Reżyserka obsady Ewa Brodzka: Szukając bohaterów serialu, zwracam uwagę nie tylko na talent

Jest kilku reżyserów obsady, ale to zajęcie wymaga cech, które są przynależne bardziej kobietom. Jesteśmy cierpliwe. Umiemy czekać. Nie rezygnujemy. Nie musimy żyć w blasku fleszy. I cieszą nas sukcesy innych ludzi - mówi reżyserka obsady Ewa Brodzka.

Publikacja: 02.10.2024 13:04

Ewa Brodzka: Gwiazdą nie staje się bez przyczyny. Miłość publiczności ma swoje źródło.

Ewa Brodzka: Gwiazdą nie staje się bez przyczyny. Miłość publiczności ma swoje źródło.

Foto: East News

Zawód reżysera obsady krzepnie. Już nie tylko w zachodnim przemyśle filmowym. Także u nas.

Na świecie „casting director” obsadza film, ale też negocjuje kontrakty aktorów. W Polsce jest to zawód artystyczny. Na bazie scenariusza tworzymy nowy ludzki świat, niepowtarzalny i bardzo osobisty - bo widziany w pierwszej kolejności oczami naszej wyobraźni. Jest wynikiem wrażliwości, indywidualnego postrzegania świata, rozumienia relacji między bohaterami i interpretacji ich działania. Reżyser obsady jest autorem lub współautorem obsady filmu albo serialu. Budujemy koncepcję obsady aktorskiej. W czasie zdjęć próbnych rozpoczyna się kreowanie postaci filmu. Ustalanie warunków zatrudniania nie leży w naszej gestii, choć oczywiście musimy orientować się w możliwościach producentów i zawsze prosimy ich o taką rozmowę.

W USA reżyserzy obsady działają od początku lat 70. ubiegłego wieku, wkrótce nawet w tej kategorii będą przyznawane Oscary. A kiedy ten zawód pojawił się w Polsce?

Po transformacji ustrojowej kinematografia przestała być finansowana w 100 procentach przez państwo i zaczęli działać prywatni producenci. To wymusiło zmiany w sposobie realizacji i finansowania filmów. Kiedy zaczynałam pracować, zdjęcia kończyły się około godziny 15, a najpóźniej o 17, bo pracownicy wytwórni mogli mieć maksymalnie dwie godziny nadliczbowe. Po transformacji zaczęliśmy pracować po 12 godzin dziennie, Skrócił się też czas na przygotowanie filmu. To wtedy właśnie wyłonił się zawód reżysera obsady. Ja uczyłam się go od Grażyny Szymańskiej, która była wtedy drugim reżyserem i zajmowała się sprawami aktorskimi.

Pamięta pani pierwszy film, w którym kompletowała pani zespół aktorski?

To był „Pan Tadeusz”, choć wtedy nie nazywaliśmy tego zajęcia reżyserią obsady. Współpracowałam z dwiema koleżankami - Ewą Andrzejewską i Magdą Szwarcbart. Ale wtedy wszyscy w Polsce szukali „Zosi”. Nie było self-tape’ów, internetu jeszcze się w kinie nie używało. Trwała olbrzymia kampania prasowo-radiowo-telewizyjna. Odbywały się bardzo szeroko zakrojone zdjęcia próbne. Zosię zagrała Alicja Bachleda-Curuś. Ta rola otworzyła jej drogę do kariery. Ale jej talent pierwsza dostrzegła Grażyna Szymańska. Przed filmem „Pan Tadeusz” Ala Bachleda zagrała w obsadzanym przez nią serialu „Syzyfowe prace”. Zobaczyłam Alicję w roli „Biruty” i zaprosiłam na zdjęcia próbne do roli Zosi. W tamtym czasie było nas tylko kilka. Trochę uczyła nas zawodu Violetta Buhl, która współpracowała już wtedy z zachodnimi reżyserami, potem Magda Schwarzbart robiła polską obsadę do „Listy Schindlera”. I tak powoli producenci zrozumieli, że nasz zawód jest potrzebny.

Jak pani myśli, dlaczego jest on tak sfeminizowany?

