Specjalistka od trudnych remontów starych budynków: Każdy chce mieć wypacykowany zabytek

Może i lubimy zabytki, ale nie lubimy starych rzeczy. To wstyd mieć stary dach, bo co sąsiedzi powiedzą? Stary budynek potrzebuje przede wszystkim cierpliwości - mówi Katarzyna Sielicka, archeolożka, która doradza w zakresu ochrony zabytków, rewitalizacji i zarządzania dziedzictwem.

Publikacja: 24.05.2024 13:56

Katarzyna Sielicka: Stary budynek potrzebuje przede wszystkim tego, żeby mu nie przeszkadzać.

Katarzyna Sielicka: Stary budynek potrzebuje przede wszystkim tego, żeby mu nie przeszkadzać.

Foto: Archiwum prywatne

Jesteś archeolożką, muzealniczką, ale w praktyce zajmujesz się konserwacją zabytków według najlepszej sztuki zapomnianego rzemiosła. Skąd wzięła się tak osobliwa pasja?

Katarzyna Sielicka: Zaczęło się już w dzieciństwie. Mieszkałam i wychowałam się w Legnicy na Zakaczawiu — starej, zabytkowej, poniemieckiej dzielnicy, która zresztą doczekała się swojej Ballady o Zakaczawiu, czyli głośnego spektaklu Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, potem sfilmowanego w reżyserii Waldemara Krzystka. Jak wszystkie dzieci w tamtym czasie od rana do nocy samodzielnie eksplorowaliśmy z kolegami teren wokół nas. Fascynowały mnie stare bramy, ciemne podwórka — studnie, ciągnące się w nieskończoność klatki schodowe, kocie łby na ulicy, pozostałości nagle urywających się szyn tramwajowych i starych trakcji. Podobną ekscytację i tajemniczość czułam w drewnianych chatach, które odwiedzałam latem, spędzając wakacje na wsi. Pamiętam, że w tych domach tak dobrze się spało, tak dobrze się oddychało. Dziś wiem, że to za sprawą naturalnych materiałów, z których wznoszono te domy — wapiennych, oddychających tynków, nieszczelnych drewnianych okien. Z czasem zaczęły nawiedzać mnie sny, w których spacerowałam i podziwiałam stare budynki, nie wiedząc, gdzie jestem i jak się znalazłam w środku. Nazywam je „Sny o starych domach”. Od nich wszystko się zaczęło.

Początkowo jednak chciałaś zostać archeolożką.

Ukończyłam studia na Wydziale Nauk Historycznych i Pedagogicznych oraz Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego i faktycznie początkowo wiązałam swoją przyszłość z archeologią. Podjęłam próbę kilku wykopalisk we Francji, projektów badawczych w Polsce oraz rozpoczęłam pracę muzealnika przy mozolnym inwentaryzowaniu zabytków. Fascynowały mnie zabytki nieruchome — szkło, porcelana, ceramika. Ale stare domu zaczęły do mnie wracać. Szkoląc przewodników na Zamku w Roztoce na Dolnym Śląsku, przyglądałam się, jak są prowadzone prace budowlane i remontowe. I jakie są konsekwencje źle prowadzonych prac konserwatorskich. Trudno było mi uwierzyć, że coś, co przetrwało wieki, może zostać doszczętnie zniszczone przez brak wiedzy i doświadczenia. Niestety, to wciąż spotykana praktyka w środowisku konserwatorów i wykonawców. Wkrótce nadarzyła się okazja, żeby spróbować swoich sił w praktyce. Pewien Anglik kupił inny zamek na Dolnym Śląsku. I chciał go odrestaurować, ale według angielskich standardów, a nie polskich. Nie podobał mu się nasz gust, filozofia i tok postępowania względem starych budynków. U nas właściciel zabytku chciałby, żeby wszystko wyglądało jak nowe. On chciał, żeby stare pozostało stare. Chciał zachować każdy ślad historii, najdrobniejszy szczegół z przeszłości. Poprosił mnie, żebym nadzorowała wszystkie prace remontowe i konserwatorskie.

