Małgorzata Stadnicka: Nie ma jednej definicji sukcesu - każda może być równie wartościowa

Dostała się na 10 najlepszych uniwersytetów na świecie. Jest najmłodszą polską dyplomatką w historii ONZ – reprezentowała nasz kraj na forum Zgromadzenia Ogólnego. O wyzwaniach i roli kobiet w świecie dyplomacji opowiada Małgorzata Stadnicka.

Publikacja: 12.09.2024 15:13

Małgorzata Stadnicka: Nauczyłam się, jak wielką wagę mają słowa i jak ostrożnie trzeba je dobierać.

Małgorzata Stadnicka: Nauczyłam się, jak wielką wagę mają słowa i jak ostrożnie trzeba je dobierać.

Foto: Archiwum prywatne

Dostałaś się na 10 najlepszych uniwersytetów na świecie. Który z nich wybrałaś?

Wybrałam Harvard, ale zacznę tam studia dopiero za rok.

Można tak?

To było dla mnie interesujące odkrycie - na stronie Harvardu jest cała sekcja poświęcona gap year, czyli przerwie przed rozpoczęciem studiów. Harvard wręcz zachęca studentów do zrobienia takiej przerwy, aby przeciwdziałać wypaleniu, które często zdarza się po latach pracy. Cieszę się, że jest możliwość wzięcia tego roku przerwy.

Jak wyglądała twoja droga aplikowania na najlepsze uniwersytety na świecie?

Składałam podania na uniwersytety w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Francji. Aplikacje do amerykańskich uczelni składałam w grudniu i na początku stycznia. Proces ten wymagał napisania wielu esejów; opisywałam, czym zajmowałam się w ciągu ostatnich czterech lat, kim jestem, jakie mam pasje i zainteresowania. Do tego dołączyłam rekomendacje, oceny oraz wiele innych dokumentów. Aplikacja do brytyjskich uczelni była bardziej akademicka – skupiałam się na moich zainteresowaniach naukowych, a także na Cambridge musiałam przejść rozmowę kwalifikacyjną i załączyć próbki moich esejów.

Dostałaś się na wszystkie, na które aplikowałaś?

Nie, w Stanach Zjednoczonych złożyłam podania do 16 uczelni, a dostałam się na cztery: Harvard, Stanford, Columbia i Amherst. Proces rekrutacji jest naprawdę morderczy. W Wielkiej Brytanii można aplikować maksymalnie na pięć uczelni i na wszystkie się dostałam, w tym na Cambridge, LSE i UCL. Dostałam się też na Sciences Po we Francji, specjalizującą się w naukach społecznych i politycznych, z kampusem na południu Francji, tuż przy morzu – piękne miejsce do nauki.

Jakie były twoje pierwsze myśli, kiedy dowiedziałaś się, że dostałaś się na uniwersytety, na których ci najbardziej zależało?

Informacje przychodziły stopniowo. Największy szok przeżyłam, gdy dowiedziałam się, że dostałam się na Harvard i Cambridge. Decyzja z Cambridge dotarła, kiedy byłam w akademiku w Wielkiej Brytanii. Pamiętam, że wybiegając z pokoju wpadłam na koleżankę, zbiegłam na dół, gdzie dwóch nauczycieli próbowało mnie uspokoić – bezskutecznie.

Z Harvardem było podobnie. Absolutnie się tego nie spodziewałam, bo wiedziałam, że jeśli chodzi o uczelnie w Stanach, to jest ruletka. Byłam wtedy w domu na przerwie wielkanocnej, 28. marca to dzień, w którym wszystkie uczelnie Ivy League publikują swoje decyzje. Otworzyłam aplikację, zalogowałam się, a na stronie pojawiły się fajerwerki. Zerwałam się, pobiegłam do taty i kuzyna, i powiedziałam tylko, że dostałam się na Harvard. Kuzyn musiał przejąć ode mnie laptopa, bo trzęsły mi się ręce.

Kto będzie opłacał twoje studia?