Czytaj więcej

Małgorzata Foremniak: Nie warto poświęcić siebie dla drugiego człowieka

Jest kilku reżyserów obsady: Konrad Bugaj, Krzysztof Łączak, Piotr Bartuszek… Ale rzeczywiście niewielu. Może to zajęcie wymaga cech, które są przynależne bardziej kobietom. Jesteśmy cierpliwe. Umiemy czekać. Nie rezygnujemy. Nie musimy żyć w blasku fleszy. I cieszą nas sukcesy innych ludzi.

Czy jest recepta na dobrą obsadę?

Oczywiście, że nie. Każdy film ma inny temat, innego twórcę, jest też często skierowany do innego odbiorcy. Część produkcji trafia do kin, część pojawia się wyłącznie w telewizji lub na platformach streamingowych, a te firmy mają swoją politykę, czasem też swoje gwiazdy. Tak więc przy kompletowaniu obsady trzeba brać pod uwagę nie tylko wymagania scenariusza, ale też wiele innych uwarunkowań.

Inaczej pracuje się w fabule i serialach?

Trudno uogólniać. Ale oczywiście w filmach fabularnych, które reżyserzy noszą długo pod sercem, współpraca jest inna. Najlepiej, gdy jesteśmy partnerami w pracy. W produkcji filmowej przeznaczonej dla platform streamingowych i dla telewizji nasza praca jest, wbrew pozorom, bardziej samodzielna. Czasem zaczynamy ją nawet wtedy, kiedy nie wiadomo jeszcze kto stanie za kamerą. Choć taka sytuacja zdarza się też czasem w fabule. Zwłaszcza, gdy producent występuje o dofinansowanie projektu w PISF-ie, nie ma jeszcze reżysera, a musi podać obsadę.

Lubi pani takie projekty bez reżysera?

Nie za bardzo. Bo najciekawsza jest rozmowa z twórcami filmu. Każdy ma swoje rozumienie świata, inaczej patrzy na ludzi, co innego w nich dostrzega. I właśnie te różne spojrzenia na rzeczywistość są najciekawsze. To jest ścieranie się wyobraźni.

Jak wówczas ta współpraca wygląda?

Różnie. Nasz zawód polega na przedstawianiu propozycji. Jeśli reżyser ma klarowną wizję filmu, to nigdy nie chcę jej zburzyć. Staram się ją wspomóc. Czasem coś dodać, czasem zaproponować aktorów, którzy pasują do jego wyobrażeń, a których być może nie zna. Natomiast jeśli reżyser oczekuje, bo tak też się zdarza, żebym mu pokazała, jak ja widzę postać, to też to robię. Wtedy rodzi się niezwykle ciekawa współpraca. Bo zderzenie dwóch wizji buduje inną wartość, która może się okazać najlepsza. Jednak zawsze to podkreślam: ostateczna decyzja należy do reżysera, a dzisiaj też coraz częściej do producenta. Jego pozycja bardzo się wzmocniła, bo to on często ponosi największe ryzyko. Moim zadaniem jest rekomendacja i znalezienie argumentów, że to będzie najodpowiedniejszy aktor do tej roli. I to naprawdę duża odpowiedzialność, bo obsada jest niezwykle ważna. Jeżeli popełnimy błąd, to przegrywamy na starcie. Z ekranu wieje nieprawdą.

A więc dostaje pani scenariusz i co dalej?

Muszę uruchomić własną wyobraźnię. Zrozumieć bohaterów, poznać ich relacje. Wszystko tu ma znaczenie. Także rzeczywistość, w której postać ma funkcjonować. Inaczej obsadzi się rolę ekspedientki z ekskluzywnego butiku z biżuterią, a inaczej rolę sprzedawczyni z mięsnego z lat 60. Trzeba też wiedzieć, do kogo film jest adresowany. Jeśli do młodej publiczności, to nie mając dwudziestu lat muszę poznać i zrozumieć młodzieżowe subkultury. Nie mogę strzelać na oślep. Ten zawód jest ciekawy również dlatego, że nie pozwala tkwić w jednym miejscu.

