Martyna Krzysztofik przed premierą „Ulissesa“: Nie miałam przywilejów

Kiedy pierwszy raz udało mi się powiedzieć monolog w całości, upadłam na kolana i się poryczałam. Dobrnęłam pamięciowo do końca! To już był wyczyn - mówi aktorka odgrywająca rolę Molly Bloom w spektaklu, który dziś wieczorem ma premierę w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie.

Publikacja: 14.02.2025 13:15

Martyna Krzysztofik o roli Molly Bloom w "Ulissesie": Na razie nienawidzę swojej postaci.

Martyna Krzysztofik o roli Molly Bloom w "Ulissesie": Na razie nienawidzę swojej postaci.

Foto: Bartek Barczyk dla Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie.

Wspomniałaś poza mikrofonem o swoim pomyśle na monodram z masażem...?

To jest dopiero w sferze planu perspektywicznego. Ciekawe, bo tak jak mój tato*, nie lubię monodramów, wolę stand-up. Tak czy owak, od zawsze gdy gram, mniejszą czy większą rolę, towarzyszy mi poczucie, że za dużo mnie na scenie. Czasem wręcz za szybko mówię, żeby nie angażować, nie kraść uwagi, widza. Upominają mnie wtedy. Dziś na pierwszej próbie scenicznej Krzysiek Zarzecki, który gra Leopolda Blooma w „Ulissesie“ też w pewnym momencie zwrócił się do mnie scenicznym szeptem: „Wooolniej“.

To dziwna przypadłość w przypadku aktorki. I to takiej, która dostała rolę Molly z jej obszernym monologiem. Wróćmy jeszcze na chwilę do monodramu i kobido.

Aktor, od szkoły teatralnej począwszy, eksploruje głównie dramaty, co w naszym środowiskowym slangu zawieramy w dwóch słowach: „Płacz, cięcie“. Pomyślałam, że może zrobić coś na drugim biegunie od smutku. Więc poszłam z pomysłem do Kuby Roszkowskiego (kierownik literacki – przyp. red.) i bardzo mu się spodobał ten mój erotyczno-relaksacyjny koncept.

Masaż i aktorka. Ciekawe połączenie.

Zawsze lubiłam masować. Nie! Relaksować innych. W szkole teatralnej na zajęciach z wymowy stawiano mi krzesło na środku sali, mówiąc: „Martyna, miłych zajęć“. Do tej pory pamiętam, że na przykład Łukasz Wójcik zawsze pięknie pachniał, ktoś miał szerokie bary, któraś była bardzo drobna, więc bardzo wygodna w masowaniu. Zdarzało się, że wymasowałam trzydzieści osób. I zdarzały się wyznania: „Kocham męża, ale wolę ciebie“. Aż w końcu zaliczyłam kursy. Specjalizuję się w kobido, masuję stopy, robię masaż antycelulitowy...

Dużo kontaktu z cudzym ciałem.

Lubię sprawiać ludziom ulgę. To jest ponad tym, że mam pod palcami czyjeś stopy czy twarz. Moja macocha, twierdzi, że gdy kładzie się u mnie na stole do masażu, od razu czuje przepływ dobrej energii. W sekundę! Masuję w taki sposób, że skupiam się też na miejscach, gdzie mnie boli, i często trafiam w czyjś ból. Wiadomo, że ludzie, którzy przychodzą na masaż, kładą się i gadają, czasem chętniej niż u psychologa. Więc to jest też relaks dla głowy.

A dla ciebie nie jest obciążające?

„Poszukaj kosza. Zrzuć to“, „Umyj“, „Przepal ręce nad świecą“ – tego nas uczyli na kursach. Obawiałabym się raczej, że to ja mogłabym im coś „przekazać“.

Takie masz nastawienie do świata?

Tak. A teraz, gdy myślę o monodramie, masowanie jest dla mnie poligonem aktorskim. Pytam ludzi, co ich śmieszy, omawiamy granice intymności. Fajnie jest.

