Joanna Parafianowicz: Nic nie przygotuje nas na to, co inni o nas powiedzą

- Do adwokata mówi się „panie mecenasie”, do adwokatki – wciąż „pani Kasiu”- mówi Joanna Parafianowicz, adwokatka procesowa i mediatorka.

Publikacja: 03.09.2023 12:08

Joanna Parafianowicz: Nic nie przygotuje nas na to, co inni o nas powiedzą

Foto: Archiwum prywatne

Jako adwokatka jest pani bardzo aktywna w social mediach. Motywuje panią chęć kreowania własnej marki, czy raczej przybliżania osobom spoza branży zagadnień prawnych?

Joanna Parafianowicz: Dekadę temu, gdy w mediach społecznościowych stawiałam pierwsze kroki, pojęcia marki osobistej czy kreowania własnego wizerunku nie były czymś oczywistym, a w środowisku prawniczym nie funkcjonowały w ogóle. Nie zmienia to jednak faktu, że moja intencja była wówczas dokładnie taka sama, jak teraz – chciałam mówić o prawie i o prawnikach w sposób zrozumiały dla osób spoza branży oraz nieco odczarować stereotypy, przez pryzmat których adwokaci byli postrzegani. Od zawsze mówili o ważnych społecznie sprawach, ale niestety często używali języka niezrozumiałego dla innych. Miałam wtedy poczucie, że jesteśmy dla ludzi niedostępni. A tym samym, po pierwsze nasz przekaz - nie będąc opiniotwórczym - nie może wpływać na kształtowanie rzeczywistości, a po drugie - trudno budować zaufanie do grupy zawodowej, której się nie rozumie. Chciałam, aby to się zmieniło. Nie przypuszczałam jednak wówczas, że moja aktywność będzie tak długotrwała. Z pewnością nie byłam też w stanie przewidzieć, że będzie się cieszyła tak dużą popularnością.

Z biegiem czasu nie zaczęła Pani postrzegać social mediów jako narzędzia do zdobywania klientów?

Nie – i nadal tak ich nie traktuję, choć z pewnością mogłabym. Jeśli ktoś odzywa się do mnie np. za pośrednictwem Instagramu, zwykle kieruję go do innych prawników. Do współpracy, której źródłem są media społecznościowe, podchodzę z dystansem. Moja praktyka adwokacka niemal w całości opiera się na prowadzeniu spraw (głównie) procesowych klientów. Trafiają oni do mnie z polecenia innych moich klientów, prawników, którzy mieli ze mną styczność po przeciwnych stronach sali sądowej albo, zaskakująco często, przeciwników procesowych moich mocodawców. Nie mam ambicji, aby przyciągać do siebie klientów poprzez moje działania w Internecie. Dobrze jest, gdy informacje o moim sposobie pracy potencjalny klient czerpie z relacji realnych ludzi.

W wywiadach wspominała pani, że środowisku taka aktywność niekoniecznie się podoba.

