Twórczynie marki kosmetycznej Say hi: zarabiamy mniej niż kiedyś w korporacji, ale niczego nie żałujemy

Nasze pensje nadal nie oscylują wokół korporacyjnych. Zdałyśmy sobie sprawę, że zarządzenie wielomilionowym biznesem, ale czyimś, to coś zupełnie innego niż prowadzenie własnego - mówią założycielki marki kosmetycznej Say hi, Anna Szubrycht-Aguilar i Małgorzata Dyrcz.

Publikacja: 02.06.2024 09:59

Małgorzata Dyrcz i Anna Szubrycht- Aguilar: Zaczynałyśmy od zera, wkładając w ten biznes własne ogro

Małgorzata Dyrcz i Anna Szubrycht- Aguilar: Zaczynałyśmy od zera, wkładając w ten biznes własne ogromne zaangażowanie i po 150 tysięcy złotych.

Foto: Łukasz Sokół

Skąd decyzja dwóch kobiet o wieloletnim doświadczeniu korporacyjnym, aby założyć własny biznes kosmetyczny?

Małgorzata: Do jej podjęcia dojrzewałyśmy długo. Poznałyśmy się jeszcze w trakcie pracy w L'Oreal. Następnie nasze drogi zawodowe się rozeszły, Ania wyjechała do Stanów, gdzie pracowała w marketingu dla międzynarodowej marki kosmetycznej. Ja z kolei poszerzyłam swoje doświadczenie w branży retail jako dyrektor finansowy w Triumph. Przez wiele lat pracowałyśmy u liderów rynkowych, w dużych firmach i na wysokich stanowiskach. Na koncie miałyśmy wiele sukcesów zawodowych, ale niewypowiedziana potrzeba tworzenia czegoś własnego tkwiła w nas obu. Kiedy zdecydowałyśmy się na wspólne przedsięwzięcie byłyśmy pewne siebie nawzajem – wiedziałyśmy, jaki jest rytm i jakie są standardy naszej pracy. Poczułyśmy, że do siebie pasujemy, że będziemy tak samo zaangażowane i zmotywowane do działania, aby z sukcesem tworzyć wspólny biznes.

Anna: Miałyśmy na pewno łatwiejszy start niż osoba niemająca wcześniejszego doświadczenia w branży, która jest bardzo konkurencyjna. Nie dość, że powstaje wiele mniejszych firm kosmetycznych, to o klienta trzeba też walczyć z zagranicznymi koncernami, które wprowadzają produkty za pomocą gigantycznych sieci, takich jak Sephora czy Douglas. Nie miałyśmy jednak wątpliwości, że chcemy stworzyć własną markę kosmetyczną. Obie lubimy piękny design, zaś w kosmetyce cenimy jakość, a nie ilość. Postanowiłyśmy przekuć to w biznes. Spotkałyśmy się w odpowiednim momencie, bo obie miałyśmy już ugruntowaną pozycję zawodową, ale jednocześnie ogromną potrzebę zmian.

W jaki sposób określiłyście, do jakich klientów chciałybyście kierować waszą ofertę? Jak godzicie ciągłe zapotrzebowanie na nowinki z konsekwentnym prowadzeniem linii waszej marki?

Anna: Klient rynku kosmetycznego zmienił się w ciągu ostatnich kilku lat. Dziś uwagę zwraca się nie tylko na skład, ale również na szeroko pojęty wygląd produktu czy to, jaki wpływ ma na środowisko. Zapanowała moda na „skinimalizm”, tak samo jak kiedyś na wieloetapową pielęgnację koreańską. Jest ona spójna z naszą wizją tworzenia multifunkcyjnych produktów, odpowiadających na różne potrzeby skóry. Say hi, bo tak nazywa się nasza marka, to skuteczność i design idące w parze z troską o planetę. Są to wegańskie, uniwersalne kosmetyki o przełomowych, nowoczesnych formułach. Mogą je stosować wszyscy, bez względu na wiek, płeć, potrzeby i rodzaj skóry.