O! kawa, soczek! Przynieśli. Dla ciebie? Przepraszam, telefon dzwoni. Na którą obiad? Nie zrobiłam sondy dziecka do lekarza. Zapomniałam.

ADHD?

Ja?! Mam niestwierdzone, ale uświadomione, od dziecka. Są zdiagnozowani w mojej rodzinie, więc ja już do specjalisty nawet się nie fatygowałam. W ciąży jeździłam do pracy w knajpie do szóstego miesiąca, aż mi siostry kluczyk do roweru zabrały.

Asia Kulig sondowała mnie kiedyś w garderobie, na planie zdjęciowym „Kobiety z..." Szumowskiej  –mama miała tam główną rolę, a ja – epizodzik; chodziło o to, żeby moja córka Apolonia znalazła się w kadrze, jako wnuczka głównej bohaterki; matka jest tańsza niż opieka do dziecka. (śmiech) Wracając: więc Asia tak patrzy na mnie i pyta: „Masz to? Masz to? Masz to? A wiesz, że masz ADHD?“. „Wiem“. Żyję z tą świadomością, ale bez leków, bo bałabym się, że uśmierzą mój kreatywny ból istnienia.

Czytaj więcej

Reżyserka Maja Kleczewska: Warszawa nie potrzebuje "Wesela"

Jak wytrzymać na próbie z taką osobą?

Dzisiaj leżałam w łóżku na scenie cztery godziny bardzo grzecznie. Cierpię, bo mój poziom kroków od czasu prób „Ulissesa“ drastycznie spadł, dlatego, że na scenie ciągle leżę w łóżku. Wymuszę na Teatrze miesięczny karnet na siłownię.

Twój przekaz w monodramie? Uparłam się na ten monodram.

Chodzi też o mnie. Nad tym konceptem unosi się pytanie, czy jestem w stanie poddać się relaksowi. Zatrzymać się w biegu, wyjść z tego świata, i zrobić coś dla siebie przez półtora godziny. Chciałabym też przekonać się, czy potrafię się śmiać z siebie. Dlatego wspominam o stand-upie, bo w stand-upie „jedziesz po sobie“.

#ozorymylą – to projekt, w którym też rozśmieszasz.

Ja tam tylko występuję. Autorstwo nie jest moje, tylko Tomka Augustynowicza. On wie, że lubię bawić się słowami. I rzeczywiście jestem bardzo instagramowa. Dziecko i etat w Teatrze sprawiają, że teraz mniej się tam udzielam. Ale robiłam sporo filmów z czasów wczesnego macierzyństwa, typu matka, która mierzy się z kupą dziecka do muzyki Weidera z „Gwiezdnych wojen“. Moja mama** mnie cały czas upomina: „Mniej w sieci! Szanuj siebie!“.

Twoja życiowa strategia to „Śmiechem w strach“? Obśmiewasz trudne sytuacje, żeby się ich nie bać?

Staram się, a jeśli mi to nie wychodzi, to drętwieję. Przychodzi stres i się spinam. ADHD połączone z tężyczką? Zobaczymy, zamierzam się przebadać.

Masaż też może być ratunkowy dla ciebie.

Ale trzeba znaleźć te półtora godziny. Przyzwyczaiłam świat do tego, że się śmieję. Gdy przestaję, ludzie pytają: „Ktoś umarł?“.

Przechodzimy do „Ulissesa“.

Aż się boję.

Hasło „Ulisses“ Jamesa Joyce’a i wszyscy drętwieją. Monumentalne dzieło. W większości wydań ma od 800 do 1000 stron.

Śmiejemy się u mnie w domu, że na widowni będą na pewno dwie osoby, które to przeczytały, czyli mój ojciec i jedna z moich sióstr.

Ale reżyser i dramaturg deklarują, że wydobyli z tej monumentalnej książki „prostą historię“.

