Szczerze mówiąc, chyba nie przychodzi mi do głowy żaden inny adwokat, na którego adwokaci napisaliby tak dużo skarg, jak na mnie; prawdopodobnie liczbie tej bliżej do 100 niż 10. Nie mam złudzeń, że moja aktywność wywoływała i nadal wywołuje w środowisku ogromne emocje. Najpewniej jest to wynikiem tego, że adwokaci po prostu nie są za pan brat z mediami społecznościowymi. Co prawda dziś konta na Facebooku, Instagramie czy TikToku ma niemało adwokatów, ale chyba nie przesadzę, mówiąc, że byłam tam pierwsza, na dość dużą skalę. Dlatego poniekąd jestem w stanie rozumieć zarzuty, które padały pod moim adresem. Przyjmuję, że w dużej mierze były one zarówno wynikiem niezrozumienia kierunku, w jaki zmierzał cyfrowy świat, jak i nieuchronności tej zmiany. Z drugiej jednak strony wiele zarzutów wobec mnie nosiło cechy absurdu, a istotna część wypowiedzi dawała świadectwo ich autorom, a nie mnie. Nie wykluczam też, że nie bez znaczenia jest to, że nie pochodzę z rodziny adwokackiej. W oczach wielu osób jestem zatem człowiekiem znikąd, który - nie wiedzieć czemu - wypowiada się w sprawach adwokackich, punktuje bolączki środowiska i, o zgrozo, wypowiada się też na temat etyki adwokackiej. Także w formie publikacji naukowych, choć przecież wcale nie jestem mądrzejsza od innych. W dodatku, jak to niegdyś przeczytałam, wygłupiam się w social mediach. Myślę jednak, że korzystanie z nowoczesnych narzędzi komunikacji nie odbiera mi prawa do posiadania własnych przekonań i poglądów na temat adwokatury oraz adwokatów. Ich wyrażanie nie wymaga uzyskania zgody środowiska, choć także i to, że tej aprobaty uprzednio nie uzyskałam, stało się niegdyś przedmiotem skierowanego do komisji etyki przy Naczelnej Radzie Adwokackiej zapytania dotyczącego zgodności moich działań z etyką zawodową. Podsumowując, adwokaci nie tylko są wobec mediów społecznościowych nieufni, ale po wielokroć zdają się nie rozumieć rządzących nimi zasad. Nie rozumieją też, że to, co publikujemy w sieci, zostaje w niej na zawsze, nie ma tu miejsca na anonimowość, każda wypowiedź ma de facto charakter wypowiedzi publicznej, a niektóre z nich z pewnością nie powinny nigdy paść. Choć są wymierzone w konkretne osoby, to uderzają w wizerunek całego środowiska, od którego społeczeństwo oczekuje nieco wyżej zawieszonej poprzeczki, a ustawodawca – rzeczowości i oględności wypowiedzi.
Być może media społecznościowe stały się miejscem, w którym czasem trudniej trzymać się tych zasad?
Trudniej czy nie - my, adwokaci jesteśmy zobowiązani, aby wszędzie zachowywać się przyzwoicie, z czym w świecie Internetu niektórzy zdają się mieć problem. Ja nie mam poczucia, że naruszam zasady, wyrażając swoje poglądy czy podejmuję aktywności, które wykraczają poza pewien przyjęty w środowisku szablon. Wszystko jest kwestią formy i proporcji, a ja wierzę, że pilnuję obu tych obszarów. Mam zatem prawo opisywać zjawiska, które mnie otaczają, także w środowisku zawodowym. Mam też prawo oczekiwać, aby mnie nie obrażano, nie szargano mojej godności, czy by mnie zwyczajnie nie hejtowano. Mogę publikować felietony i książki. Mogę, jak miało to już miejsce, podjąć współpracę z marką modową, jeśli za jej kampanią stoją bliskie mi wartości i cele: wspieranie kobiet do nieustannego rozwoju i realizowania swoich celów, nieporównywania się z innymi oraz budowania poczucia własnej wartości na byciu sobą, a nie na kreowaniu postaci, która nie istnieje. Nie mogę jednak zgodzić się ze stwierdzeniem, że taka aktywność nie jest godna adwokata i powinnam zostać usunięta z zawodu. Nie ukrywam, że w ciągu minionej dekady włożyłam niemało wysiłku w to, aby zrozumieć źródło negatywnego nastawienia do mnie ze strony pewnej części środowiska, ale nie doszłam do konstruktywnych wniosków. Rozsądek podpowiada bowiem, że może chodzić o jakąś formę zazdrości, ale odrzucam tę możliwość, być może dlatego, że sama tego rodzaju emocji wobec innych nie odczuwam. Nie wiem zatem, z jakiej przyczyny wywołuję liczne emocje i dlaczego moje aktywności są jednocześnie śledzone oraz komentowane. Przyjęłam po prostu, że tak jest i już. Wciąż jednak nie uważam, że adwokat musi zamknąć się w czterech ścianach swojej kancelarii pisząc umowy i pozwy tylko dlatego, że tak robi większość. To jest zawód wolny, pozwalający na wyrażanie się także w innych niż świadczenie pomocy prawnej obszarach. Grzechem byłoby z tego nie korzystać, jeśli przy okazji można przybliżać ludziom zagadnienia związane z prawem i pomagać odnaleźć się im w gąszczu przepisów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę zatem przewidywać, że swoich aktywności nie zaprzestanę.
Wie pani, kto panią czyta? Jako prowadząca stronę Pokój Adwokacki analizuje pani statystyki, wiadomości i komentarze?
Tak, robię to od samego początku, bo skoro nie piszę do szuflady ciekawi mnie, do kogo moje treści trafiają. W większości moimi obiorcami są kobiety z dużych miast, takich jak Warszawa, Gdańsk, Wrocław, Kraków i Poznań. Głównie te, które ukończyły już studia, między 25. a 34. rokiem życia; są wśród nich też te nieco starsze oraz odrobinę młodsze, czyli studentki. Najmniej czytelników jest w najstarszych grupach wiekowych. Jeśli jednak chodzi o ich płeć, nie ma tu istotnych dysproporcji (ok. 40 procent to mężczyźni), bo okazuje się, że nie odbiegają one od tych, panujących wśród osób wykonujących zawody prawnicze czy aplikantów. Większość osób to kobiety; proporcje odwracają się nieco później, czyli przy obsadzaniu stanowisk kierowniczych.
A czy doświadczenie zawodowe pomogło pani zmierzyć się z krytyką, która na panią spadała? Jako prawniczka również zajmuje się pani zjawiskiem hejtu.