Małgorzata: Nasz biznes możemy prowadzić na własnych zasadach, bo nie jesteśmy korporacją. Wokół marki Say hi chcemy budować społeczność, docierać do osób świadomych i odpowiedzialnych. Czyli również takich, które rozumieją, że aby osiągnąć satysfakcjonujące rezultaty potrzeba czasu. Sama walczyłam półtora roku z przebarwieniami za pomocą naszych kosmetyków. A dzisiaj, widząc zdjęcia na naszym Instagramie niektórzy nie mogą uwierzyć, że efekty mogą być aż tak spektakularne. Poprzez Say hi chciałyśmy również „zdemaskować” obraz pielęgnacji jako czegoś skomplikowanego, a skóry- jako idealnej i nieskazitelnej. Bo taka po prostu nie istnieje.

Czytaj więcej

Marta Lech-Maciejewska: Pieniądz traktuję jak energię, która przychodzi i odchodzi

W jaki sposób powstają receptury waszych kosmetyków?

Małgorzata: Opracowanie nowego produktu to długotrwały i żmudny proces, ale jednocześnie jeden z bardziej ekscytujących. Najpierw coś powstaje w naszych głowach, potem są godziny researchu, rozmów, spotkań online i w realu, maili, aż w końcu wizja się krystalizuje i przystępujemy do tworzenia. W projektowaniu nowości kierujemy się trendami i nowinkami w nauce oraz potrzebami własnymi i naszych klientek. To my podejmujemy decyzję, jakie produkty finalnie wypuszczamy na rynek. Mamy przygotowany roczny plan, ale także szybko reagujemy na potrzeby rynku. Nasze pomysły przekazujemy do laboratorium, w którym eksperci planują, jak stworzyć kosmetyk spełniający określone wymagania. Współpracujemy z najlepszymi specjalistami w kraju. Przechodzą szereg badań dopuszczających je do sprzedaży, jak również tych dodatkowych, potwierdzających ich skuteczność i działanie, w tym testy aplikacyjne i aparaturowe. Jednak jako wciąż rozwijająca się firma zmagamy się często z obowiązującymi przy produkcji minimami zakupowymi, które często są powodem wielu frustracji. Nawet jeśli laboratorium wykaże się elastycznością i zgodzi się na mniejsza produkcję okazuje się, że minima przy zakupie surowców zwalają z nóg. Musimy kalkulować, czy warto zdecydować się na konkretny krok, czy on nie nadwyręży naszej płynności finansowej. Nie stoi za nami żadne inwestor, który w razie przejściowego kryzysu dołoży środki na działalność…

Anna: Naszym celem nie jest podążanie za trendami i wypuszczanie na rynek na przykład kolejnego serum z peptydami tylko po to, żeby ten dany składnik się w nim znalazł. Jednak kiedy już decydujemy się na produkcję, dbamy o każdy szczegół, łącznie z opakowaniem. Ograniczyłyśmy je do minimum, bo liczy się to, co w środku. Marka jest bardzo spójna i zgodna z naszymi wartościami. Kochamy minimalistyczny design i zrównoważony rozwój. Say hi rozwijamy lokalnie, w Polsce. Do produkcji używamy składników pozyskiwanych w etyczny sposób z certyfikatami Ecocert. Kremy dostępne są w najprostszych szklanych słoiczkach, łatwych do recyclingu, a ich kartoniki wykonane są ze strukturalnego papieru z certyfikatem FSC. Nie pakujemy niczego w folię.

Sposób prowadzenia waszej działalności zmienił się od momentu założenia biznesu? W jakich aspektach zdajecie się na siebie, a w jakich polegacie na ekspertach?

Anna: Zaczynałyśmy od zera, wkładając w ten biznes własne ogromne zaangażowanie i po 150 tysięcy złotych. Wiedziałyśmy że to kropla w morzu potrzeb, ale miałyśmy plan. Początki nie były łatwe. Co chwila zaskakiwały nas coraz to nowsze wydarzenia. Ledwie skończyła się pandemia, pojawił się problem rekordowej inflacji, rosnących kosztów transportu, wojny w Ukrainie, kursu euro – to wszystko było i jest dla nas bardzo trudne, stresujące. Musimy czasem zrezygnować z jakichś inwestycji oraz planów i się nie poddawać. Uczymy się pokory i cierpliwości. Zaczynałyśmy z czterema produktami, po dwóch latach portfolio marki powiększyło się do ośmiu, a w planach do końca roku są kolejne dwa, które pozwolą nam również wejść w nową kategorię produktową, jaką jest makijaż. Kwestię opracowywania konkretnych receptur i sposobu produkcji oczywiście zostawiamy specjalistom, tak samo jak logistykę, czyli wysyłkę i magazynowanie produktów. Zewnętrzne marki wspomagały nas też w kwestii reklam internetowych. W międzyczasie same orientowałyśmy się, które obszary wymagają poprawy, więc stawałyśmy przed wyborem: albo zmienić ekipę, albo samej się tego nauczyć. Na pewno takim młodym markom jak nasza przydałoby się większe wsparcie ze strony państwa. Czekamy na program, który pozwoliłby nam uzyskać dofinansowanie na rozwój firmy na międzynarodowych rynkach.