Tak. Wyłuskano z powieści treści o relacji małżeństwa w kryzysie i zagubionego studenta, poety, syna przyjaciół. Nie zmienia to faktu, że związki między bohaterami są wielowymiarowe, dociążone traumatycznymi przeżyciami z przeszłości, śmiercią bliskich, zdradami, i że czytałam „Ulissesa“ równolegle z książką „Łódź Ulissesa“ Macieja Świerkockiego.

O której ktoś napisał, że jest szalupą ratunkową dla odbiorcy.

Bo to jest przewodnik mający za zadanie ułatwić czytelnikowi poruszanie się po nowym polskim przekładzie „Ulissesa“. Ta powieść była publikowana w odcinkach w amerykańskim magazynie literackim „The Little Review“. Ja też to tak czytałam. Fragmentami. Przyznaję, bywało, że pochłaniałam wielkie połacie tekstu, ale nie miałam pojęcia o czym czytałam, po czym nagle moja głowa łapała fragment, który mnie wciągał do utraty kontaku z rzeczywistością. Tak było na przykład z monologiem o wodzie. Złożoność wszystkiego, kwintesencją czego jest kropla. Od struktur kosmicznych po wnętrze Ziemi. Nie dziwię się, że „Ulisses“ powstawał 7 lat, bo Joyce o czym by nie pisał, to zawsze było po stokroć zgłębione. Byłam tym urzeczona. Potem usypiałam przy tym córkę. Polecam.

Martyna Krzysztofik w spektaklu "Ulisses"

Martyna Krzysztofik w spektaklu "Ulisses"

Foto: Bartek Barczyk dla Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie

Pierwsza myśl, gdy dowiedziałaś się, że zagrasz Molly, żonę Leopolda Blooma?

Na początku nie do końca wiedziałam, co o tym myśleć. Nie znałam Molly. Dociekanie istoty tej postaci było dopiero przede mną. Natomiast otoczenie bardzo się ekscytowało w moim imieniu: „Ach, będziesz mówiła monolog Molly Bloom!“, „Ach, strumień świadomości!“, „Ach, te jej odważne erotyczne wyznania“, „Ach“.

Ta książka to w dziewięćdzisięciu procentach przepływ myśli. Szukałam więc w myślach Blooma, co myśli o Molly. Na poziomie werbalnym niewiele się przecież dzieje w tej powieści. Aż doszłam do ostatnich pięćdziesięciu jeden stron książki, czyli kwestii Molly. Jej monolog wewnętrzny składa się z ośmiu długich zdań, które nie zawierają żadnych znaków interpunkcyjnych.

Molly wspomina różne wydarzenia ze swojego życia, swoje relacje z mężem, kochankiem Blazesem Boylanem, a także swoje pragnienia, marzenia. Jest to bardzo intymny i szczery wgląd w siebie. Młodsze koleżanki mówią mi: „Widać i czuć, że to napisał facet“.

Ty też tak to czujesz?

Ja właśnie nie czuję tego. Przeciwnie. Odkrywam raczej, że sama też mam takie noce, kiedy moja wyobraźnia wpływa w najdziwniejsze rejony. Jest w tym i prawda, i projekcje. Molly w tym spektaklu jest odarta z cech damulki. Idzie na nocnik, dostaje okres...

W pewnym momencie zaczęłam zgłębiać życiorys żony Joyce’a. I co się okazuje? Akcja powieści rozgrywa się w Dublinie, w ciągu jednego dnia – 16 czerwca 1904 roku, a to jest data, kiedy Joyce poszedł pierwszy raz na randkę ze swoją przyszłą żoną! Odkryłam też, że to ona zaczęła pisać do niego listy erotyczne. Molly jest bardzo inspirowana historią relacji Joyce’a z żoną.