Szczerze mówiąc, chyba nie przychodzi mi do głowy żaden inny adwokat, na którego adwokaci napisaliby tak dużo skarg, jak na mnie; prawdopodobnie liczbie tej bliżej do 100 niż 10. Nie mam złudzeń, że moja aktywność wywoływała i nadal wywołuje w środowisku ogromne emocje. Najpewniej jest to wynikiem tego, że adwokaci po prostu nie są za pan brat z mediami społecznościowymi. Co prawda dziś konta na Facebooku, Instagramie czy TikToku ma niemało adwokatów, ale chyba nie przesadzę, mówiąc, że byłam tam pierwsza, na dość dużą skalę. Dlatego poniekąd jestem w stanie rozumieć zarzuty, które padały pod moim adresem. Przyjmuję, że w dużej mierze były one zarówno wynikiem niezrozumienia kierunku, w jaki zmierzał cyfrowy świat, jak i nieuchronności tej zmiany. Z drugiej jednak strony wiele zarzutów wobec mnie nosiło cechy absurdu, a istotna część wypowiedzi dawała świadectwo ich autorom, a nie mnie. Nie wykluczam też, że nie bez znaczenia jest to, że nie pochodzę z rodziny adwokackiej. W oczach wielu osób jestem zatem człowiekiem znikąd, który - nie wiedzieć czemu - wypowiada się w sprawach adwokackich, punktuje bolączki środowiska i, o zgrozo, wypowiada się też na temat etyki adwokackiej. Także w formie publikacji naukowych, choć przecież wcale nie jestem mądrzejsza od innych. W dodatku, jak to niegdyś przeczytałam, wygłupiam się w social mediach. Myślę jednak, że korzystanie z nowoczesnych narzędzi komunikacji nie odbiera mi prawa do posiadania własnych przekonań i poglądów na temat adwokatury oraz adwokatów. Ich wyrażanie nie wymaga uzyskania zgody środowiska, choć także i to, że tej aprobaty uprzednio nie uzyskałam, stało się niegdyś przedmiotem skierowanego do komisji etyki przy Naczelnej Radzie Adwokackiej zapytania dotyczącego zgodności moich działań z etyką zawodową. Podsumowując, adwokaci nie tylko są wobec mediów społecznościowych nieufni, ale po wielokroć zdają się nie rozumieć rządzących nimi zasad. Nie rozumieją też, że to, co publikujemy w sieci, zostaje w niej na zawsze, nie ma tu miejsca na anonimowość, każda wypowiedź ma de facto charakter wypowiedzi publicznej, a niektóre z nich z pewnością nie powinny nigdy paść. Choć są wymierzone w konkretne osoby, to uderzają w wizerunek całego środowiska, od którego społeczeństwo oczekuje nieco wyżej zawieszonej poprzeczki, a ustawodawca – rzeczowości i oględności wypowiedzi.

Być może media społecznościowe stały się miejscem, w którym czasem trudniej trzymać się tych zasad?

Trudniej czy nie - my, adwokaci jesteśmy zobowiązani, aby wszędzie zachowywać się przyzwoicie, z czym w świecie Internetu niektórzy zdają się mieć problem. Ja nie mam poczucia, że naruszam zasady, wyrażając swoje poglądy czy podejmuję aktywności, które wykraczają poza pewien przyjęty w środowisku szablon. Wszystko jest kwestią formy i proporcji, a ja wierzę, że pilnuję obu tych obszarów. Mam zatem prawo opisywać zjawiska, które mnie otaczają, także w środowisku zawodowym. Mam też prawo oczekiwać, aby mnie nie obrażano, nie szargano mojej godności, czy by mnie zwyczajnie nie hejtowano. Mogę publikować felietony i książki. Mogę, jak miało to już miejsce, podjąć współpracę z marką modową, jeśli za jej kampanią stoją bliskie mi wartości i cele: wspieranie kobiet do nieustannego rozwoju i realizowania swoich celów, nieporównywania się z innymi oraz budowania poczucia własnej wartości na byciu sobą, a nie na kreowaniu postaci, która nie istnieje. Nie mogę jednak zgodzić się ze stwierdzeniem, że taka aktywność nie jest godna adwokata i powinnam zostać usunięta z zawodu. Nie ukrywam, że w ciągu minionej dekady włożyłam niemało wysiłku w to, aby zrozumieć źródło negatywnego nastawienia do mnie ze strony pewnej części środowiska, ale nie doszłam do konstruktywnych wniosków. Rozsądek podpowiada bowiem, że może chodzić o jakąś formę zazdrości, ale odrzucam tę możliwość, być może dlatego, że sama tego rodzaju emocji wobec innych nie odczuwam. Nie wiem zatem, z jakiej przyczyny wywołuję liczne emocje i dlaczego moje aktywności są jednocześnie śledzone oraz komentowane. Przyjęłam po prostu, że tak jest i już. Wciąż jednak nie uważam, że adwokat musi zamknąć się w czterech ścianach swojej kancelarii pisząc umowy i pozwy tylko dlatego, że tak robi większość. To jest zawód wolny, pozwalający na wyrażanie się także w innych niż świadczenie pomocy prawnej obszarach. Grzechem byłoby z tego nie korzystać, jeśli przy okazji można przybliżać ludziom zagadnienia związane z prawem i pomagać odnaleźć się im w gąszczu przepisów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę zatem przewidywać, że swoich aktywności nie zaprzestanę.