Teoretycznie aktor powinien umieć zagrać wszystko. Ale to pewnie w praktyce się nie sprawdza…

Oczywiście, inaczej szukam dziewczyny współczesnej, inaczej aktorki, która ma zagrać w filmie historycznym. W tym drugim przypadku robię dodatkowe próby. Nie każdy potrafi nosić kostium. A nawet eleganckie ubranie. Kiedyś pracowałam z aktorem, który nie był w stanie grać w garniturze. W żaden sposób. Śmiesznie w nim wyglądał, nie potrafił go nosić ani się w nim poruszać.

Aktorzy mówią, że gdy włożą kostium to niemal automatycznie stają kimś innym.

To prawda. Chłopak, który na co dzień chodzi w T-shircie, w marynarce zaczyna inaczej się zachowywać. Inaczej się porusza, siadając ma sztywniejsze plecy, zakłada nogę na nogę. Ja czasem proszę aktorki, żeby przyszły na próbne zdjęcia w sukience albo w spódnicy. Żeby przygotowując się do filmu, który dzieje się w latach 50., kiedy kobiety nosiły piękne, stylizowane sukienki, nie zjawiły się w jeansach, z gołym brzuchem. Bo to ma wpływ na ich posturę, zachowanie. Ale też dzisiaj na studyjne zdjęcia próbne przychodzą już aktorzy wybrani z wcześniejszych prób self-tape. Droga do studia jest inna: internet zmienił świat.

Rozumiem, że w czasie pandemii rozkwitły self-tape'y.

Czytaj więcej

Gabriela Muskała: Hartowanie poprzez krytykę nie ma dla mnie racji bytu

I one już nie znikną. Na podstawie self-tape'u, czyli nagranej przez aktora samodzielnej próby, nie można obsadzić filmu, jednak na początku pracy jest to nieoceniona pomoc. Mogę wysłać aktorowi charakterystykę postaci, coś zasugerować, ale w self-tape'ie widzę, jak on sam rozumie postać. Ja zresztą czasem rozumiem ją inaczej. Jeśli spotykamy się gdzieś po drodze, to już jest super.

Daje pani aktorowi kilka stron tekstu czy cały scenariusz?

To zależy do jakiej roli szukam odtwórcy i co mogę wysłać. Teraz często obowiązują klauzule poufności. Bo producenci mają swoją politykę promocyjną, informacyjną. Ale oczywiście muszę aktorom coś powiedzieć. Zazwyczaj proszę scenarzystów, żeby mi napisali przebieg dramaturgiczny postaci albo sama to robię.

Lubi pani szukać nowych twarzy?

Bardzo. Uwielbiam, gdy z ekranu wieje świeżością.

A jaki ma pani stosunek do gwiazd?

Gwiazdą nie staje się bez przyczyny. Taka pozycja musi być poparta talentem. I to niebagatelnym. Miłość publiczności ma swoje źródło. Gwiazdy sprawiają, że chcemy za nimi iść. Pomagają też w promocji filmu. Tego nie można lekceważyć.

Zdarza się pani obsadzić kogoś wbrew warunkom? Na przykład: przyzwyczailiśmy się, że aktor gra głównie fircyków w zalotach, a proponuje mu pani potwornie dramatyczną rolę.

Czasem próbuję, choć generalnie uważam, że warto bazować na tym, co aktorzy niosą w sobie. Co mogą filmowej postaci dać ponad to, co zostało zapisane między linijkami scenariusza.

Jaka jest różnica w obsadzaniu filmu i serialu?

W trwającym dwie godziny filmie inaczej się myśli o głównych aktorach. Wspólnym elementem jest przekonanie, że aktorzy, których proponuję są najlepszymi odtwórcami postaci, będą wiarygodni, że ich pokochamy w ich kreacjach. Ale w serialu muszę myśleć o innych równie istotnych sprawach. Jeśli serial ma potrwać 3-4 sezony i opiera się na przykład na dwójce bohaterów, to muszę wierzyć, że aktorzy mają odporność emocjonalną i siłę, że uniosą te role i że dadzą sobie radę. Muszą być świadomi, że przez bardzo długi okres będą musieli pracować po 12 godzin dziennie. Ale produkcja również musi planować pracę tak, by dać im szansę na oddech i na przygotowanie się. Bo trzeba się nauczyć tekstu, poznać przebieg emocjonalny postaci i nie pogubić się w tym. To jest bardzo trudna praca. Dlatego szukając bohaterów serialu, trzeba poznać ich predyspozycje psychofizyczne. Nie tylko talent.

