rozwijać mglistym językiem pięć linijek tekstu.

Da się wyżyć z doradzania w prawie konkurencji?

Robię to od lat i radzę sobie nieźle, więc chyba tak. Prawo konkurencji rozumiane szeroko obejmuje bardzo wiele zagadnień – od zmów cenowych i podziałów rynków, po nieuczciwą konkurencję. Chcę zbudować w świadomości naszych klientów mechanizm, że gdy słyszą „Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów” to pomyślą: „muszę zadzwonić do Affre i Wspólnicy”. Myślę, że nie zarabiam tyle, co koledzy i koleżanki obsługujący dopinanie wielkich transakcji w międzynarodowych korporacjach prawniczych, ale oprócz pieniędzy mam poczucie sprawczości i możliwość bycia w pełni autentyczną. Większą satysfakcję przynosi mi rola chińskiego lekarza. Zapobiegam chorobie, czyli naruszeniom prawa. I wole to, niż samo leczenie – gdy do naruszenia już dojdzie. Można uznać, że to mniej sexy. No bo jak tu się publicznie pochwalić, że pisząc dla klienta umowę dystrybucyjną bez zakazanych klauzul uratowaliśmy go od kary w wysokości do 10 procent rocznego obrotu?

Czytaj więcej

Polska adwokatka w Londynie: Przyjazd na Wyspy nie czyni mężczyzny dżentelmenem

Zanim przyszły nagrody i uznanie klientów, była długa droga …

Podczas tej drogi w pewnym momencie zaczęłam sobie nucić piosenkę „Mieć czy być” zespołu Myslovitz. Bo jest tam mowa o strachu przed lataniem i głodzie doświadczeń, a także o lęku przed mówieniem sobie "nie wiem". Pokonywanie różnych lęków, nabywanie nowych doświadczeń i uświadamianie sobie własnej niewiedzy to były moje klucze do pokonywania różnych trudności. I staram się wciąż wystrzegać popadania w rutynę. Bo „upadamy wtedy, gdy nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem”.

Kiedy był pierwszy upadek?

Nie dostałam się na studia dzienne na wydziale prawa na Uniwersytecie Wrocławskim. Za to zaczęłam studiować prawo zaocznie, a ponieważ po pierwszym roku miałam wysoką średnią ocen 4,8, to mogłam się przenieść na studia dzienne, a nawet dostałam stypendium naukowe.

A jak było z tym strachem przed lataniem? Bo chyba nie o samoloty tu chodzi…

Miałam na studiach pewnego konstytucjonalistę, który na zajęciach próbował nas prowokować do dyskusji przez bardzo kontrowersyjne twierdzenia. Kiedyś zadał pytanie : „Równość wobec prawa? Jaka równość? Kobieta i mężczyzna nie są równi. Niech przez godzinę ponoszą worki z cementem!” Nie wytrzymałam i rzuciłam głośno: „Panie profesorze, przecież tak nie można, w konstytucji nie chodzi o równość sił fizycznych!” Wywiązała się z tego niezła dyskusja. Wykładowca napierał, a ja nie odpuszczałam. Koledzy potem poklepali mnie po plecach i chwalili, ze odważyłam się bronić własnego zdania. Ale też stwierdzili, że na zdanie egzaminu z tego przedmiotu to już nie mam szans. Nie trzeba było czekać do egzaminu. Już na następnych zajęciach profesor gruntownie mnie przy całej grupie przepytał z całego dotychczas przerobionego materiału. A ja nie dałam się zagiąć, wykułam wszystko na blachę. Potem już kłopotów nie miałam. Przemogłam ten „strach przed lataniem”. Nie boję się wyrażać swoich opinii bez względu na to kto jest moim rozmówcą. Uważam, że bycie autentycznym jest bardzo uwalniające i pozwala rozwinąć skrzydła.

Profesor docenił pani odwagę?