Studia na Harvardzie są w pełni opłacone przez uczelnię. Uniwersytet ma taką politykę, według której studenci, których rodziny zarabiają poniżej określonego progu – około 85 tysięcy dolarów rocznie – są zwolnieni z opłat za czesne. W Polsce większość rodzin zarabia mniej, więc dla wielu Polaków oznacza to pełne stypendium. W moim przypadku stypendium obejmuje czesne, zakwaterowanie, wyżywienie, a także dodatkowe wydatki. W Stanach Zjednoczonych, jeśli już uda się dostać na uczelnię, często można liczyć na dużą pomoc finansową. Nie wszystkie uczelnie są tak hojnie finansowane – na przykład na Columbii musiałabym dopłacać 60 tysięcy dolarów rocznie. To dla mnie nieosiągalne. Harvard jest w tej kwestii wyjątkowo pomocny.

Czytaj więcej

19-letnia wynalazczyni z Polski wśród 50 najlepszych studentów świata. Ma konkretny cel

Jaki kierunek będziesz studiować?

Jeszcze oficjalnie nie wybrałam kierunku, ponieważ w Stanach Zjednoczonych pierwszy rok studiów jest poświęcony odkrywaniu różnych ścieżek i możliwości. Amerykańskie uczelnie kładą duży nacisk na Liberal arts education, co oznacza, że zachęcają studentów do eksplorowania różnych dziedzin wiedzy. W tym momencie myślę, że chciałabym połączyć stosunki międzynarodowe z polityką Bliskiego Wschodu. Harvard oferuje kierunek Government, który obejmuje politologię, a ja chciałabym się specjalizować w polityce zagranicznej i public policy. Dodatkowo, na amerykańskich uczelniach łatwo jest zrobić podwójny licencjat, więc myślę o połączeniu tego z bliskowschodnimi studiami, które od dawna mnie fascynowały.

Uważasz, że odniosłaś już sukces?

Ustawiam poprzeczkę bardzo wysoko, a dostanie się na te uniwersytety uważam też za kwestię szczęścia. Sukces będę mogła ogłosić dopiero, gdy skończę studia i zrealizuję moje cele. Na początku dwuletniego stypendium i przygotowań do matury międzynarodowej byłam bardzo skupiona na edukacji. Chciałam się uczyć, angażować w dodatkowe projekty, symulacje ONZ i inne aktywności. Jednak na miesiąc przed maturą w rodzinie wydarzyło się coś, co zmusiło mnie do zmiany priorytetów. Zaczęłam się zastanawiać, co naprawdę oznacza dla mnie edukacja i czy warto poświęcać na nią tyle czasu, zwłaszcza kosztem bycia z rodziną.

Możesz powiedzieć, co się wydarzyło?

Przed maturą zmarła moja babcia. W takich momentach zaczynasz się zastanawiać, czy wszystko co robisz kosztem spędzania czasu z rodziną, jest tego naprawdę warte. Zmieniła się wtedy moja definicja sukcesu – nie czułam już, że wyjazd za granicę na studia to coś jednoznacznie pozytywnego, bo oznacza bycie z dala od rodziny i bliskich. Dziś myślę, że sukces to pojęcie bardzo płynne i każdy musi je zdefiniować na własny sposób. Nie ma jednej, uniwersalnej definicji – każda może być równie wartościowa.

Jak zaczęła się twoja przygoda z międzynarodową edukacją?

Pod koniec trzeciej klasy liceum zdobyłam stypendium Polish Scholarship Scheme, które umożliwia polskim uczniom naukę w prywatnych szkołach za granicą. Wyjechałam na dwa lata do Wielkiej Brytanii, gdzie skończyłam szkołę.

Wyjaśnij proszę, jak to się stało, że po dwóch latach liceum przeszłaś na edukację domową? Co to dokładnie oznaczało?

Przez dwa lata uczęszczałam do Liceum Poniatowskiego w Warszawie. W trakcie pandemii zauważyłam, że nie jest dla mnie problemem indywidualna nauka. To skłoniło mnie do refleksji – skoro mogę uczyć się bez pomocy, może lepiej będzie, jeśli skupię się na tym, co mnie naprawdę interesuje? Zaczęłam rozmawiać o tym z rodzicami. Początkowo byli przerażeni – opuszczam Poniatowskiego, jedno z najlepszych liceów. Rodzice obawiali się głównie nie o naukę, a o to, że stracę kontakt z rówieśnikami. Przez rok debatowaliśmy, aż w końcu się zgodzili. Przeniosłam się do szkoły Montessori w Grodzisku Mazowieckim; tam nauka funkcjonowała w zupełnie inny sposób. Nie miałam tradycyjnych zajęć – uczyłam się we własnym tempie i bez niczyjej pomocy, a egzaminy mogłam zdawać indywidualnie, w dowolnym terminie. W ciągu roku musiałam zdać 12 lub 13 przedmiotów, pisemnie i ustnie. Ten system był bardzo elastyczny i idealny dla osób, które chcą podróżować – choć to akurat nie byłam ja – ale mogę sobie wyobrazić, że dla wielu osób takie rozwiązanie działało świetnie.

