Polki zamknęły żywe bakterie w kosmetykach. "Sprzedaż co roku rośnie o 50 procent"

Biznes to nie tylko liczby. Niezwykle ważne jest budowanie relacji i wymiana doświadczeń – mówi Sylwia Poradzisz, która wraz z Dianą Kurkowską i Pauliną Oczkoś-Jeleń stworzyła markę kosmetyków probiotycznych Moliv Cosmetics.

Publikacja: 26.02.2025 09:57

Sylwia Poradzisz: Edukacja jest naszą misją! Sama idea naszej marki to rewolucja w pielęgnacji – sku

Sylwia Poradzisz: Edukacja jest naszą misją! Sama idea naszej marki to rewolucja w pielęgnacji – skupiamy się na pielęgnacji skóry z uwzględnieniem jej mikrobiomu. Świat nauki już od ponad dekady intensywnie bada mikrobiom skóry, ale przemysł kosmetyczny dopiero zaczyna za tym nadążać i wdrażać rozwiązania pielęgnacyjne wspierające mikrobiom.

Foto: Barbara Bogacka

Zacznijmy od początku – co panie połączyło i kto wyszedł z inicjatywą stworzenia marki kosmetyków probiotycznych?

Sylwia Poradzisz: Jesteśmy mikrobiolożkami, spotkałyśmy się przy jednym stole laboratoryjnym, przy którym badałyśmy wpływ probiotyków, czyli żywych bakterii probiotycznych, na organizm człowieka. Brałyśmy udział w badaniach klinicznych, koncentrując się głównie na suplementach diety. To był okres, kiedy probiotyczne suplementy diety z żywymi bakteriami zaczęły zyskiwać popularność – najpierw w środowisku naukowym, a potem także w przemyśle. Wtedy dostrzeżono, jak ogromny wpływ mają bakterie probiotyczne na organizm. Mogłyśmy obserwować to na żywo – widziałyśmy, jak działają na tkanki ludzkie i jakie efekty przynoszą w badaniach klinicznych. Właśnie wtedy narodziła się nasza fascynacja bakteriami. Przez lata przyzwyczajono nas do myślenia, że bakterie są czymś złym, że powodują choroby i należy ich unikać. Zdałyśmy sobie sprawę, że są nam niezbędne. A, że jesteśmy kobietami, to zaczęłyśmy myśleć o bakteriach także w kontekście pielęgnacji skóry. Szukałyśmy gotowych produktów na rynku, ale okazało się, że nie ma kosmetyków zawierających żywe bakterie probiotyczne. Dlatego postanowiłyśmy same opracować receptury kosmetyczne z ich zawartością. Na początku były to bardzo proste formuły, nieprzygotowane jeszcze do sprzedaży. Ale już wtedy miały formę kosmetyków, które mogłyśmy stosować na własnej skórze. Tak to się zaczęło.

Wiadomo, że bakterie mają wpływ na ludzki organizm. Ale jak konkretnie działają? Co dzieje się w jelitach, a co na skórze, gdy wprowadzimy do nich probiotyki?