Małgorzata: Zwłaszcza, że banki nie są skłonne udzielać kredytów młodym biznesom. My same zdałyśmy sobie sprawę, że zarządzenie wielomilionowym biznesem — ale czyimś - to coś zupełnie innego niż zarządzanie własnym. Pracując w korporacji dostawałyśmy do rąk gotowy produkt, a naszą rolą było jego wypromowanie i sprzedanie. Nauczyłyśmy się korzystać z rad ekspertów, bo trudno być specjalistą od wszystkiego. Często wchodzimy w obszary dla nas zupełnie nowe. Cały czas się uczymy, rozwijamy. E-Commerce to pędząca maszyna. Konkurencja jest ogromna i nie możemy pozwolić sobie na błądzenie. Zaangażowanie to słowo klucz. My nie przestajemy marzyć, działać, a każdy nowy produkt, kampanię, klienta przeżywamy jakby to był nasz pierwszy. Poziom naszego wkładu w markę i rozwój firmy tylko rośnie. Codziennie siadamy do biurka, nie ma taryfy ulgowej. Tempo w branży kosmetycznej jest zawrotne, a każde spóźnienie może przynieść wielkie straty. Tu trzeba być kreatywnym i sprawczym, ale na szczęście tych cech nam nie brakuje. Plany mamy dalekosiężne, nie traktujemy Say hi jako tymczasowego projektu. Tym bardziej, że firma fajnie się rozwija. Co roku podwajamy obroty i mamy plan to tempo utrzymać, żeby już w bieżącym przekroczyć graniczny milion. Pojawiły się też pierwsze propozycje od inwestorów. Zespół Say hi to wciąż głównie my dwie, aczkolwiek tak jak wspominałyśmy wcześniej, często korzystamy ze wsparcia specjalistów z różnych dziedzin. Rocznie jest to około 30 osób, nie wliczając naszych laboratoriów ani magazynu. Choć głównie reinwestujemy zyski w ciągły rozwój firmy, udaje nam się również na tym etapie nagradzać siebie za ciężką codzienną pracę.

Czytaj więcej

Kobiety, które zarabiają miliony na ubraniach z szarej dresówki

Oprócz doświadczenia pracy w korporacji obie prowadzicie też domy i macie rodziny. Jak wygląda u was godzenie obu ról?

Małgorzata: Praca na wysokich stanowiskach w korporacji jest bardzo wymagająca i angażująca czasowo, co moja rodzina zapewne w pewnym okresie odczuła. W opiece nad naszymi nastoletnimi już córkami pomagały wówczas nianie. Jak każda kobieta, która chce się rozwijać i mieć rodzinę stanęłam przed wyborem – mogłam zrezygnować z tego pierwszego i zająć się domem samodzielnie, albo poprosić o pomoc innych. Wybrałam tę drugą opcję. Można spędzać z dzieckiem kompletnie niejakościowy czas będąc w domu, a można ten który się ma wykorzystać maksymalnie. Praca daje mi poczucie niezależności i spełnienia. Jest we mnie jakiś wewnętrzny imperatyw, który nakazuje się rozwijać, iść do przodu. Poza tym, jestem mamą dwóch córek i chciałabym, aby wyrosły na silne i świadome siebie kobiety. Chcę im przekazać wzorce, że godzenie różnych ról życiowych – osoby aktywnej zawodowo, matki czy partnerki - jest możliwe. Natomiast to one będą decydować w przyszłości, którą drogą chcą podążać. Dla macierzyństwa nie trzeba poświęcać całej siebie, choć oczywiście niezbędne jest wsparcie partnera.

