Fotki dzieci nie muszą być w sieci. Ekspertka NASK o ciemnej stronie sharentingu

Sztuczna inteligencja otwiera nowe możliwości, ale także nowe zagrożenia. Wystarczy jedno zdjęcie, by technologia stworzyła kompromitujące lub nawet niebezpieczne treści wykorzystujące wizerunek dziecka – mówi Julia Piechna, ekspertka z Działu Profilaktyki Cyberzagrożeń w NASK.

Publikacja: 09.09.2024 13:31

Julia Piechna: Zgodnie z Ustawą o prawie autorskim, aby rozpowszechniać czyjś wizerunek – zarówno do

Julia Piechna: Zgodnie z Ustawą o prawie autorskim, aby rozpowszechniać czyjś wizerunek – zarówno dorosłego, jak i dziecka – potrzebna jest zgoda osoby przedstawionej na zdjęciu.

Foto: Adobe Stock

Zacznijmy od pewnego paradoksu: coraz więcej mówi się o ochronie prywatności dzieci, a jednocześnie coraz większa liczba rodziców dzieli się w sieci najbardziej intymnymi momentami z ich życia? Skąd bierze się ten rozdźwięk?

Udostępnianie zdjęć dzieci w internecie nie jest nowym zjawiskiem. Już w 2010 roku, kiedy powstawał Instagram, badania wskazywały na ogromną skalę tego fenomenu. Średni wiek dziecka, które pojawiało się w internecie, to zaledwie sześć miesięcy. Niektórzy rodzice dzielili się zdjęciami jeszcze przed narodzinami dziecka, publikując na przykład zdjęcia USG. Już wtedy, mimo że portale społecznościowe dopiero się rozwijały, można było zaobserwować prawdziwy boom na dzielenie się takimi treściami.

W NASK – w dziale Cyberprofilaktyka – prowadzimy działania profilaktyczno-edukacyjne adresowane m.in. do dzieci, młodzieży, rodziców, zaś od 2005 roku wspólnie z Fundacją Dajemy Dzieciom Siłę edukujemy i pomagamy w ramach telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży 116 111. Nasz zespół Dyżurnet.pl reaguje też na materiały związane z seksualnym wykorzystywaniem dzieci. Od tamtego czasu intensywnie śledzimy zjawisko publikowania wizerunku dzieci online i widzimy, że wielu rodziców naraża bezpieczeństwo swoich pociech. Na pewno zjawisku temu sprzyja powszechne korzystanie z serwisów społecznościowych i od lat intensywnie rozwijająca się branża influnecerów parentingowych. Dostrzegam też jednak, że świadomość dotycząca zagrożeń, jakie wiążą się z obecnością wizerunku najmłodszych w internecie, jest coraz większa.

Dlaczego rodzice tak chętnie to robią? Chodzi o budowanie więzi, czy kryją się za tym inne motywacje?

Motywacje rodziców są różne. Z jednej strony to naturalna chęć pochwalenia się dzieckiem, podzielenia się z bliskimi ważnymi momentami z jego życia. Z drugiej – tych zdjęć jest po prostu za dużo. Rodzice mają trudności z zachowaniem równowagi między potrzebą wyrażenia swoich emocji a koniecznością dbania o bezpieczeństwo i prywatność dziecka.

Gdzie leży granica między niewinnym dzieleniem się pamiątkami a sytuacją, w której wizerunek dziecka wykorzystywany jest do osiągania korzyści przez rodziców? Jak wiele z tych decyzji wynika z potrzeb rodziców, a na ile są one podejmowane w trosce o dobro dziecka?

Te granice są płynne i niełatwe do jednoznacznego wyznaczenia. Trzeba spojrzeć na to szerzej i wziąć pod uwagę różne konteksty oraz motywacje rodziców. Może to być na przykład rodzic, który intensywnie udostępnia zdjęcia chorego dziecka w ramach zbiórki na leczenie. W takich przypadkach rodzice często nie mają wyboru – decyzja jest dramatyczna, ale celem jest ostatecznie ratowanie życia i zdrowia dziecka.