Bakterie probiotyczne wpływają na mikrobiom, czyli zbiór drobnoustrojów – bakterii, grzybów i wirusów – które zasiedlają nasz organizm. Mają znaczenie dla jego prawidłowego funkcjonowania. W zależności od tego, gdzie dany mikrobiom się znajduje, spełnia różne funkcje. Najlepiej poznanym mikrobiomem jest mikrobiom jelitowy, który zawiera największą liczbę bakterii. Naukowcy dowiedli, że stanowią one nawet dwa kilogramy masy naszego ciała. Dbają o prawidłowe działanie układu odpornościowego. Bakterie niejako trenują naszą odporność – uczą organizm, kiedy powinien się aktywować w odpowiedzi na zagrożenie, a kiedy nie reagować nadmiernie. Dzięki temu zmniejsza się ryzyko alergii. Probiotyki wpływają również na procesy trawienne i szczelność jelit. Jeśli chodzi o skórę, bakterie probiotyczne pełnią podobną funkcję – wspierają układ odpornościowy skóry, pomagając jej reagować adekwatnie na zagrożenia. Mikrobiom skórny produkuje różnego rodzaju substancje odżywcze, takie jak kwasy organiczne, które obniżają pH skóry, a także witaminy i antyoksydanty niezbędne w procesach przeciwstarzeniowych. Jeżeli mikrobiom skóry jest w równowadze, skóra funkcjonuje prawidłowo. Jeśli dochodzi do zaburzeń, pojawia się dysbioza, a w jej konsekwencji – różne choroby skórne, czyli dermatozy. Większość problemów skórnych jest związana właśnie z zaburzonym mikrobiomem. Przykładowo, trądzik pospolity często wynika z nadmiernego wzrostu bakterii Cutibacterium acnes. Każda choroba skórna ma związek z określonym drobnoustrojem. Mikrobiom skórny pełni więc ważną funkcję, bo reguluje procesy zachodzące w skórze i pomaga opóźniać procesy starzenia.

Czytaj więcej

Monika Rut, współwłaścicielka marki beBIO: Znane nazwisko niczego nie gwarantuje

Jaki był pierwszy kosmetyk, który stanął na półce w pani łazience?

Jak już wspomniałam, zaczęłyśmy pracę nad tymi produktami w zaciszu laboratoryjnym i pierwszym pomysłem były kremy do twarzy. To właśnie do nich zaczęłyśmy dodawać żywe bakterie probiotyczne. Wspaniale spełniały swoje funkcje. Do tego stopnia, że nasze rodziny, nasze mamy wręcz uzależniły się od tych kremów! Była ogromna presja z ich strony, żeby wprowadzić je na rynek, bo w tamtym czasie w Polsce nie było żadnych kosmetyków z żywymi bakteriami dostępnych w drogeriach. Jednak te pierwsze formuły nie nadawały się jeszcze do sprzedaży – żywe bakterie, jak każdy organizm, mają swój metabolizm, przez co kremy miały bardzo krótki termin przydatności. Musiałyśmy wymyślić sposób, by umieścić bakterie w recepturach tak, aby produkt był skuteczny, ale też bezpieczny i wygodny w użyciu. Chodziło o to, żeby nie psuł się na półce, bakterie nie metabolizowały składników aktywnych i żeby można było bez problemu go stosować. Wiedziałyśmy, że opracowanie i przebadanie takiej technologii będzie bardzo kosztowne, a nas na to po prostu nie było stać. Postanowiłyśmy więc sprawdzić, czy nasz pomysł ma potencjał i zgłosiłyśmy projekt do Unii Europejskiej. Uznałyśmy, że jeśli uda się uzyskać dofinansowanie, to znaczy, że warto go zrealizować. Złożyłyśmy wniosek do Małopolskiego Centrum Innowacji w Krakowie o fundusze na opracowanie i przebadanie receptur. Po pół roku dowiedziałyśmy się, że otrzymałyśmy dofinansowanie – to był przełomowy moment i początek realizacji naszego pomysłu.

Jaka to była suma?

Dostałyśmy 350 tysięcy złotych na opracowanie czterech receptur wraz z badaniami.

Ta kwota wystarczyła?

Musiało wystarczyć! Oprócz tego zainwestowałyśmy własne środki – około 100 tysięcy złotych. Po dwóch latach udało nam się spełnić marzenie: miałyśmy gotowe produkty, które mogłyśmy zacząć sprzedawać.

Jakie to były produkty?