Jak poradziłaś sobie z wyzwaniem?

Nie było łatwo. Przesłuchałam piętnastu parkieciarzy i każdy mówił, że podłogę trzeba wycyklinować. Inwestor dostawał szału, bo jak można mechanicznie zniszczyć wiekową patynę? On chciał zachować każdy ślad wydeptany przez pokolenia, każdą plamę z wina, rysę i szparę. To samo było z dachem i ścianami. Musiałam przesłuchiwać dziesiątki konserwatorów, wykonawców i rzemieślników. Patrzyli na mnie z niedowierzaniem w oczach — młoda dziewczyna wątłej postury mówi, im jak mają kłaść tynki i czego używać do czyszczenia drewna. Ale dla mnie ta lekcja była doskonałą praktyką. Każdy wykonawca dzielił się swoimi doświadczeniami i wiedzą. Od każdego z nich czegoś się nauczyłam. Idąc tropem brytyjskiego podejścia do dziedzictwa i konserwacji, pojechałam na kurs do SPAB czyli The Society for the Protection of Ancient Buildings. Oni wydają książki i prowadzą różnorodne kursy, dając możliwość współpracy z ich wykonawcami. Tam jest zupełnie normalne, że nie cyklinuje się parkietu w zabytku, że stosuje się tynki wapienne, nie montuje w pomieszczeniu klimatyzacji ani plastikowych okien. W tym czasie ukończyłam też studia podyplomowe z konserwacji zabytków architektury. Obroniłam pracę dyplomową dotyczącą zapraw wapiennych.

Dziś jesteś znana w branży jako specjalistka od trudnych remontów w wiekowych budynkach. Udzielasz się w mediach społecznościowych, ludzie proszą cię o ratunek, gdy remont zabytku pochłania ich majątek i zdrowie.

Na Facebooku przyłączyłam się do różnych grup remontowych. Jedną z nich prowadzi profesjonalista - jedyny inżynier, jakiego znam, który naprawdę rozumie stare budynki. Niestety, na ogół gdy człowiek w grupie prosi o pomoc, ma już duże kłopoty. Ktoś na przykład pokazuje stary budynek, który w całości okopał, zaraz będzie lał beton, wrzucał styropian i pyta, czy to dobrze. No, niedobrze, ale co teraz ma zrobić? Ksiądz proboszcz dostał dotację na osuszenie murów i izolację kościoła. Widzę, jak kopiąc, zdzierają pierwotną izolację, smarują smołą, i dysperbitami próbując zaklajstrować elewację na amen. Potem wchodzi czarna folia, choć rzadko który fachowiec umie poprawnie wykorzystać. Serce krwawi na sam widok. Na każdego człowieka któremu wyjaśnię, jak należy zabrać się za strategię remontu, dziesięciu fachowców powie - panie, lej pan beton. Co mogę zrobić? Kiedy doradzam na budowie, muszę się najpierw układać z ekipą budowlaną, wśród której śmieszność wywołuje sam mój widok. Sprawdzonym patentem na zdobycie uznania jest fachowe tłumaczenie wszystkiego, co wiem. Po pół godziny mojego monologu orientują się, że ja wiem, o czym mówię i zaczynają słuchać. Zdarza mi się wejść na rusztowanie, wziąć do ręki pacę czy kielnię i pokazać, gdzie leży problem. Wtedy z kwadransa na kwadrans zmienia się podejście i zaczynam być partnerem do rozmowy, jak swój chłop.

To dlatego postanowiłaś wydać pierwszy w Polsce podręcznik o tym, jak remontować zabytki? Vademecum „Zabytkowy budynek. Poradnik dla właścicieli i użytkowników” wydany przez Narodowy Instytut Konserwacji Zabytków ma na celu nauczyć wykonawców prawidłowego fachu?

