Faktycznie, początki mojej kariery w tym świecie były pełne wyzwań. Kiedy rozmawiałam z innymi zawodniczkami, dochodziłyśmy do wniosku, że schemat wygląda jednakowo: na samym początku, kiedy w tym środowisku pojawia się kobieta, bywa postrzegana bardziej jako ciekawostka, maskotka, przysłowiowa paprotka, a nie poważny zawodnik. Wtedy jeszcze jej obecność odbierana jest pozytywnie, miło. Ale kiedy okazuje się, że ta kobieta jest zdeterminowana i chce walczyć z mężczyznami, na równi, przestaje już być tak zabawnie, miło i fajnie, bo czują na plecach oddech rywalizacji. Do tego dochodzą stereotypy – jakkolwiek byśmy się upierali, że dziś sytuacja się zmieniła, to jednak panowie mają duży problem z przegrywaniem z kobietą w motosportach, które wciąż traktowane jest jako ich domena. Robi się więc mało: kobiecie wytyka się każdy jeden błąd. Nawet do tej pory jeszcze powtarzam, że mnie się błędów nie wybacza. Jeżeli koledzy popełnią błąd, to zawsze znajdzie się wytłumaczenie, że opony się skończyły, jakaś część się zepsuła, czy cokolwiek innego. Natomiast jeżeli ja popełnię błąd, to słyszę, że nie umiem jeździć, nie kontroluję samochód. W tym przypadku nikt nie docieka, co się wydarzyło. Dziś jestem mistrzynią Polski w Driftingowych Mistrzostwach Polski i wicemistrzynią w Pucharze Polski Drift Open. Mam spore osiągnięcia i dopiero teraz słyszę, że Pilarczyk coś potrafi, że „Karola zaczęła jeździć”. Nie widzą tego, że staję na podium od 2015 roku, biorąc udział w bardzo trudnych rundach górskich i ulicznych. Staję na równi z mężczyznami. Tych zwycięstw po prostu nie widziano. Podobnie jak tego, że byłam wysoko w kwalifikacji, kończyłam zawody na przykład na czwartym miejscu. Mężczyzna byłby w takim przypadku liczącym się superzawodnikiem. Kobieta wciąż musi udowadniać dużo więcej, żeby zdobyć szacunek, zasłużyć na opinię, że coś potrafi. Ale nawet jeśli osiągam wysokie wyniki, to słyszę, że gdyby facetowi dać ten sprzęt, którym dysponuję, to na pewno by osiągnął dużo więcej. Odpowiadam wówczas: „A w czym problem?” (śmiech). Mnie nikt niczego nie dał, nic nie stoi na przeszkodzie, aby i mężczyzna stworzył sobie takie warunki. Słyszę wówczas: „No, bo ty masz sponsorów”. Ale sama ich zdobyłam, nie mam bogatego tatusia czy męża, który kupił mi samochód. Sama na to wszystko zarobiłam. A zatem każdy może to zrobić. Uważam, że moim sukcesem jest nie jest to, że wygrywam zawody, ale i ta cała otoczka wokół, to wszystko, co osiągnęłam, budując zawodowy zespół. My się z tego utrzymujemy. To jest ewenement na skalę Polski, a nawet światową. Rozmawiam z wieloma zawodnikami z Europy, ze Stanów Zjednoczonych; większość z nich albo ma warsztaty, albo są kierowcami jeżdżącymi w znanych teamach. Większość nie zrobiła tego, czego dokonałam z moim partnerem: stworzyliśmy zawodowy team, wszystkie samochody i wszystko, co posiadamy jest naszą własnością, a jednocześnie utrzymujemy się wyłącznie dzięki sponsorom i kampaniom marketingowym.
Była taka jedna decyzja, która zmieniła wszystko w twojej karierze?
Było kilka takich zwrotów akcji czy też kroków milowych. Jedna z nich, trudna dla mnie, okazała się ogromnym sukcesem — decyzja o zmianie samochodu. Wcześniej jeździłam BMW, jak wszyscy. Kiedy poznałam Mariusza Dziurleję – szefa mojego teamu i mojego obecnego partnera – powiedział: „Jeżeli chcesz w tym sporcie osiągnąć więcej, to trzeba wybudować zupełnie nowy pojazd”. Mariusz ma bardzo duże doświadczenie w motosporcie, bo budował samochody do off roadu, do driftingu, ale ja nie byłam przekonana do tego, żeby zmieniać auto. Wynikało to z dwóch powodów. Po pierwsze jestem osobą, która kocha swoje samochody niemal jak swoje dzieci — gdybym je miała. Albo: pozbyć się samochodu, którym jeździłam, to było tak, jakby ktoś mi powiedział: oddaj psa, bo moje psy również traktuję, jakby to były moje dzieci. A zatem emocje związane z pojazdem, które miałam, były niezwykle silne. Drugim aspektem było to, ze ja w ten samochód władowałam nie tylko wszystkie swoje pieniądze, ale też uczucia, stąd też pod każdym względem była to dla mnie ogromna inwestycja. Podjęłam w końcu tę decyzję, ale dużo mnie ona kosztowała; bardzo płakałam. Sprzedaliśmy samochód i zbudowaliśmy nowy – Nissana. Zmiana była diametralna. Zaczęłam częściej stawać na podium. Okazało się, że rację miał Mariusz, który mówił, że moim ograniczeniem nie są moje umiejętności, moja głowa, ale samochód, którym wcześniej jeździłam, a który był źle zbudowany.
A druga taka decyzja?
Kolejna, która była dla mnie równie trudna, a jednak ważna w mojej karierze motosportowej, to było porzucenie pracy w korporacji. Przez 15 lat pracowałam w IT, w tej branży z powodzeniem się rozwijałam; pięłam się po szczeblach kariery, pracując dla największych korporacji informatycznych na świecie. I nagle stwierdziłam, że rzucam to wszystko, odchodzę, poświęcam się wyłącznie karierze motosportowej. To było duże ryzyko, ponieważ drifting był i wciąż jeszcze jest świeżą dziedziną motosportową, ludzie nie bardzo rozumieli, na czym ona polega. Kiedy rozmawiałam z potencjalnymi sponsorami o driftingu, to mieli oni raczej obraz chłopaków w dresach, którzy siedzą w „beeemkach” przed Tesco i „pala gumy”. Na pewno nie kojarzyło się im to z prestiżem, z czymś poważnym. Stąd też pozyskanie sponsorów było szalenie trudne. W Polsce w ogóle nie jest to łatwe; panuje kult piłki nożnej, w której nasza drużyna niewiele osiąga, a tymczasem jest tak wielu sportowców w innych dziedzinach, którzy są mistrzami nie tylko Polski, ale Europy i świata i nie mają sponsorów, ponieważ sport, który uprawiają, nie jest mainstreamowy. Ciężko więc jest się przebić, pozyskać budżet. No, ale w takich realiach przyszło nam operować.
Niektórzy powiadają, że za każdym sukcesem kryje się mały sekret - zatem czy jest coś, co robisz inaczej niż inni? Coś, co pomaga ci zdobywać szczyty w twojej dyscyplinie?