W telenowelach pojawiają się naturszczycy, którzy czasem nawet grają od dziecka, dojrzewają w nich, dorośleją.

Ja rzadko pracuję z naturszczykami. Ale na przykład „Chleb i sól” na nich się opiera. Co prawda wiem, że reżyser znał głównych bohaterów i od początku o nich myślał, więc tzw. street casting był tylko uzupełnieniem wizji tego świata. To bardzo trudna praca. Tak jak szukanie dzieci do filmu. Czasem jednak zdarza się znaleźć perełkę. Ja na przykład jestem dumna z odkrycia Cypriana Grabowskiego - chłopca, który zagrał w „Ikarze. Legendzie Mieczysława Kosza” i dostał potem nominację do polskich Orłów jako „Odkrycie roku”.

Śledzi pani karierę tych ludzi?

Akurat tego chłopca znam, jest już nastolatkiem. Nie był w żadnej agencji. Znalazłam go na konkursie recytatorskim Warszawska Syrenka. On nawet wówczas nie startował. Przyszedł, bo uczestniczył w tym konkursie na wcześniejszym etapie. Ale nie został nagrodzony. Był drobniutki, dość niepozorny, ale miał oczy, których nie dało się nie zauważyć. Zaprosiłam go na próby i okazało się, że świetnie wypadł. Robiliśmy potem jeszcze do filmu różne castingi, szukaliśmy tego dziecka długo. Ale Cyprian był bezapelacyjnie najlepszy. Dzisiaj ma za sobą kilka ról – w filmie familijnym „Dawid i Elfy”, w spektaklu telewizyjnym „Prawdopodobnie ciało stałe”.

Praca z dziećmi bywa bardzo trudna.

Oczywiście, bo dziecku trzeba wytłumaczyć, że kino to iluzja. Trochę jak bajka. Że bohater, którego dziecko zobaczy na ekranie, to nie ono, tylko ktoś wymyślony, nierzeczywisty.

Czytaj więcej

Marieta Żukowska: Dojrzałość to doświadczenie, które uwalnia od systemu ocen

Zdarzają się też role bardzo niebezpieczne, jak u Bartosza Kowalskiego, gdzie na planie cały czas musiał być psycholog.

Przy kręceniu scen z dziećmi zawsze powinien być na planie psycholog. No może nie w bajce o Bożym Narodzeniu, gdzie Mikołaj przychodzi i przynosi zabawki pod choinkę. Ale w filmie o zbrodni jest to obowiązkowe. Reżyser też powinien się do takich zadań przygotować. Nauczyć się, jak rozmawiać z dziećmi.

Ostatnio nasze ekrany zalewa fala koszmarnych filmów, w których grają wybitni aktorzy. Jak to możliwe?

Musi być w tekście coś, co ich pociąga. Pieniądze są w życiu ważne. Aktor też człowiek, musi z czegoś żyć. Ale nie wierzę, żeby honoraria były jedynym powodem przyjęcia roli. W coś trzeba uwierzyć, żeby dać postaci twarz. A potem – czasem się udaje, czasem nie.

Nie jest łatwo ogarnąć całe aktorskie środowisko. Czy w wyborze aktorów do filmu pomagają ich agenci?

Bywa różnie, ale agencje nie są jedynym źródłem informacji o aktorach. Sama też poznaję środowisko. Szukając starszych artystów, odwiedzam czasem Dom Aktora w Skolimowie albo zwracam się o pomoc do ZASP-u. Z kolei chcąc poznać młodych wykonawców zwracam się do uczelni aktorskich, jeżdżę na festiwal szkół teatralnych, oglądam spektakle dyplomowe. Staram się śledzić szkolne etiudy studentów reżyserii i debiuty. Często grają w nich aktorzy, których wcześniej nie miałam okazji zobaczyć. Teraz pomagają nam też castingowe platformy internetowe. Aktorzy coraz częściej zgłaszają się do nas za ich pośrednictwem. Bardzo lubię obsadzać filmy, w których mają pojawić się aktorzy nie mający jeszcze wielkiej historii, będący praktycznie nieznaną kartą. A to wymaga ciągłej uwagi. Wiedza sama nie przychodzi.