To raczej publikacja dla właścicieli i użytkowników starych domów, żeby mieli pojęcie, jak rozmawiać z konserwatorami i fachowcami. Jeżeli majster każe lać beton, będą umieli powiedzieć - Zaraz, zaraz — dlaczego chcecie tak to zrobić? Chciałam pomóc zrozumieć użytkownikom zabytku, że to, jak ich dom został wybudowany, nie jest dziełem przypadku. I co teraz zrobić, żeby go nie popsuć, a tym samym nie obniżyć wartości. Książka nie uzbroi w szczegółową wiedzę konserwatorską, ale być może podpowie, jak rozmawiać z konserwatorami i inżynierami. W Polsce nie ma takich publikacji, w odróżnieniu na przykład do Wielkiej Brytanii. Gdy pomysł stworzenia vademecum zakiełkował mi w głowie, pojechałam do Warszawy przedstawić go Michałowi Laszczkowskiemu, dyrektorowi NIKZ, bo w środowisku wiemy, że to nowoczesna instytucja, która patrzy na ochronę zabytków w sposób progresywny. Nie chciał mi uwierzyć na słowo, więc napisałam dwa pierwsze rozdziały. Po przeczytaniu dostałam zielone światło. Tego nam potrzeba, tego brakuje — mówił Laszczkowski.

Czytaj więcej

Rzymski luksus w nienaruszonym stanie. Niezwykłe odkrycie archeologiczne na Wzgórzu Palatyńskim

Jakie są zatem najczęstsze błędy, które popełniają właściciel starego budynku i fachowiec, który go remontuje?

Przede wszystkim stary budynek był budowany z naturalnych surowców — drewna, kamienia lub cegły. A my z uporem wrzucamy do tego nowoczesną technologię, izolacje bitumiczne, styropian i cement. Wydaliśmy na remont kupę forsy. Siadamy wieczorem przy drinku — i nagle wzrok zawiesza się pod sufitem — grzyb wychodzi na ścianie. Myślimy — stare, przeklęte domy — zawsze wyjdzie grzyb. A to nie wina starych domów, tylko reakcja na nowoczesne materiały. Dom będzie się zmagał z deszczem, wiatrem, śniegiem, stoi osadzony w ziemi, a więc na pewno ma styczność z wodą. Wydawałoby się, że zadaniem budowniczego jest zabezpieczyć mury przed trwałą wilgocią. I tu zaczynają się rozbieżności — dziś zasada polega na tym, by budynek ochronić, zbudować tarczę i nie dopuścić do bezpośredniego kontaktu z tym, co wilgotne. Dawniej budowniczowie akceptowali, że woda się dostanie i nic na to nie poradzimy, ale możemy sprawić, żeby mury jak najszybciej się osuszyły, a woda odparowała. Dzisiejszy budynek jest totalnie nieruchomy, wkopany w ziemię na kilka metrów, a więc to, że budujemy wokół tarczę, jest skuteczne. Ale stary budynek ma płytkie fundamenty, czasem ledwie kilkunastocentymetrowe, dlatego rusza się, pracuje, działa rozszerzalność cieplna materiałów — latem materiał się rozszerza, zimą kurczy. W ciągu roku porusza się o kilka milimetrów, a więc szczelna izolacja się nie utrzyma, w końcu gdzieś pęknie. A jak będzie pęknięcie, natychmiast nabierze wody, której z kolei nie będzie mógł oddać na zewnątrz. W murze będzie zalegać woda, a w efekcie pojawi się ten nieszczęsny grzyb, który zauważymy, pijąc drinka przy kominku.

Jakie jest więc rozwiązanie?