Tak. Potem bardzo mnie wspierał w uzyskaniu indywidualnego toku nauczania. Myślę, że właśnie pomogła mi odwaga. Bardzo podoba mi się takie zdanie, które przypisuje się Bruce’owi Lee: „odwaga to nie brak lęku, to działanie pomimo lęku”. Odwaga jest nam potrzebna cały czas, żeby móc się rozwijać. Zresztą podczas tych studiów zdarzyła mi się jeszcze inna historia, która zaważyła na mojej karierze. Nasza uczelnia rozpoczęła współpracę z Instytutem Nauk Politycznych w Strasburgu. Rozpoczął się nabór na studia podyplomowe „System decyzji publicznych w Europie”. W ramach tych studiów odbywały się wykłady z francuskimi profesorami, którzy przyjeżdżali do Wrocławia i mieliśmy też szanse na krótki, dwutygodniowy wyjazd do Francji…

To było w latach 90., gdy dopiero się przymierzaliśmy do akcesji do UE. Niewielu prawników wiązało swoją przyszłość z unijnym prawem. Skąd takie zainteresowanie?

Jakiś dobry duch mi podszepnął, by spróbować, choć jeszcze dyplomu studiów magisterskich nie miałam. Postanowiłam zaryzykować, choć dopiero zaczynałam naukę francuskiego. Sprawdziłam zestaw zagadnień egzaminacyjnych, przygotowałam odpowiedzi, po czym z pomocą koleżanki biegłej w tym języku przygotowałam sobie niektóre odpowiedzi fonetycznie. No i miałam szczęście, bo trafiłam na te pytania, które przygotowałam. Komisja była zadowolona z mojej wiedzy i poziomu znajomości języka. Oczywiście potem, podczas studiów, ciężką pracą musiałam się francuskiego nauczyć, bo taka sztuczka z kolokwiami i końcowym egzaminem już by nie przeszła. Poza tym, naprawdę chciałam zrozumieć, jak funkcjonowała Unia Europejska. To był ten „głód doświadczeń” z piosenki.

I skończyła pani studia podyplomowe przed uzyskaniem dyplomu w Polsce?

Tak. Ale dyplom ukończenia studiów podyplomowych dostałam dopiero po ukończeniu tych magisterskich.

Joanna Affre

Joanna Affre

Natalia Drewicz-Patoka

A skąd się wzięło pani zainteresowanie prawem konkurencji?

To też był efekt studiów podyplomowych. Jeden z wykładowców zaproponował mi staż w Europejskim Komitecie Ekonomiczno-Społecznym w Brukseli. Pojechałam tam autokarem z zawrotną kwotą 200 marek niemieckich i zostałam pół roku. Zajmowałam się analizowaniem i opiniowaniem aktów wykonawczych do unijnych traktatów. Znalazłam przepisy o wolnym rynku, który jednak jest nie do końca wolny, bo do pewnego stopnia kontrolowany przez prawo i unijne instytucje. Zafascynowało mnie to, zebrałam materiały i już tu, w Polsce napisałam pracę magisterską o zakazanych porozumieniach miedzy przedsiębiorcami.

Czyli o zmowach kilku przedsiębiorców tak manipulujących cenami i pozorujących konkurencję, by koniec końców wyeliminować konkurentów z rynku i wyciągnąć z kieszeni klientów jeszcze więcej?

Między innymi o to w takich porozumieniach chodzi. Wówczas w Polsce już było prawo antymonopolowe, ale tego jeszcze nie obejmowało. Była dostępna tylko jedna książka – „Prawo konkurencji w EWG”. Mój promotor sugerował mi inny temat, ale się uparłam na te porozumienia. Udało mi się pracę obronić, choć mieliśmy kłopot, by znaleźć jej recenzenta.

Czy to oryginalność tematu była atutem pracy?

Tak właśnie myślę. Potem pojechałam do Francji na kolejne studia podyplomowe, tym razem z prawa europejskiego. Dzięki specjalizacji i stażom w instytucjach europejskich oraz zagranicznych przedsiębiorstwach dostałam pracę w renomowanych międzynarodowych kancelariach. Jedna z nich doceniła moje zainteresowanie tą gałęzią prawa i opłaciła mi roczne studia podyplomowe na King’s College w Londynie. Były one już ściśle związane z unijnym prawem konkurencji. Nie przeniosłam się nad Tamizę, bo trzeba tam było się pojawiać tylko na okresowych zjazdach. Godziłam to z pracą i wychowywaniem pierwszego dziecka - było ciężko, ale nie żałuję.

Czytaj więcej

Adwokat działająca na rzecz zwierząt: To one mnie znalazły. Bronię ich, gdy dzieje im się krzywda

Z tym opłaceniem studiów to była czysta życzliwość szefostwa czy raczej inwestycja w samą kancelarię i wiedzę pracownicy?