W monologu Molly jest dużo „wypadów“ erotycznych. Są tam marzenia o młodszym, o spuszczaniach, o zassaniach, o niespełnieniu. „Pozwolę mu się spuścić na siebie od tyłu jeśli nie upaćka mi ładnych majtek“. Sporo z tego zostało wycięte, w związku adaptacją tekstu na scenę. Z pięćdziesięciu jeden trzeba było zrobić jedenaście stron do wypowiedzenia przeze mnie.

Ale to nie cenzura obyczajowa?

O, nie. Odkryliśmy też z reżyserem Michałem Borczuchem fragment, który świadczy o tym, że Molly w czasach spędzonych z rodziną na Gibraltarze, jako dziewczynka w wieku 13-14 lat, była najprawdopodobniej wykorzystywana seksualnie przez kolegów ojca. Oczywiście to nie jest powiedziane wprost. To są skrawki pamięci: Tata wszedł z kapitanem. Coś ją przeszyło, a potem nie poznała się w lustrze.

To jest wyeksponowane w spektaklu?

Tak, mamy taki fragment, w którym dociera do niej, że wypierała to zdarzenie ze świadomości. Ja nagle mówię ze sceny: „Pamiętam ten dzień...“. I potem Molly zapewnia siebie, że w przyszłości w związkach z mężczyznami to ona będzie rozdawć karty.

Główny przekaz monologu Molly?

Kogo wybrać. Rozważania kobiety. Kto jest lepszy dla mnie? Mąż czy kochanek? Molly waży swoje relacje z mężem i kochankiem Boylanem.

I kogo wybiera?

Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W zakończeniu Molly wraca do wspomnienia początków z Poldim, przypomina sobie dzień, kiedy jej się oświadczył. I to się odbyło właśnie na jej zasadach. „Nie nie odpowiedziałam mu myślałam myślałam myślałam o różnych rzeczach, aż w końcu wymogłam spojrzenie jeszcze raz poprosił i wtedy dopiero tak powiedziałam tak“.

To „tak“ może symbolizować akceptację relacji i miłość do Leopolda, zgodę na życie takim, jakie jest, z jego blaskami i cieniami, których w tym małżeństwie też było wiele. Nie wiem. Widz poczuje. Taka jest myśl Molly przed zaśnięciem. Nie wiemy, co pomyśli, gdy się obudzi.

Czytaj więcej

20-letnia córka znanej polskiej pary wystawiła w Mediolanie sztukę swojego autorstwa

Monolog Molly, to monolog wewnętrzny, który ty wypowiadasz na głos.

Myślę, że słychać, że to są myśli. Staram się nieść myśl Molly.

Ciężko pracujesz przy budowaniu postaci?

Okrutnie ciężko. Śmieję się, że nie buduję postaci, tylko myśl Molly. „Myśl jest bezkarna“. „Niosę myśl Molly na plecach, jak plecak“ – pomagałam sobie tymi hasłami podczas prób.

Książka Joyce’a, uznana najpierw za nieprzyzwoitą, a potem za arcydzieło literatury modernistycznej, została wydana blisko sto lat temu. Czy twoim zdaniem jest współczesna?

To są treści uniwersalne. Siłą rzeczy przepuszczam to przez swoje doświadczenia egzystencjalne. Widzowie robią przezcież to samo, o ile ja zagram wiarygodnie.

Lubisz swoją postać?

Na razie jej nienawidzę. Strumień świadomości, pojawiające się błądzące, zawracające, uciekające myśli to wyczerpujące wyzwanie. Spróbuj zapanować nad własnymi myślami przed snem. Mój chłopak też ma dość. Zasypiamy a on krzyczy „Przestań!“. „Ale co?“. „Gadasz!“ Rzeczywiście powtarzam tekst, analizuję go. „Jest pierwsza w nocy. Wyłącz głowę!“. Skleiłam się z Molly.

Identyfikuję się z jej przelotem myśli, z jej erotyzmem. W życiu nie miałam takiej masy pięknych snów erotycznych.