Mamy parentingowych influencerów, którzy na różne sposoby zarabiają na udostępnianiu wizerunku swoich dzieci. Niektórzy z nich są bardzo ostrożni i dbają o to, by dzieci pozostawały w tle, były mniej widoczne. Są jednak tacy, którzy niemal każdą chwilę z życia rodziny dokumentują publicznie. A to prowadzi do nadmiernej ekspozycji dzieci w mediach.

Mamy również rodziców, którzy dzielą się zdjęciami w sposób świadomy, znając ustawienia prywatności i dbając o to, aby te treści były widoczne tylko dla wybranych osób, np. w grupach rodzinnych na Facebooku czy WhatsAppie. Mimo to nie ma stuprocentowej gwarancji, że te zdjęcia nie wpadną w niepowołane ręce. Nawet przy maksymalnej ostrożności ryzyko zawsze istnieje.

No właśnie, raz wrzucone do internetu treści mogą rozprzestrzenić się poza kontrolą.

Niestety, nie ma żadnych gwarancji, że to, co umieszczamy w internecie, pozostanie tylko w gronie osób, którym to udostępniamy. Musimy mieć świadomość, że w momencie, gdy publikujemy zdjęcie online, tę kontrolę nad nim tracimy. Nie chcę budować narracji, że każde zdjęcie dziecka w sieci prowadzi do czegoś złego, ale zawsze powinniśmy pamiętać o ryzyku. Nawet jeśli udostępniamy zdjęcia wyłącznie rodzinie, nie mamy pewności, czy ktoś – na przykład babcia lub ciocia – nie przekaże ich dalej, nieświadomie łamiąc nasze intencje. Co gorsza, nie mamy ochrony przed zrzutami ekranu, które ktoś może wykonać bez naszej wiedzy. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kto pobrał zdjęcia i w jakim celu je wykorzystał. Dlatego powinniśmy być na to bardzo wrażliwi. Jeśli już decydujemy się na udostępnianie zdjęć, powinniśmy to robić oszczędnie, zadając sobie kilka kluczowych pytań przed każdą publikacją.

Jakie to pytania?

Przede wszystkim: czy nie narusza się prywatności dziecka? Co właściwie pokazuje to zdjęcie? Czy w przyszłości może być dla niego kompromitujące? Pamiętajmy, że to, co wydaje się nieszkodliwe teraz, może być zupełnie inaczej odbierane, gdy dziecko dorośnie. Zdjęcie zrobione, gdy dziecko miało 5 lat, może być źródłem wstydu, kiedy stanie się nastolatkiem. Musimy zadać sobie pytanie, czy nie wystawiamy dziecka na ryzyko zawstydzenia lub drwin w przyszłości, szczególnie w świecie, w którym złośliwi łatwo mogą odnaleźć i wykorzystać takie treści.

Czytaj więcej

Sharenting pod prawniczą lupą. Adwokat obala mit, że to tylko nieszkodliwa moda

Co konkretnie kryje się pod pojęciem sharentingu i jak to zjawisko wpisuje się w relację władzy między rodzicami a dziećmi? Czy publikowanie zdjęć przez rodziców nie narusza granic dzieci w imię kontroli rodzicielskiej?

Termin „sharenting” pochodzi od połączenia angielskich słów „share” (dzielić się) i „parenting” (rodzicielstwo). Oznacza on sytuację, w której rodzice dzielą się w internecie, głównie w mediach społecznościowych, różnorodnymi informacjami, zdjęciami i filmami przedstawiającymi ich dzieci. W granicach zdrowego rozsądku nie musi to być problematyczne, jeśli rodzice ograniczają widoczność takich treści do najbliższych znajomych i robią to sporadycznie. Współczesne technologie sprawiają, że trudno powstrzymać się od dzielenia się radosnymi chwilami, jak na przykład zdjęcia z wakacji. Jednak problem pojawia się wtedy, gdy liczba publikowanych materiałów przekracza rozsądną granicę i zaczyna naruszać prywatność dziecka.