Wie pani, kto panią czyta? Jako prowadząca stronę Pokój Adwokacki analizuje pani statystyki, wiadomości i komentarze?

Tak, robię to od samego początku, bo skoro nie piszę do szuflady ciekawi mnie, do kogo moje treści trafiają. W większości moimi obiorcami są kobiety z dużych miast, takich jak Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Kraków i Poznań. Głównie te, które ukończyły już studia, między 25. a 34. rokiem życia; są wśród nich też te nieco starsze oraz odrobinę młodsze, czyli studentki. Najmniej czytelników jest w najstarszych grupach wiekowych. Jeśli jednak chodzi o ich płeć, nie ma tu istotnych dysproporcji (ok. 40 procent to mężczyźni), bo okazuje się, że nie odbiegają one od tych, panujących wśród osób wykonujących zawody prawnicze czy aplikantów. Większość osób to kobiety; proporcje odwracają się nieco później, czyli przy obsadzaniu stanowisk kierowniczych.

A czy doświadczenie zawodowe pomogło pani zmierzyć się z krytyką, która na panią spadała? Jako prawniczka również zajmuje się pani zjawiskiem hejtu.

Niestety nieszczególnie mi to pomogło, bo kiedy dane zachowania lub słowa dotykają nas bezpośrednio, nie reagujemy jako profesjonaliści, lecz jako zwykli ludzie – i pewne zjawiska nas dotykają. W moim wypadku tak było. Z tego właśnie powodu przez pierwsze półrocze moja strona nie była aktualizowana, a w poprzednich latach raz na jakiś czas zdarzało mi się przechodzić także inne formy detoksu od social mediów. Bywałam naprawdę zmęczona. Po wielokroć mówiłam, że choć z zawodem adwokata zwykło się łączyć wysoki poziom stresu, to kto nie spróbował swoich sił w mediach społecznościowych, ten się w cyrku nie śmieje. Gdybym zatem, po tych wszystkich latach doświadczeń i niepowodzeń w budowaniu dystansu wobec mających mnie krzywdzić treści, miała doradzić coś osobie stawiającej pierwsze kroki w podobnej działalności, poleciłabym konsultację z psychologiem, sumienną naukę mechanizmów obronnych i nade wszystko – nieczytanie komentarzy na swój temat. Niestety nic nigdy nie przygotuje nas na to, co inni mają na nasz temat do powiedzenia. Nie mam tu, rzecz jasna, na myśli merytorycznych dyskusji czy polemik, tylko treści, które mają nas zaboleć czy upokorzyć. Bezwarunkową odporność na hejt mają wyłącznie osoby mające z nim tylko teoretyczną styczność.

Tak jak z lekarzem, który nie powinien leczyć najbliższych?

Coś w tym jest. Przez wiele lat starałam się nie reagować na różnego rodzaju zaczepki, wychodząc z tylko częściowo chyba słusznego założenia, że skoro z własnej woli wyszłam poza ściany kancelarii, to muszę liczyć się z tym, że reakcje na moje aktywności będą różne. Jakiś czas temu doszłam jednak do wniosku, że ten brak reakcji stanowił mimowolną zachętę do kontynuowania krzywdzących mnie działań i angażowania się w nie innych osób. Dopiero około dwa lata temu zdecydowałam, że będę na takie sytuacje reagowała w sformalizowany sposób, i jak na razie ta metoda się sprawdza. Niewątpliwie wiele emocji nieco się wyciszyło, siłą rzeczy…

Otwarcie mówi pani, że zajmuje się sprawami trudnymi – czyli skomplikowanymi, medialnymi, kontrowersyjnymi?