Na pewno miałam szczęście do życzliwości kierownictwa. A ta wiedza rzeczywiście stawała się coraz bardziej potrzebna na rynku. W każdym razie szefowie też mieli świadomość „głodu doświadczeń”. Po studiach przyszła jednak refleksja, że aby rozwijać moją karierę, muszę zostać prawniczką z uprawnieniami zawodowymi, bo sama specjalizacja w prawie konkurencji nie wystarczy. Nie od razu się udało. Na aplikację adwokacką dostałam się dopiero za trzecim podejściem. Mówię o tym dlatego, że we współczesnym świecie mamy tendencję do pokazywania „pocztówkowego życia” i nie mówimy o niepowodzeniach. Tymczasem to niepowodzenia są trampoliną do sukcesów. To one nauczyły mnie najwięcej i chciałabym, aby młodzi prawnicy nie porównywali swojego zaplecza do cudzej sceny.

To były czasy, gdy aplikacjami prawniczymi rządziły dość dziwne reguły. Na egzaminach wstępnych bywały nietypowe pytania, kompletnie nieprawnicze. Na przykład o kolor szlaku na Butorowy Wierch w Tatrach albo o stopnie oficerskie w SS. A na jakie pytania pani musiała odpowiedzieć?

Potwierdzam – tak było. Na jednym z egzaminów pytano o to, ile kilogramów ładunków wybuchowych wybuchło w fabryce fajerwerków w Enschede w Holandii w 2000 r. Albo o to, czyj pomnik jest w Warszawie przy ulicy takiej a takiej pod numerem takim a takim. Te praktyki odeszły już dawno w niepamięć. Teraz rekrutacja na aplikację adwokacką to bardzo przejrzysty proces.

Potem pracowała pani w kilku dużych kancelariach. Co zdecydowało o założeniu własnej?

Głód doświadczeń (śmiech). Ale tak naprawdę to w trakcie pracy u innych powoli wyłaniała mi się wizja kancelarii, jaką bym chciała mieć. No i dogodny moment nastąpił w 2014 roku. Od tego czasu istnieje kancelaria Affre i Wspólnicy. Dziś jest w niej na stałe ośmiu prawników oraz dodatkowo czterech ekspertów.

Ale do niedawna było dziewiętnastu. Dlaczego niektórzy odeszli?

W mojej ulubionej piosence są słowa „to nie przypadek, że jesteśmy razem”. Ten skład, który mam dziś, wykrystalizował się w wyniku zbudowania wzajemnego zaufania, w oparciu o szczerość i jasne komunikowanie zasad współpracy. Takim zaufaniem obdarzałam też tych, którzy odeszli. Przyczyny ich odejścia były różne. Czasami chodziło o pieniędze. Nie możemy konkurować wynagrodzeniem z dużymi kancelariami. Ale jestem bardzo dumna z tych, którzy odeszli. Często słyszę od menedżerów z dużych kancelarii, że osoby z mojego zespołu są świetne. Raz nawet usłyszałam, że jesteśmy kuźnią talentów. Swoje zrobiła też pandemia COVID, która zamroziła praktycznie wszystkie projekty, jakie prowadziliśmy. Zespół spotykał się rzadziej i mniej rozmawialiśmy. Być może było w tym trochę mojej winy, że nie utrzymałam go w całości, być może zbyt łatwo pozwoliłam odejść dobrym menedżerom i zbyt pochopnie zaangażowałam innych, mniej nadających się do tej pracy. Może za mało było szczerych rozmów. W każdym razie zespół jest już teraz mniejszy, ale nieprzypadkowy i bardzo zmotywowany.

Pozwala pani zespołowi, by panią krytykował?

Pozwalam. Mam załogę, której nie jest wszystko jedno. Gdy widzą, że sprawy idą w złym kierunku – mówią mi o tym. Wprawdzie czasem w takich rozmowach padają gorzkie słowa pod moim adresem, ale też właśnie wtedy rodzą się nowe pomysły. Zresztą dla szefa nie ma nic gorszego niż poczucie samotności decyzyjnej.

Jak wygląda zadowolony klient kancelarii prawnej?