To były cztery kremy do twarzy – totalna innowacja na polskim rynku. Oczywiście, istniało już wiele kosmetyków nazywanych „probiotycznymi”, ale według definicji WHO probiotyczny oznacza zawierający żywe drobnoustroje. Tymczasem w kosmetykach dostępnych na rynku znajdowały się najczęściej postbiotyki (substancje wytwarzane przez bakterie) albo prebiotyki (składniki odżywiające bakterie). Oba te składniki są wartościowe i ważne dla skóry, ale w naszym odczuciu nie można było nazywać takich produktów probiotycznymi. Nasza marka była rewolucją technologiczną. Słyszałyśmy od wielu doświadczonych firm, że stworzenie kosmetyków z żywymi bakteriami jest niemożliwe. Ale my, po latach obserwacji bakterii, wiedziałyśmy dokładnie, czego one potrzebują.

Jak udało się to zrobić?

Nasze kremy nie są zwykłymi kremami – mają unikalne, dwufazowe opakowanie. W pierwszej fazie stworzyłyśmy środowisko idealne dla bakterii, wykorzystując odpowiednio dobrane surowce kosmetyczne. Dzięki temu bakterie mogą przeżyć w produkcie przez dwa do trzech lat, i to bez konieczności przechowywania w lodówce. Bardzo nam zależało na tym, żeby kosmetyki były łatwe w użyciu – przecież większość z nas nie trzyma lodówki w łazience! Druga faza to baza kremowa, w której umieściłyśmy różne składniki pielęgnacyjne, dostosowane do potrzeb skóry. Dzięki temu powstały cztery różne kremy, przeznaczone do różnych typów cery, ale wszystkie z myślą o pielęgnacji mikrobiomu i wykorzystaniu żywych bakterii probiotycznych.

Kremy są dostosowane także do różnych grup wiekowych?

Tak, jak najbardziej! Wśród naszych propozycji mamy też krem anty-aging, który nie nazywa się tak tylko z powodów marketingowych – jego działanie przeciwstarzeniowe zostało potwierdzone w badaniach. Spośród całej czwórki to właśnie on wykazał najlepsze efekty w redukcji zmarszczek i poprawie kondycji skóry.

Droga od stworzenia kosmetyku do jego sprzedaży w sklepach jest długa. Są panie naukowczyniami – jak udało się przełożyć naukę na biznes?

Początki były naprawdę trudne. Wychodząc z laboratorium, nie miałyśmy pojęcia, jak prowadzi się sklep internetowy. Musiałyśmy się tego po prostu nauczyć. Jako mała firma nie miałyśmy środków na zatrudnienie wielu specjalistów, którzy mogliby nas w tym wesprzeć, więc krok po kroku uczyłyśmy się wszystkiego same. W końcu jednak doszłyśmy do momentu, który chyba spotyka każdą rozwijającą się firmę – dotarłyśmy do ściany. Wiedziałyśmy, że same nie jesteśmy już w stanie dalej się rozwijać. I wtedy, w zeszłym roku, na naszej drodze pojawił się biznesowy partner – firma Morele.net, która ma ogromne doświadczenie w sprzedaży internetowej. Nasz produkt wydał się im na tyle interesujący, że postanowili nas wesprzeć w rozwoju biznesu i marki. W zeszłym roku oficjalnie rozpoczęłyśmy współpracę i działamy razem.

Na czym polega współpraca z inwestorem?

Mamy wsparcie, ale to nie jest tak, że dostałyśmy gotowy sukces na tacy. Otrzymałyśmy raczej „wędkę” niż „rybę” – czyli środki na rozwój firmy i jej funkcjonowanie, ale cały czas pracujemy z pełnym zaangażowaniem, żeby marka rosła, a pielęgnacja mikrobiomu stawała się coraz bardziej rozpoznawalna i zakorzeniona w świadomości ludzi.

Kiedy pojawiły się pierwsze kosmetyki?

Cały projekt rozpoczął się w 2019 roku, kiedy otrzymałyśmy dofinansowanie. Natomiast sprzedaż ruszyła w kwietniu 2022 roku. Śmiejemy się, że u nas zawsze musi być pod górkę – opracowywanie receptur i prowadzenie badań przypadło na okres pandemii. To było ogromnym wyzwaniem, bo braki kadrowe bardzo nas przytłaczały. Potem, kiedy wreszcie zaczęłyśmy sprzedaż, wybuchła wojna w Ukrainie, a to z kolei spowodowało problemy z dostawami surowców i trudności produkcyjne. Na własnej skórze przećwiczyłyśmy działanie w kryzysowych warunkach!

