Pana najnowsza książka "Esesmanka" przybliża losy Hildegard Lächert, jednej ze słynących z okrucieństwa strażniczek, które pełniły służbę w obozach koncentracyjnych. Niestety nie jest to jedyny taki życiorys, gdyż Lächert nie stanowiła odosobnionego przypadku. Czy historie nazistowskich funkcjonariuszek, w pana przekonaniu, łamią stereotyp, zgodnie z którym cechy takie jak brutalność czy sadystyczne skłonności przypisuje głównie mężczyznom?
Jarosław Molenda: Mam nadzieję, że tak. Oczywiście nie występuję tu w roli „obrońcy” mężczyzn czy w ogóle przypisywania określonych cech wyłącznie którejś z płci. Jednak im bardziej zagłębiam się w „kobiecą” historię obozów koncentracyjnych, tym więcej odkrywam historii kobiet nieludzko bezwzględnych, nieczułych. Ba, nawet same więźniarki przyznawały, że były one znacznie okrutniejsze niż większość męskiego personelu. To już dzieje trzeciej opisywanej przeze mnie strażniczki SS, po Marii Mandl („Sadystka z Auschwitz”) i Hermine Braunsteiner („Polowanie na bestię z Majdanka”), więc mogę pokusić się o pewne wnioski, zwłaszcza że wciąż nie wyczerpałem tematu i w zanadrzu mam kilka kolejnych „kandydatek” na bohaterkę książki. Co przerażające, wcale nie brakuje materiału dokumentującego bestialstwo reprezentantek tak zwanej słabszej płci. Każdy, kto zapozna się z opowieścią o jakiejś Aufseherin (tak w nomenklaturze niemieckiej nazywano funkcję, którą pełniły strażniczki – co ważne: nie należały one do SS, stanowiły jedynie personel pomocniczy; do osławionych „trupich główek” mogli należeć jedynie mężczyźni), sam dojdzie do wniosku, że w niczym nie ustępowały one mężczyznom pod względem brutalności. Osobiście i własnoręcznie potrafiły zakatować więźniarkę, bez powodu lub z błahej przyczyny. Okazywały się mistrzyniami wymyślania sadystycznych metod upodlania – wspomniana Hermine Braunsteiner miała przydomek „Kobyła z Majdanka” lub „Tratująca klacz”, a to z racji tego, że gdy już powaliła na ziemię ofiarę, skakała po niej, często doprowadzając do jej śmierci. Nosiła nawet w tym celu specjalnie podkute obuwie (!) Bohaterka „Esesmanki” z kolei otrzymała przydomek „Krwawa Brygida”, gdyż biła tak długo, aż pokazała się krew. Takie zachowania nie mają nic wspólnego z obowiązkiem utrzymania dyscypliny obozowej…
Czytaj więcej
Mąż pianistki Zofii Rabcewicz, gdy publiczność wiwatowała, prosząc o bis, powiedział: „Moja żona więcej grać nie będzie”. Na oczach wiwdzów Jerzy Rabcewicz zamknął fortepian i zabrał żonę ze sceny. Jaka jest historia tej wielkiej pianistki?
Wiadomo zatem, że kobiety są w równym stopniu zdolne czynić zło, jak mężczyźni. Często agresja ze strony mężczyzn motywowana jest rywalizacją czy chęcią utrwalenia swojej pozycji. Zastanawiam się, czy podobnymi pobudkami kierują się "złe" kobiety? A może ich okrucieństwo ma inne źródło?
Ich zachowanie na pewno wynikało z przyczyn racjonalnych, bo za nadgorliwość były wynagradzane, mogły liczyć na premie, dodatkowe dni urlopu etc. W pewien sposób były też ofiarami „prania mózgów”, jakiemu od wielu lat, czyli od chwili zdobycia władzy przez nazistów, było poddawane niemieckie społeczeństwo. Inna rzecz, że większość bardzo chętnie nastawiała ucha na propagandowe hasła – w jakiś sposób można więc tym tłumaczyć traktowanie więźniów jak „podludzi”. Zgodnie z hitlerowskim przekonaniem Słowianie stali na niższym poziomie rozwoju i w dodatku „zabierali” przestrzeń życiową „wybranego narodu niemieckiego”. Pamiętajmy, że – przynajmniej teoretycznie – funkcjonariusze obozowi żyli w przekonaniu, że działają zgodnie z prawem, niemieckim prawem. Stąd późniejsze, bardzo częste usprawiedliwienia w rodzaju: „wykonywałem jedynie rozkazy”.