Mamy też zjawisko określane jako „troll parenting”, które może w poważny sposób naruszać godność i bezpieczeństwo dziecka. Polega ono na zamieszczaniu w internecie zdjęć lub filmów, które przedstawiają dziecko w sposób kompromitujący lub ośmieszający. Często bywa to robione intencjonalnie – rodzice, chcąc ukarać dziecko za nieodpowiednie zachowanie, zamieszczają w sieci zdjęcia z napisami typu „Zrobiłem to i to, jestem winny/winna”. Były przypadki, w których rodzice golili głowy swoim dzieciom i publikowali te zdjęcia w sieci. Czasami rodzicom wydaje się, że to zabawne – publikują zdjęcia pierwszych prób jedzenia, siusiania na nocnik, w śmiesznych sytuacjach, czy z puszką piwa. Jednak takie działania mogą naruszać godność dziecka.

Rodzice mają prawo to robić?

Zgodnie z Ustawą o prawie autorskim, aby rozpowszechniać czyjś wizerunek – zarówno dorosłego, jak i dziecka – potrzebna jest zgoda osoby przedstawionej na zdjęciu. Dzieci jednak nie mają pełnej zdolności do czynności prawnych, zwłaszcza te poniżej 13 roku życia, więc to rodzice reprezentują ich interesy. Rodzice mają prawo podejmować decyzje dotyczące wizerunku dziecka, ale powinni zawsze działać na jego korzyść i pamiętać o ochronie jego dobra.

Ochrona wizerunku to prawo osobiste każdego człowieka, w tym dziecka. Rodzice powinni myśleć o konsekwencjach, jakie mogą wyniknąć z publikacji zdjęć, nawet jeśli nie wydają się one teraz szkodliwe. Młodzież, z którą rozmawiamy w ramach naszych konsultacji, otwarcie mówi, że nie chcą, aby ich rodzice publikowali zdjęcia bez ich zgody. Młodzi ludzie coraz bardziej świadomie budują swój wizerunek i chcą sami decydować o tym, co pojawia się na ich temat w sieci. Tymczasem rodzice nie mając złych intencji, mogą jednym zdjęciem podważyć starannie budowany przez nastolatka obraz siebie. Konsekwencja tego będą wstyd i kompromitacja.

Jakie mogą być konsekwencje publikowania zdjęć dzieci, zarówno teraz, jak i w przyszłości?

W NASK prowadzimy liczne badania, w tym cykliczne „Nastolatki 3.0”, w którym pytamy młodzież i rodziców o różne aspekty związane z korzystaniem z technologii cyfrowych i bezpieczeństwem w sieci. To pozwala nam uzyskać dwie perspektywy – młodzieży i dorosłych. Na przykład zapytaliśmy młodych ludzi, jak często ich rodzice publikują ich zdjęcia w internecie. Około 45 proc. młodzieży odpowiedziało, że rodzice udostępniają ich zdjęcia, a oni czują się z tym źle, a wielu z nich odczuwa zawstydzenie. Z kolei inne badania europejskie EU Kids Online wykazały, że 41 proc. dzieci doświadczyło nieprzyjemnych komentarzy ze strony innych użytkowników w wyniku publikacji takich materiałów przez rodziców.

Konsekwencje mogą być poważne – dzieci narażone są na cyberprzemoc, która może pochodzić zarówno od rówieśników, jak i od obcych osób. Zdjęcia udostępnione w internecie mogą zostać wykorzystane w sposób, na który rodzice nie mają wpływu, co może prowadzić do bolesnych sytuacji w życiu społecznym dziecka, czy nawet prześladowania. Dlatego publikacja takich materiałów zawsze powinna być dokładnie przemyślana.

Profile w mediach społecznościowych mają dziś niemal wszyscy – osoby prywatne, politycy, firmy, a także szkoły, przedszkola i żłobki. Czy te instytucje powinny zrezygnować z publikowania zdjęć uczniów w internecie? Czy w ogóle powinny posiadać swoje profile? Czy istnieje sposób, aby robić to w bezpieczny sposób?