Trzy różne kobiety, trzy różne osobowości – jakie kompetencje ma każda z pań i jak podzieliły się panie obowiązkami?

Łączy nas to, że jesteśmy mikrobiolożkami, ale wiele dodatkowych kompetencji wyszło na jaw w trakcie naszej współpracy. Diana, która jest doktorem nauk medycznych, odkryła, że świetnie radzi sobie z aspektami technicznymi, zarówno w prowadzeniu sklepu, jak i w kontakcie z klientami. Paulina, magister inżynier towaroznawstwa i audytorka dobrych praktyk produkcyjnych, zaczęła rozwijać swoje umiejętności w obszarze marketingu. Mnie z kolei – a jestem magistrem analityki medycznej i mikrobiologiem – pochłonął świat biznesu. Fascynują mnie strategie rozwoju, więc staram się czerpać jak najwięcej wiedzy od większych i bardziej doświadczonych firm, aby skutecznie rozwijać naszą markę. Podział pracy w małej firmie nie jest łatwy, bo każda z nas musi uczestniczyć w różnych procesach, by w razie potrzeby móc kogoś zastąpić. Wychodząc z laboratorium, musiałyśmy nauczyć się wielu nowych rzeczy, dlatego starałyśmy się zdobywać wiedzę w różnych obszarach. Ostatecznie każda z nas ma swoją główną specjalizację – Paulina prowadzi działania marketingowe, rzuca nowe pomysły, a my z Dianą często jesteśmy ich wykonawczyniami. Taki system dobrze się u nas sprawdza.

Czytaj więcej

Joanna Trepka, twórczyni marki L37: Koszty biznesowych błędów wzięli na siebie moi rodzice

Jak wygląda podejmowanie decyzji? Jak radzą sobie panie z różnicami zdań?

Ponieważ na co dzień się przyjaźnimy i znamy od lat, wiemy, jak rozwiązywać ewentualne konflikty. A to, że jest nas trójka, paradoksalnie działa na naszą korzyść – zazwyczaj dwie osoby opowiadają się za jednym rozwiązaniem, więc ta trzecia musi po prostu pójść na kompromis. Dzięki temu rzadko zdarzają się sytuacje, w których utknęłybyśmy w martwym punkcie. Dyskutujemy, przegłosowujemy temat i idziemy dalej.

Jako naukowczynie doskonale znają panie mikrobiom skóry, ale przeciętny klient, który kupuje kosmetyki, często nie ma pojęcia, co jest ważne w pielęgnacji. Jak dużą rolę odgrywa w pracy pań edukacja?

Edukacja jest naszą misją! Sama idea naszej marki to rewolucja w pielęgnacji – skupiamy się na pielęgnacji skóry z uwzględnieniem jej mikrobiomu, co wciąż jest tematem dość nowym dla przeciętnych ludzi. Świat nauki już od ponad dekady intensywnie bada mikrobiom skóry, ale przemysł kosmetyczny dopiero zaczyna za tym nadążać i wdrażać rozwiązania pielęgnacyjne wspierające mikrobiom. Coraz więcej marek zaczyna mówić o tym zagadnieniu, ale my idziemy krok dalej – działamy z żywymi bakteriami i chętnie dzielimy się wiedzą na ten temat. Najlepszą okazją do edukacji są targi branżowe, gdzie mamy bezpośredni kontakt z klientami. To właśnie wtedy widzimy największe zainteresowanie – ludzie słuchają, otwierają oczy i nagle wszystko zaczyna mieć dla nich sens. Często bierzemy udział w konferencjach naukowych i eventach branży beauty, gdzie prowadzimy wykłady i dzielimy się wynikami badań. Współpracujemy także z uczelniami – na przykład z Wyższą Szkołą Inżynierii i Zdrowia w Warszawie; nasze kosmetyki są wykorzystywane w pracach magisterskich i poddawane badaniom. W miarę możliwości wspieramy magistrantów naszą wiedzą i badaniami mikrobiomu. Chętnie publikujemy też artykuły naukowe oraz materiały w czasopismach branżowych, starając się tłumaczyć temat mikrobiomu skóry w prosty i przystępny sposób. A na co dzień edukujemy poprzez nasze kanały na Instagramie i Facebooku. Regularnie publikujemy treści pomagające zrozumieć, czym jest mikrobiom i dlaczego warto o niego dbać.