Czytaj więcej

41-letnia matka 9 dzieci właśnie ukończyła medycynę i chce być neurochirurgiem

Ciebie zainteresowało coś innego – symulacje obrad ONZ.

Zaczęłam interesować się symulacjami obrad ONZ, znanymi jako Model United Nations (MUN). To konferencje dla licealistów i studentów, podczas których każdy wciela się w rolę delegata reprezentującego wybrane państwo. Uczestnicy debatują na różne tematy, symulując pracę dyplomatów. Konferencje te mogą odbywać się online lub na miejscu, na przykład w szkołach. Kiedy już pojechałam do prawdziwej siedziby ONZ, zrozumiałam, jak wiarygodne są te symulacje – są one świetnym odwzorowaniem rzeczywistych obrad. Podczas debat pracuje się nad rezolucjami, które symulują te tworzone przez ONZ, z użyciem podobnego języka i procedur.

Jak to się stało, że to właśnie ciebie wybrano na stanowisko Delegatki Młodzieżowej do ONZ?

Wzięłam udział w zeszłorocznej edycji konkursu organizowanego przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, który skierowany był do osób w wieku 18-28 lat. Najpierw musiałam wysłać aplikację, potem przejść przez rundę rozmów z Radą Dialogu z Młodym Pokoleniem, a potem z MSZ. Jako delegatka najpierw byłam w Nowym Jorku, w centrali ONZ,  później odwiedziłam też Berlin i Genewę. Przez rok uczestniczyłam w różnych delegacjach. Świetne w tym programie jest to, że byliśmy oficjalnie zarejestrowani jako członkowie polskiej kadry dyplomatycznej na dany rok. Program był fantastyczny – miałam okazję wygłosić mowę w Trzecim Komitecie ONZ, czyli w komitecie społecznym i humanitarnym. Mogłam także negocjować jedną z rezolucji, a kilka z moich poprawek faktycznie znalazło się w jej ostatecznej wersji.

Poczułaś, że masz wpływ na losy świata?

To był naprawdę satysfakcjonujący moment, bo po raz pierwszy czułam, że to, co robię, ma znaczenie. Jedna z moich poprawek dotyczyła współpracy międzypokoleniowej, ponieważ rezolucja skupiała się na młodzieży na świecie. Druga poprawka była związana z ochroną uchodźców, a w szczególności młodych ludzi, którzy uciekli przed wojną.

Jak to się w ogóle stało, że zainteresowałaś się dyplomacją i stosunkami międzynarodowymi?

Kiedy byłam małym dzieckiem, dziadek pokazywał mi różne programy w telewizji – zaczynaliśmy od Animal Planet, a później rozmawialiśmy o sytuacjach społecznych i wydarzeniach na świecie. Myślę, że to on zaszczepił we mnie zainteresowanie polityką. Dzięki rozmowom z dziadkiem i obserwacjom rodzinnych dyskusji politycznych zainteresowałam się tym, jak działają społeczeństwa i polityka. Potem naturalnie rozwijałam to zainteresowanie – czytałam o polityce, fascynowała mnie socjologia. Miałam fantastyczną nauczycielkę języka polskiego w podstawówce, która zainteresowała mnie tym, jak teksty mogą wpływać na ludzi. W końcu zaczęłam czytać o retoryce i zrozumiałam, jak wielki wpływ na społeczeństwa może mieć odpowiednio sformułowane przesłanie. Pisałam nawet esej na maturze międzynarodowej o retoryce Martina Luthera Kinga Jr. w jego słynnej mowie „I have a dream”. Retoryka zdecydowanie była i jest ważnym elementem mojego zainteresowania polityką.

Co czułaś, przemawiając na forum ONZ w imieniu Polski?

Było to ogromne wyróżnienie, przemawiać w imieniu Polski na tak ważnym forum, jak komitet Zgromadzenia Ogólnego. Czułam się wystraszona i przytłoczona, ale jednocześnie niezwykle ucieszona i wdzięczna, że dostałam tak niesamowitą rolę do odegrania.