Obowiązują standardy ochrony małoletnich, które bardzo poważnie traktują kwestie związane z ich bezpieczeństwem. Jednak w praktyce nie zawsze są one właściwie stosowane. Przykładem może być przedszkole, którego profil na Facebooku niedawno przeglądałam. Chociaż moje dziecko nie chodziło do tej placówki, mogłam bez problemu zobaczyć wszystkie publikowane zdjęcia i aktywności dzieci. Profil był całkowicie otwarty, co oznacza, że każdy, kto chciał, mógł oglądać te treści. To, co mnie uderzyło, to ogromna liczba zdjęć, które ukazywały dzieci w różnych sytuacjach – nie były to portrety, ale zdjęcia grupowe. Chociaż zakładam, że rodzice wyrazili zgodę na publikację, dla mnie to zdecydowanie za dużo.

Można to zrobić w dużo bardziej bezpieczny sposób. Na pewno bezpieczniejszym rozwiązaniem jest używanie specjalnych aplikacji dostępnych wyłącznie dla rodziców danej grupy. Zdjęcia są publikowane jedynie wewnętrznie i widoczne tylko po zalogowaniu się. To lepsze rozwiązanie – rodzic ma swoje hasło i widzi zdjęcia tylko z grupy swojego dziecka. Jeśli jednak zdecydujemy się na publikację w przestrzeni publicznej, musimy bardzo dokładnie sprawdzić ustawienia prywatności. Warto udostępniać zdjęcia jedynie rodzicom, którzy mają związek z danym profilem, a nie szerokiej publiczności.

Jeśli już musimy publikować zdjęcia publicznie, lepiej, aby były to zdjęcia ogólne, bez możliwości rozpoznania poszczególnych dzieci. Szczególną uwagę chciałabym zwrócić na zdjęcia bardzo intymne, na przykład dzieci w samej bieliźnie czy pampersach. Takie zdjęcia absolutnie nie powinny trafiać do internetu. Wiemy, że tego typu fotografie mogą trafić do rąk osób o skłonnościach pedofilskich. Zdjęcia z albumów rodzinnych, przedstawiające dziecko w kąpieli czy w innych intymnych sytuacjach, powinny zostać w naszych prywatnych archiwach. Publikowanie takich zdjęć w internecie jest wysoce nieodpowiedzialne i może mieć poważne konsekwencje.

Zdarzyło się pani zobaczyć w sieci zdjęcie dziecka, które nie powinno zostać opublikowane? Jak powinniśmy reagować w takiej sytuacji?

Tak, niestety takich zdjęć jest bardzo wiele. Wspominałam wcześniej o zjawisku troll parentingu – to przykład zdjęć, które nie powinny trafiać do przestrzeni publicznej. Granica jest tutaj bardzo delikatna. Ostatnio na YouTube pojawiło się nagranie matki ze Stanów Zjednoczonych, która rozmawiała z córką o jej pierwszej miesiączce. To była bardzo intymna rozmowa, ale matka nagrała ją i udostępniła publicznie. Pytanie brzmi: czy coś tak osobistego powinno znajdować się w przestrzeni internetowej? Oczywiście można to zgłosić, ale matka prawdopodobnie broniłaby się tym, że miała zgodę córki na publikację.

Ale czy dzieci zawsze wiedzą, co oznacza wyrażenie takiej zgody?

Myślę, że nie. Dzieci często nie zdają sobie sprawy z pełnych konsekwencji, a nawet nie zawsze są o to pytane. Dlatego tak ważne jest, aby od najmłodszych lat rozmawiać z nimi na ten temat. Nie powinniśmy zakładać, że dziecko „i tak nie zrozumie”. Kluczowe jest, aby dostosować język do jego poziomu rozwojowego i w prosty sposób tłumaczyć, czym jest prywatność i jakie mogą być skutki publikacji zdjęcia. Dzieci są mądre i szybko zaczynają rozumieć te kwestie, jeśli tylko je o nich uczymy. Powinniśmy być dla nich wzorem w dbaniu o prywatność, tłumacząc, dlaczego warto zastanowić się nad udostępnieniem zdjęć. W ten sposób uczymy je także, że mają prawo decydować o sobie i że mają prawo powiedzieć „nie”.