Opracowały panie formułę kosmetyków. Nie boją się panie, że ktoś skopiuje te rozwiązania? Macie konkurencję w Polsce lub za granicą?

Jeśli chodzi o Polskę, jesteśmy pierwszą marką, która zamknęła żywe bakterie w kosmetyku. Na świecie istnieje kilka firm, które zajęły się tym tematem, ale żadna nie ma tak szerokiej oferty jak my – obejmującej nie tylko kremy, ale także produkty do mycia twarzy, serum czy kosmetyki do pielęgnacji ciała. Wydaje się, że jesteśmy jedyną firmą, która tak kompleksowo podeszła do zastosowania żywych bakterii probiotycznych w kosmetykach. Czy boimy się konkurencji? Oczywiście, zwłaszcza dużych firm, które mają ogromne działy marketingowe i zasoby finansowe, by wypromować swoje produkty. Jednak wierzymy, że to, co nas wyróżnia, to transparentność, naukowe podejście i skuteczność. Ufamy, że wiedza i rzetelne badania, które stoją za naszymi kosmetykami, pozwolą nam się rozwijać na polskim rynku, a w przyszłości zdobyć też zaufanie klientów za granicą. Żywe bakterie w kosmetykach to skuteczna forma dbania o mikrobiom skóry, dlatego jesteśmy przekonane, że nasza koncepcja znajdzie swoje miejsce na rynku.

Skąd wzięła się nazwa Moliv?

Z nazwą wiąże się cała historia! Nasza wcześniejsza nazwa to było Beliv – od „bądź żywy”, bo chodziło nam o żywe bakterie probiotyczne i chciałyśmy, żeby to „życie” było w niej widoczne. W zeszłym roku zmieniłyśmy nazwę z kilku powodów. Po pierwsze, planowałyśmy wejście na rynki zagraniczne, a tam już istniały kosmetyki pod podobną nazwą, więc obawiałyśmy się, że będziemy mylone z inną marką. Po drugie – czułyśmy, że same stajemy się "coraz bardziej żywe”. I tak pojawiło się More Life, które pięknie ułożyło się w Moliv.

Mają panie wyłącznie sklep internetowy, czy jest planowana sprzedaż stacjonarna?

Zaczęłyśmy od sprzedaży internetowej – zarówno poprzez własny sklep, jak i współpracując z innymi platformami specjalizującymi się w kosmetykach. Same nie prowadzimy sprzedaży stacjonarnej, ale jeśli jakaś drogeria chce włączyć nasze produkty do swojej oferty, chętnie podejmujemy współpracę. Bardzo dobrze rozwija się nasza współpraca z salonami kosmetycznymi. W profesjonalnych gabinetach klienci mogą uzyskać pełen plan pielęgnacyjny, poradę oraz ewentualne zabiegi kosmetyczne. Prowadzimy także rozmowy z kosmetologami i dermatologami – ci ostatni reagują na nasze kosmetyki wyjątkowo pozytywnie, podkreślając, że brakuje takich produktów we wsparciu leczenia dermatoz. Liczymy, że ten rok będzie przełomowy i dermatolodzy zaczną rekomendować żywe bakterie jako ważny element pielęgnacji skóry problematycznej.