Stary budynek potrzebuje przede wszystkim tego, żeby mu nie przeszkadzać. Wyobraź sobie ceglany mur - między nimi są spoiny. Zadaniem tych fug było chłonąć deszcz jak sączek, aby ochronić cegłę. Były otwarte, porowate, łatwo wchłaniały wodę i równie łatwo ją oddawały, pozwalały odparować. Cegła pozostawała sucha. Teraz nagminnie stosuje się fugi cementowe - twarde, nieprzyjmujące wody. A więc to cegła, a nie fuga działa jak gąbka. I w ten sposób po kilku sezonach cegła jest zmurszała, kruszeje, a fugi nic nie rusza.

Czyli stare technologie są lepsze od nowych?

Nie chodzi o to, która metoda jest lepsza, a która gorsza. Chodzi o to, żeby ich nie miksować, bo mają inne zastosowanie, pasują do innych materiałów. Źle zastosowane przyniosą efekt odwrotny - zamiast pomóc, szkodzą.

Wszystko, o czym mówisz i piszesz, przetestowałaś na własnej skórze, a dokładnie na własnym domu. Od lat prowadzisz remont własnego, zabytkowego budynku.

Dekadę temu odziedziczyliśmy z mężem stary, poniemiecki dom w okolicach Bolkowa na Przedgórzu Sudeckim. Remont trwa do dziś i jest to dla nas wielka nauczka. Dom był remontowany w latach 60. i 70., obrzucony cementem, zastosowano opaskę betonową, a więc trudno się dziwić, że dziś walczymy z wilgocią. Od kilku lat próbujemy uporać się z zastałą materią i robić wszystko zgodnie ze sztuką starego fachu. W łazience płytki były kładzione na betonowy cement - gdy go skułam, widać, jak wilgotne są ściany. Zastosowałam tynki gliniane, bo glina działa jak gąbka, a w łazience jest dużo pary. Na podłodze były plastikowe panele, pod nimi druga warstwa plastikowych paneli. Zerwaliśmy wszystko i odkryliśmy piękną, szeroką, poniemiecką deskę z nabrzmiałymi, wyeksponowanymi słojami. Takiej dziś w tartaku już nie uświadczysz. Wzięłam kilku fachowców, żeby tylko pomógł pomogli mi je wyczyścić, ale każdy się krzywił - jakie to obrzydliwe, kto tak w ogóle mieszka? Pani położy sobie lepiej panele. A więc podłogę ogarnęliśmy sami. Ściany też tynkowaliśmy sami, mieszając wapienne ciasto i piasek. Do starych ścian nie nadają się nowoczesne tynki cementowe czy akrylowe, a niestety wielu tynkarzy niechętnie bawi się w samodzielne mieszanie. Dziś stosuje się siatkę, żeby tynki nie pękały, a jak pękną - to już nie da się nic zrobić. Jak przy wiązaniu pęknie tynk wapienny czy gliniany, to na drugi dzień można go spryskać wodą i palcem zatrzeć rysę. Dawniej dodawało się do zaprawy szorstkie, brudne końskie włosie lub sierść zwierzęcą. Sto lat temu chłop wiedział, że to jest sposób, ale dziś o tym zapomnieliśmy. Przecież umiejętności sprzed lat nie są ponad dzisiejsze możliwości.

Czytaj więcej

Drogocenny wykop. Wyjątkowe znalezisko na budowie elektrowni słonecznych w okolicy Rzymu

Ale czy to nie jest regres? Przecież z jakiegoś powodu technologia idzie do przodu, dlaczego mielibyśmy się cofać do starych rozwiązań?

W każdej dziedzinie życia przydałoby nam się cofnąć o krok. Pogódźmy się, że nie będzie ciągłego wzrostu, nie zawsze będzie szybciej, dalej i lepiej. Musimy z pewnych wygód zrezygnować, i być może wrócić do pracy przy użyciu rąk. Szkoda, że społeczeństwo i instytucje zajmujące się dziedzictwem o tym zapominają.

Z czego wynika takie macosze traktowanie zabytków przez inwestorów i fachowców? Przecież Polacy lubią zabytki - tak wynika z badań IPSOS na zlecenie NIKZ “Polacy wobec zabytków”?