O! Dzień dobry, panie dyrektorze. „Cześć, dziecko“. To mój tata właśnie przeszedł. Ale że akurat przy takim wyznaniu?! W każdym razie Molly byłaby ze mnie dumna.

To małżeństwo miało dwoje dzieci. Jedno stracili.

Wprawdzie już dawno temu, ale ja mówię w swoim monologu, że od tamtej pory Poldi i Molly nie byli już tacy sami. Tamta tragedia doprowadziła do tego, co jest teraz – ona przyjmuje u siebie Boylana, poniekąd legalnego kochanka, on też pisze do jakiejś...

Tato już wystąpił. Powiedz, co masz z matki?

Z matki od paru lat mam nos. Wcześniej nie było go widać. Ważyłam 20 kilo więcej!

Chciałam pisać o niej pracę magisterską, pod tytułem „W cieniu matki. Jej rola – moja dola. Nazwisko czy przezwisko?“. Promotor się nie zgodził. Stwierdził, że nie przyłoży się do mojej depresji.

Zbuntowałaś się?

Nie! To nie był bunt. To miało być dowcipne. Ja zresztą uważam, że matka jest najlepszą z polskich aktorek. Ta praca miała być nawet czymś w rodzaju peanu na jej cześć.

I jak tu podążać własną artystyczną drogą z kimś takim w tle?

Nie miałam przywilejów. Etatem w Teatrze cieszę się od półtora roku, a szkołę teatralną skończyłam 12 lat temu. Koledzy oznajmili mi na starcie, że popamiętam, jeśli przeze mnie nie będziemy mieli zajęć z moją mamą. Sama jestem jej fanką. Podziwiam, jak głęboko pracuje nad rolą. Jeśli ma do wypowiedzenia jakieś trudne zdanie, to milion razy je powie, żeby stało się jej słowem. A potem wchodzi na scenę i JEST.

Ale ani mama, ani ja nie mamy dobrej pamięci. Są osoby, które przeczytają raz i powtórzą, a my stosujemy wszelkie możliwe metody. Przy Molly było nagrywanie, rysowanie, obwieszanie tekstem mieszkania, trzymanie kartek po kieszeniach, bo zawsze może znaleźć się ktoś, kto zgodzi się z kawałka monologu przepytać.

Tata mi kiedyś powiedział: „Martyna, ty masz ruchy matki. Nie naśladuj jej! Bądź sobą“. To mu powiedziałam: „Tato, jak ja ci zaraz wyliczę, jakie ty masz gesty swojej matki, to mnie w sekundę wydziedziczysz“. To jest nie do uniknięcia. Ale chciałabym, żeby ojciec mi pomagał jak kiedyś mamie. Przez 20 lat był dla niej wsparciem i pomysłodawcą. Ale przegonił mnie, gdy go zapytałam: „Teraz, jak już nie jesteś z mamą, to może mi będziesz pomagał?“. To człowiek teatru. Bystry umysł. Chciał być reżyserem, ale pojawiły się dzieci i musiał porzucić swoje plany. Skończył religioznawstwo na UJ. O, na przykład pracował z Peszkami. Maria mówi, że to człowiek renesansu, od wszystkiego, potrafi być nawet bodyguardem.

A po kim świetnie gotujesz?

Po babci i po tacie. Mama gotuje. Siostry.

Ile ich masz?

Cztery! Tata ma pięć córek. Mama – cztery. Dużo bab, dużo bab do pieczenia chleba.

Duża rodzina to wartość?

Tyle samo złości, co radości. Ale jest do kogo zadzwonić. Zawsze mam komu pomóc. A od kiedy mam córkę, jest dużo piękniej na świecie. Ona też chciałaby mieć siostrę, ale to nie takie proste, bo kiedy uczyłabym się tych długich monologów...

Zawsze chciałaś być aktorką?