Planują panie dalsze korzystanie z funduszy europejskich na rozwój marki, myślą o ekspansji międzynarodowej?

Tak, zdecydowanie zamierzamy nadal korzystać z funduszy unijnych. W zeszłym roku zrobiłyśmy sobie przerwę od dofinansowań, ale w tym roku już rozglądamy się za nowymi projektami. Mamy kilka pomysłów, które chciałybyśmy zrealizować, więc będziemy składać kolejne wnioski. Ekspansja międzynarodowa to dla nas naturalny krok. Chcemy wykorzystać fundusze unijne także po to, aby zwiększyć rozpoznawalność marki i pojawić się na półkach w drogeriach poza Polską. Oczywiście to wymaga ogromnej pracy po naszej stronie – musimy przygotować etykiety i opakowania w różnych językach oraz sprawdzić, czy nasze badania spełniają wymagania prawne w poszczególnych krajach. Zaczynamy od Unii Europejskiej, bo tu mamy najłatwiejszą ścieżkę regulacyjną, a później będziemy myśleć o ekspansji na kolejne rynki.

A jak wygląda kwestia zarabiania? Od razu firma zaczęła generować dochód, czy był to dłuższy proces?

Niestety, nie było tak, że zaczęłyśmy zarabiać już w pierwszym miesiącu. Oczywiście sprzedaż pojawiła się od początku i rosła z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, ale prowadzenie biznesu pochłaniało na tyle dużo środków finansowych, że pierwsze zyski przyszły dopiero później. W pierwszym roku jeszcze ich nie było – realne zarobki pojawiły się w drugim roku działalności. Natomiast dopiero w zeszłym roku osiągnęłyśmy stabilność, która pozwoliła nam na regularne wypłacanie pensji na stałym poziomie. Ale cały czas reinwestujemy środki. Nasze wypłaty na początku nie były satysfakcjonujące, ale najważniejsze było, aby marka stawała się coraz bardziej rozpoznawalna i żeby nasze portfolio się rozwijało oraz poszerzało o kolejne produkty.

Sprzedaż wzrosła?

Zdecydowanie. Co roku notujemy około 50-procentowy wzrost sprzedaży.

Zrezygnowały już panie całkowicie z pracy naukowej i skupiły się wyłącznie na firmie? To jedyne źródło dochodu pań?

Tak, to nasz jedyny dochód. Już od kilku lat nie współpracujemy z innymi instytucjami, pracujemy wyłącznie we własnej firmie. Natomiast kontakt z badaniami mamy cały czas – współpracujemy z uczelniami, a także prowadzimy własne badania w naszym małym laboratorium, gdzie testujemy różne pomysły. Oczywiście współpracujemy również z większymi ośrodkami w zakresie produkcji i skalowania receptur. Świat nauki jest wciąż naszym DNA – bez niego myślę, że długo byśmy nie wytrzymały. Laboratorium jest i pozostaje częścią naszej działalności.

W jakim kierunku chcą się  panie rozwijać? Są plany, by wprowadzić nowe kategorie kosmetyków, np. dla dzieci czy mężczyzn?

Nie dzielimy kosmetyków na „kobiece” i „męskie”, ponieważ każda skóra – niezależnie od płci – ma swój mikrobiom, o który trzeba dbać. Oczywiście naszym głównym odbiorcą są kobiety, ale one często kupują kosmetyki również dla swoich mężczyzn. Dlatego nie planujemy osobnej linii wyłącznie dla mężczyzn, choć w naszej komunikacji staramy się do nich również docierać. Jeśli chodzi o kosmetyki dla dzieci, to myślimy o nich intensywnie. Dzieci są bardzo wymagającą grupą odbiorców – produkty muszą przejść dodatkowe badania potwierdzające bezpieczeństwo i skuteczność na określonej grupie wiekowej. Obecnie nasze kosmetyki, zgodnie z prawem, są przeznaczone dla osób powyżej 3 roku życia. Natomiast starsze dzieci – 10-, 12-, 14-latkowie, zwłaszcza ci zmagający się z trądzikiem – często korzystają z naszych produktów, bo to właśnie matki kupują je dla swoich nastolatków. Obecnie koncentrujemy się na rozwoju pielęgnacji ciała i skóry głowy. Skóra głowy to zupełnie inne środowisko dla mikrobiomu, dlatego wymaga odrębnego podejścia. Planujemy wprowadzenie linii kosmetyków do skóry głowy i włosów w drugiej połowie tego roku. Cały czas skupiamy się na rozwiązywaniu problemów skórnych związanych z mikrobiomem, dlatego wciąż pojawiają się w naszych głowach nowe pomysły na kolejne produkty.