Przede wszystkim takimi, których klienci nie są w stanie samodzielnie poprowadzić, niezależnie od charakteru tych spraw. Nie ma tu znaczenia, czy dotyczą naruszenia dóbr osobistych i są medialne, czy też alimentów na dziecko. Trudność sprawy nie wynika z jej przedmiotu, lecz okoliczności jej towarzyszących i zaangażowanych stron. Staram się przyjmować te sprawy, w których moja pomoc będzie nie tylko rzeczowa, realna i zmieni czyjeś życie na lepsze, ale także te, w których mogę być trudna do zastąpienia z uwagi na pewne indywidualne - wynikające z mojego doświadczenia, charakteru i osobowości - cechy. Od zawsze w pracy priorytetem jest dla mnie łączenie pomocy prawnej z własnym rozwojem. Zależy mi na podtrzymywaniu nieustającego zainteresowania wykonywaną pracą i entuzjazmu wobec niej.

Wybór pozostałych zagadnień, którymi się pani zajmuje, jak choćby dyskryminacja czy ochrona dzieci, składają się na obraz prawnika stojącego po stronie atakowanych. Tak postrzega pani swoją rolę?

Moim zdaniem adwokat zawsze powinien stać po stronie słabszego w sporze. Reprezentowanie urzędu państwowego czy kogoś, kto ze względu na możliwości finansowe lub społeczne usytuowanie jest podmiotem silniejszym, nie jest według mnie wielką sztuką. To rzemiosło. Wysiłku wymaga obrona kogoś, kto z różnych względów nie jest w stanie, w danym momencie swojego życia, pomóc sobie sam. Ale to mój pogląd i spojrzenie na funkcję adwokata. Indywidualna recepta na wykonywanie tego zawodu to stawanie przeciwko nierównościom, wyzyskowi, nadużyciom i wybieranie zawsze trudniejszej drogi, pójście pod prąd. Jestem przekonana, że poszukiwanie dla siebie, jako adwokata, ścieżki pt. „pójdę tam, gdzie są pieniądze”, to przepis na nieszczęśliwe życie. Być może dostatnie, ale niekoniecznie satysfakcjonujące.

Pani książka „Jeżeli chodzi o prawo, to mogę doczytać” miała być próbą zwrócenia uwagi na bolączki środowiska?

I tak, i nie. Pisałam o aktualnych na tamten czas spostrzeżeniach, dzieliłam się ważnymi dla mnie wówczas refleksjami. Z pewnością nie przyświecała mi intencja nakreślenia wszystkich nieprawidłowości i napiętnowania postaw czy zachowań; zresztą takie publikacje zwykle pisze się anonimowo, aby nie narażać się na ostracyzm środowiska. Miałam raczej na celu przedstawienie osobom dopiero wchodzącym do adwokatury własnej perspektywy na ten świat, pokazanie doświadczeń tej, która nie jest z palestrą związana więzami rodzinnymi, a mimo to jest postrzegana jako ktoś "komu się udało".

Z tegorocznego raportu Supesu Recruitment wynika, że wiele kobiet obejmuje wysokie stanowiska, ale mimo tego znaczna większość z nich wciąż doświadcza dyskryminacji ze względu na płeć. Prawniczki mają więc chyba podobne problemy, co kobiety z innych branż?

Tak jak wspomniałam wcześniej, adwokatura oporna jest na nowinki, a taką nowinką jest dla niej również kwestia równości płci. Oczywiście problem absolutnie nie istnieje na poziomie deklaracji, słów i szarmanckich gestów, ale wciąż doświadczamy zachowań, które w cywilizowanym świecie nie powinny występować. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest oczywiście problem wynagrodzeń. Kobiety, o ile nie zdecydują się na prowadzenie kancelarii pod własnym szyldem, zarabiają mniej niż mężczyźni. I wciąż – funkcjonując w realiach większych podmiotów, rzadziej piastują stanowiska kierownicze.

Nawet stosowanie feminatywów wciąż wielu osobom wydaje się dziwne.