Wiele osób publicznych, w tym politycy, często korzysta z wizerunku dzieci, aby budować swój pozytywny obraz. A to premier jako szczęśliwy dziadek pokazuje zdjęcie z wnukiem, a to szef partii pozuje z dziećmi siostrzenicy. Jak ocenia pani te praktyki i na ile są one etyczne?

To bardzo złożone zagadnienie. Widzimy, że nie tylko politycy, ale także influencerzy parentingowi i osoby ze świata show-biznesu – aktorzy, celebryci – często są obecni w przestrzeni publicznej, udostępniając zdjęcia swoich dzieci. W wielu przypadkach robią to świadomie, budując swoje zasięgi, a nawet zarabiając na tym. Często takie publikacje są częścią płatnych kampanii. To jest decyzja, którą muszą podjąć świadomie, ale problem polega na tym, że nie wiemy jeszcze, jakie będą długoterminowe skutki tego dla ich dzieci. Nie ma jeszcze wystarczających badań, które pokazałyby, jak dzieci tych osób będą się czuły za 10 czy 15 lat, gdy te materiały wciąż będą krążyć w internecie. Rzeczy w sieci nie znikają, więc rodzice powinni bardzo dojrzale i odpowiedzialnie podchodzić do takich decyzji.

Pokazywanie ważnych chwil z życia w sieci stało się normą, ale musimy się zastanowić, czy to te chwile są naprawdę ważne, czy tylko takie się wydają. Czy chodzi o to, by faktycznie cieszyć się chwilą, czy bardziej o to, by jak najlepiej zaprezentować się przed światem? Widzimy piękne zdjęcia, piękne nagrania, ale pytanie brzmi: ile razy musiano je poprawiać, ile razy dziecko musiało pozować, zanim uzyskano idealne ujęcie? Czy tę chwilę naprawdę przeżywamy, czy ona daje nam radość, czy chodzi o to żeby jak najlepiej się pokazać...

… i udokumentować idealne rodzicielstwo?

Dokładnie. Myślę, że w ten sposób tracimy coś istotnego – podporządkowujemy ważne momenty życia takim streamingom, zamiast po prostu się nimi cieszyć. Zabijamy autentyczność i spontaniczność tych chwil.

Czytaj więcej

Prawniczka o rodzicach, którzy publikują w sieci wizerunek swoich dzieci

Jaką rolę odgrywają media i influencerzy w promowaniu lub normalizowaniu publikacji zdjęć dzieci? Czy dostrzega pani możliwość zmiany tego trendu w przyszłości, czy może już zauważa jego ewolucję?

Myślę, że ten trend już się zmienia. Są osoby, które nadal otwarcie i intensywnie publikują zdjęcia swoich dzieci, ale obserwujemy też tych, którzy od początku robią to w sposób świadomy. Zauważamy influencerów, którzy kiedyś regularnie udostępniali wizerunek swoich dzieci, a teraz rezygnują z tego lub ograniczają, zasłaniając twarze swoich pociech albo trzymając je w tle. Coś musiało się wydarzyć – może wzrosła ich świadomość zagrożeń, a może zmieniły się ich wartości. Na szczęście widzimy tę zmianę, ale wymuszają ją także pewne regulacje. W lutym wprowadzono Akt o Usługach Cyfrowych, który obliguje platformy i wyszukiwarki do większej troski o dobro użytkowników, w tym dzieci. To pokazuje, że tworzy się klimat sprzyjający ochronie prywatności najmłodszych. Oczywiście, nigdy nie będziemy żyć w świecie całkowicie wolnym od nadużyć – istnieją różne motywacje, ludzie zarabiają na różne sposoby, mamy patostreamerów i patoinfluencerów. Ale widzę rosnącą świadomość. To jest pozytywny sygnał.

Fundacja Media Forum rozpoczęła kampanię „Foto Stop: fotki dzieci nie muszą być w sieci”. Czy takie akcje mogą realnie zmienić świadomość rodziców?