A jak wyglądają szanse zaistnienia na ekranie aktorów, którzy po dyplomach trafiają do teatrów prowincjonalnych?

Są duże, tylko oni też muszą chcieć. Każdy w życiu podejmuje jakąś decyzję dotyczącą swojej kariery i rozwoju zawodowego. Ja przez wiele lat nie mogłam odżałować, że jeden ze studentów krakowskiej szkoły teatralnej, niezwykle zdolny chłopak o filmowej twarzy – wybrał regionalny teatr. Uważał, że to jego droga. A kiedy zapraszałam go na zdjęcia próbne, nie przyjeżdżał. Bo miał próbę, bo był przed premierą. Minęło kilka lat, zmienił teatr. Tylko że to już jest inny człowiek. Wielu młodych aktorów postępuje odwrotnie - chce zostać w Warszawie czy Krakowie, czasem w Łodzi, żeby być blisko miejsca, gdzie się robi filmy. Szukają swojej szansy, wysyłają materiały informacyjne o sobie, nagrywają jakieś sceny. Proszę pamiętać, że co rok szkoły teatralne – państwowe i prywatne – kończy około stu osób. Rynek pracy jest spory, ale tak naprawdę szanse debiutu mają najzdolniejsi.

Ciekawa jestem czy ma pani półki pełne segregatorów ze zdjęciami aktorów?

Nie, bo uważam, że oni nie są wciąż tacy sami. Życie ich zmienia, praca też. Uczą się, rozwijają, dojrzewają.

Ogląda pani dużo polskich filmów?

Oczywiście. Obserwuję aktorów, w rolach pierwszoplanowych, drugoplanowych. Dla mnie osobiście bardzo ważny jest wdzięk na ekranie. To coś, co trudno nazwać. Co sprawia, że zauważamy aktora nawet w epizodzie. Dlatego nagrania ze zdjęć próbnych oglądam po dwóch, trzech dniach. Bo pamięć emocjonalna bywa inna od tego, co widzimy potem na ekranie. I czasem próba, która wydawała mi się bez charakteru, na ekranie okazuje się świetna i prawdziwa. Dlatego trzeba sobie dać czas.

Czy pani zaprzyjaźnia się z aktorami?

Darzę aktorów wielką sympatią. Nasze kontakty wynikają z pracy, nie są osobiste i przyjaźń tylko czasem się rozwija. Aktorstwo jest ciężkim zawodem. Ja bym chyba nie uniosła takiego obciążenia. Aktorzy budzą się rano i zdają egzamin każdego dnia. Albo mają próbę, albo spektakl, albo nic się nie dzieje i trzeba dać sobie tym radę. Albo przygotowują się do zdjęć próbnych, które są dla nich istotne i powodują obciążenie psychiczne.

Cieszą panią wspaniałe kariery zagraniczne polskich aktorów? Marcina Dorocińskiego, Joanny Kulik, kilkorga innych artystów.

Oczywiście! Uważam, że mamy wspaniałych aktorów, którzy powinni iść w świat, nie zamykać się tylko na naszym rynku.

W czasach siermiężnego socjalizmu Katarzyna Figura próbowała zadomowić się w zachodnim kinie. Nie bardzo się udało. Podobnie jak kilkorgu innym artystom. Ale dzisiaj coraz częściej wychodzi. Pomagają paszporty, inna sytuacja finansowa, ale chyba też self-tape’y.

To, że można je nagrać w mieszkaniu albo w studiu niedaleko domu i nie trzeba jeździć na zdjęcia próbne za ocean? Marcin Dorociński przyznaje, że nagrał tysiąc self-tape'ów zanim osiągnął sukces.

On wykonał ogromną pracę. Sukces nie przychodzi sam. Są nawet aktorzy, którzy grają u nas mniej, a na świecie całkiem dobrze się odnajdują. Jak choćby Agata Buzek czy Zosia Wichłacz. Mało o tym wiemy. Nie wszystkie ich filmy trafiają w Polsce do dystrybucji. Agnieszka Grochowska dostała belgijską nagrodę za najlepszą rolę roku w „Stepach” Vanji d’Alkantary, Ten film był nawet polską koprodukcją, ale nigdy nie trafił na nasze ekrany. Ja go obsadzałam. To była opowieść o Polkach, żonach oficerów, które trafiły do Kazachstanu w czasie II wojny światowej. Piotr Adamczyk też wykonał wielką pracę, żeby gdzieś w świecie się zainstalować. Wielu młodych aktorów kształci się również zagranicą, biorą udział w castingach europejskich i w tym platformy internetowe są bardzo pomocne.