Czego nauczyły się panie o sobie podczas tej biznesowej podróży?

Czytaj więcej

Kosmetyki stworzone przez Polki podbijają Skandynawię. Zaczęło się od problemów ze skórą

Przede wszystkim odkryłyśmy, jak bardzo jesteśmy uparte – chyba nawet nie zdawałyśmy sobie sprawy, że aż tak! To właśnie ta cecha napędza nas do działania, do pokonywania przeszkód i szukania rozwiązań. Biznes nauczył nas też, że jeśli istnieje rozwiązanie jakiegoś problemu, to… nie ma problemu! Codziennie mierzymy się z wyzwaniami i to nie są sporadyczne trudności – one pojawiają się regularnie, czasem w dużej liczbie naraz. Było to dla nas sporym zaskoczeniem, ale nauczyłyśmy się podchodzić do nich zadaniowo. Nie skupiamy się na tym, kto zawinił – nie szukamy winnych, tylko rozwiązania. I jeśli coś poszło nie tak, zastanawiamy się, jak w przyszłości uniknąć podobnej sytuacji. To podejście bardzo dużo nas nauczyło i ułatwia nam codzienne funkcjonowanie w biznesie.

Był moment, w którym pomyślały panie, że to się nie uda?

Bywało bardzo trudno – jak już wspominałyśmy, najpierw pandemia, która zmieniła sposób funkcjonowania świata, a dwa lata później wojna w Ukrainie, która skomplikowała kwestie produkcyjne i logistyczne. Ale nigdy nie pomyślałyśmy, że to się nie uda. Po prostu szłyśmy do przodu, krok po kroku, a im bardziej angażowałyśmy się w projekt, tym trudniej było wycofać się z tej drogi. Nawet przez chwilę nie myślałyśmy o rezygnacji.

Co jest odskocznią dla pań? Jak panie odpoczywają?

Paulina i Diana mają małe dzieci, więc ich czas wolny kręci się wokół macierzyństwa. Diana jest mamą trójki maluchów – ma bliźniaki i półtora roku starszą córeczkę, więc odpoczynek w jej przypadku to luksus. Paulina też ma w domu dwulatkę; obie są teraz w intensywnym, macierzyńskim etapie życia. Ja mam już trochę starsze dzieci, więc mogę pozwolić sobie na realizację własnych pasji. Moją odskocznią jest jazda na rowerze szosowym – to coś, co daje mi świeżość umysłu. Często podczas jazdy przychodzą mi do głowy nowe pomysły. W ten sposób się relaksuję. Zimą przerzucam się na narty. Można więc powiedzieć, że mam sportowy sposób na odreagowanie stresu i złapanie dystansu.

Historia pań to dowód na to, że kobiety mogą zmieniać świat biznesu i nauki. Co zdaniem pań jest największą siłą kobiet w biznesie?

Zdecydowanie upór, umiejętność radzenia sobie z codziennymi trudnościami i wielozadaniowość. Śmieję się, że ta ostatnia cecha rozwija się automatycznie, kiedy zostaje się rodzicem – nagle trzeba robić wiele rzeczy naraz i sprawnie zarządzać czasem.  Lubimy też ludzi i cenimy kontakt z drugim człowiekiem. To coś, co w biznesie jest niezwykle ważne – budowanie relacji, inspirowanie się rozmowami i wymiana doświadczeń. Biznes to nie tylko liczby. Liczą się relacje i współpraca.