Czuje opiekę i zrozumienie ze strony prawnika. Przez wiele lat pokutował pogląd, że powinniśmy udzielać perfekcyjnych porad, czyli drążących wszystkie prawne szczegóły problemu klienta. Rynek to już zweryfikował, bo zaczęli wygrywać ci, którzy potrafią się wczuć w położenie klienta. A jeśli ten klient prowadzi biznes – zrozumieć go. Często pytania od klientów są bardzo trudne i nie zawsze umiemy na nie szybko odpowiedzieć. Powinniśmy jednak od samego początku jasno zakomunikować, że jesteśmy dostępni, że zajmiemy się jego sprawą starannie, że zapewnimy mu bezpieczeństwo. Do tego dochodzi autentyczność i szczerość. Kiedyś się mówiło, że emocje powinniśmy zostawić w domu, a w pracy należy skupić się wyłącznie na meritum. A przecież i my i klienci to tylko ludzie. Emocje są immanentną częścią biznesu i często to one kierują ludzkimi decyzjami. Dlatego dla prawników empatia jest istotnym atutem – musimy zrozumieć nie tylko dokumenty ale również motywacje ludzi. No i szczerość – ona bywa bolesna, ale zawsze lepiej uprzedzić klienta, w jakim faktycznie jest położeniu, niż utrzymywać go w przekonaniu, że jest świetnie.

A jest wstyd przed mówieniem klientowi „nie wiem”?

Jeszcze jaki! Wśród prawników pokutuje przekonanie, że muszą znać odpowiedź natychmiast i w każdej sprawie. Tymczasem świat i prawo są coraz bardziej skomplikowane, a każda sprawa jest inna. Nie możemy wiedzieć wszystkiego. Stare adwokackie powiedzenie mówi, że lepiej mieć głowę w kodeksie niż kodeks w głowie. Trzeba wiedzieć gdzie szukać odpowiedzi. Trzeba też szczerze mówić, że się nie wie. Ale skoro już wracamy do tej piosenki, to „wszystko trwa, dopóki sam tego chcesz”. Także relacje z klientami. To od nas, co najmniej w połowie, zależy czy klient będzie czuł opiekę i czy będzie miał do nas zaufanie. Powiedzenie, że czegoś nie wiemy też – może paradoksalnie – budować to zaufanie. Zwłaszcza jeśli wrócimy z rzetelną odpowiedzią i rekomendacją uwzględniającą cele biznesowe.

I to wszystko w „rzeczywistości ciągłej sprzedaży”…

Nie ma co ukrywać – kancelaria prawna to biznes. Myślę, że nagradzają nas jednak nie tylko za zarabianie, czyli „mieć”, ale też za to, w jaki sposób to robimy. A więc za „być”.

Jest pani jedną z nielicznych kobiet, które w tegorocznym rankingu kancelarii prawnych „Rzeczpospolitej” zostały nagrodzone. Pani kancelaria została wyróżniona za innowacyjność. Czyli za co?

To już druga nagroda za innowacyjność, jaką otrzymaliśmy w tym rankingu. Trzy lata temu nagrodzono nas za używanie prostego i zrozumiałego języka w relacjach z klientami. Szalenie ważne jest, by się dobrze porozumieć w skomplikowanych tematach. Tegoroczna nagroda była za innowacyjność w zarządzaniu kancelarią. Dużo uwagi poświęcamy komunikacji wewnętrznej. Uczymy się mówić wprost, bez owijania w bawełnę. Tu od razu zrobię zastrzeżenie: to nagroda nie tylko dla mnie, ale dla całego zespołu kancelarii. Wszyscy mają otwarte głowy i chętnie godzą się na eksperymentowanie. Bez tej otwartości innowacyjność nie byłaby możliwa.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Prawo
Stwierdzenie nieważności małżeństwa to nie to samo co rozwód. Adwokat kościelny wyjaśnia
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Prawo
Jak przygotować się do wizyty w sądzie? Porady prawniczki
Prawo
Małe gwiazdy, wielkie pieniądze – jak chronić młodych influencerów? Nowe prawo w Kalifornii
Prawo
Na czym polega ochrona kobiet w ciąży przed zwolnieniem? Prawnik wyjaśnia
Materiał Promocyjny
Strategia T-Mobile Polska zakładająca budowę sieci o najlepszej jakości przynosi efekty
Prawo
Trefne regulaminy transmisji sprzedażowych online. Jakie prawa naprawdę ma kupujący?