Czytaj więcej

Aktorka Zofia Jastrzębska o pracy i życiu osobistym: Autentyczność jest wolnością

Co panią na naszym, polskim rynku aktorskim najbardziej martwi?

To, że nie wykorzystuje się dojrzałych aktorek i aktorów po sześćdziesiątce. Być może scenarzyści, którzy są dziś często młodymi ludźmi, nie znają realiów ich życia? Może nie umieją opowiadać takich historii? Stosunkowo niedawno na małe ekrany weszła kolejna transza serialu „Gang Zielonej Rękawiczki”. Jaką świetną aktorką jest Anna Romantowska – wspaniały człowiek, tak pełen energii życia! Pozostałe aktorki też stworzyły tam znakomite kreacje. Dojrzali aktorzy szukają ról, które byłyby dla nich jakimś wyzwaniem. Ale takie scenariusze zdarzają się rzadko. Rozmawiałam ostatnio z Andrzejem Chyrą, którego niezwykle cenię. Ale nie dostaję scenariuszy, które chciałabym mu dać do przeczytania. Zagrał niedawno w serialu, który obsadzałam. Ale kiedy spotkaliśmy się z nim i z reżyserem, scenariusz został tak przebudowany, żeby jego rola miała ciekawszy przebieg dramaturgiczny.

Jako reżyserka obsady, jaką by pani dała radę młodym aktorom?

Próbujcie realizować marzenia, ale też pomyślcie o planie B. Bo może się nie udać. Oczywiście szczęściu trzeba pomagać, trzeba pracować, trzeba się rozwijać, trzeba się uczyć. Ale zdarza się i tak, że przez kilka lat nie trafia się ta wymarzona rola.

A plan B to?

Praca w dubbingu, audiobooki, logopedia. Szukanie alternatywnych źródeł dochodu. Takich, które pozwolą godnie żyć i dać sobie czas na to, żeby odnaleźć własne szanse. Nasze teatry nie są w stanie co rok wchłonąć dużej liczby absolwentów szkół aktorskich. Nie ma dla nich pracy. Ja bardzo się cieszę, że coraz częściej teatry nie bazują wyłącznie na stałym zespole aktorskim, tylko na rynku szukają aktorów do konkretnych ról. Otwierają się na współpracę w jakiejś swobodniejszej formie. Ale pamiętajmy, że aktorstwo jest trudnym zawodem, w którym sukces zależy od wielu rzeczy.

Ma pani w swojej filmografii ulubione tytuły? Takie, które pani sprawiły największą przyjemność? Przyniosły największą satysfakcję?

Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Wspaniale mi się pracowało z Andrzejem Wajdą, bo on był otwarty na świat i na propozycje. Im dłużej ze sobą kooperowaliśmy, tym bardziej rozwijało się zaufanie i zrozumienie. A jednocześnie nigdy nie wkradła się w nasze obsadowe propozycje rutyna. Ogromnym wyzwaniem było dla mnie „Miasto 44”. Poświęciłam tej produkcji rok pracy, ale uważam, że udało się. Bardzo młodzi aktorzy, którzy w większości zadebiutowali wówczas na ekranie, stworzyli świetne kreacje i do dziś znakomicie odnajdują się w zawodzie. Ale pracowałam przy wielu filmach. I każdy z nich jest inny. I każdy cieszy. Ważne są nie tylko tytuły wybitne, także te, które przynoszą widzowi wytchnienie. W świecie, w którym życie nas atakuje z każdej strony bardzo brutalnie, mamy mnóstwo napięć, stresów, boimy się przyszłości, a środowisko naturalne - potrzeba nam trochę oddechu.

Dzisiaj zawód reżysera obsady uprawia w Polsce około 40 osób. Wiele z nich to ludzie doświadczeni. Jak do tego zajęcia dochodzą młodzi?