Samo założenie kampanii, że „Zdjęcia dzieci nie muszą być w sieci”, jest bardzo dobre. Chodzi tu przede wszystkim o zdrowy rozsądek, o zadawanie sobie tych kilku kluczowych pytań przed ich publikacją. Najważniejsze, by myśleć o dziecku podmiotowo, mieć na uwadze jego bezpieczeństwo dziś i w przyszłości. Nie wiemy, jakie konsekwencje może mieć dzisiejsza publikacja zdjęć za kilka lat. Wiemy natomiast, że młodzież coraz częściej wyraża niezadowolenie, kiedy rodzice publikują ich zdjęcia bez zgody. Zwłaszcza wśród nastolatków rośnie świadomość. Natomiast małe dzieci nie mają pełnej świadomości tego, co się z nimi dzieje, i nie zawsze mogą wyrazić zgodę w pełni świadomie. Dlatego tak ważne jest, abyśmy podchodzili do tego z ostrożnością, edukując dzieci, pytając o ich zgodę i ucząc ich od najmłodszych lat poszanowania prywatności.

Nie sądzę jednak, że nadejdzie moment, w którym w ogóle przestaniemy publikować zdjęcia dzieci w internecie. Żyjemy w czasach, w których technologia stała się integralną częścią naszego życia, również dla dzieci i młodzieży. Trudno wyobrazić sobie świat, w którym całkowicie wyeliminujemy ich obecność w sieci. Jednak ważne jest, aby ta obecność była świadoma i oszczędna, oparta na przemyślanych decyzjach. Kampanie takie jak „Foto Stop” odgrywają tu istotną rolę – pokazują, że rozsądek i świadomość w publikowaniu wizerunku dziecka mogą ochronić je przed przyszłymi zagrożeniami. Musimy coraz więcej mówić o konsekwencjach i ryzyku, bo to właśnie edukacja rodziców i społeczeństwa przyniesie realną zmianę.

Julia Piechna

Julia Piechna

Archiwum prywatne

Julia Piechna

Ekspertka NASK. Od 2007 r. pracuje w Dziale Profilaktyki Cyberzagrożeń. Organizuje konferencje i szkolenia poświęcone tematyce bezpieczeństwa dzieci w internecie. Tworzy programy edukacyjne i prowadzi kampanie medialne. Od 2014 r. współorganizuje konferencję SECURE, poświęconą cyberbezpieczeństwu, a od 2007 r. jest w komitecie organizacyjnym międzynarodowej konferencji „Bezpieczeństwo Dzieci i Młodzieży w Internecie”. W latach 2014-2015 pełniła funkcję koordynatora Polskiego Centrum Programu Safer Internet, zaś w 2014 r. koordynowała unijny projekt BIK NET. Jest absolwentką psychologii społecznej na Uniwersytecie SWPS oraz studiów podyplomowych CSR Strategia Odpowiedzialnego Biznesu na Akademii Leona Koźmińskiego.

Zacznijmy od pewnego paradoksu: coraz więcej mówi się o ochronie prywatności dzieci, a jednocześnie coraz większa liczba rodziców dzieli się w sieci najbardziej intymnymi momentami z ich życia? Skąd bierze się ten rozdźwięk?

Udostępnianie zdjęć dzieci w internecie nie jest nowym zjawiskiem. Już w 2010 roku, kiedy powstawał Instagram, badania wskazywały na ogromną skalę tego fenomenu. Średni wiek dziecka, które pojawiało się w internecie, to zaledwie sześć miesięcy. Niektórzy rodzice dzielili się zdjęciami jeszcze przed narodzinami dziecka, publikując na przykład zdjęcia USG. Już wtedy, mimo że portale społecznościowe dopiero się rozwijały, można było zaobserwować prawdziwy boom na dzielenie się takimi treściami.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Gabriela Muskała: Hartowanie poprzez krytykę nie ma dla mnie racji bytu
Wywiad
Polka na Tajwanie: Tutaj dzieci w szkole uczą się o Szymborskiej i Kieślowskim
Wywiad
Małgorzata Stadnicka: Nie ma jednej definicji sukcesu - każda może być równie wartościowa
Wywiad
Katarzyna Warnke: Nie lubię feminizmu, który wyklucza
Wywiad
Jadwiga Jankowska-Cieślak: Samotność jest motorem, który uruchamia moje siły życiowe