Może i lubimy zabytki, ale nie lubimy starych rzeczy. To wstyd mieć stary dach, bo co sąsiedzi powiedzą? Nie stać cię na plastikowe panele, tylko masz takie deski stare, porysowane, krzywe? Każdy chce mieć zabytek, ale najchętniej taki wypacykowany, jak różowa beza. Powinniśmy zacząć odczarowywać estetykę już na poziomie szkolnej edukacji. Pokazywać, co jest ładne, za co cenimy patynę. I że stare, stworzone pracą ludzkich rąk rzemiosło jest powodem do dumy. Nie jest obciachem, ani symbolem biedy.

Katarzyna Sielicka

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego i Akademii Śląskiej na kierunkach archeologia i konserwacja zabytków architektury. Od lat zaangażowana w ratowanie i promocję zabytków materialnych Śląska i nie tylko. Wprowadza obiekty historyczne na rynek turystyczny, edukuje o dziedzictwie, pracuje przy odbudowie zabytków, prowadzi badania archeologiczne, jest współredaktorką audycji regionalnej - jednym słowem żadna praca przy zabytkach nie jest jej obca. Przede wszystkim cały czas się uczy i traktuje dziedzictwo jako ważny aspekt zrównoważonego rozwoju lokalnego.

Jesteś archeolożką, muzealniczką, ale w praktyce zajmujesz się konserwacją zabytków według najlepszej sztuki zapomnianego rzemiosła. Skąd wzięła się tak osobliwa pasja?

Katarzyna Sielicka: Zaczęło się już w dzieciństwie. Mieszkałam i wychowałam się w Legnicy na Zakaczawiu — starej, zabytkowej, poniemieckiej dzielnicy, która zresztą doczekała się swojej Ballady o Zakaczawiu, czyli głośnego spektaklu Teatru Modrzejewskiej w Legnicy, potem sfilmowanego w reżyserii Waldemara Krzystka. Jak wszystkie dzieci w tamtym czasie od rana do nocy samodzielnie eksplorowaliśmy z kolegami teren wokół nas. Fascynowały mnie stare bramy, ciemne podwórka — studnie, ciągnące się w nieskończoność klatki schodowe, kocie łby na ulicy, pozostałości nagle urywających się szyn tramwajowych i starych trakcji. Podobną ekscytację i tajemniczość czułam w drewnianych chatach, które odwiedzałam latem, spędzając wakacje na wsi. Pamiętam, że w tych domach tak dobrze się spało, tak dobrze się oddychało. Dziś wiem, że to za sprawą naturalnych materiałów, z których wznoszono te domy — wapiennych, oddychających tynków, nieszczelnych drewnianych okien. Z czasem zaczęły nawiedzać mnie sny, w których spacerowałam i podziwiałam stare budynki, nie wiedząc, gdzie jestem i jak się znalazłam w środku. Nazywam je „Sny o starych domach”. Od nich wszystko się zaczęło.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Polka w Monako Dominika Eisenberg: Niedziela jest dniem na rozmawianie o wszystkim, tylko nie o pracy
Wywiad
Proktolog prof. Małgorzata Kołodziejczak: Procedury utrudniają pomaganie kobietom
Wywiad
Lekarka i himalaistka Magdalena Arcimowicz: Życie jest po to, aby cieszyć się każdą jego chwilą
Wywiad
Alina Mleczko: Rynek muzyczny zdominowany jest przez mężczyzn. Jeśli przez chwilę się zawaham, zginę jako artystka
Materiał Promocyjny
Jaki jest proces tworzenia banku cyfrowego i jakie czynniki są kluczowe dla jego sukcesu?
Wywiad
Polka w Szwajcarii: Tutaj świat pod wieloma względami urządzony jest na niekorzyść kobiet
Wywiad
Prof. Janina Stępińska o pracy na intensywnej terapii: W tym zawodzie trzeba lubić ludzi