Bardzo różnie. Czasem są naszymi asystentami, czasem uczą się tego zawodu współpracując z reżyserami jeszcze na studiach w szkołach filmowych. I jakoś ich to wciąga. Czasem trafiają do filmu i poznają różne zawody, a w końcu decydują się poświęcić castingowi.

Dwa lata temu powstała gildia reżyserek i reżyserów obsady.

Czytaj więcej

Katarzyna Warnke: Nie lubię feminizmu, który wyklucza

To jest związek zawodowy. Staramy się budować rangę naszej profesji. Żeby się rozwijać i uczyć. W Polsce nie ma szkoły reżyserów obsady. A bardzo chcemy, żeby była. Może zaczniemy od jakichś kursów czy warsztatów. Mamy nadzieję, że niedługo odbędą się pierwsze, dwuetapowe zajęcia. Naszym wielkim sukcesem jest to, że zaczęliśmy rozmawiać o Orłach za naszą pracę. Że na festiwalu w Gdyni pojawiła się nagroda za najlepszą obsadę. Ciągle jest ona pozaregulaminowa, ale jest nagrodą Festiwalu i Stowarzyszenia Filmowców Polskich. Myślę, że powoli środowisko, ale też widzowie zaczynają rozumieć, na czym polega nasza praca i doceniać jej wagę.

Po kilkudziesięciu filmach, przy których pracowała pani m.in. z Andrzejem Wajdą, Agnieszką Holland, Michałem Kwiecińskim, Feliksem Falkiem, Janem Komasą, Maciejem Pieprzycą, po udziale w najlepszych serialach, choćby „Chyłce”, „Czasie honoru”, „Wiedźminie”, ma pani jeszcze jakieś zawodowe marzenia?

Oczywiście. Wiele z nich się już spełniło. Właśnie dlatego, że udało mi się pracować z twórcami, których niezwykle cenię, z którymi praca była dla mnie ciekawa i rozwijająca. Ale marzy mi się szkoła reżyserów obsady. Tak, wiem: każdy z nas dojrzewa samodzielnie. I należy cenić niezależność i intuicję, własny sposób myślenia, to, jak się patrzy na świat i jak się go rozumie. Podobnie jak poszukiwania nowych dróg. Coś, co jest powtarzalne, w pewnym momencie przestaje być twórcze. Ale jednocześnie mam bardzo dużo doświadczeń i bardzo chcę się nimi z młodymi ludźmi dzielić. Żeby nie zaczynali wszystkiego od nowa i nie wyważali otwartych drzwi, tylko korzystając z naszych doświadczeń, poszli dalej.

Zawód reżysera obsady krzepnie. Już nie tylko w zachodnim przemyśle filmowym. Także u nas.

Na świecie „casting director” obsadza film, ale też negocjuje kontrakty aktorów. W Polsce jest to zawód artystyczny. Na bazie scenariusza tworzymy nowy ludzki świat, niepowtarzalny i bardzo osobisty - bo widziany w pierwszej kolejności oczami naszej wyobraźni. Jest wynikiem wrażliwości, indywidualnego postrzegania świata, rozumienia relacji między bohaterami i interpretacji ich działania. Reżyser obsady jest autorem lub współautorem obsady filmu albo serialu. Budujemy koncepcję obsady aktorskiej. W czasie zdjęć próbnych rozpoczyna się kreowanie postaci filmu. Ustalanie warunków zatrudniania nie leży w naszej gestii, choć oczywiście musimy orientować się w możliwościach producentów i zawsze prosimy ich o taką rozmowę.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wywiad
Cudzoziemka w Polsce. Dr Amrita Jain: Tutaj żyje nam się dużo lepiej i wygodniej
Wywiad
Terapeutka artystów: Sztuka daje iluzję, że scena wypełni deficyt miłości
Wywiad
Polka w Tajlandii: Tutaj można zmienić imię, jeśli ktoś uzna, że przynosiło mu pecha
Wywiad
Córka Beaty Tyszkiewicz o życiu w Szwajcarii: Bogaci czy biedni – wszyscy mamy takie same widoki
Wywiad
Profesor Katarzyna Pisarska o roli kobiet w dyplomacji. "Dorównują mężczyznom"