Czego konkretnie dotyczyło twoje wystąpienie?

Zwykle młodzi delegaci mają jedno wystąpienie na temat rozwoju społecznego. Jednak wiedząc, że podczas mojego pobytu w Nowym Jorku Polska będzie mogła uczestniczyć w debatach na inne tematy, poprosiłam MSZ, abym mogła przemawiać w imieniu polskiego rządu także w innych kwestiach. Tymi tematami były prawa dzieci oraz wpływ nowoczesnych technologii na prawa człowieka. MSZ zgodził się na moją propozycję.

Po raz pierwszy Polska zabrała głos w tej sprawie na forum ONZ. Miałam dużą swobodę w tworzeniu wystąpień. Byłam w tym względzie bardziej niezależna niż delegaci z innych krajów.

Pierwsza mowa była stresująca – wszystko jest nagrywane i transmitowane na żywo. Miałam tekst wydrukowany przed sobą, nie musiałam recytować z pamięci, ale mimo to ręce mi drżały. Czas na przemówienie jest ściśle ograniczony do pięciu minut – jeśli nie zmieścisz się w czasie, mikrofon zostaje wyłączony. Poszło dobrze. Jeszcze większy stres przeżyłam przy mojej ostatniej mowie na temat praw dzieci. Mówiłam o porwaniach dzieci z Ukrainy przez siły rosyjskie. Traf chciał, że po drugiej stronie sali siedział rosyjski dyplomata. Mówiąc o odpowiedzialności prezydenta Putina za te porwania, zdecydowałam się patrzeć prosto w oczy tego dyplomaty. Trochę się bałam, jak zareaguje, bo dyplomaci mają prawo odpowiedzieć na forum, jeśli uznają, że ich kraj został zaatakowany. Ja z kolei czułam, że muszę zwrócić uwagę na to, co dzieje się na Ukrainie. Było to dla mnie bardzo istotne.

Jak zareagował?

Zachował „poker face”. Nawet na mnie nie spojrzał. Ale ja mimo to czuję się bardzo dobrze z myślą, że mogłam jemu i obecnym na sali dyplomatom powiedzieć, co uważałam za słuszne.

Jak to jest być na pierwszej linii międzynarodowych negocjacji w tak młodym wieku?

Ekscytująco! W ONZ w tamtym czasie byłam jedną z zaledwie trzech osób, które miały 18 lat – obok mnie byli jeszcze koledzy ze Słowacji i Irlandii. Pojęcie „młodzieżowy delegat” może być mylące – większość osób w tej roli jest na etapie późnego licencjatu lub studiów magisterskich, więc jest bardzo niewiele nastolatków. Poczucie odpowiedzialności było ogromne, bo wiedziałam, że to, co mówię, reprezentuje stanowisko rządu. Obserwowanie dorosłych dyplomatów było dla mnie cenną lekcją.

Czego się nauczyłaś?

Przede wszystkim nauczyłam się, jak wielką wagę mają słowa i jak ostrożnie trzeba je dobierać. Obserwowałam negocjacje jednej z rezolucji i pamiętam, że wybuchł spór o znaczenie jednego słowa. Początkowo wydawało mi się, że to słowo nie ma wielkiego znaczenia w kontekście całego dokumentu, ale okazało się, że dwaj dyplomaci spierali się o nie przez 10 minut. Subtelne różnice w sformułowaniach mogą mieć ogromne znaczenie. Nauczyłam się, jak formułować opinie w taki sposób, aby zachować dobre relacje z innymi, nawet mimo różnic zdań. Unia Europejska jest świetnym przykładem – na forum ONZ stara się mówić jednym głosem, mimo że reprezentuje różne narody. Znalezienie wspólnego języka jest jednym z priorytetów.

Powiedziałaś, że stawiasz sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Chodzi o Twoje długoterminowe cele?

Czytaj więcej

Urodzona w więzieniu przyszła pani mecenas: kto jej pomógł w drodze na Harvard?