Anna: U mnie sytuacja była zupełnie inna, bo nie znam realiów pracy w korporacji mając już rodzinę. Moje dzieci mają trzy i pięć lat, a więc urodziły się wtedy, kiedy rozkręcałyśmy nasz biznes. Podjęłam świadomą decyzję, żeby nie wracać na etat po urodzeniu starszego z nich. I to nie dlatego, że bałam się, iż nie pogodzę obu ról, bo jestem akurat mistrzem w organizacji i planowaniu. Po prostu inne kwestie stały się dla mnie priorytetowe: elastyczne podejście do czasu pracy, możliwość pracy spoza Polski, ale przede wszystkim chęć rozwoju własnego biznesu. Oczywiście życie z tak małymi dziećmi to ciągła gimnastyka, ale będąc bardziej mobilną mam większe pole manewru. Również dzięki wsparciu i specyfice pracy mojego męża udaje nam się to wszystko razem pogodzić. Podkreślam słowo „razem”, ponieważ partnerstwo jest tutaj kluczowe. Zawsze uważałam, że w życiu można mieć wszystko, tylko nie w tym samym czasie. Nie da się być perfekcyjną zawsze i w każdej dziedzinie.

A jaką radę miałybyście dla kogoś, kto myśli o założeniu własnego biznesu?

Małgorzata: Ostatnio jedna z uczestniczek naszych warsztatów powiedziała nam, że prowadzimy fajny biznes, a ona wciąż pracuje w korporacji. Wyznaję zasadę, że na wszystko jest odpowiedni czas. Dlatego warto inspirować się innymi, ale podążać swoją własną drogą.

Anna: Każdy taką decyzję powinien rozważyć sam, biorąc pod uwagę własne doświadczenia, sytuację rodzinną czy finansową. Na pewno trzeba się do tego dobrze przygotować. Praca “na swoim” nie zawsze jest różowa, czasem oznacza pracę w weekendy czy konieczność zapewnienia sobie finansowego zaplecza na czas, kiedy rozwijamy firmę. Jak już wspomniałyśmy, nadal jesteśmy na etapie reinwestowania większości zysków, a nasze pensje nie oscylują wokół tych, które miałyśmy w korporacjach. Natomiast niczego nie żałujemy, bo widzimy duży potencjał rozwoju i tysiące zadowolonych klientów, a to z każdym dniem jeszcze bardziej nas motywuje.

Skąd decyzja dwóch kobiet o wieloletnim doświadczeniu korporacyjnym, aby założyć własny biznes kosmetyczny?

Małgorzata: Do jej podjęcia dojrzewałyśmy długo. Poznałyśmy się jeszcze w trakcie pracy w L'Oreal. Następnie nasze drogi zawodowe się rozeszły, Ania wyjechała do Stanów, gdzie pracowała w marketingu dla międzynarodowej marki kosmetycznej. Ja z kolei poszerzyłam swoje doświadczenie w branży retail jako dyrektor finansowy w Triumph. Przez wiele lat pracowałyśmy u liderów rynkowych, w dużych firmach i na wysokich stanowiskach. Na koncie miałyśmy wiele sukcesów zawodowych, ale niewypowiedziana potrzeba tworzenia czegoś własnego tkwiła w nas obu. Kiedy zdecydowałyśmy się na wspólne przedsięwzięcie byłyśmy pewne siebie nawzajem – wiedziałyśmy, jaki jest rytm i jakie są standardy naszej pracy. Poczułyśmy, że do siebie pasujemy, że będziemy tak samo zaangażowane i zmotywowane do działania, aby z sukcesem tworzyć wspólny biznes.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Prezes DESA Unicum Agata Szkup o inwestowaniu w sztukę: Jest odporne na zawirowania rynkowe
Biznes
Dlaczego kobietom trudniej przychodzi budowanie relacji w biznesie? Wyniki raportu
Biznes
Joanna Czapska: Z klientami negocjuję na polach golfowych, jachtach i podczas ich treningów
Biznes
Właścicielki marki Just Paul: Szyjemy tylko to, w czym same chciałybyśmy chodzić
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Biznes
Małgorzata Kobylarczyk na czele zbrojeniowego giganta. "Płeć nie jest najważniejsza"