Nie. Chociaż jako dziecko wystąpiłam z siostrą na scenie w „Dziadach“ Grzegorzewskiego. Wciąż mogłybyśmy z pamięci powiedzieć monolog otwierający tę sztukę. Do szkoły teatralnej dostałam się dopiero za trzecim razem. Wtedy chyba poczułam, że naprawdę chcę. Wcześniej próbowałam, ponieważ nie miałam innego pomysłu na siebie.

To tak samo piękny, jak trudny zawód.

Wiadomo. Z dzieciństwa pamiętam – choć to były oczywiście inne czasy – brak pieniądza, po prostu. Po studiach, pracowałam w knajpie i zdarzało mi się całą pensję oddawać rodzicom na życie. Śmiali się ze mnie znajomi, że nic sobie nie zostawiam. Mieszkałam wtedy z rodzicami i wydawało mi się, że tak trzeba. Do tej pory się wzruszam do łez, gdy sobie przypomnę, jak po latach tato mi powiedział, żebym miała świadomość, że uratowałam ich przed byciem poniżej zera. Pracuję od 17. roku życia. Jeszcze dwa lata temu na zmywaku sobie dorabiałam. Dorzucę, że jeszcze księgową bywałam.

Czy Molly Bloom to jest twoja najważniejsza rola?

Dla mnie nawet najmniejsza rola jest ważna. Wcześniej trochę się tułałam. Byłam w „Starym“, w „STU“, w Warszawie w „Narodowym“, w „Och-Teatrze“ mam jeden spektakl... Od czasu, gdy przeszłam na etat w "Słowaku", to na innych scenach mam za siebie zrobione dublury, Nie mam o to żalu. Coś za coś. To mój dobry czas. Przy „Ulissesie“ wspaniale pracuje się z reżyserem. Siła spokoju. Tu nie ma żadnej złości. Mam świadomość, że są osoby, które we mnie wierzą. Słyszę nawet od kolegów. „Molly? Tylko Ty!“. Kiedy pierwszy raz udało mi się powiedzieć monolog w całości, upadłam na kolana i się poryczałam. Dobrnęłam pamięciowo do końca! – to już był wyczyn. A czy to moja najważniejsza rola, to się dopiero okaże.

*Roman Krzysztofik, zastępca dyrektora ds. administracyjno-technicznych w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie.

** Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, aktorka teatralna, filmowa, pedagog, odtwórczyni głównych ról w głośnych spektaklach Krystiana Lupy, Krzysztofa Warlikowskiego, Grzegorza Jarzyny.

Wspomniałaś poza mikrofonem o swoim pomyśle na monodram z masażem...?

To jest dopiero w sferze planu perspektywicznego. Ciekawe, bo tak jak mój tato*, nie lubię monodramów, wolę stand-up. Tak czy owak, od zawsze gdy gram, mniejszą czy większą rolę, towarzyszy mi poczucie, że za dużo mnie na scenie. Czasem wręcz za szybko mówię, żeby nie angażować, nie kraść uwagi, widza. Upominają mnie wtedy. Dziś na pierwszej próbie scenicznej Krzysiek Zarzecki, który gra Leopolda Blooma w „Ulissesie“ też w pewnym momencie zwrócił się do mnie scenicznym szeptem: „Wooolniej“.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Legalna blondynka ma następczynię. Reese Witherspoon ogłosiła, kto będzie nową Elle Woods
Kultura
Cameron Diaz docenia nowe standardy bezpieczeństwa na planach filmowych. Co się zmieniło?
Kultura
"Kolejna zwyczajna przysługa". Premiera hitu w cieniu batalii sądowej Blake Lively
Kultura
Meghan Markle i Billie Eilish: kulisy wyjątkowej inicjatywy dla pewnej nastolatki
Kultura
Grammy 2025: wokalistki triumfują, choć nie każda ma powody do radości
Materiał Promocyjny
Raportowanie zrównoważonego rozwoju - CSRD/ESRS w praktyce