Uważają panie, że już osiągnęły sukces? Jak go panie definiują?

Dla nas sukcesem jest przede wszystkim rozpoznawalność naszej marki. Na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, czy już go odniosłyśmy, ale kiedy spojrzymy z dystansu na to, co wydarzyło się przez ostatnie lata, dochodzimy do wniosku, że tak – to już jest sukces. Opracowanie i opatentowanie naszych rozwiązań, stworzenie i wypuszczenie własnej marki, doprowadzenie do tego, że trzymamy w rękach gotowy produkt – to ogromne osiągnięcie. Oczywiście, nasza marka nie stała się nagle szeroko znana, jak może sobie to wyobrażałyśmy na początku. Myślałyśmy, że w pewnym momencie wydarzy się coś przełomowego i nagle wszyscy zaczną o nas mówić. Tymczasem budujemy tę świadomość stopniowo – krok po kroku. Czy więc już odniosłyśmy sukces? Może nie w spektakularny sposób, ale każda mała cegiełka, którą dokładamy do rozwoju firmy, pokazuje, że jesteśmy na dobrej drodze. Nawet jeśli na co dzień nie uznajemy, że mamy na swoim koncie wielki sukces, to czasu do czasu przychodzi taka myśl, że w sumie to jest OK.

Zacznijmy od początku – co panie połączyło i kto wyszedł z inicjatywą stworzenia marki kosmetyków probiotycznych?

Sylwia Poradzisz: Jesteśmy mikrobiolożkami, spotkałyśmy się przy jednym stole laboratoryjnym, przy którym badałyśmy wpływ probiotyków, czyli żywych bakterii probiotycznych, na organizm człowieka. Brałyśmy udział w badaniach klinicznych, koncentrując się głównie na suplementach diety. To był okres, kiedy probiotyczne suplementy diety z żywymi bakteriami zaczęły zyskiwać popularność – najpierw w środowisku naukowym, a potem także w przemyśle. Wtedy dostrzeżono, jak ogromny wpływ mają bakterie probiotyczne na organizm. Mogłyśmy obserwować to na żywo – widziałyśmy, jak działają na tkanki ludzkie i jakie efekty przynoszą w badaniach klinicznych. Właśnie wtedy narodziła się nasza fascynacja bakteriami. Przez lata przyzwyczajono nas do myślenia, że bakterie są czymś złym, że powodują choroby i należy ich unikać. Zdałyśmy sobie sprawę, że są nam niezbędne. A, że jesteśmy kobietami, to zaczęłyśmy myśleć o bakteriach także w kontekście pielęgnacji skóry. Szukałyśmy gotowych produktów na rynku, ale okazało się, że nie ma kosmetyków zawierających żywe bakterie probiotyczne. Dlatego postanowiłyśmy same opracować receptury kosmetyczne z ich zawartością. Na początku były to bardzo proste formuły, nieprzygotowane jeszcze do sprzedaży. Ale już wtedy miały formę kosmetyków, które mogłyśmy stosować na własnej skórze. Tak to się zaczęło.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Milena Inglot: Skontaktowała się z nami agencja Jennifer Lopez
Biznes
Empatyczne przywództwo - na czym polega i kiedy się opłaca ten styl zarządzania?
Biznes
Multitasking jest przereklamowany. Oto, jaki styl pracy daje dużo lepsze efekty
Biznes
Czas na zmianę: Ważna decyzja biznesowa Meghan Markle
Materiał Promocyjny
Potrzebne są pilne ustalenia z KOWR w sprawie dalszych losów dzierżawy gruntów
Biznes
Szefowa Too Good To Go: Marzy mi się świat, w którym nie marnuje się jedzenia
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”