Tak, zdecydowanie. Myślę, że moje cele ewoluowały z biegiem czasu. Kiedy byłam w ósmej klasie, moim celem było dostać się do jednego z najlepszych liceów w Warszawie. Potem, w miarę postępów w liceum, zależało mi na osiągnięciu wysokiej średniej ocen. Następnie postanowiłam spróbować swoich sił w konkursie, który umożliwił mi wyjazd do szkoły w Wielkiej Brytanii. Byłam przygotowana na to, że po drodze będzie wiele porażek. Kiedy pomyślę, że dostałam się na Harvard i Stanford, przypominam sobie, że aplikowałam do 22 szkół i nie dostałam się do 12 z nich. To ważne, aby zrozumieć, że często nie dostajemy tego, co chcemy, i że to jest zupełnie naturalne. Ta poprzeczka z czasem się podnosiła. Gdy poszłam do szkoły prywatnej, moim celem było uzyskanie jak najlepszych wyników na maturze międzynarodowej oraz zaangażowanie się w różne projekty. Na przykład miałam możliwość prowadzenia badań z doktorantką z Cambridge na temat legalności i sprawiedliwości interwencji humanitarnych w Libii w 2011 roku w porównaniu do interwencji w Kosowie. To doświadczenie pozwoliło mi zgłębić prawo międzynarodowe i zrozumieć, jak ono działa. Cztery lata temu nie przypuszczałam, że będę tu, gdzie jestem teraz. Marzę o pracy w dyplomacji.

Co chciałabyś osiągnąć?

Jestem kobietą, a świat dyplomacji tradycyjnie był zdominowany przez mężczyzn. W ONZ zauważyłam jednak dużą zmianę – pozytywne jest to, że rośnie skupienie na prawach mniejszości i prawach kobiet. Mam świadomość, że jestem uprzywilejowana, ponieważ mój głos jako kobiety był słyszalny, nie jest to jednak standardem. Zależy mi, aby prawa kobiet były przestrzegane globalnie. W wielu miejscach kobiety wciąż bardzo cierpią.

Czym zajmują się twoi rodzice?

Tata jest informatykiem, a mama księgową. Rodzice dbali o to, żebym była ciekawa świata i wspierali moje zainteresowania. Bardzo ceniłam to, że w moim domu była różnorodność poglądów; to mnie nauczyło otwartości. Najbardziej doceniam, że zawsze byłam wolna w wyborze  zainteresowań i zajęć. Nigdy nie czułam presji ze strony rodziców.

Czytaj więcej

Ponad 200 uczelni w zasięgu ambitnej 18-latki. Którą wybierze?

Jak spędzasz wolny czas?

Uwielbiam spędzać czas z bliskimi, zwłaszcza teraz, kiedy jestem w Warszawie. Poza tym lubię pisanie kreatywne – to coś, czym zaczęłam się zajmować, kiedy byłam na edukacji domowej. Pisałam nowele i opowiadania. Pamiętam, że w trakcie edukacji domowej napisałam około 300 stron jednej opowieści. Bardzo mnie to odprężało. Uwielbiam wymyślać historie i tworzyć fikcyjne światy. W czasie przygotowań do matury zaniedbałam to hobby, ale teraz powoli do niego wracam. Pisanie to coś, co zdecydowanie mnie relaksuje i pozwala oderwać się od polityki i bieżących spraw.

Jakie jest twoje największe marzenie, niezwiązane z karierą ani edukacją?

Bardzo chciałabym mieć domek pod miastem. Marzy mi się ogródek pełen róż i posiadanie psa.

Gdybyś mogła spędzić jeden dzień z dowolną osobą na świecie, kogo byś wybrała?

Gdybym mogła spędzić czas z kimś z przeszłości, to na pewno byłaby to Eleanor Roosevelt – niesamowita kobieta z ogromnymi zasługami. Z osób żyjących – zdecydowanie z moim chłopakiem. Bardzo dobrze się przy nim czuję. Jestem odprężona; wszystko przy nim wydaje się prostsze i radośniejsze.

Dostałaś się na 10 najlepszych uniwersytetów na świecie. Który z nich wybrałaś?

Wybrałam Harvard, ale zacznę tam studia dopiero za rok.

Pozostało 99% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Gabriela Muskała: Hartowanie poprzez krytykę nie ma dla mnie racji bytu
Wywiad
Polka na Tajwanie: Tutaj dzieci w szkole uczą się o Szymborskiej i Kieślowskim
Wywiad
Katarzyna Warnke: Nie lubię feminizmu, który wyklucza
Wywiad
Fotki dzieci nie muszą być w sieci. Ekspertka NASK o ciemnej stronie sharentingu
Wywiad
Jadwiga Jankowska-Cieślak: Samotność jest motorem, który uruchamia moje siły życiowe