Zgadza się. Pojęcia „adwokatka” ciągle jest w palestrze kwestionowane - o dziwo, przez przedstawicieli obu płci. Dla wielu mężczyzn to nie do pomyślenia, że przedstawicielka naszego zawodu może chcieć być właśnie adwokatką, a nie adwokatem. Część pań z kolei sądzi, że używanie feminatywów je ośmiesza albo, co gorsza, odbiera im profesjonalizm, czego nie pojmuję. Co jak co, ale w byciu profesjonalistą, w przytłaczającej większości fachów, bez znaczenia są narządy płciowe. W naszym środowisku wciąż jednak mamy skłonność do przekonania, że merytoryczny, rzetelny, doświadczony prawnik, to mężczyzna. Do niego też dość powszechnie zwraca się per „panie mecenasie”, a do pań: „pani Kasiu, Joasiu, Jolu”. Warto odchodzić od tego rodzaju sytuacji, ale nie sposób tego zrobić bez głośnego mówienia „nie”. Ta umiejętność jest zresztą absolutnie kluczowa w zawodzie adwokata – nie tylko wtedy, gdy reprezentujemy klientów. Warto zacząć od siebie, bez względu na to, czy mamy już tytuł zawodowy, czy dopiero odbywamy aplikację. Uprzedzając zaś ewentualne zarzuty, że łatwo mi mówić, bo jestem już tu, gdzie jestem: ja wiem, jak to jest, gdy aplikant doświadcza na przykład ze strony patrona lub pracodawcy czegoś, na co się nie zgadza i co nie mieści się w jego rozumieniu przyzwoitości. A mimo to podejmuje wobec tego sformalizowany sprzeciw, nie mając pewności co do rezultatu takich działań. Znam to z autopsji.

Podjęłaby się pani sprawy polskiej Ivany Moral, gdyby w naszym kraju chciałaby zawalczyć o rekompensatę za 25-letnią pracę w domu?

W naszym porządku prawnym nie funkcjonuje instytucja odszkodowania za stracone lata, więc nie ma też łatwości w przeliczaniu ich na utracone pieniądze czy możliwości rozwoju i zarobku. Ale to nie znaczy, że polskie prawo nie pozwala na dochodzenie z tego tytułu roszczeń. To mogłaby być ciekawa, przełomowa sprawa, której chętnie bym się podjęła. Z pewnością przekonanie, że nie byłaby z założenia skazana na porażkę, miałaby dla mnie niemałe znaczenie. Bądź co bądź, od prawnika w sądzie naprawdę wiele zależy, a ja w swoje umiejętności procesowe, zważywszy na dotychczasowe doświadczenia zawodowe, naprawdę wierzę.

Jako adwokatka jest pani bardzo aktywna w social mediach. Motywuje panią chęć kreowania własnej marki, czy raczej przybliżania osobom spoza branży zagadnień prawnych?

Joanna Parafianowicz: Dekadę temu, gdy w mediach społecznościowych stawiałam pierwsze kroki, pojęcia marki osobistej czy kreowania własnego wizerunku nie były czymś oczywistym, a w środowisku prawniczym nie funkcjonowały w ogóle. Nie zmienia to jednak faktu, że moja intencja była wówczas dokładnie taka sama, jak teraz – chciałam mówić o prawie i o prawnikach w sposób zrozumiały dla osób spoza branży oraz nieco odczarować stereotypy, przez pryzmat których adwokaci byli postrzegani. Od zawsze mówili o ważnych społecznie sprawach, ale niestety często używali języka niezrozumiałego dla innych. Miałam wtedy poczucie, że jesteśmy dla ludzi niedostępni. A tym samym, po pierwsze nasz przekaz - nie będąc opiniotwórczym - nie może wpływać na kształtowanie rzeczywistości, a po drugie - trudno budować zaufanie do grupy zawodowej, której się nie rozumie. Chciałam, aby to się zmieniło. Nie przypuszczałam jednak wówczas, że moja aktywność będzie tak długotrwała. Z pewnością nie byłam też w stanie przewidzieć, że będzie się cieszyła tak dużą popularnością.

Pozostało 92% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Polka na obczyźnie Beata Roussel. Po 40 i diagnozie autyzmu została kulturystką
Wywiad
Dyrektor generalna UNICEF Polska o work-life balance: Ja żyję pracą
Wywiad
Paula Wolecka z teamu Igi Świątek o tym, co najważniejsze w budowaniu marki osobistej
Wywiad
Iza Kuna: Romans może trwać i 30 lat
Wywiad
Dr n. med. Justyna Dąbrowska-Bień: Mężczyźni nie chcą przekazywać swojej wiedzy kobietom chirurgom